5 sierpnia 2013

Odezwa II

Zdaje sobie sprawę z tego, że rozdział miał ukazać się dawno temu i że nadal go dla Was nie mam. Wrócę do tej historii pod koniec sierpnia. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tutaj od czasu do czasu zagląda.
Pozdrawiam,
Maja

9 kwietnia 2013

Odezwa

Przepraszam was bardzo, ale to nie jest kolejny rozdział. Wydaje mi się, że będziecie musieli na niego jeszcze trochę poczekać. Zaczęłam go pisać jakiś czas temu, ale mam dopiero pierwszy wątek i nic nie zapowiada żeby coś się w tej sprawie zmieniło. Rozdział będzie, nie porzucę bloga. Zapraszam pod koniec maja. To jedyny termin, który nie wydaje mi się w tej chwili realny. 
Mam nadzieję, że wytrzymacie,
Maja

12 lutego 2013

21. Pytania bez odpowiedzi

Wygląd bloga jest tymczasowy. Szukam czego, co mnie zadowoli, ale to trochę potrwa ;)
Miłego czytania. Błędy poprawię jak tylko znajdę chwilę.

Pytania bez odpowiedzi

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia

   Od rozmowy w Komnacie spotykała ją nadzwyczaj często i zaczynała podejrzewać, że Evans nagle postanowiła odseparować się od Gyfonów ... Najczęściej spotykała ją, gdy była sama. Mijały się wtedy ograniczając się jedynie do lekkiego skinięcia głową na powitanie. Nie mogła jej ignorować. Raz spróbowała…
    Evans siedziała na parapecie i zdawała się całkowicie ignorować mijających ją ludzi, ale ją oczywiście musiała zauważyć. Zupełnie jakby wyczuła jej obecność. Chciała ją minąć jak najszybciej, ale zielone oczy nie pozwoliły jej na to. Ta dziewucha miała coś takiego w spojrzeniu, co nie pozwalało innym przejść obok niej obojętnie. Mogła dosłownie poczuć na sobie jej wzrok. Przeszywający, wiercący dziurę w ciele. To był koszmar. Gdy podniosła głowę i spojrzała jej w oczy, było jeszcze gorzej. Ledwo pokonała nieodpartą chęć zatrzymania się i podejścia do niej. Walczyła zaskakująco długo, ale wygrała. Skinęła jej i odeszła. Ten wysiłek przepłaciła potwornym bólem głowy, ale była z siebie dumna.
   Zastanawiało ją tylko jedno –kim ONA jest, że tak na nią działa? Słyszała, że przeniosła się w tym roku z Francji. Krążyły różne plotki, mniej lub bardziej prawdopodobne, ale żadna nie wydała jej się prawdziwa. Czuła, że za tym musi się kryć coś więcej niż przeprowadzka całej rodziny do Anglii, bójka czy kłopoty językowe. Tu chodziło o coś poważniejszego…
   Rodzina Mugoli? Dobre sobie! Żaden Mugolak, nie mógłby mieć takich umiejętności. Wybitna ze wszystkich przedmiotów za wyjątkiem Obrony przed Czarną Magią. Podobno wszystko przychodzi jej z łatwością, a profesorowie i personel są nią oczarowani. I jeszcze… To dziwne, ale miała wrażenie, że Evans posługuje się magią umysłu. Żadne dziecko, nie mające powiązań z rodami czystej kwi, nie mogło mieć wiedzy, a co dopiero umiejętności w tej dziedzinie! To było po prostu niemożliwe. Te książki były ZAKAZANE. A jednak… Jakimś cudem, ONA poznała sekrety tej sztuki. Poznała i na dodatek korzystała z niej.
   Zoe sapnęła zaskoczona swoim odkryciem. Evans, musiała opanować oklumencję. Jej opanowanie było nienaturalne. Nawet dorośli czarodzieje mają z tym problemy. A skoro opanowała tę dziedzinę, to musiała też poznać legimnecję. Jak…
   Nie podobało jej się to. Czuła, że wpakowała się w coś, z czego nie będzie mogła się już wyplątać…
   Wiedziała jedno –nie wyjdzie z tego żywa.

   -Szkoda, że nie możemy zostać z wami. –Astira ucałowała Dorcas w blady, pozbawiony rumieńca policzek. Czarnowłosa z niesmakiem starła szminkę z policzka zachowując przy tym nieodgadniony wyraz twarzy. Maska –znowu ją założyła.
   -Święta powinno spędzać się z rodziną. Z nami zobaczcie się niedługo, więc nie ma czego żałować. –Lilliane delikatnie przytuliła blondynkę.
   -Racja, ale miałyśmy kontynuować. –powiedziała szeptem uśmiechając się złośliwie. Rudowłosa jęknęła w myślach. Zdecydowanie miała dość. Byłoby lepiej, gdyby nie angażowała je w ten plan. Musi to jak najszybciej odkręcić.
   -Shadow i tak wyjeżdża, więc nic byśmy nie zrobiły. –Annabel chuchnęła w dłonie pocierając je o siebie.
   -Idźcie już, bo zamarzniecie. –zaśmiała się Evans dostrzegając tęskne spojrzenie, jakim Medison patrzyła na pociąg.
   -Albo pociąg wam ucieknie. Zmykajcie, już!
   -Doi, po prostu powiedz, że masz nas dość.
   -Nie mów do mnie DORI! –wycedziła przez zaciśnięte zęby.
   -Oj tam, wyluzuj, bo zrobią ci się zmarszczki i nikt cię nie będzie chciał.
   -To by było akurat dobre. Evans, zrób coś, żeby wreszcie sobie poszły. –spojrzała nią błagalnym wzrokiem. Angelo splotła ręce na piersi udając obrażoną.
   -Tak chcesz się z nami żegnać? –wydęła usta. –A jak coś się stanie? Będziesz miała nas na sumieniu. –pogroziła jej palcem. –Zobaczysz, jeszcze będziesz żałować, że nie usłyszysz, jak mówię do ciebie Doi.
   -Oh, na pewno! –wywróciła oczami. –Jedyne czego będę żałować, to tego, że cię nie zakneblowałam, gdy miałam okazję.
   -Ann, idziemy. Tu nas obrażają.
   -Poprawka, to ciebie obrażają.
   -I ty, Brutusie przeciwko mnie?  -jęknęła blondynka.
   -Matko, Angelo idź już i pomęcz kogoś innego swoją obecnością. –warknęła Meadows niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Miała już dość stania na tym głupim peronie. Po co zgodziła się je odprowadzić? Równie dobrze mogły pożegnać się w zamku, ale nie! Evans musiała zaproponować, że je odprowadzą. Doprawdy…
   -Też życzę ci wesołych świąt. Wyśpij się, marudo. –Angelo zasyciła jej ręce na szyję i uściskała krótko zanim ta zdążyła ją odepchnąć.  –Mam nadzieję, że z nią wytrzymasz, Lily. –pocałowała rudowłosą i uściskała ją mocno.
   -Wesołych. Postaram się nie dać się zwariować.
   -Tak trzymaj! Do zobaczenia niedługo.  –pomachała im i pociągnęła Annabel w stronę pociągu.
   -Idziemy? –zapytała niecierpliwie Dorcas, gdy rudowłosa nie wykonała żadnego ruchu w stronę powozów.
   -Za chwilę. Nie ma potrzeby się speszyć. –mruknęła obserwując jak Black przepuszcza Angelo i Medison przez drzwi. Obok niego stali jego przyjaciele. Cała czwórka była podejrzanie mokra. Remus zauważył ją i pomachał jej mówiąc coś do Jamesa, który spojrzał w jej stronę powtarzając gest likana. Odmachała im marszcząc czoło. Peter znowu stał trochę jakby z boku… A może tylko tak jej się wydaje.
   -Nie jedźmy powozem.
   -Co? Jest zimno! –oburzyła się Meadows.
   -Nie wyglądasz  na osobę, której jest zimno. –prychnęła. –Pogadajmy z McGonagall, może pozwoli nam na trochę zatrzymać się w Trzech Miotłach.
   -Niech ci będzie. –westchnęła zrezygnowana, ale Evans mogła się założyć, że pomysł bardzo jej się spodobał.  –Ale nie na długo.
   -Doprawdy, pomyślałby ktoś, że naprawdę chcesz ślęczeć nad pracami domowymi.
   -Evans… przeginasz. –odpowiedział jej śmiech rudowłosej.

   Evans znowu zniknęła. Doprawdy, z nią źle, a bez niej jeszcze gorzej. Pewnie znowu włóczy się po zamku albo polazła do Skrzydła Szpitalnego do tej dziwnej pielęgniarki. 
   Sama myśl o tej kobiecie wywoływała u niej gęsią skórkę. Ona ją po prostu przerażała. To było dziwne, bo przecież wydawała się miła i taka ciepła. Wyraźnie matkowała Lilianne. Dlaczego, ktoś taki miałby budzić w niej niepokój? U niej –u nieustraszonej Królowej Lodu?! A jednak… idealna piękność kobiety była podejrzana. Osoba z takim doświadczeniem i umiejętnościami nie powinna być tak młoda. To było… nienaturalne.
   Rzuciła się na łóżko i przeturlawszy się po czerwonej pościeli sięgnęła po jedną z książek lezącą na stoliku nocnym. Lilianne nie powinna się obrazić. W końcu zostawiając coś na wierzchu musiała się liczyć z tym, że ktoś naruszy jej prywatność. A zresztą, to była tylko jakaś głupia książka. Pewnie nawet nie zauważy, że ją pożyczyła.
   Otworzyła wolumin i uniosła brwi w zdziwieniu. Ręcznie pisana księga nie była rzadkością w świecie czarodziei, ale uczniowie mogli wypożyczać jedynie druki. Jakim cudem, Evans była w posiadaniu czegoś takiego? Ale skoro postanowiła zostawić to na wierzchu, to nie musiało być cenne. Tak, zdecydowanie nie obrazi się, jeżeli zabierze ją na jakiś czas.
   Spojrzała na pierwszą stronę i sapnęła ze zdziwienia. Pamiętnik… i w dodatku pierwszy wpis pochodził z tysiąc sto drugiego roku. Skąd, na Merlina, Evans to wytrzasnęła?! Zamarła zastanawiając się, czy nie poszukać czegoś innego do poczytania. Ostatecznie jednak stwierdziła, że rudowłosa nie mogła aż tak nie dbać o taki skarb, żeby nie użyć zaklęć zabezpieczających przed zniszczeniem.  Przejechała delikatnie opuszkami palców po pergaminie. Był delikatny, ale jednocześnie sprawiał wrażenie solidnego. W każdym razie nie rozpadł się, co potwierdziło jej przypuszczenia, że musiał zostać zabezpieczony zaklęciami. A skoro, jakiś czarodziej był zamieszany w konserwację księgi, to nie mogło ono być własnością mugola.
   Przewróciła się na brzuch i zaczęła czytać...

Himalaje...
    Zawsze mieszkali blisko ludzi. Nawet po wojnie, gdy Nieludzie odseparowali się od reszty świata, nie opuścili swojego domu. Za dużo dla nich znaczył. Żyli wysoko w górach, ukryci przed resztą świata. Bezpieczni nawet wtedy, gdy ludzie zaczęli wspinać się coraz wyżej. Nie wierzyli, że kiedykolwiek, ktokolwiek dowie się o ich istnieniu. To było niemożliwe, żeby intruz dostał się do ich siedziby. Ludzie nie mieli prawa zakłócić ich spokoju.
   Uśmiechnęła się delikatnie patrząc na ośnieżone szczyty ledwo widoczne w blasku zachodzącego słońca. Już niedługo nie będzie sama... Odda tron dziedziczce, swojej małej siostrzyczce. Odnajdzie ją i przyprowadzi do domu.
   Poprawiła ciężki czarny płaszcz. Jeszcze raz spojrzała w dal, zarzuciła na głowę kaptur i odwróciła się  stronę zbocza góry. Podeszła do pionowej ściany i, wyciągnąwszy przed siebie bladą dłoń, wyszeptała niezrozumiałe dla śmiertelników słowa. Bez wahania zanurzyła się w kamieniu, tak jakby to nie była skała, a woda. Znalazła się w domu. Westchnęła cicho patrząc na miasto pogrążone w mroku, który rozświetlało błękitne światło bijące z kryształu unoszącego się nad metropolią. Był to dar od Czytających. Wydrążoną w zboczu ścieżką ruszyła w stronę budowli górującej nad domami w dolinie. Był to zamek pamiętający jeszcze czasy, gdy wszystkie istoty były braćmi. Nie spieszyła się. Spotkanie, które miała odbyć nie należało do najprzyjemniejszych. Nie chciała go widzieć, ale wiedziała, że jego pomoc będzie niezbędna. Tylko ona i... ON zrobiliby wszystko, żeby jej siostra wróciła do domu...

   Kiedy po niego przyszli był gotowy do walki, ale oczywiście starał się tego nie okazywać. Nie był głupcem, nie zacząłby walki w pojedynkę z doskonale wyszkolonymi oddziałami arystokracji. Obojętnie jakiej... Żaden ród nie był mu przychylny. Przebywał w końcu na wygnaniu.Widok herbu rodu Cromwell sprawił, że miał się jeszcze bardziej na baczności. Spiął mięśnie i wytężył zmysły w oczekiwaniu na atak, który nie nastąpił. Zakomunikowali mu, że ma udać się z nimi do zamku. Ich pani chciała go widzieć.
   Prychnął słysząc ich rozkazy, ale o dziwo go za to nie upomniano.Coś było zdecydowanie nie tak jak powinno. Przecież obraził ich kochaną królową...
   Rozbrojono go jeszcze zanim wyprowadzono go z pustelni. Najwidoczniej doskonale wiedzieli kim jest i co zrobił. A przynajmniej znali wersję wydarzeń osób, które go skazali. Zresztą to było bez znaczenia... I tak nikt mu nie wierzył. A ONA... ONA zaginęła. Minęło już ponad trzysta lat, od kiedy widział ją po raz ostatni... Pamiętał krzyki i ogień buchający zewsząd... I krew spływającą jej po twarzy. Krew... Nie miał pojęcia, co oni jej zrobili, ale wiedział, że nie może jej zostawić. Wyniósł ją na rękach wbrew rozkazom. Sprzeciwił się, a potem ją stracił...
   Dlaczego po niego posłano? Dlaczego go nie zabito? Czego Ethel z rodu Cromwell chciała od niego?
   Zaprowadzono go do komnaty, gdzie umyto go i ubrano w nowe ubrania, bo jego nie nadawały się już do niczego. Arystokraci... nie mogli przecież pozwolić, żeby jakiś obdartus chodził po ich terenie. Każdego musieli ubrać i nakarmić... ONA też nie mogła znieść, gdy widział, że coś komuś doskwiera, ale zdawała się to robić z trochę innych powodów, niż jedynie dbanie o estetykę, o piękno. Głupia idealizacja świata, zamkniętej społeczności.
   Ubrany odpowiednio według standardów panującej mody był gotowy na audiencje i wcale mu się to nie podobało. Bez ukrytego sztyletu i strzałek czuł się nagi. Nie był do tego przyzwyczajony, ale mimo poczucia dyskomfortu starał się zachować kamienną twarz. Szedł wyprostowany, dumny. Nie oglądał się na boki i starał się nie zwracać uwagi na spojrzenia pełne pogardy... Dla nich był śmieciem... i mieli rację. On siebie też nienawidził.
   Wreszcie zostawili go samego. W wielkiej komnacie z suto zastawionym stołem i tylko z dwoma nakryciami. Nie rozumiał... Po co to wszystko?
   Podszedł do okna i oparł się o parapet. Miał stąd doskonały widok na całą dolinę, na kryształ, który zawsze go fascynował. Ją zresztą też... Potrafili godzinami siedzieć wpatrując się w niego. Pamiętał jak wypytywała go o świat poza doliną. Chciała zobaczyć zielone lasy, pastwiska... Pragnęła ujrzeć coś innego od bieli śniegu, czerni murów i błękitu kamienia, ale jednocześnie nie chciała zostawić tych, których kochała. Nieustannie czekała, aż pozwolą jej opuścić zamek. Miał wtedy pójść razem z nią. Miał ją pilnować w szkole dla czarodziei... Ale tak się nie stało...
   Zacisnął pięść i uderzył nią  w ścianę. Nie poczuł bólu. Nigdy go nie czół.
   Był wściekły. Miał dość czekania. Nie chciał tu być, nie chciał tu wracać...  Nie bez niej...
   -Przestań udawać męczennika, Nathaniel. -usłyszał za sobą znajomy głos, który sprawił, że natychmiast się wyprostował i przybrał niewzruszony wyraz twarzy.
   -Czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie? -skłonił się nisko odwracając się do blondwłosej wampirzycy. Uśmiechnął się kpiąco zauważając, że nic się nie zmieniła. Jak zwykle idealna. Perfekcyjna fryzura, nienaganny strój i postawa, której mógł pozazdrościć jej nie jeden wampir.
   -Darujmy sobie te... grzeczności. -wycedziła zajmując jedno z miejsc przy stole. -Usiądź. -rozkazała chłodno. -Dla nas obojga nie jest to miłe spotkanie, ale postarajmy się zachować Zwyczaje. Tak więc, zjemy razem. Smacznego. -Ku jego zdziwieniu do sali nie wmaszerowała służba, która powinna usługiwać im w trakcie posiłku. Wampirzyca sama, za pomocą magii, przywoływała do siebie półmiski.
   Zachęcony jej zachowaniem nałożył sobie jedzenie i zaczął powoli jeść. Zgodnie ze Zwyczajami nic mu nie groziło. Nie mogła go otruć, ani też dodać jakiejkolwiek mikstury do posiłku. Musiał przyznać, że dano nie jadł czegoś tak pysznego. W ogóle dawno nie jadł... I Cromwell doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Musi dostarczać jej dużo rozrywki. W końcu wreszcie widzi, co zrobiło z nim wygnanie. Był jak zwierzę i nienawidził się za to. Starał się zachowywać tak jak kiedyś. Ale zaniedbania etykiety były doskonale widoczne dla wprawnego oka arystokratki.
   -Zaprosiłaś mnie żeby móc napawać się moją porażką?
   -Nie bądź impertynencki. -powiedziała zimno. -Jesteś ostatnią osobą, z którą chciałabym mieć cokolwiek wspólnego.
   -W takim razie dlaczego?
   -Dlaczego? Powiedzmy, że jesteś mi potrzebny... żywy. A teraz skończmy posiłek w ciszy. -jej spokojny i zimno głos zawsze go drażnił. Była zupełnie inna niż siostra.

   Nie cierpiała go. Zawsze kręcił się koło NIEJ i proszę, nic dobrego z tego nie wyszło. Jej mała siostrzyczka zniknęła, a on? Głupi, nieposłuszny... Gdyby nie on byłyby razem, szczęśliwe. Starsi mieli rację, już jej ojciec powinien się go pozbyć.
   Wreszcie skończyli jeść, a służba szybko zabrała zastawę i ponownie zostali sami. Zwlekała z rozpoczęciem rozmowy. Nie chciała go o nic prosić, ale najwidoczniej była do tego zmuszona. Za kilka dni pojedzie do Hogwartu i potwierdzi tożsamość dziewczyny. Krwi nie można oszukać.
   -Nie chciałam cię już nigdy oglądać, ale okoliczności zmusiły mnie, żeby po ciebie posłać. Masz szanse odkupić soje winy.
   -Naprawdę? -zapytał śmiejąc się zimno. -Nie masz o niczym pojęcia, Pani. -syknął. -Otaczają cię...
   -Zamilcz! Nie interesują mnie twoje słowa. Wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia i udasz się do wyznaczonej komnaty. Masz noc żeby przemyśleć moje słowa i rano dasz mi odpowiedź. Jeżeli odmówisz, odejdziesz i nigdy już się nie zobaczymy.
   -Zgoda. -zmrużyła oczy na ten pokaz złych manier, ale nie poruszyła tego tematu. Nie może dać się wyprowadzić z równowagi... Nie jemu.
   -W jednej ze szkół magii jest dziewczyna, czternastolatka. -z ukrytej kieszonki sukni wyjęła zdjęcie, które dostała od siostry Lucille i podała mu je. Widziała jak jego oczy rozszerzają się w szoku. Ona zareagowała podobnie. -Jestem prawie pewna, że to Taida.
   -Prawie pewna? -powtórzył patrząc na nią z niedowierzaniem. -Nie sprawdziłaś tego?
   -Powiedziałam, żebyś nie był bezczelny. Toleruję twoją osobę tylko dlatego, że jesteś mi potrzebny. -warknęła.-Mój informator nie pozwolił mi jeszcze tego ostatecznie potwierdzić. Test potwierdził, że jest wampirem. Za parę dni zjawię się w jej szkole i potwierdzę jej tożsamość.
   -Nie widzę powodu dla którego miałbym być ci potrzebny, pani. Masz informacje, które potwierdzisz i, jeżeli okażą się prawdziwe, odzyskasz siostrę. -Po co go wezwała, skoro miała już wszystko gotowe? Na co on jej?
   -Problem polega na tym, że ona nie wie kim jest. Uważa się za człowieka. Wychował ją stary, czystokrwisty ród.
   -Myśli, że wampiry to krwiożercze bestie. -szepnął ze zrozumieniem.
   -Tak. -upiła łyk czerwonej cieczy z kielicha. -Mój informator udowodnił mi, że nie jestem najlepszą osobą do uświadomienia dziewczyny o jej prawdziwej tożsamości. Uważa, że mogłabym ją przestraszyć.
   -Mam ją wprowadzić w nasz świat? -szepnął patrząc na nią z niedowierzaniem.
   -Tak, to byłoby twoje zadanie. -przytaknęła. -Pojechałbyś tak jako uczeń. Wejdziesz w jej środowisko, zaprzyjaźnisz się z nią i pokażesz, że nie jest potworem.
   Spojrzał na czarnowłosą nastolatkę patrzącą na niego ze zdjęcia. Jej duże oczy mogły mieć inny kolor, ale on i tak poznałby je wszędzie. To była ONA... Taida żyła -nic więcej się nie liczyło.
   -Pani, zgadzam się. Podejmę się tej misji i nie zawiodę.
   -Mam taką nadzieję, bo tym razem porażka i niesubordynacja nie będzie karana wygnaniem.

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Uchyliła drzwi Sali Muzycznej licząc, że nie zastanie tam Evans. Cóż, nadzieja matką głupich. Oczywiście, że tam była. Musiała tam być, skoro nie minęły się na korytarzu. Doprawdy, dzień bez niej jest dniem straconym. Zamknęła delikatnie drzwi nie chcąc niszczyć panującej w komnacie ciszy. Nie chodziło tu przecież o Evans, która i tak już zauważyła jej obecność. Ta dziewucha ma chyba oczy dookoła głowy. 
   Rzuciła torbę na podłogę i usiadła na ławeczce fortepianu. Przez chwilę patrzyła na Evans, która leżała na leżance i czytała jakiś gruby tom. Ile można... Chyba zawsze, gdy ją spotykała, miała przy sobie jakąś księgę. To nie było normalne wśród Gryfnów. Doprawdy, skoro tak kocha czytać, to czemu nie przydzielono jej do Krukonów? Znalazłaby z nimi wspólny język i może nie zadręczałaby ją swoją obecnością. Tak... to byłoby wspaniałe. Wreszcie miałaby spokój.
   Uniosła klapę fortepianu i położyła palce na klawiszach, które wydały pierwsze dźwięki melodii. Przymknęła oczy i odkryła, że coś jest nie tak. Brakowało jej czegoś. Przerwała w połowie taktu burząc harmonie uderzeniem dłoni w klawiaturę. Evans spojrzała na nią pytająco.Zatrzasnęła wieko i podeszła do okna. 
   -Stało się coś? -zapytała Lilliane zamykając książkę. 
   -Przestań. -warknęła Rosanna czując na sobie przeszywające spojrzenie zielonych oczu. Miała tego dość.
   -Nic nie robię.
   -Robisz! -wykrzyknęła oskarżycielskim tonem. -Kim ty jesteś?! -nie odpowiedziała jej, więc kontynuowała. -Nie możesz być Mugolaczką! Za dużo potrafisz. 
   -O co ci chodzi? 
   -Nie udawaj, że nie wiesz. -syknęła. Była coraz bardziej ściekła. -Jestem ciekawa ile jeszcze osób to zauważyło. Nie jesteś zbyt ostrożna, wiesz? Kto cię tego nauczył? Gdzie? 
   -Czego?
   -Magii Umysłu! Myślisz, że nie czuję, jak próbujesz wejść do mojego umysłu? Jesteś aż tak głupia? -zapytała, a gdy nie otrzymała odpowiedzi, spojrzała na rudowłosą i aż sapnęła widząc niezrozumienie malujące się na jej twarzy. - Merlinie... Powiedz, że posługujesz się legimencją świadomie. -szepnęła.
   -Cóż... -odchrząknęła. Nie miała wyjścia, musiała zdradzić choć odrobinę. -Znam oklumencję. Moje umiejętności z nią związane są na bardzo wysokim poziome, ale jeżeli chodzi o inne dziedziny Magii Umysłu, to nigdy nie miałam z nimi do czynienia.-wyznała. Cóż, to akurat była prawda. Cioteczka nigdy nie uczyła ich legimencji. Uznała, że na to przyjdzie czas. Ale może po prostu nie chciała niepotrzebnie tracić czasu na rzeczy, których i tak ich ktoś będzie musiał nauczyć. Nauczyła ich jedynie oklumencji, ponieważ była niezbędna, żeby nikt nie odkrył ich tożsamości. 
   -Merlinie... -Zoe schował twarz w dłoniach.
   -Mogę wiedzieć, o co ci tak właściwie chodzi? Nigdy nie zaglądałam do twojego umysłu.
   -Nigdy?
   -Nigdy. -potwierdziła stanowczo.
   -Dobrze... -to wcale ją nie uspokoiło, ale wolała nie mówić o swoich uczuciach. Nie otrzymała jeszcze odpowiedzi na soje pytania. Spojrzała na Evans, która również się w nią wpatrywała z nieukrywaną ciekawością
   -Kim ty tak na prawdę jesteś i kto cię nauczył oklumencji? -Lilliane uśmiechnęła się w odpowiedzi i ponownie zajęła się księgą. Ash wiedziała, że dzisiaj już nic więcej z niej nie wyciągnie.
   A niech cię, Evans...