25 grudnia 2012

20. Musimy nauczyć się zawierzać innym



Przepraszam za zwłokę. Nie spodziewałam się, że będę miała tyle zobowiązań przed świętami. Życzę wszystkim wesołych świąt! Miłego czytania ;)
Ps. Na pewno jak zawsze znajdą się jakieś błędy. Przejrzę rozdział jakoś na dniach i postaram się je poprawić. Ale jak coś rzuci Wam się w oczy, to będę wdzięczna za wskazówki ;)


Musimy nauczyć się zawierzać innym

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Są takie chwile w życiu człowieka, gdy ma wszystkiego dość, a otaczający ludzie drażnią go swoim zachowaniem.  To te momenty, gdy niepozorny czynnik, zapalnik, może spowodować niechciany wybuch. W takich chwilach bardzo łatwo możesz kogoś skrzywdzić, dlatego najbezpieczniej jest oddalić się w jakieś bezludne miejsce, żeby móc się tam w spokoju wyciszyć. To najlepsze, co możesz zrobić w takich sytuacjach. 
   Ale co jeżeli nie jesteś człowiekiem? Co wtedy, gdy rozszalała moc zdaje się rozrywać twoje ciało na strzępy chcąc się uwolnić? Ucieczka nie zawsze pomaga... Ale mimo to wydała ci się najlepszym rozwiązaniem. Uciekasz. Znowu uciekasz, ale tym razem była to tylko twoja decyzja. Musisz pomyśleć, uspokoić się i znaleźć jakieś rozwiązanie. To dlatego wróciłaś, do tego dziwnego miejsca. Stary korytarz, który odkryłaś razem z nimi nie wygląda już tak, jak podczas waszej pierwszej wizyty. Jest piękny. Wspaniałe dzieło sztuki. Nadal nie rozumiesz, kto mógł zamieszkiwać tę część zamku, ale cieszysz się, że nikt jej wcześniej nie odkrył. Wiesz, że gdyby stało się inaczej, cudowne gobeliny, freski i obrazy zostałyby zniszczone. Czarodzieje nie lubili pamiętać o swoich porażkach. A fiaskiem była dla nich ucieczka twoich braci. Wiesz o tym doskonale i dlatego z radością oglądasz te wspaniałe dzieła, na których zostały uwiecznione twoje marzenia. Twoje i wielu innych... I wiesz, że będziesz o nie walczyć nawet za cenę własnego życia. 
   Ostrożnie otwierasz drzwi do kolejnych, jeszcze niezbadanych pomieszczeń. Wcześniej nie miałaś na to czasu. Nie chciałaś tego robić w towarzystwie. Coś mówiło ci, że one jeszcze nie są na to gotowe. Nie znają prawdy o sobie, więc nie mogą poznać innych. Najpierw muszą nauczyć się patrzeć i zrozumieć to, co widzą. 
   Kolejne pomieszczenie wywołało u ciebie dreszcze. Stoisz w progu, a na twojej twarzy błąka się rozmarzony uśmiech. Już wiesz, że zostaniesz tu dłużej. Nawet jeżeli dziwi cię, że komnata została zachowana w dużo lepszym stanie, to nie dajesz tego po sobie poznać. Powoli usuwasz cienką warstwę kurzu pokrywającą posadzkę. Z błyskiem w oku podchodzisz do dużego mebla okrytego białą tkaniną. Doskonale wiesz co się pod nią znajduje. Tego kształtu nie da się pomylić z żadnym innym. Niemalże z czcią ściągasz materiał. 
   Nie możesz powstrzymać westchnięcia pełnego zachwytu. Z czułością gładzisz czarne drewno, z którego został wykonany fortepian. Podnosisz klapę, układasz palce na klawiszach grając pierwszy akord. Powinnaś być zaskoczona czystością dźwięku, ale w tej chwili liczy się dla ciebie tylko muzyka. 
   Gdy ostatni dźwięk przemija, otwierasz oczy i nieprzytomnym spojrzeniem rozglądasz się wokoło. Powoli i ważnie badasz to miejsce, którego magia działa na ciebie uspokajająco. Z zadowoleniem spostrzegasz, że osoba, do której należało to miejsce, kochała muzykę, a fortepian nie jest jedynym instrumentem, którego była właścicielem.  
   Twój wzrok pada wreszcie na obraz znajdujący się nad kominkiem. Podnosisz się z ławeczki i z ciekawością przybliżasz się do niego. Usuwasz resztki pajęczyn, żeby móc lepiej widzieć to, co uwiecznił na nim artysta. Jest to portret. Przedstawia kobietę i mężczyznę. 
   Piękna dama o białych włosach ubrana w drogą suknię siedzi wygodnie na krześle. Jej twarz jest piękna, spokojna. Widzisz radość w jej oczach koloru lodu. Marszczysz brwi usiłując coś zrozumieć... To jest jak olśnienie. Podnosisz wzrok na mężczyznę, który patrzy na nią z miłością. Ma jasne włosy, niemalże szare i oczy w kolorze zachmurzonego nieba. Znasz go... Widziałaś go w jednej z książek. Salazar Slytherin... 
   Patrząc na tę parę czujesz, że rozumiesz coraz mniej. Nie możesz pojąć, dlaczego w ich oczach widzisz bezgraniczną miłość, gorące uczucie, które musiało być natchnieniem malarza, ponieważ to ono było tu głównym elementem, a postaci były jedynie elementem, formą mającą je zniewolić w taki sposób, żeby widz mógł je poczuć i zrozumieć. Z tobą jest podobnie, bo to nie samo uczucie cię dziwi, ale osoby, które widzisz. 
   Slytherin... Od wieków mówi się o nim jako o czarnoksiężniku bez serca, który uznawał istnienie jedynie czytokrwistych czarodziei. Nigdy nie usłyszałaś o nim nic pochlebnego, a teraz... Teraz widzisz jak bardzo kochał istotę, którą powinien nienawidzić...
   Wspinasz się na palce żeby móc odczytać napis wygraderowany na eleganckiej ramie. 
   Cognosce te ipsum*
Allia 
   Allia -teraz już znasz jej imię. Kochająca wodę - to oznacza jej imię. Wiesz to, bo zostało napisane w języku twoich przodków. Wiesz kim jest, mimo że nigdy o niej nie słyszałaś. Ona jest jego żoną, a on jej mężem. Uśmiechasz się delikatnie na widok obrączek na ich dłoniach. Piękne...
   Kochali się, temu nie możesz zaprzeczyć.
   Patrząc na nich zastanawiasz się dlaczego Slytherin był zły. Co musiało się wydarzyć w ich życiu, żeby tak się zmienił? Bo musiał się zmienić... Nie wierzysz, że mężczyzna z portretu może być zły. 
   Przypominasz sobie opowieści o tym człowieku. Jeden z czterech założycieli Hogwartu, wspaniały mag i ważyciel. Nienawidził mugoli i Nieludzi. Uważał ich za gorszych od Czystokrwistych czarodziej, gardził nimi... Ale właśnie dlatego nie rozumiesz... Dlaczego tak bardzo ją kochał, skoro nienawidził istot, do których należała. Saovir, Czytająca... oto kim była...

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Jej siostra żyła. Miała ochotę roześmiać się w głos i zapewne zrobiłaby to, gdyby nie otaczający ją ludzie. Oni nie zrozumieliby jej radości. Oni nie stracili ukochanej osoby przed trzema wiekami. Nie wiedzieli jaka to radość, gdy po tylu latach odzyskało się nadzieję. Już nie będzie błądzić po omacku, licząc na to że Los zlituje się nad nią i ześle na jej drogę jej siostrzyczkę.Nareszcie odzyska spokój.
   Uśmiechnął się delikatnie. Wiedziała, że nie powinna cieszyć się zawczasu. Wkońcu nic jeszcze nie było pewne. Dziewczyna, równie dobrze może być kimś obcym. 
   Nie! 
   Potrząsnęła  energicznie głową chcąc pozbyć się tej myśli. To MUSI być ona. Nie dopuszczała innej opcji. 
   Położyła się na łóżku wtulając twarz w miękki materiał poduszki. Przez chwilę wydychała przyjemną woń środków chemicznych. To był przyjemny nawyk. Jeden z wielu, których jej bracia i siostry nie chcieli się wyzbyć. Oddychanie... przypominało im, że wcale nie różnią się od innych istot.
   Westchnęła cicho przewracając się na plecy. Podłożyła ręce pod głowę wpatrując się w sufit. Nie obchodziło jej to, co pomyślą o niej współlokatorki, gdy zobaczą, że leży w ubraniu w czystej pościeli. Nie obchodziła ją ich opinia. Teraz miała na głowie ważniejsze sprawy.
   Mourirdeaimer ma rację. Nie może pojawić się w Hogwarcie i wtargnąć do jej życia. Przestraszyłaby ją tylko niepotrzebnie i mogłaby ją stracić. Ale nie może też pozwolić, żeby tą sprawą zajęła się elfka. To było zbyt ważne... Ona nie może, nie mogłaby się powstrzymać, jest zbyt niecierpliwa. Musi być ktoś, kto podjąłby się tego zadania bez zadawania zbędnych pytań. Ktoś, komu również zależy na dobru jej siostry...
   Jęknęła... Znała tylko jedną osobę, która spełniała jej warunki. A tak liczyła, że już nigdy o nim nie usłyszy...
   Bądź przeklęty, Nathaniel. 

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Nie pasował do nich. Wiedział to już od dawna. Na pierwszym roku, gdy się poznali, starał się tego nie dostrzegać, ale prawda w końcu go dopadła. Nienawidził jej...
   Chciał być taki jak oni -zabawny, dowcipny, wyluzowany, towarzyski. Czy to jego wina, że mu nie wychodziło? Nie potrafi łatwo nawiązywać kontaktów, więc stał w cieniu. Snuł się za nimi licząc, że ktoś go zauważy. Ale tak się nie stało. Był tylko dodatkiem, często zbędnym elementem. Nie zauważyliby nawet jego zniknięcia... Ale musiał być z nimi. Czuł, że nie może odejść. Coś go przy nich trzymało. 
   Patrzył jak James i Syriusz siedzą przed wielkimi lustrami. Widział skupienie na ich twarzach, blade knykcie od zaciskania palców na różdżkach. Wyciszeni, skupieni na jednym celu -zamianie z zwierze. Zostanie animagiem w tak młodym wieku było ogromnym wyzwaniem, ale nie mogli inaczej. Podjęli tę decyzję na pierwszym roku i robili wszystko, żeby osiągnąć cel. A to wszystko dla przyjaciela, dla Remusa Lupina. 
   Skrzywił się lekko. Skłamałby, gdyby powiedział, że ucieszyło go odkrycie, że jeden z jego współlokatorów jest wilkołakiem. Nie cierpiał wilkołaków, bał się ich. Na Merlina, spał z jednym z nich w dormitorium! Mieszkał z dziką bestią... Dlaczego pozostałych to nie przerażało? Dlaczego tak po prostu zaakceptowali go? To chore! 
   I co miał wtedy powiedzieć? Co zrobić? Odejść? Nie.... Był głupi, że tego nie zrobił. Miał szansę, której nie wykorzystał. Nie wykorzystał, ponieważ bał się konsekwencji. Idiota! Zgodziłby się na wszystko, byle tylko móc dalej należeć do ich paczki. Tylko czy było warto?
   Spojrzał na siebie w lustrze. Pulchny chłopak o wodnistych oczach patrzył na niego z kpiną. Śmiał się z niego. Nawet jego własne odbicie kpiło z niego. Tak, był idiotą... Nie potrafił odejść, ponieważ bał się, że o nim zapomną. 
   Gdyby odszedł -byłby sam. Pozbawiony pleców. Mógłby być drugim Snape'em albo stać się kimś wielkim. Kogo on chce oszukać? Nigdy by mu się to nie udało.Był za słaby...
   Może tego właśnie szukał w tej znajomości? Potęgi... Potter i Black -dwa rody czystej krwi, potężne rody. Te rodziny nie mogą mieć słabych potomków. A James i Syriusz nie byli słabi. Mogli być leniwi, ale czary zawsze przychodziły im z łatwością...
   W lustrze zobaczył jak z głowy jednego z jego przyjaciół wyrastają rogi... Spojrzał na drugiego i skrzywił się na widok czarnego ogona. Im się udało...Westchnął zamykając oczy... Mógł mieć tylko nadzieję, że i jemu w końcu coś wyjdzie. Powoli zaczynał mieć dość roli nadwornego błazna. 

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Czuła, że tak się stanie. Przeczuwała to od chwili, gdy korytarz przestały zamieszkiwać rodziny pająków. Cholera, mogła się spodziewać, że w końcu intruz znajdzie jej sanktuarium. Gdyby tylko zapieczętowała komnatę... Ta dziewucha nie znalazłaby jej. Nie pokonałaby tego zaklęcia. 
   Wykrzywiła usta w grymasie złości. 
   Mogła ją teraz przekląć, a ona nigdy nie dowiedziałby się, kto ją zaatakował. To byłoby takie łatwe... Zaklęcie oszałamiające, zmieniające pamięć i lewitujące... Banał... Opanowała je już dawno, więc dlaczego teraz nie mogła ich użyć? Przeklęta ciekawska Gryfonka! Co ona miała w sobie takiego, że nie chciała jej skrzywdzić?!
   -Wynoś się. -warknęła zaciskając palce na różdżce. Nieproszony gość odwrócił się powoli. Z satysfakcją odnotowała zaskoczenie malujące się na jej twarzy. -Wynoś się. -powtórzyła, gdy ta nie wykonała żadnego ruchu w kierunku drzwi. Dziewczyna przekrzywiła delikatnie głowę, a jej nietypowo krótkie włosy wydawały się jeszcze bardziej potargane niż przed chwilą. -Słyszałaś co powiedziałam? -syknęła.
   -Słyszałam. -spokojny głos nieznajomej jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi. Zacisnęła wargi i energicznym krokiem podeszła do fortepianu. Delikatnie, niemalże z czułością, dotknęła klawiszy i z wściekłością odkryła, że musiała dotykać ich ta... Czuła jej magię ciągle obecną w instrumencie. Zaakceptował ją... Dlaczego?! Czuła się zdradzona...Zatrzasnęła klapę.
   -Kim jesteś? -zainteresowanie intruza jej osobą jeszcze bardziej ją denerwuje. Ta dziewucha powinna wyjść z tą i to natychmiast, a nie... Spojrzała na nią spode łba. Stała sobie jak gdyby nic pod portretem i patrzyła na nią z ciekawością. Ciekawością! Dobre sobie. Nią NIKT się nie interesuje. 
   Otworzyła jedno z okien i z gracją usiadła na parapecie. Zmrużyła oczy uświadamiając sobie, że Gryfonka przemieściła się i teraz siedzi na jednej z kanap, którą jeszcze chwilę temu pokrywał biały materiał.
   -Nie powinnaś palić. -usłyszała gdy włożyła papierosa do ust. 
   -A ciebie nie powinno tu być. -warknęła wypuszczają wym. -Dlaczego sobie po prostu stąd nie pójdziesz i nie zapomnisz o istnieniu tego miejsca? -zapytała wlepiając w nią swoje brązowe oczy. 
   -A dlaczego miałabym to zrobić? Podoba mi się to miejsce. Przypomina mi dom. -rozłożyła się na kanapie w pozycji półleżącej. 
   -Po co ci to?! Już i tak zagarnęłaś większość komnat w tym korytarzu. Równie dobrze możesz oddać mi tę...
   -Zagarnęłam? -zdziwiła się. -Nic podobnego. Szukałam tylko odpowiedniego miejsca żeby odpocząć. zeby...
   -Odciąć się od ludzi. -zakończyła za Gryfonkę. 
   -Tak. -rudowłosa intruzka posłała jej delikatny uśmiech. -Żeby odciąć się  od ludzi.-
   Poczuła na sobie spojrzenie dziewczyny, ale tym razem było ono inne. Spojrzała w jej zielone oczy, w których dojrzała niedowierzanie, zaskoczenie, strach, radość... Nie rozumiała jej uczuć. Były tak różnorodne, że nie mogła odgadnąć powodu ich istnienia.
   -Nazywam się Lilliane Evans.
   -Zoe Ash. -burknęła nie mogąc się powstrzymać przed zdradzeniem swojej tożsamości. Coś w głosie Evans nakazywało jej to... jakaś dziwna magia. Wypowiedzenie swojego imienia i nazwiska spowodowało, że poczuła dziwne ciepło rozchodzące się po jej wnętrzu. 
   -Zoe, nie zamierzam odbierać ci możliwości odwiedzania tego miejsca, nie chcę ci też przeszkadzać, ale mam prośbę. Pozwól mi tu przychodzić. -spojrzała na nią zaskoczona. Nikt nigdy o nic jej nie prosił. Nie, jeżeli miał możliwość przeskoczenia przez tę formalność. To było takie proste! Bo przecież nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak ona może mieć własne zdanie. Ona się nie sprzeciwiała, nie nagłos. Babcia nauczyła ją, że i tak nikt nie będzie chciał jej słuchać. A tutaj, no proszę... Gryfonka postanowiła zapytać ją o zgodę! Na pewno z niej żartuje...
   -Niby dlaczego miałabym się zgodzić?
   -Bo pokochałam to miejsce podobnie jak i ty. -uśmiechnęła się do niej. -Kochasz muzykę, prawda? Ja też. Jakbyś kiedyś się zgodziła, to mogłybyśmy razem coś zagrać. 
   -Dlaczego niby miałabym z tobą grać? 
   -Nie wiem. -zaśmiała się. -Ale nigdy nic nie wiadomo, prawda? Może kiedyś najdzie cię ochota na towarzystwo. 
   -Nie sądzę. -rudowłosa westchnęła ciężko. Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Dla niej temat został zamknięty, a Zoe dopiero teraz odkryła, że przegrała bitwę. Nie powiedziała nie, ale też nie zgodziła się na propozycję dziewczyny. Ale mimo wszystko jej niema zgoda została zaakceptowana przez nie obie... Wpuściła rudego potwora do swojego królestwa...


Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Zoe Ash.... Czy tak naprawdę się nazywała? Lilliane miała nieodparte wrażenie, że jest to jej pseudonim. Zoe... To imię nie pasowało do niej. Powinna nazywać się inaczej. Na przykład...
   Rosanna.
   Tak, Rosanna.  
   Zmarszczyła czoło zaskoczona tą myślą. Dlaczego wybrała jej akurat to imię? Dlaczego nie Olga albo Monica? Skąd przyszła jej do głowy akurat Rosanna? 
   Potarła nasadę nosa. Coś było nie tak. Czuła coś dziwnego w sali muzycznej. Postać tej dziewczyny owiewała tajemnica. Tajemnica, którą maskowało imię. Zoe, nie była Zoe. Nie wiadomo nawet, czy jej nazwisko było prawdziwe.
   Wampirzyca?
   Nie, jej magia była inna, jasna i ciepła. Taka... znajoma. Miała wrażenie, że powinna ją znać, że jest to bardzo ważne. 
   Nie była człowiekiem. Tego była pewna. Odkryła to, gdy tylko przekroczyła próg komnaty, gdy na nią spojrzała. Czuła jej złość i ból. Ona nie chciała, żeby ktokolwiek odkrył to miejsce... Dlaczego?
   Spojrzała na dziewczynę siedzącą przy stole Puchonów. Długie, rude włosy pozwijane w delikatne sprężynki opadały na twarz zasłaniając piegowate policzki, brązowe oczy ukryte za szkłami okularów wpatrywały się uparcie w talerz. Była samotna? Tak, na pewno. Osoby siedzące obok niej zdawały się nie interesować się jej osobą. Nikt na nią nie patrzył, nikt z nią nie rozmawiał. Była jak duch. Samotna, zapomniana przez wszystkich. Dlaczego?
   -Nie jadę do domu na święta! -z zamyślenia wyrwał ją głos Meadows, która mało elegancko usiadła na wolnym miejscu na przeciwko niej. -Mam ich gdzieś. Ich i tę całą rodzinkę. -ciągnęła dalej nakładając sobie mięso na talerz. -Wiesz, co wymyślili tym razem? Bal! -wściekła wbiła widelec w kawałek pieczeni. -I wyobraź sobie, że to jedynie pretekst żeby zacząć mnie swatać! 
   -Spokojnie! -zaśmiała się Evans patrząc z rozbawieniem, jak czarnowłosa wymachuje kawałkiem padliny nabitym na sztuciec. 
   -To nie jest śmieszne! Agrrr... Ja nie chcę być swatana! Moi kuzyni to idioci. 
   -Dzięki, Meadows. -mruknął siedzący niedaleko Syriusz.
   -Och zamknij się Black! Choć raz usuń się w cień i daj mi w spokoju porozmawiać z Lilliane. -warknęła celując w niego nożem. -Nie zamierzam skończyć tak jak matka. -jęknęła. -Nie mam najmniejszej ochoty udawać damy z dobrego, czystokrwistego rodu, która nie ma nic do powiedzenia i we wszystkim ustępuje mężowi. Nie dam się! Nigdzie nie jadę!
   -Dorcas, napisz im to.
   -Że nie wyjdę za mąż? Żartujesz?
   -Nie. -parsknęła rudowłosa. -Napisz im, że nie możesz pojechać do domu na święta, ponieważ musisz się uczyć 
   -Evans... -zamrugała zaskoczona. -To jest dobre! Będą musieli dać mi spokój, ponieważ edukacja jest dla nich niemalże tak ważna jak wydanie mnie za mąż! Ej, z czego się śmiejecie? 
   -Meadows, ty jednak jesteś popaprana. -wykrztusił Black po między salwami śmiechu. Dorcas zamrugała zaskoczona dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że jej przedstawienie widziała cała szkoła...
   -Nie tak jak ty, Black. Nie tak jak ty. -mruknęła zajmując się obiadem.
___________________________________________________
*poznaj samego siebie  

3 grudnia 2012

19. Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas.


 Przepraszam za zwlokę. Wiem, że długo nic tutaj nie pisałam, ale ostatnio czas ucieka mi przez palce. 
Sol, dziękuję, że odpisałaś na moją prośbę. :) Dzięki Tobie mam kilka pomysłów na dalsze rozdziały, więc jest szansa, że pojawią się w miarę szybko ;) Częściowo chyba spełniłam Twoje oczekiwania względem treści. Resztę wplotę w następnych częściach. :)
 Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas.

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   -Cholera... -warkną grzebiąc w kieszeni, z której po dłuższej chwili wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę. Wprawnym ruchem wyjął papierosa i wsadził go sobie do ust. Przez  chwilę siłował się z zapalniczką, żeby wreszcie móc zaciągnąć się dymem.
   Tego było mu trzeba...
   Pochylił się do przodu wychylając się lekko przez barierkę. 
   Wysoko... 
   Wykrzywił usta w parodii uśmiechu. Czego innego mógłby spodziewać się po Wieży Astronomicznej? Przecież to z tego powodu została zaanektowana przez nauczycieli astronomii... I przez uczniów, którzy upodobali sobie to miejsce na romantyczne schadzki. Parsknął przypominając sobie, jak zaledwie kilka minut temu, kilkoro z nocnych spacerowiczów uciekało w popłochu przerażonych wizją kolejnego szlabanu. Dla takich chwil warto było zostać nauczycielem.
   Wypuścił dym, który uformował się w małe kołeczka.  
   Sztuka...
   Zapalił kolejnego papierosa. Wiedział, że nie powinien tyle palić, ale i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. W każdym razie, nie śpieszyło mu się do powrotu do swoich kwater. Skrzywił się i energicznie pokręcił głową chcąc pozbyć się natrętnych myśli. Nie wyszło mu...
   Pobawmy się...
   Jęknął wypuszczając papierosa. Powoli opadł na kolana chowając twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął suchy szloch.
   -D-dlaczego mi to robisz? -wyszeptał szarpiąc się za włosy. -Dlaczego?! -wykrzyknął podrywając głowę. -Dlaczego, maleńka... -wyszeptał patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
   Wariował...
   Przed wczoraj, gdy patrolował korytarze usłyszał śmiech. Myślał, że wreszcie uda mu się złapać osobę, która od pewnego czasu ośmieliła się z niego kpić. Niestety, zamiast delikwenta odpowiedzialnego za całe zmieszanie, znalazł małą, czerwoną piłeczkę, która rozpłynęła się, gdy tylko schylił się żeby ją podnieść.
   Wczoraj nie opuścił swoich komnat. Dyżur miał ktoś inny i postanowił odpocząć. Obudził go dźwięk charakterystyczny dla  otwierania okien w jego gabinecie. Poszedł tam, ale oczywiście nikogo nie zastał. Zamknął okno i jeszcze raz przeszukał cały gabinet. Był sam. Już miał wrócić do łóżka, gdy okno ponownie się uchyliło. Odwrócił się napięcie i o mały włos, nie poślizgnął się na szklanych kulkach, które pojawiły się znikąd.
   Co czeka go dzisiaj? Wolał nie wiedzieć. Miał dość... Chciał, żeby ten koszmar wreszcie się skończył.
   Płatki śniegu  powoli opadały na jego ramiona, ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Klęczał na zimnym kamieniu jeszcze długo, aż wreszcie przemarznięty udał się najkrótszą drogą do swoich kwater licząc, że tym razem uda mu się uniknąć jakichkolwiek dziwactw.

 


   Patrzyła na niego. Ostatnimi czasy stało się to jej nawykiem. Zawsze znajdowała okazję, żeby wyłowić z tłumu jego niegdyś dumną postać. No właśnie… Starała się pozostać niewzruszoną, gdy spostrzegła jego lekko zgarbione ramiona, niechlujnie związane na karku włosy, które nieposłusznie układały się na jego twarzy wchodząc w zaczerwienione oczy. Shadow wyglądał koszmarnie i ona była temu winna. Zemsta miała mieć słodki smak, więc dlaczego czuje gorycz porażki? Musiały coś przeoczyć… Coś bardzo ważnego.
   Nie podobało jej się to. Nie lubiła rozczarowań, a tym właśnie okazał się ich plan. Miał być doskonały, a nie był....
   Shadow miał czuć się niepewnie, miał bać się własnego cienia. Miały udowodnić mu, że nie może bezkarnie znęcać się nad innymi. Ale efekt był zgoła inny. Profesor zdawał się być na skraju poważnej depresji. 
   Na zajęcia przychodził bez typowego dla siebie entuzjazmu. Nie witał się z nimi poprzez złośliwe uwagi, nie wyciągał nikogo na siłę przed szereg, żeby publicznie ukamienować wybranego nieszczęśnika. Nie... Siadał jedynie za biurkiem i  kazał im czytać. Czasami, na chwilę przerywał zajęcia teoretyczne i pozwalał im na praktykę. Ale wtedy, gdy stali naprzeciwko siebie ćwicząc zaklęcia, wyglądał tak, jakby był myślami daleko poza Hogwartem...

   Nie wiedziała jak rozmawiać z dziewczynami. Dla nich to była farsa. Głupia zabawa, która zdawała się je bawić. Dostarczała im sporą dawkę dreszczyku emocji, którego tak bardzo brakowało w ich spokojnym, monotonnym życiu. Było widać, że te dziewczęta z dobrych czystokrwistych rodzin, nigdy nie złamały żadnego punktu szkolnego regulaminu. Dlatego teraz zdawały się być uzależnione od conocnych wycieczek, podczas których mogły bezkarnie robić to, na co miały ochotę.
   Bezkarnie… Były ślepe. Nie wiedziały, że każde zachowanie ma swoja cenę. Cenę, którą w największym stopniu będzie musiał zapłacić Shadow.
   Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu czuła, że musi mu pomóc. Dlatego nie mogła przerwać… Musi dowiedzieć się o co chodzi. Dlaczego tak bardzo przejął się ich głupimi dowcipami?


   -Gdzie Lunio? –Black rozejrzał się po Pokoju Wspólnym mając nadzieję, że znajdzie w nim wilkołaka. Nie było go. Ostatnio w ogóle nie było wtedy, gdy był potrzebny. Przeklęta Evans. Musiała się pojawić i namieszać mu w głowie. Niech zostawi Lupina  w spokoju i wróci do tej swojej Francji. Nie jest im tutaj potrzebna. Doprawdy, po co ta ruda małpa miesza się w sprawy których nie rozumie?!
   -Powiedział, że nie idzie. –mruknął James przeczesując włosy ręką.
   -Doprawdy? Co tym razem? –warknął rzucając się na wolne miejsce na kanapie.
   -Uważa, że to głupie i dziecinne.
   -Jakoś wcześniej mu to nie przeszkadzało. –teraz był już naprawdę wściekły. Ten rudy kościotrup zabrał im przyjaciela. –Co ona mu nagadała?
   -Kto? –James spojrzał na niego zaskoczony.
   -Lilliane Evans –zachichotał Peter i natychmiast zamilkł pod ostrym spojrzeniem Syriusza.
   -Co Evans ma z tym wspólnego?
   -James! Obudź się! –Black był coraz bardziej podirytowany zachowaniem swojego przyjaciela, który zadawał się być myślami gdzieś indziej. Nie znosił, gdy ktoś go nie słuchał. –Od kiedy Remus zaczął ignorować nasze akcje?
   -No… Jakoś niedawno.
   -Niedawno! Właśnie, niedawno! A dokładniej mówiąc to od września! –splótł ręce na piersi i wydął usta. Wyglądał jak naburmuszone dziecko. Peter parsknął rozbawiony wyglądem Syriusza i niemalże natychmiast skulił się w sobie. Znowu zrobił coś nie tak.
   -No i co z tego, że od września? –James nadal nie rozumiał. –Ma prawo nie chcieć uczestniczyć w naszych wypadach. Jego wybór.
   -To nie jego wybór, rozumiesz?
   -Nie, nie rozumiem. Może w końcu powiesz wprost o co ci chodzi?
   -O Evans!
   -Co ona ma z tym wspólnego?
   -James, możesz przestać zgrywać idiotę? Merlinie, ty naprawdę nie rozumiesz… Od kiedy ona tu jest, Remus zaczął unikać wypadów. Jak tak dalej pójdzie to zostanie prefektem! Wyobrażasz to sobie? Ten rudzielec już go przekabacił na swoją stronę. Zanim się obejrzymy, Lunio będzie nosił zielono-srebrny krawat i hodował węże! A jak dostanie odznakę, to do końca życia będziemy szorować kociołki! Codziennie! Nie śmiej się! To wcale nie jest ani trochę zabawne.
   -Histeryzujesz.
   -Ja NIE histeryzuję!
   -To nie jest wina Evans…
   -Następny! Nie broń jej. ONA jest winna! Nagadała mu coś i teraz go straciliśmy.
   -Merlinie, Syriusz, nikogo nie straciliśmy. –zaśmiał się. –Nawet jeżeli coś mu powiedziała, to Remi ma swój rozum. Przemyśli wszystko i wróci, zobaczysz. Jeszcze razem będziemy kopać Panią Norris w tyłek. –uderzył go w ramię.
   -Oby…
   James pokręcił głową. Doprawdy, jego przyjaciel naprawdę czasami był gorszy od dziecka. Nie znosił, gdy coś szło nie po jego myśli i przerażały jakiekolwiek zmiany. Ale miał rację… Pojawienie się Evans zmieniło parę rzeczy... i ludzi. 


   Świat jest dziwny. Ludzie są dziwni. Albo może to ona jest… dziwna? Tak, to na pewno ona jest dziwna. Jej babka nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystałaby każdej okazji do przypomnienia jej, że jest inna. Inna niż wszyscy. Ułomna i zarazem gorsza… A co, jeżeli to ona jest normalna, a wszyscy inni są wariatami? Świrami, którzy powinni spędzić całe życie na oddziale zamkniętym w szpitalu św. Munga? Bez różdżek, w białych kaftanach krępujących ruchy. Tacy bezradni…
   Wypuściła dym przez nos. Zaśmiała się cicho porównując się w myślach do lokomotywy. Co by powiedziała jej babcia, gdyby dowiedziała się, że pali ukradzione papierosy. Zaśmiała się w głos. Trzynastolatka paląca mugolskie świństwo. Gorzej! Czystokrwista dziewczynka paląca fajki… Byliby zawiedzeni.
   Zakrztusiła się. Nie lubiła tego cholerstwa. Miało okropny zapach i smak, ale mimo wszystko coś ją do niego ciągnęło. Dreszczyk emocji? Może… Zapewne oberwałoby się jej, gdyby starsze dziewczyny przyłapały ją na grzebaniu w ich rzeczach. Cóż, mogły lepiej zadbać o swoje rzeczy. Kto to słyszał, żeby takie coś zostawiać na wierzchu. A gdyby do dormitorium wszedł jakiś prefekt lub nauczyciel? Doprawdy, żenada…
   Tak, to zdecydowanie ludzie, a nie ona są dziwni.
   Odgasiła papierosa o mur zamku…
   Zamarła, a niedopałek wysunął się jej z dłoni upadając na posadzkę. Przestraszona oderwała rękę od muru. To było dziwne… Spojrzała na swoją dłoń… W momencie, gdy zapalony papieros dotknął kamiennej ściany, poczuła, jakby ktoś złapał ją za dłoń. Nie było to nieprzyjemne. Dotyk był ciepły i delikatny. Niewidzialna dłoń ścisnęła ją i niemalże natychmiast rozluźniła uścisk dając jej tym samym możliwość wyboru. Mogła zabrać dłoń przerywając kontakt, lub pozostać w tej dziwnej pozie. Wybrała to pierwsze i teraz tego żałowała. Dotknęła ściany zamku i z żalem zauważyła, że nic się nie wydarzyło. Nie było już tej przyjemnej obecności drugiej istoty. Dziwnej istoty… tak podobnej do niej. To ona była dziwna… Ta starsza kobieta, która ją wychowywała, matka jej matki, miała rację… Była inna. Odmienna. Ale czy było to złe? Pogładziła opuszkami palców stary kamień i odeszła.
  

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Kiedy odchodzi ktoś bliski twemu sercu czujesz ból i smutek. Czasami też radość i ulgę, ponieważ radość i smutek nie zawsze się wykluczają. Wtedy masz nadzieję, że jest im tam lepiej. Tam, w tym innym piękniejszym świecie. Masz nadzieję, że jest lepszy. To twoje pobożne życzenie. Bo przecież, gdyby nie to, to odczuwałabyś  jedynie smutek i strach. Obwiniałabyś się, że nie zrobiłaś czegoś więcej żeby powstrzymać śmierć.
   Wiele razy widziałaś ich dłonie. Białe, niemalże przeźroczyste.  Duchy brutalnie zamordowanych kobiet przychodzą żeby zabrać ich do swojego świata. Wyciągają swoje dłonie… Widzisz jak gaśnie światło w ich oczach. Nie ma ich, a ty masz nadzieję. Głęboko wierzysz w inny, lepszy świat…
   Ale co wtedy, gdy nasi bliscy zostaną nam wydarci siłą.? Co wtedy, jeżeli wiemy, że żyją? A może ta wiara jest kolejną naszą prośbą szeptaną w bezsenną noc, gdy nikt nas nie słyszy? Nie straciłaś jej.  Twoich oczach widzę nadzieję. Nawet czary maskujące nie są wstanie tego ukryć. Żyjesz dla niej… Gdyby umarła, umarłabyś wraz z nią. Kochasz ją… Twoją małą siostrzyczkę. Miałyście różne matki, ale to nie ma znaczenia. To ona została naznaczona, a ty nie chcesz zająć jej miejsca. Nie śmiałabyś… Już i tak za długo udajesz… A oni to widzą i mogą to wykorzystać. Musisz ją odnaleźć i przyprowadzić do domu… Do miejsca, do którego naprawdę należy. Tam jest jej miejsce. Wtedy wszystko będzie takie, jak być powinno. Stare rany wreszcie się zabliźnią…

   Lucille powoli podeszła do wampirzycy wpatrującej się w krajobraz za oknem. Zima… kolejna zima. Ile musiała ich już przeżyć? Dotknęła delikatnie jej ramienia. Ethel spięła się odruchowo, ale czując, że elfka nie ma złych zamiarów, powoli rozluźniała się pod ciepłym dotykiem jej skóry.
   To było miłe uczucie. Takie… inne. Jej ciało zawsze było zimne, choć nigdy tego nie zauważała. Nie zastanawiała się nigdy nad czymś takim jak temperatura czy pogoda. Takie sprawy zajmują zwykłych ludzi, których organizmy nie potrafią dostosować się do zmieniających się warunków. Jej to potrafił.
   -Wydaje mi się, że moja siostra znalazła twoją. –Ethel sapnęła cicho.
   -Gdzie?
   -Spokojnie, nie możesz tam tak po prostu pójść i wtargnąć do jej życia. Ona nawet nie wie, że nie jest człowiekiem.
   -Gdzie?! –powtórzyła ostro zrzucając przyjemnie ciepłą dłoń z ramienia.
   -Co zrobisz jeżeli ci powiem?
   -Pójdę po nią! To chyba oczywiste. –warknęła wściekła. –Powiedz mi, gdzie jest moja siostra!
   -Właśnie dlatego ci nie powiem. Wystraszysz ją tylko. Nie rozumiesz tego? Ona uważa, że wampiry to krwiożercze bestie. Została wychowana jak człowiek, ona myśli jak człowiek! Znienawidzi ciebie i siebie, a wtedy może zrobić coś głupiego, rozumiesz. –mówiła spokojnie patrząc wampirzycy prosto w czerwone oczy. Straciła nad sobą kontrolę. Delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu, aby po chwili ostrożnie ją przytulić. –Nie możesz. Nawet nie jesteśmy pewni czy to na pewno ona.
   -Możemy to sprawdzić, ale muszę się tam dostać. Clarisso*, ja muszą być przy niej. –wyszeptała.
   -Wiem, ale poczekajmy jeszcze. Nie możesz od tak tam wparować. Zaprowadzę cię do niej, obiecuję, ale jeszcze nie teraz.
   -Kiedy?
   -Niedługo. Ale nie będziesz mogła z nią zostać. Przemyśl to.
   -Znajdę kogoś... Kogoś kto jej pomoże. 
   -Dobrze... 
   -Um... Clarisso, mogłabyś mnie wreszcie puścić? Nie jestem pluszowym misiem. 
   -Nie, masz za dużo kolców jak na misia. -zaśmiała się widząc, że wraca dawna wampirzyca. 


Akademia Yamato, Japonia
  Spojrzał na śpiącą obok niego dziewczynę. Była piękna… Jej długie czarne włosy rozsypały na poduszce wspaniale współgrając z fioletowym materiałem. Patrzył na jej spokojną twarz, podziwiał jej delikatne rysy, ciemne usta. Wyobraził sobie, że ma otwarte oczy. Były piękne. Ciemne, otulone długimi rzęsami.
   Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnął dłoń i opuszkami palców pogładził jej policzek. Delikatnie, tak żeby jej nie obudzić. Pamiętał jaka była zmęczona. Zasypiała niemalże na stojąco, a mimo to uparła się, żeby pomóc mu z referatem na zaklęcia. Była niesamowita. Inteligentna i piękna. 
   -Twoja gwiazda. -zaskoczony spojrzał na Alkora. Nie zauważył kiedy przyszedł. Ascendance patrzył na jego dłoń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego oczy nie były już złote. Musiał zdjąć zaklęcie, ale po co? 
   -Wszyscy poszli spać. -powiedział jakby czytając mu w myślach. Miał rację. Tylko ich trójka została w salonie. Spojrzał na dziewczynę, chcąc upewnić się, że nic nie zakłóciło jej spokoju.
   -Troszczysz się o nią. -nie mógł rozszyfrować znaczenia dziwnego błysku w oczach przyjaciela. Skinął delikatnie głową nie odrywając wzroku od tęczówek w kolorze lodu. 
   -Pamiętaj, Mourirdeaimer, ona jest twoją gwiazdą. Będzie świecić jasno, gdy będzie szczęśliwa. Nie pozwól jej zgasnąć. -Niezdolny do powiedzenia czegokolwiek, patrzył jak białowłosy odchodzi. Nie rozumiał jego dziwnego zachowania, jego słów. Ale coś mu mówiło, że zna odpowiedzi na swoje pytania, albo że kiedyś je pozna. 
   Uśmiechnął się delikatnie głaszcząc policzek dziewczyny. Po chwili wahania nachylił się nad nią i złożył pocałunek na jej czole. Wyprostował się patrząc z tęsknotą na jej usta. Nie mógł... wiedział, że tego nie powinien robić. Nie w ten sposób. 
   Delikatnie wziął ją na ręce z zamiarem zaniesienia ją do jej łóżka. Nie mogła przecież spać w salonie.
_______________________
*drugie imię Lucille. W późniejszych rozdziałach wyjaśnię dlaczego jest używane w pewnych sytuacjach ;)