25 sierpnia 2012

17. Chyba wiem kim jesteś... część II


 Hejka, przeniosłam bloga, ponieważ Onet działa mi na nerwy. Zapewne niektórzy będą wiedzieli o co mi chodzi. W każdym razie,  rozdziały będą pojawiać się pod tym adresem.  Przepraszam z utrudnienia i za to, że dopiero teraz pojawił się rozdział, ale najzwyczajniej w świecie nie czułam potrzeby żeby się pośpieszyć. Dlaczego? Bo nie wiem dla kogo piszę... Czy w ogóle ktoś chce żebym pisała.
W każdym razie życzę miłej lektury

Chyba wiem kim jesteś... 
część II

   Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie słysząc rozmowę oddalających się dziewcząt. Intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła. Doskonale wiedziała, kto mógłby być na tyle zuchwały, żeby spróbować otruć profesora i, oczywiście, na tyle utalentowany, żeby nie dać się złapać. Musiała przyznać, że mieszanka, którą przygotowały pod czujnym okiem Ognika, była prawie idealna. Ona sama prawie dała się oszukać… Ale od czego są testy i wieloletnia praktyka? Miała do czynienia z różnymi przypadkami w swojej karierze magomedyka, co uczyniło ją ekspertem w wielu dziedzinach…
   Jej oczy rozbłysły szkarłatnym blaskiem, gdy przypomniała sobie złość i oburzenie Shadow'a. Nie był zadowolony z tego, że musiał zwrócić się do niej o pomoc, a ona wcale nie zamierzała traktować go ulgowo… W końcu, nie był uczniem. Z niezdrową satysfakcją przyglądała się, jak męczy się ze swoją przypadłością, która w najmniejszym nawet stopniu na zagrażała jego zdrowiu –upewniła się co do tego, zanim podjęła decyzję o przeprowadzeniu szczegółowych badań. Biedaczek nie miał szczęścia –nie miała przygotowanej gotowej odtrutki. I to jego oburzenie, gdy dowiedział się, że będzie zmuszony poczekać na lekarstwo, które na dodatek zadziała bardzo powoli. Odważył się nawet zarzucić jej niekompetencję.
   Nie znosiła go. Był najgorszym, najbardziej przegniłym członkiem ciała pedagogicznego… Ale nie tylko to ją martwiło. Roztaczał wokół siebie aurę nienawiści i pogardy. A jeżeli ją traktuje w tak niestosowny sposób, to jaki musi być w stosunku do uczniów? Nie podobało się jej to… Był dorosły i miał nad nimi władzę… Skrzywdzi ich…
   Nigdy nie przyzna się głośno do tego, że spodobało jej się  zachowanie dziewcząt. Oczywiście, nie pochwalała tego, co zrobiły, ale sam fakt, że postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce podniósł ją na duchu.  Miała tylko nadzieję, że nie przesadzą… Nie znosiła strofować swoich podopiecznych.
   Położyła cztery flakoniki z krwią na stoliku. Wglądały identycznie, ale szczegółowe badania ujawnią prawdę o dawcach. Weszła na zaplecze po potrzebny sprzęt, który znajdował się w niewielkiej skrzynce ukrytej wśród innych skrzyń i kufrów. Nie była specjalnie ozdobiona. Ciemne, surowe drewno i dwa srebrne zatrzaski sprawiały, że nie wyróżniała się spośród innych pojemników. Postawiła ją delikatnie koło próbek i uniosła wieko. W środku znajdowała się okrągły, szklany talerz ozdobiony srebrnymi znakami ułożonymi na okręgu tuż przy krawędzi oraz flakonik z bladozielonym płynem.
   Ostrożnie wyjęła talerz, oczyściła go dokładnie i położyła na blacie. Następnie odkorkowała flakon i rozprowadziła i rozprowadziła ciecz po całej powierzchni szkła. Symbole rozjarzyły się błękitnym światłem. Wszystko było tak, jak powinno…
   Zawsze najpierw należy przeprowadzić próbę aby upewnić się, ze zaklęcia działają prawidłowo. Jeszcze tego jak brakowało, żeby magia Hogwartu zniszczyła ten cenny artefakt i wprowadziła ją w błąd. Dlatego też postanowiła najpierw sprawdzić próbkę Lilliane. Odkorkowała wprawnie buteleczkę i wylała trzy krople krwi na sam środek talerza.
   -Ukarz mi prawdę. Przysięgam na mą krew, że zdobytej wiedzy nie wykorzystam przeciwko dawcy, który oddał mi część siebie zgodnie ze swoją wolą. –wyszeptała wyciągając dłonie nad talerzem. Czerwona ciecz poruszyła się tworząc dwie linie łączące ze środkiem dwa symbole.  Zadziałało…  Wyróżnione znaki wskazywały na to, że Lilliane jest zarówno elfem jak i wampirem i jednocześnie grubość linii sugerowała stopień pokrewieństwa z tymi rasami. Wszystko się zgadzało…
   Zadowolona, ponownie wyczyściła talerz i nałożyła nową warstwę eliksiru. Ostrożnie  uniosła flakon oznaczony hasłem „Dorcas Meadows” i podobnie jak poprzednio, uroniła trzy krople i wypowiedziała słowa inkantacji…
   -Cudownie… mamy w szkole wampirzycę, Mi. – powiedziała krzywiąc się z niezadowoleniem. Nauczycielka opuściła rękę. Nie było sensu pukać, skoro i tak została już zauważona.
  -To źle? –zapytała nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki. Przecież podejrzewali, że w szkole są nieludzie, więc wampir nie powinien być dla niej jakimś szczególnym zaskoczeniem.
   -Jeżeli nie zacznie wierzyć w te brednie o konieczności spożywania ludzkiej krwi, to nie powinno być aż tak źle. –westchnęła i ponownie zabrała się za oczyszczanie naczynia. –To jej nieświadomość stanowi największy problem. Wyobraź sobie wypadek na twoich zajęciach. Nie przewidzisz, kiedy panna Meadows straci nad sobą panowanie.  Dojrzewanie to najgorszy okres dla ludzi, a dla nieludzi jest jeszcze gorszy… -zamilkła obserwując ruch linii krwi Annabel Medison.
   -Człowiek? –zapytała McGonagall z trudem rozpoznając jarzący się symbol.
   -Jakich wielu w tym miejscu. –zaśmiała się wampirzyca. –Niewielkie powiązanie z driadami. Nie będzie z nią problemów.
   -Z driadami?
   -Jakieś piąte pokolenie wstecz. Za mało, żeby ujawniły się u niej ich cechy, ale w sam raz, żeby zainteresowała się nią katedra Akademii. –uśmiechnęły się do siebie na wspomnienie legendarnej szkoły magii, której obie były absolwentkami. Jedno z najbardziej elitarnych zgromadzeń, o którym prawdę wiedzieli jednie uczniowie i o którym krążyły mniej lub bardziej prawdziwe opowieści…
   -Został ci ktoś jeszcze?
   -Astira Angelo. Znając moje szczęście, będzie w bardzo małej części powiązana z rodzajem ludzkim. –wylała krew i westchnęła ciężko. –Nie lubię mieć racji. –patrzyła z niezadowoleniem na symbol oznaczający…
   -Anioł?
   -Niestety. Anielica i wampirzyca. Jak one mogą się ze sobą zadawać? –była szczerze zaskoczona. Dwie tak różne rasy,  a przyciągnęły do siebie swoich spadkobierców.  Dzieci nocy i dnia…
   -Zamierzasz je uświadomić?
   -Nie mam innego wyjścia. –westchnęła nagle czując się bardzo zmęczona. –Jeżeli tego nie zrobię… wolę nawet o tym nie myśleć… W każdym razie, będę potrzebować twojej i Lily pomocy.
   -Oczywiście, o co tylko poprosisz. –położyła jaj dłoń na ramieniu chcąc podkreślić swoje słowa. Wampirzyca spojrzała na nią ze złością.
   -Mi, to bardzo ryzykowna przysięga. –powiedziała nie kryjąc rozdrażnienia. –To wiążące… Uważaj, bo ktoś to kiedyś wykorzysta i cię skrzywdzi. Nadal jesteś zbyt ufna…  -szepnęła.

   Leżała na wznak wpatrując się w granatowy baldachim łóżka. Nie mogła zasnąć… Za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała płonący las i jasnowłosego mężczyznę… anioła. Stał otoczony przez płomienie… Wyprostowana, dumna sylwetka… i ta bijąca od niego siła. Nieludzko piękna twarz wyrażająca smutek i widoczna w oczach nadzieja.
   Będę czekać na twoje przebudzenie…
   Ale ona przecież nie śpi! Nie rozumiała… Tak samo jak nie potrafiła wyjaśnić dziwnego uczucia pustki, które ogarniało ją, gdy tylko przypominała sobie ten sen. I jakim cudem postać, którą spotkała za każdym razem, gdy zamykała oczy, została uwieczniona na kilkusetletnim gobelinie? Przecież to niemożliwe, żeby ktoś żył tak długo… Ale ta postać nie była człowiekiem… Ale czy anioły nie są postaciami z bajek dla dzieci? One nie istnieją…
   Zaśmiała się krótko… To nie było możliwe… Wszystko jest jedynie głupim żartem jej umysłu.

   -Nie, nie zgadzam się! –Lilliane miała nadzieję, że się przesłyszała … Zmrużyła oczy na widok poważnej i zdecydowanej miny stojącej naprzeciwko niej kobiety. –Żartujesz sobie ze mnie, prawda? –zapytała ciągle mając nadzieję, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.  –Nie żartujesz. –sapnęła niedowierzaniem. –Możesz mi powiedzieć jak ty to sobie wyobrażasz? Przyjęły mnie do swojej grupy! One, a nie ja! Nie mogę wykluczyć Annabel tylko dlatego, że ty sobie tego życzysz. To nie w porządku…
   -Myślałam, że ci na nich nie zależy. -ten jej spokój drażnił Lilliane jeszcze bardziej niż sam temat ich dyskusji… Nie mogła uwierzyć, że można być aż tak opanowanym w każdej sytuacji.
   -Zależy czy nie, to nie ma znaczenia. –mruknęła niezadowolona. –To ja jestem ta nowa, nie ona.  Co powiem Meadows i Angelo? Jak wytłumaczę moją nagłą awersję do Medison? –usiadła z impetem na stołku. –Sorry, ale Annabel, ale jesteś za bardzo człowiekiem. Nie możesz znać sekretów Nieludzi, więc musisz stąd spadać. –ukryła twarz w dłoniach. –To bez sensu. –szepnęła.
   -Nie powinna wiedzieć za wiele. Niechcący mogłaby wpakować w kłopoty nie tylko siebie,  ale też i innych. –wyjaśniła po raz kolejny to, co i tak każda z nich doskonale wiedziała. To była jedna z tych niepisanych zasad bezpieczeństwa. Im mniej osób wie, tym więcej istot przeżyje. Sekret są skarbami i powinno się je schować… jak najgłębiej.
   -Wiem –mruknęła Lily myśląc o Łowcach – ale to nie zmienia faktu, że nie mogę od tak jej odepchnąć… -zamarła nagle. To było jak olśnienie, ale wcale nie było ono czymś dobrym. –Chyba powstała nić losu łącząca naszą czwórkę… –jęknęła.
   -Kiedy?! –maska spokoju kobiet wreszcie pękła, ale to wcale nie wprawiło rudowłosej w dobry nastrój… Wręcz przeciwnie. Jej rewelacja nie mogła przynieść niczego dobrego…
   -To stało się chyba wtedy, gdy je poznałam. –wyszeptała przypominając sobie tamto dziwne uczucie, towarzyszące im podczas zawierania porozumienia w sprawie nauczyciela obrony przed ciemnymi mocami.
   -Co was połączyło? –drążyła temat mimo że domyślała się, co mogło być powodem.
   -Spisek i tajemnica.-westchnęła zmęczona. Zamrugała szybko i poderwała głowę wlepiając wzrok w wampirzycę. –Ale… z Meadows zaczęło się to już wcześniej.-wyszeptała zaskoczona swoim odkryciem. –Myślisz, że to, co widzę… te moje przeczucia… -zamilkła nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
   -Wygląda  na to, że panny Meadows i Angelo chciały żebyś odkryła to, kim są… A przynajmniej jakaś ich część. Może podświadomie dawały ci wskazówki… -powoli zbierała fiolki, które Lily w nieświadomym wybuchu energii, zrzuciła z półek. Młoda elfka śledziła jej ruchy. Zmrużyła oczy…  kobieta była podejrzanie spokojna. Nie zachowywała się jak osoba, która dopiero co usłyszała wstrząsającą rewelację.
   -Wiedziałaś! –wykrzyknęła oskarżycielskim tonem. W odpowiedzi otrzymała delikatny uśmiech. –Ale… ale dlaczego w takim razie chciałaś żebym odepchnęła Annabel?!
   -Bo nie zdawałaś sobie sprawy z waszego powiązania. Czy tego chcecie, czy nie, jesteście teraz razem. –potargała jej dłonią włosy. –Dostrzegasz wiele rzeczy, Ogniku, ale musisz się jeszcze wiele nauczyć. –dodała ze smutkiem.
   -Akademia. –szepnęła wiedząc o czym mówi jej opiekunka.
   -Tak, ale jeszcze nie teraz. Może za rok albo dwa. Nie ma po co się śpieszyć. –ostatnie zdanie powiedziała jakby do siebie.
   Lilliane złapała za fiolkę ze swoim eliksirem i ruszyła w stronę wyjścia.
   -Irytek uwielbia gumy balonowe. –Lily zamarła z dłonią spoczywającą na klamce. –Najbardziej przepada za truskawkową. –ciągnęła takim tonem jakby mówiła o pogodzie. –To zadziwiające jakie upodobania mogą mieć poltergeisty.
   -Dobranoc. –szepnęła nie odwracając się.
   -Spij dobrze, Ogniku. Noce robią się coraz zimniejsze, więc lepiej załóż sweter. –usłyszała jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi.

   Otworzyła oczy słysząc skrzypnięcie z łóżka obok. Spojrzała na zegarek leżący obok poduszki. Była pierwsza w nocy… Przez chwilę walczyła z chęcią przewrócenia się na drugi  bok, ale ktoś sprawnym ruchem rozsunął kotary odgradzające jej mały świat od reszty dormitorium. Spojrzała z niechęcią na napastnika i jęknęła przypominając sobie, dlaczego nie będzie miała dzisiaj szansy na porządne wyspanie się… Chcąc nie chcąc podniosła się odrzucając kołdrę. Skrzywiła się czując przenikliwe zimno bijące od ścian i podłogi. W takich chwilach nienawidziła tego zamku. Z wdzięcznością założyła podany jej sweter i zaczęła szukać butów. Gotowa do  wyjścia, spojrzała wyczekująco na Evans, która wręczyła jej wcześniej przygotowaną torbę i wskazała ruchem głowy na drzwi. Dorcas rzuciła smutne spojrzenie na łóżko i starając się poruszać bezszelestnie, opuściła pokój wraz z rudowłosą.
   -Zaklęcie lekkich stup. –szepnęła Evans schodząc do Pokoju Wspólnego. –Rzuć je,  bo usłyszy cię nawet głuchy. –Dorcas zmrużyła oczy niezadowolona z tej uwagi, ale nic nie powiedziała, tylko rzuciła zaklęcie. Wiedziała, że Evans ma rację. Dzisiejszej nocy muszą być niesłyszalne i niewidzialne. Nie mogą dać się złapać, bo cały ich trud pójdzie na marne.
   -Ty nie rzuciłaś zaklęcia. –zarzuciła jej nie mogąc sobie przypomnieć, żeby Lilliane użyła różdżki. Prychnęła z irytacją, gdy nie otrzymała odpowiedzi.
   -Musimy się pośpieszyć. –mruknęła rudowłosa. –Nie mów nic, bo z woźnym i jego kotką na karku zbyt wiele nie zrobimy. Złap mnie za rękę. –rozkazała. Z zadowoleniem zauważyła, że czarnowłosa posłuchała ją bez zbędnych komentarzy. Zatrzymały się na chwilę. Musiała się skupić. Nie chciała przecież zrobić im krzywdy. Odetchnęła głęboko i stuknęła siebie i Dorcas delikatnie różdżką w głowę. Czuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę jajko. –Nie puszczaj się mnie. –rozkazała spoglądając na niewidzialną Meadows, a przynajmniej tak jej się wydawało, że tam powinna stać. –Ruszajmy, czekają na nas. –pociągnęła delikatnie Meadows za sobą.
   Dorcas czuła się dziwnie będąc prowadzoną przez niewidzialną postać. Było to dla niej wyjątkowo niekomfortowa sytuacja. Nie dość, że nic nie widziała, to jeszcze nic nie słyszała. Zastanawiała się jak niby Evans odnajdzie właściwą drogę w tych ciemnościach…
   Lilliane uśmiechnęła się do siebie doskonale zdając sobie sprawę z odczuć swojej towarzyszki…  Dla niej ciemność nie była ciemnością, a cisza nie była ciszą. Miała ogromną przewagę nad Meadows, ponieważ była świadoma swojego dziedzictwa. Zamek szeptał do niej… Czuła jego magię, która wskazywała jej drogę. Pomagał jej… On również nie pochwalał postępowania profesora obrony. Wydawał się być wzburzony i smutny. Terror… Nie po to został stworzony. Cierpiał widząc głupotę ludzi…
   A ciemność? Ona nigdy nie była przeszkodą. W końcu jest potomkinią wampirów i elfów –wyśmienitych łowców. Jej zmysły były lekko przytłumione przez zaklęcia maskujące,  ale to nie przeszkadzało jej. Wystarczało jej to, co miała. Była jak dziki kot polujący nocą na swoją ofiarę…
   Znalazła je bez problemu. Czekały w Sali Wejściowej, dokładnie tam, gdzie się umówiły. Nie widziała ich, ale to nie przeszkadzało jej wiedzieć, gdzie są. Czuła je…
   -Jesteśmy. –szepnęła Angelo do ucha. –Spokojnie. –zaśmiała się gdy obie podskoczyły przestraszone. Skąd wiedziała, że tak się stało?  To przez otaczające je aury. –Ann, masz gumę truskawkową?
    -Tak, ale nie rozumiem po ci jest potrzebna guma.
   -Zobaczysz, daj mi ją. –schowała małe opakowanie do kieszeni spodni. –musimy znaleźć Irytka. –uśmiechnęła się słysząc ciche jęki towarzyszących jej dziewcząt.
   -Na co ci on? Tylko wpakuje nas w tarapaty. –syknęła Meadows.
   -Nie wpakuje, spokojnie. Jestem pewna, że chętnie nam pomoże.
   -Jasne! A ja jestem wampirem!
   -Oczywiście, Meadows, co tylko chcesz. –uśmiechnęła się kpiąco. –Idziemy. Powinien być na trzecim piętrze.
   -Skąd wiesz? –sapnęła Ann znajdując po omacku jej dłoń.
   -Przeczucie. Złap się Dorcas. Zrobimy wężyka.
   -Lily, jeżeli wyjdziemy z tego cało, to przysięgam, że cię zabiję! Nie chcę iść ostatnia. –jęknęła żałośnie  Angelo.
   -Weź się w garść.
   -Łatwo ci mówić, Dori.
   -Nie mów do mnie Dori!
   -Och, zamknijcie  się wszystkie,  bo na bank wpadniemy! –warknęła zdenerwowana rudowłosa.
   -Em… na bank? –zapytała nieśmiało Medison.
   -To znaczy coś pewnego. –Lily starał się zachować spokój. –A teraz milczcie. Muszę się skupić. –Wytężyła zmysły wsłuchując  się w to, co chce przekazać jej szkoła. Było to trudne… Wydobycie konkretnej myśli z potoku słów kosztowa łoją dużo wysiłku, ale opłaciło się. Irytek był bardzo blisko i wydawał się być… znudzony. Uśmiechnęła się wrednie. Teraz była już jak najbardziej pewna, że poltergeist nie przepuści ofiarowanej mu okazji do świetnej zabawy.
   Uchyliła drzwi kasy od transmutacji. Był tam… jakżeby inaczej. Zamknęła za Astirą drzwi i zdjęła z siebie zaklęcia kameleona. Nie zwrócił na nią uwagi. Skrzywiła się widząc, jak kolejny szczur obrywa kulką farby… Większość z jego kolegów posiadała już różnobarwne futerko…
   -Och, Irytku… -zacmokała zniesmaczona. –Naprawdę, nie spodziewałam się, że upadniesz tak nisko. Atakujesz gryzonie, które nawet nie mają gdzie uciec.
   -Hę? –spojrzał na nią zaskoczony. Nie krzyczała? Nie kazała mu zostawić ich w spokoju? Zamrugał wpatrując się w dziewczynę. Kim ona do diabła jest?
   -Uważasz, że McGonagall nie usunie tego jednym prostym zaklęciem? Jana twoim miejscy wypuściłabym je z klatek i zostawiła otwarte drzwi. –usiadła na ławce przez cały czas uśmiechając się niewinnie. Pogrzebała w kieszeni i wyjęła z niej paczkę gumy balonowej. Z zadowoleniem zauważyła, że przygląda się jej,  gdy powoli odwijała opakowanie i wyjęła jedną pastylkę, którą ostentacyjnie położyła sobie na języku. –Mmmm… truskawka. –zamlaskała.
   Wściekły duch rzucił w nią farbą, która odbiła się od niej i ugodziła go w twarz. Podleciał do niej przyglądając się jej z bliska.
   -Mała głupia dziewczynka… Nie powinnaś być w łóżku? –nabrał powietrza jakby chciał krzyknąć, ale poczuł, że coś niepozwana mu wydać z siebie głosu.
   -Nie krzyczymy. –pomachała mu palcem przed nosem. –Widzisz to? –wskazała na paczkę gumy. Spojrzał na nią wielkimi oczami. Wiedziała, ze ma ochotę. –Mam tego więcej, dużo więcej. –uniosła sugestywnie brwi.
   -Tak? –podrzucił kulki farby w dłoni.
   -Oczywiście. Mogę się z tobą… podzielić, ale musisz coś dla mnie zrobić. To będzie nielegalne i może zdenerwować parę osób… bardzo zdenerwować. –uśmiechnęła się szeroko. –Wchodzisz w to? –machnęła krótko różdżką otwierając klatki. Miała nadzieję, ze żadna z jej towarzyszek nie zacznie krzyczeć…

   -Zjeżdżaj stąd! Przeklęty poltergeist! Po cholerę ten stary głupiec cię tutaj trzyma! –uśmiechnęła się słysząc wściekły głos Shadow'a. Irytek w pełni zasłużył na paczkę gumy. Spisał się wyśmienicie. Przeleciał obok niej robiąc wielki balon i puścił jej oko.  On też się świetnie bawił.
   -Niech tylko go dorwę, to mnie popamięta. –koniec korytarza powoli stawał się coraz jaśniejszy. Nadchodził. Uśmiechnęła się i szybko rzuciła na siebie zaklęcie kameleona. Teraz jej kolej…
   Był blisko… jeszcze tylko kilka kroków i wyjdzie zza zakrętu. Światło różdżki stawało się coraz jaśniejsze, a co  najważniejsze, pozwoliło jej zobaczyć efekt działań Irytka. To było prawdziwe arcydzieło! Włosy, twarz, najprawdopodobniej jedne z nowszych szat i nawet but było pokryte różnymi kolorami farb. Najwidoczniej szczury nie wystarczyły Irytkowi do spełnienia artystycznych wizji. Musiała przyznać, że dobór kolorów był interesujący. Fioletowo-zielone włosy, czerwona twarz, złoto-różowo-burgundowa szata i błękitne buty w różnokolorowe plamkami, które najprawdopodobniej były odpryskami innych kolorów. Całość nakładana pojedynczymi kropkami… Cóż za celność! Musi pamiętać żeby pogratulować mu dobrego oka. Poltergeist miał niewątpliwie talent.
   Kolorowy i wściekły… tego było jej trzeba. Dotknęła zimnej ściany dłońmi wtulając się nią plecami.
   Pomóż mi –przesłała myśl. Zamek zamilkł zaskoczony tym, że ktoś do niego przemówił. O ile oczywiście zamek może zamilknąć z zaskoczenia… Ale tak właśnie było. Czuła jego magię, która łagodnie łaskotała jej ciało. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, kto posunął się do tak desperackiego kroku, jakim było zwrócenie się do niego. Był podekscytowany, gdy odkrył, że ma docenienia z istotą człekokształtną. Czuła ogarniającą go nostalgię, gdy stopniowo badał jej pochodzenie…
   Proszę, pomóż mi. –ponowiła prośbę. –On nas krzywdzi.
   Magia zamku zadrgała po jej ostatnich słowach. Czuła jego niemy krzyk. Nagle przez palce do serca przepłynęła fala ciepła… Udzielił jej poparcia, poddał się jej woli.
   Zadowolona pchnęła odrobinę magii w stronę nieświadomego jej spisku nauczyciela. Jego szata, ciężka od warstwy farby, zafalowała od nagłego podmuchu zimnego wiatru. Nagłe obniżenie się temperatury wywołało u niego niekontrolowany dreszcz. Na jej twarzy pojawił się wyraz satysfakcji, gdy obserwowała, jak rozgląda się wokoło w poszukiwaniu źródła nagłej zmiany. Ale to nie był koniec jej dzisiejszych działań. Skierowała swoją uwagę na zgaszone pochodnie…
   Raz, dwa, trzy…
   Zapalała je po kolei budząc przy tym niezadowolone postacie na portretach.  
   -Kto tutaj jest? –zapytał Shadow idąc szlakiem pochodni i nagle odwrócił się słysząc brzdęk upadającej zbroi. Zirytowany podjął wędrówkę w przeciwnym kierunku i już miał ponownie zniknąć za zakrętem, gdy do jego uszu dotarł dźwięk przypominający śmiech dziecka. Ponownie odwrócił się ze zdziwieniem zauważając, że płonie tylko jedna pochodnia. Podszedł do niej rozglądając się w poszukiwaniu dowcipnisia. Nie mogąc nikogo dojrzeć, opuścił różdżkę z zamiarem oddalenia się… I właśnie wtedy, ku zaskoczeniu Lilliane, zamarł wpatrując się w kamienną posadzkę. Podążyła za jego spojrzeniem… Kolorowe ślady małych stópek nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia, więc dlaczego on nagle zbladł? Podniósł sztywno głowę śledząc je… Nie prowadziły daleko. Kilka metrów dalej stykały się z solidną ścianą, na której widniał kolorowy napis: Pobawmy się.
   Patrzyła jak nauczyciel zastyga w bezruchu. Nigdy go jeszcze takim nie widziała. Wyglądał na głęboko wstrząśniętego, a to był przecież tylko głupi napis nabazgrany niewprawną ręką Annabel… Obydwoje w tym samym momencie spojrzeli na podłogę, która została już wyczyszczona przez Meadows. Shadow ponownie podniósł wzrok na ścianę, ale tam również nie było już żadnego napisu…
   Sapnął cicho i pokręcił głową chcąc pozbyć się zbędnych myśli. Gdy się uspokoił, na powrót założył maskę spokoju i jednym ruchem różdżki zgasił pochodnię. Nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę swoich prywatnych kwater…

3 sierpnia 2012

17. Chyba wiem kim jesteś... część I

Chyba wiem kim jesteś... 
część I

   Paranoik… Jak sprawić żeby… teoretycznie normalny człowiek cierpiał z powodu urojeń prześladowczych? Co zrobić, żeby każdego dnia oglądał się za siebie w poszukiwaniu kogoś, kogo nie ma? Żeby nie czuł się bezpiecznie nawet w swoich prywatnych kwaterach, które strzegły potężne zaklęcia prywatności? Inaczej… Jak normalnego, inteligentnego człowieka zmienić w wariata?
   Lily uśmiechnęła się delikatnie, spostrzegając, że jej ulubiony nauczyciel bardzo szybko i w miarę dyskretnie opuszcza Wielką Salę. Obróciła się do stołu Krukonów i ledwo widocznie skinęła głową.  
   Udało się…
   Pierwszy element przyniósł oczekiwane skutki. Teraz pozostało im tylko poczekać na efekty i wcielić w życie kolejne fazy wieloetapowego planu.
   -Myślisz, że przyjdzie do Skrzydła Szpitalnego? –usłyszała szept Dorcas.
   -Och na pewno.–puściła jej oczko. –Ale coś mi się wydaje, że będziemy mieli dzisiaj zastępstwo. Profesor Shadow może być niedysponowany. –czarnowłosa zachichotała słysząc zmartwiony głos Evans.
   -Och, na pewno. Alkohol wyjątkowo dobrze wpływa na układ pokarmowy. –Nie było dla uczniów tajemnicą, że niektórzy nauczyciele lubili wypić do obiadu puchar wina lub piwa…
   -Mogłabyś podać mi sałatkę? – zapytała chcąc zmienić temat. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś usłyszał o czym rozmawiają.  Niektórzy ludzie byli koszmarnymi plotkarzami…
   -Dziwne, przecież jest za późno na pocztę… -szepnęła Meadows patrząc w górę. Podobnie robiło wiele osób szepcąc i szturchając swoich sąsiadów.
   -Ale mała sowa.–powiedziała jakaś dziewczynka, najwyraźniej pierwszoroczna.
   -Głupia, to nie sowa. –warknął ktoś inny również przyglądając się zwierzęciu, który powoli leciał przez Wielką Salę.
   Lily nieśpiesznie podniosła głowę. Mało interesowało ją to, co wyraźnie wzbudziło ciekawość pozostałych. Zaledwie krótki spojrzenie wystarczyło jej żeby rozpoznać stworzenie.
   -Lady, co ty tu robisz? –zapytała gładząc pióra zmęczonej jaskółki. –Czyżby była aż tak szalona? –odwiązała mały liścik odnóżki ptaka, który z wdzięcznością uszczypnął ją w palec.
   -To twoje? –zapytała zaskoczona Dorcas.
   -W pewnym sensie należy do mojej zwariowanej siostrzyczki. –szepnęła i z powrotem skupiła się na jaskółce. –Tęskniłaś, kochana? –podała jaj kawałek bekonu. –Odpocznij. Potem zabiorę cię do dormitorium. W Sowiarni nie będzie dla ciebie dość bezpiecznie.
   Nieśpiesznie rozłożyła kawałek pergaminu. Krótko… Przeczytała treść wiadomości i natychmiast schowała ją do kieszeni mundurka.
   -Lilliane, stało się coś? –zaskoczył ją wyraźny niepokój głosie towarzyszki.
   -Nie, raczej wszystko w porządku. Poproszono mnie o opiekę nad Lady. –skłamała przyglądając się jej przez chwilę. –Wiesz, chyba zabiorę ją do pokoju. Spotkamy się pod salą! –powiedziała szybko i opuściła Wielką Salę.

   Weszła do klasy Obrony tuż przed dzwonkiem. Kilkoro uczniów spojrzało na nią z niedowierzaniem. Przecież ktoś taki jak ona, nie powinien ryzykować spóźnienia się na zajęcia z  TYM profesorem. To było samobójstwo, a wszyscy wiedzieli, że ona szczególnie nie powinna robić czegoś takiego. Nie była przecież głupia… Udowodniła im to już niejednokrotnie swoimi interesującymi i zarazem kontrowersyjnymi opiniami. A jednak… miała na tyle odwagi lub gryfońskiej głupoty, żeby narażać się niepotrzebnie nauczycielowi. I tak już wystarczająco ją gnębił. Wszyscy to zauważyli… Nawet niektórzy Ślizgoni byli zszokowani występami nauczyciela, które powoli przekraczało granicę przyzwoitości. Oczywiście nie żałowali czarownicy mugolskiego pochodzenia, w końcu pogardzali takimi jak ona, ale mimo wszystko, Shadow był tutaj żeby nauczać, a nie wprowadzać swoje porządki… Wszystkich uczniów łączyło jedno pytanie –dlaczego Dumbledore zatrudnił kogoś takiego jak on?
   Rudowłosa dziewczyna starała się zachować kamienną twarz. Przecież nie mogła roześmiać się na widok czystego przerażenia na twarzach jej rówieśników. Najzwyczajniej w świecie, zajęła swoje miejsce i wyjęła potrzebne rzeczy. Zastanawiała się kogo przyślą na zastępstwo… No bo chyba nie puszczą ich wolno, a niemożliwe było, żeby Shadow mógł spokojnie poprowadzić zajęcia. Uśmiechnęła się do siebie w myślach. Och, tak… nie tak szybko dojdzie do siebie.
   Rozejrzała się po sali i jej wzrok przez chwilę zatrzymał się na czarnowłosym Ślizgonie, który patrzył na nią z niemym pytaniem. Podniosła dyskretnie kciuk do góry, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Patrzyli przez chwilę na siebie w milczeniu… Nie walczyli na spojrzenia. Wiedziała, że Severus chce się upewnić, że nie kłamie. W końcu, usatysfakcjonowany przerwał kontakt wzrokowy, a ona obiecała sobie, że dzisiaj spędzi z nimi czas w bibliotece. Zaniedbała ich ostatnio, ale było to konieczne…
   Drzwi klasy zamknęły się cicho… za cicho. Shadow zazwyczaj zatrzaskiwał je, a huk sprawiał, że kilkoro uczniów zawsze podskakiwało na swoich krzesłach.
   Zaskoczeni odwrócili się i zamarli zaskoczeni na widok opiekunki Gryfonów, która szybko podeszła do biurka, gdzie położyła klatkę ze szczurami.
   -Profesor Shadow, jest dzisiaj niedysponowany. –powiedziała przesuwając wzrokiem po twarzach studentów, odrobinę dłużej zatrzymując się na Lily. –Niestety nie zostawił żadnych wskazówek odnośnie przerobionego materiału, dlatego zajmiemy się transmutacją. No, na co czekacie? Jeden na osobę.
   Lilliane  iDorcas jako pierwsze podniosły się ze swoich miejsc i podeszły do klatki po obiekt eksperymentów. Dzięki nim, reszta powoli otrząsnęła się z zaskoczenia i niemalże przewracając krzesła, poszła za ich przykładem. Wydawali się wstrząśnięci, ale też i szczęśliwi. Shadow był niedysponowany… Gwiazdka nadeszła wcześniej…
   McGonagall dyskretnie obserwowała uczniów, którzy wydawali się dziwnie szczęśliwi z powodu nieobecności Nicolasa. Było to co najmniej podejrzane. Zdawała sobie sprawę, żadne z ich wychowanków nie darzy go sympatią, ale czuła, że nie tylko o to tu chodzi.Nigdy, od początku września, nie słyszała żeby którykolwiek student rzucił choćby luźną uwagę odnośnie zajęć Obrony. Było to niespotykane… Ten przedmiot zawsze budził wiele emocji i nie raz miała problem z uspokojeniem uczniów na jej zajęciach. A teraz? Nic, cisza. Coś musi być zdecydowanie nie tak.  I to przydzielenie miejsc… Nie wierzyła, żeby przydział stanowisk był przypadkowy. Musi porozmawiać z Lily…

   -Dlaczego jaskółka? –zapytała Dorcas przyglądając się stworzeniu odpoczywającemu w klatce postawionej na stoliku nocnym koło łóżka Evans.
   -Moja siostra znalazła ją kilka lat temu. Była ranna, więc wzięła ją do domu i opatrzyła.-uśmiechnęła się do siebie nie przerywając grzebania w kufrze. –Lady przywiązała się do niej i nie chciała odejść. Jest jej chyba u nas dobrze.
   -Dobrze? Dlaczego twoja siostra wysłała ją do ciebie? Dlaczego nie użyła sowy? –nie mogła zrozumieć jak ktoś może tak skrzywdzić stworzenie nieprzystosowane do takich rzeczy jak wysyłanie listów. Przecież musiało to być dla niej wykańczające.
   -Dorcas, daj spokój i przestań się wściekać. Lady zostanie z nami i wróci jak tylko będzie chciała. Jest silna i poradzi sobie.–zatrzasnęła wieko kufra i spakowała do torby znalezione pergaminy. –Moja siostra jest ostatnią osobą, która chciałaby ją skrzywdzić. –dodała ostro ucinając temat. –Do zobaczenia później, Lady Deuil*.
  „ Ps. Zaopiekuj się moim Szczęściem.” –przypomniała sobie ostatni wers krótkiej wiadomości. Pogłaskała ptaka po piórach i wyszła z dormitorium przepuszczając w drzwiach czarnowłosą, która natychmiast założyła swoją maskę.
   -Jesteś jedynaczką?  -zapytała obserwując mroczną aurę otaczającą dziewczynę.
   -Tak,czystokrwiste rody rzadko posiadają więcej niż jednego spadkobiercę.
   -Czyżby za często dochodziło do bratobójczych walk o majątek? –zażartowała.
   -Coś w tym rodzaju. –mruknęła.
   -Moja rodzina była bardzo liczna. –westchnęła Lily.
   -Była? –zapytała zaskoczona Meadows.
   -Wojny. –krótka odpowiedź wyjaśniła wszystko. –Wspaniale byłoby mieć dużo kuzynów i kuzynek.Wtedy dom nie jest pusty i nikt się nie nudzi.
   -Pewnie tak…-szepnęła ukrywając twarz za kurtyną czarnych włosów. Poczuła dziwne ukucie w sercu… Miała wrażenie, że utraciła coś ważnego.
   Evans obserwowała ją kątem oka. Widziała zmiany zachodzące na twarzy dziewczyny. Jej maska na kilka sekund opadła… Wstrzymała oddech dostrzegając ból i zagubienie. Coś było nie tak, a ona już chyba nawet wiedziała co… Pozostało jej tylko potwierdzić swoje przypuszczenia, a do tego potrzebowała pomocy pewnej wampirzycy…
   Razem weszły do biblioteki pod czujnym spojrzeniem bibliotekarki, która dostrzegłszy Lily,przywołała ją ruchem ręki. Evans szepnęła do swojej towarzyszki, że zaraz przyjdzie i podeszła do biurka opiekunki literackich skarbów. Pani Pince uśmiechnęła się do niej delikatnie i wyjęła spod lady stary wolumin.
   -Mój przyjaciel zgodził się ci ją pożyczyć. Prosiłabym jednakże żebyś nie wynosiła jej poza obszar biblioteki. –dodała surowo.
   -Oczywiście. Bardzo pani dziękuję. –przytuliła tom do piersi tak, jakby był jakimś cennym skarbem. Cóż… dla niej ta księga była bardzo cenna i dla jej właściciela zapewne też. Historia starożytnych z nad wielkiej i kapryśnej rzeki niewątpliwie zajmie jej niejedno popołudnie. Ale nie przejmowała się tym…Chciała zbadać prawa i poznać historię tych ludzi.
   Zadowolona z otrzymanego daru podeszła do stolika zajmowanego przez trzy dziewczyny. Przycupnęła na wolnym krześle i nachyliła się do nich.
   -Jak wam idzie?–zapytała szeptem.
   -Jeszcze kilka prób i nie powinno być problemów z tym zaklęciem. –Ann dotknęła różdżką pióra, które po chwili rozpłynęło się w powietrzu. –Spróbuje na czymś większym.
   -I najlepiej na żywym. –Dorcas wyjęła torby szczura. –Zabrałam go po zajęciach z McGonagall. –powiedziała z miną niewiniątka, co wywołało parsknięcia pozostałych dziewcząt.
   -Astira?
   -Czary dźwiękowe opanowane. Damy niezły koncert. –puściła rudej oczko.
   -Wspaniale. Rozłóżcie na blacie jakieś książki i pergaminy. Dobrze byłoby, żeby wszyscy myśleli, że ostro zakuwacie.
   -Zakuwamy? –Ann zmarszczyła brwi.
   -Och… Uczycie się. –wyjaśniała. –Ja muszę iść. Regulus i Severus mogą zacząć węszyć. Do zobaczenia na kolacji.
   Wygładziła mundurek i ruszyła w stronę działu mistycyzmu, gdzie przy stoliku siedziało dwóch czarnowłosych nastolatków ubranych w szaty z emblematem Slytherinu.
   -Cześć.–szepnęła odsuwając swoje  krzesło. Obydwaj poderwali głowy patrząc na nią z zaskoczeniem. –Nad czym pracujecie? –zapytała wiercąc się na krześle.
   -Eliksir euforii. –mruknął Snape.
   -Dlaczego cię wczoraj nie było? –wypalił młody Black zanim zdążył się powstrzymać. Lily spojrzała na niego lekko przekrzywiając głowę. Czyżby rzeczywiście za nią tęsknił? Ciekawe…
   -Musiałam coś załatwić. –odpowiedziała tajemniczo.
   -Coś, do czego były ci potrzebne dwie Krukonki i jedna Gryfonka? –Snape uśmiechnął się kpiąco.
   -Przeszkadza ci to, Severusie?
   -Jestem zaskoczony. Wcześniej jakoś nie lgnęłaś do towarzystwa. –patrzyli sobie prosto w oczy tocząc pojedynek nie tylko na słowa, ale też i na spojrzenia.
   -Nadal nie szukam towarzystwa. Zaproponowały mi coś, poszłam z nimi z ciekawości.
   -Jakie to Gryfońskie.
   -Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, prawda? –pochyliła się w jego kierunku i z zadowoleniem zauważyła, że tym razem udało jej się wygrać. Widziała zaskoczenie na jego twarzy. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
   -To… co robiłyście? –wtrącił Regulus wykorzystując chwilę ciszy.
   -Knułyśmy. –zażartowała wywracając oczami. –Meadwos uparła się, że pomoże mi z Obroną.
   -Masz problemy? Może moglibyśmy…
   -Nie! Nie…Dzięki, ale sama dam sobie z tym radę. Wystarczy, że ta trójka nie daje mi spokoju. –powiedziała ostro i położyła na blacie otrzymany od pani Pince wolumin. –Przepraszam… -dodała podnosząc wzrok ponownie na Regulusa. –Zrozum,to mój problem i sama muszę go rozwiązać. –uśmiechnęła się delikatnie.
   -Cóż, przynajmniej nie było dzisiaj na zajęciach Shadowa. –Severus uśmiechnął się kpiąco.
   -Och tak, to chyba wszystkim poprawiło dzień.
   -Marco, mówił,że chyba czymś się struł. –powiedział Black marszcząc brwi. –Widział go jak wpadał do łazienki.
   -Może ma na coś uczulenie. Skrzaty Domowe gotują bardzo dobrze i nie ma szans żeby zatruć się ich wyrobami. –Evans udała, że zastanawia się nad losem biednego profesora.
   -Mam nadzieję, że cokolwiek to było, nie przejdzie mu za szybko. –powiedział z nadzieją Regulus. –Jest okropny. Co Dyrektor sobie myślał przydzielając mu to stanowisko?
   -Najwidoczniej nie patrzył na jego charakter i uprzedzenia, tylko na kwalifikacje.
   -Kto jak kto, ale ty,  Evans, nie powinnaś go bronić. –syknął Snape.
   -Nie bronię. To były jedynie koje spostrzeżenia, z którymi niewątpliwie się zgodzisz. –prychnął w odpowiedzi.
   -Jesteś mugolskiego pochodzenia? –bardziej stwierdził niż zapytał Black. Teraz już chyba wszystko rozumiał. Shadow musiał dać jej nieźle popalić. Nowa i do tego szlama… Ale to określenie nie pasowało do niej. Nie… Nie wierzył, że ktoś taki jak ona może być… Przecież to nijak odpowiadało jego wyobrażeniom, opowieściom rodziców… Nie rozumiał…
   Lilliane Evans powinna być słaba i zagubiona w świecie czarodziei. Nie powinna z taką śmiałością wygłaszać swoich poglądów… To musi być jakiś żart… Nie... Nie! Muszą z niego kpić…
   -Reg, wyluzuj.–uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy nie dostrzegła żadnej zmiany w jego wyrazie twarzy. Był w szoku, ale to co coś, co zobaczyła w jego oczach… Niedowierzanie i pogarda... –Skoro tak bardzo ci to przeszkadza, to sobie pójdę. –odsunęła gwałtownie krzesło i zebrała swoje rzeczy. –Przemyśl to. Nie wszystko jest takie, jak się wydaje. –dodała zimno i odeszła. Nie była zła… Może trochę rozczarowana. Nie mogła uwierzyć, że miała nadzieję, że po tych dniach spędzonych w swoim towarzystwie, zaakceptuje ją bezwarunkowo. Idiotka…
   -Stało się coś?–zapytała Ann gdy usiadła z cichym westchnięciem na jedynym wolnym krześle przy ich stoliku.
   -Regulus odkrył,że jestem z rodziny mugoli. –wyjaśniła krzywiąc się.
   -Uła… i co teraz?
   -Och, nic. Dam mu trochę czasu. Zobaczymy co z tego wyjdzie. –pogładziła okładkę książki udając, że nie obchodzi ją reakcja chłopaka.
   -Myślisz, że nadal będzie chciał się z tobą przyjaźnić? –zapytała powątpiewająco Astira.
   -Wy się ze mną zadajecie. –warknęła.
   -My to zupełnie co innego. Nasze rodziny są bardziej tolerancyjne. –powiedziała niezrażona tonem rudowłosej.
   -Mów za siebie. –westchnęła Dorcas. –Na wszelki  wypadek nie będę wspominać, że spędzam z tobą czas. -spojrzała na Evans przepraszająco.
   -Nie ma problemu. Nie chcę stać po między tobą a twoją rodziną. –mruknęła nawet na nią nie patrząc.
   -Och, daj spokój. Nie o to mi chodzi. Mam naprawdę gdzieś...
   -Dorcas! –syknęła Astira zniesmaczona słownictwem koleżanki.
   -… co sobie o mnie pomyślą. Ja… po prostu nie jestem wstanie znieść ich gadania. Znowu będą paplać o czystości krwi i tradycjach. Mam głęboko w dupie –zignorowała ostre spojrzenia Krukonek –wszystko to, co jest dla nich takie ważne. Nie udało im się przez tle lat przekonać mnie do swoich poglądów, nie uda im się to i teraz.
   -Och, no dobrze.Obyś tylko nie żałowała…
   -Evans, nie robię tego ze względu na ciebie. Robię to dla siebie. Nie pozwolę żeby ktokolwiek formował mnie wbrew mojej woli. –warknęła dając jasno do zrozumienia, co myśli o sposobie myślenia Lilliany. –Nie jesteś centrum wszechświata. –dodała jeszcze uśmiechając się lekko.
   -Och, dzięki. –wywróciła oczami.
   -To co z Blackiem? –zapytała cicho Ann.
   -Nic. Jest w szoku, ale przejdzie mu. –zaśmiała się. –Nie spodziewał się, że nie jestem nawet półkrwi.  Ale sądzę, że to zaakceptuje.  
   -Dwa tygodnie. –wypaliła po chwili ciszy Astira.
   -Dłużej niż miesiąc. –mruknęła kpiąco Dorcas. –Blackowie mają swój honor i niechętnie przyznają się do błędów.
   -Nie wytrzyma tygodnia… -Ann zaczerwieniła się, gdy wszystkie trzy spojrzały na nią z niedowierzaniem. –R-regulus jest inny niż reszta. –wyjąkała. Lily przyglądała się jej przez chwilę i skinęła głową z aprobatą.
   -Mniej niż tydzień… Dobrze, czas pokarze. –otworzyła książkę na wstępie. –Hmmm… Poszłybyście ze mną do Skrzydła Szpitalnego po kolacji? –zapytała spoglądając na nieponownie.
   -Sama nie trafisz? Myślałam, że znasz już drogę na pamięć.
   -Dorcas, doszłabym tam nawet z zawiązanymi oczami. –mruknęła –Pielęgniarka prosiła żebym was ze sobą zabrała. Chciałaby was poznać.–posłała im niewinny uśmiech.
   -Poznać? –zapytała podejrzliwie Medison.
   -Przebadać , ale na jedno wchodzi. –wyszczerzyła się.
   -Przebadać?! To na co bierzesz eliksiry… -Dorcas zmrużyła oczy.
   -To nie jest zaraźliwe. Nic wam nie będzie. To rutynowe badania. Panna Secretprotectrce po prostu poprosiła mnie żebym was ze sobą zabrała, bo wtedy ma więcej czasu. Ale jak wolicie… Prędzej czy później i tak traficie w jej ręce. –wzruszyła ramionami i pochyliła się z powrotem nad książką.
   -Pójdziemy. –usłyszała po chwili ciche zapewnienie jasnowłosej Krukonki. Skinęła głową z zadowoleniem…
   Udało się…
  
   Naprawdę rzadko w przeciągu tych czterech lat nauki w Hogwarcie  którakolwiek z nich była w Skrzydle Szpitalnymi zazwyczaj nie były to przyjemne wizyty… Nie przepadały za tym miejscem. A zwrócenie się o pomoc do pielęgniarki traktowały jako ostateczną ostateczność.Dlatego też z niechęcią przekroczyły próg sterylnie czystego pomieszczenia.Meadows skrzywiła się. Nie znosiła tej oślepiającej bieli…
    -Jesteśmy! –krzyknęła Evans zatrzaskując drzwi Skrzydła Szpitalnego. Towarzyszące jej dziewczyny spojrzały na nią z dezaprobatą. Nie przejmując się nimi zebrała puste buteleczki po eliksirach,które zostały po pacjentach i skierowała się w stronę gabinetu. –Wiesz, że pani Pince znalazła dla mnie tę książkę? Jest naprawdę świetna!
   -Cieszę się.Profesor będzie zadowolony, że do niej dotarłaś. –trzy czternastolatki podskoczyły przestraszone słysząc dobiegający zza ich pleców spokojny,melodyjny kobiecy głos. Odwróciły się napięcie i zamarły, gdy ich oczom ukazała się czarnowłosa piękność ubrana w biały fartuch pielęgniarki.  Dorcas już wcześniej ją widziała, ale mino to,zdążyła już zapomnieć, jak nienaturalnie piękna potrafi być nowa matrona.
   -Och,niewątpliwie! Mam nadzieję, że uda mi się z nim spotkać. Chciałabym z nim przedyskutować parę rzeczy. –uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie jednego z przyjaciół cioteczki, który czasami odwiedzał ich posiadłość.
   -Coś da się zorganizować. –powiedziała rozbawiona kobieta. Uwielbiała polityczno-historyczne dyskusje…
   -Dzięki! –posłała kobiecie szeroki uśmiech i usiadła na wolnym łóżku. –Przyprowadziłam dziewczyny,tak jak sobie tego życzyłaś. –wskazała na czternastolatki nadal stojące koło drzwi. –Ann Medison, Astira Angelo i Dorcas Meadows –przedstawiła je  z zadowoleniem dostrzegając, że powoli otrząsają się z szoku. –Uprzedziłam je, że będziesz chciała dodać je do bazy danych. –posłała jej sugestywne spojrzenie.
   -Doskonale,siadajcie proszę, dziewczęta. –wskazała łóżko koło swojej podopiecznej i nieśpiesznie udała się na zaplecze po potrzebne rzeczy.
   -Skąd Dumbledore ją wytrzasnął? –szepnęła Astira siadając na białej pościeli.
   -Sama się zgłosiła, gdy tylko zwolniło się stanowisko.
   -To dlatego ty też się przeniosłaś? –Lily uśmiechnęła się w odpowiedzi.
   -Założę się, że jej pacjentami są głównie starsi chłopcy. –zaśmiała się Meadows.
   -O tak, to prawdziwa plaga. Specjalnie musiałam przestać poprawiać smak eliksirów. –Dorcas zesztywniała słysząc głos pielęgniarki.
   -Jakim cudem…-szepnęła z niedowierzaniem.
   -Mam świetny słuch, panno Meadows. –Delia wyszła z zaplecza niosąc tacę z różnymi przyrządami i buteleczkami. –Lily, ty pierwsza. –Evans machinalnie podwinęła rękaw koszuli i odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na strzykawkę, którą kobieta przytknęła do jej ramienia. Syknęła cicho czuwając nieprzyjemne uczucie towarzyszące pobieraniu krwi.
   Wszystkie trzy patrzyły z przerażeniem na pojemnik zakończony grubą igłą, który pielęgniarka podniosła do ręki rudowłosej. Wstrzymały oddech wpatrując się w igłę, która została wbita w ciało dziewczyny, ale to nie było najgorsze… Czerwona ciecz powoli wypełniała pojemnik…
   -Wystarczy. –strzykawkę zastąpiła watka nasączona spirytusem. –Twój eliksir. –podała Lily jeden z flakonów. Podpisała pobraną próbkę i odłożyła ją na tacę. –To kto następny?
  Każda wskazała palcem na inną, bo żadna nie zamierzała poddać się dobrowolnie temu zabiegowi. Lilliane zamrugała zaskoczona zachowaniem koleżanek…
   -Och, dajcie spokój! To nie jest takie straszne, na jakie wygląda. –wywróciła oczami i zsunęła się z łóżka. –Dorcas, pokaż swoją lwią odwagę. –zaśmiała się spychając czarnowłosą z posłania i zajęła jej miejsce.
   -Postaram się zrobić to delikatnie. –obiecała kobieta gestem zachęcając ją żeby usiadła tam,gdzie przed chwilą siedziała jej podopieczna. Dorcas niepewnie usiadła na łóżku i spojrzała z obrzydzeniem na tacę stojącą na stoliku obok niej.
   -To coś, do czego pani zebrała krew… -mówiła powoli nie odrywając wzroku od pojemnika z czerwoną cieczą.
   -To mugolska strzykawka.Jeden z ich bardziej przydatnych wynalazków. –odpowiedziała na niedokończone pytanie. –Lubię z niej korzystać.
   -Nie ma jakiś magicznych sposobów? –zapytała Ann, która stawała się coraz bledsza.
   -Są, ale zapewniam cię, że wcale nie jest to przyjemniejsze metody. –Medison skinęła głową dając do znać, że rozumie. 
   Lily wiedziała,że to nie jest do końca prawda. Używanie zbyt dużej ilości magii ludzi na mieszańców bywało ryzykowne… Dlatego wampirzyca badała uczniów, bo chciała wiedzieć jakich środków może użyć żeby ich uleczyć. Inaczej będzie opiekować się przecież opiekować nieludźmi, a inaczej ludźmi. To normalne, że jako szkolna pielęgniarka chce mieć pewność, że swoimi działaniami nie zaszkodzi pacjentom… Stąd mugolskie strzykawki… Zero obcej magii wprowadzonej do krwiobiegu minimalizowało potencjalne zagrożenie.
   Dorcas skrzywiła się, czując igłę bijając się jej w ramię. Było to nieprzyjemne, ale nie bolało.Z zadowoleniem zauważyła, że kobieta szybko pobrała krew i podała jej, podobnie jak Lilliane, wacik, który kazała jej przyłożyć do ranki.
   -Połóż się. –rozkazała i wykonała kilka zaklęć diagnostycznych. –W porządku. Nie bolało prawda?
   -N-nie. Nie było tak źle. –przyznała robiąc miejsce Angelo, która powoli podwinęła rękaw.Podobnie jak Dorcas, Astira z zaskoczeniem stwierdziła, że badanie nie było takie straszne, jak jej się początkowy wdawało. Mimo zapewnień koleżanek, Ann nie była przekonana co do nieszkodliwości zabiegu. Wyraziła swoje obawy na głos.
   -Masz rację, nie jest to do końca bezpieczne, gdy robi to osoba nieświadoma niebezpieczeństwa. –potwierdziła wampirzyca. –Ale ze mną nic ci nie grozi. Igły są jednorazowe i zawsze są czyste, także nie przenoszą żadnych chorób. –uśmiechnęła się delikatnie. –Mogę?–zapytała wskazując na ramię. Brązowowłosa pozwoliła jej wbić igłę. –Rozluźnij się,to będzie szybciej. Wspaniale… I już po wszystkim.
   -Czstokrwiści są najgorsi, prawda? –zapytała Lily przekrzywiając delikatnie głowę.
   -Och, tak… -kobieta uśmiechnęła się tajemniczo. –Nie rozumieją tylu rzeczy i nie chcą przyznać się do pomyłek.  –Znalazłaś pana Blacka?
   -Tak… Nie będzie cię już niepokoił. –spojrzała na wampirzycę znacząco. –Myślę, że zrozumie…
   -Zapewne. Niektórzy potrafią otworzyć oczy i spojrzeć dalej niż na czubek swojego nosa. –zakpiła. –Był u mnie profesor Shadow z dziwnymi oznakami zatrucia. Mam nadzieję, że tonie przeniesie się dalej. Jeszcze epidemii by mi brakowało! W6starczy, że zbliża się sezon zimowych przeziębień, a ja muszę uzupełnić zapas eliksiru pieprzowego. –westchnęła udając zmęczenie i irytację. –Rumianek…
   -Rumianek? –zapytała zaskoczona Astira. Nie rozumiała, co ma ta roślina wspólnego z chorobą Shadowa.
   -Tak…-uśmiechnęła się tajemniczo. –Wracajcie do Pokoi Wspólnych. Zaraz będzie godzina policyjna. –rzuciła beztrosko i zniknęła na zapleczu.
   -O co chodziło z tym rumiankiem? –zapytała ponownie, gdy tylko opuściły Skrzydło Szpitalne. Lily zachichotała, wiedząc, żadna z nich nie rozumie ukrytej wskazówki.
   -Panna Secretprotectrce,starała się nam przekazać żebyśmy dodały do eliksiru ususzonej stokrotki. –przewróciła oczami –wydłuży działanie i zlikwiduje smak –dodała.
   -Moment… ona nam pomogła? –zapytała z niedowierzaniem Meadows. –Dlaczego?!
   -Bo mimo że nie powie tego na głos, to Shadow działa jej na nerwy. –zachichotała. –Nie zdziwiłabym się, gdyby specjalnie opóźniała jego powrót do zdrowia.
   -Świetnie…-westchnęła rozmarzonym głosem Astira. –Doskonale jest mieć sojuszników.
   -Tak, ale to nie zmienia faktu, że nie możemy dać się złapać. –przypomniała im Evans. –Nic na mnie pomoże jeżeli przyłapią nas na gorącym uczynku.
   -Musimy zacząć wprowadzać następne etapy planu.
   -Jutro. –zadecydowała Ann. –Przećwiczymy jeszcze raz zaklęcia żeby wszystko wyszło jak należy i możemy zaczynać.
   -Niech czuje się bezpiecznie jeszcze jeden dzień…-dodała Dorcas z błyskiem w oku.
___________________________
*z francuskiego -żałoba

16. Elementy układanki

Elementy układanki

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   -Znowu znikasz? –Lily zmarszczyła brwi zastanawiając się o co chodzi. Delia westchnęła podając jej watkę do odkażenia ranki po igle. –Szukał cię młody pan Black. Wpadł dzisiaj po eliksir pieprzowy, ale zapewniam cię, że wyglądał na całkowicie zdrowego. –uśmiechnęła się kręcąc głową. –Nie dało mu się wytłumaczyć, że czuje się świetnie. Poszedł dopiero wtedy, gdy upewnił się, że cię u mnie nie było.
   -Umm…-bąknęła rudowłosa odwracając głowę.
   -Cóż za elokwencja, panno Evans. –wampirzyca przewróciła oczami. –Nie pytam co robisz, ale… pamiętaj o alibi. Niektórzy widzą więcej niż byśmy chcieli. –rzuciła niby żartobliwie i udała się do swojego gabinetu.
   -To mi coś przypomniało. –Lily zeskoczyła z łóżka i poszła za pielęgniarką. –Przebadałaś już może wszystkich uczniów?
   -Nie. –wyraźnie nie śpieszyła się z udzieleniem odpowiedzi. Nie przejmując się wpatrującą się w nią z napięciem czternastolatkę, powoli przygotowywała próbki do badania. –Zbadałam na razie trzy pierwsze roczniki oraz siódmy. –skrzywiła się przypominając sobie ostatni rocznik, który przyszedł do niej po małym wypadku na eliksirach. Bawiła się z nimi blisko trzy godziny, a i tak kilku z nich musiała zostawić na noc w Skrzydle Szpitalnym. –Był też jakieś pojedyncze osoby z pozostałych roczników. Raczej wszystko z nimi w porządku. Dlaczego pytasz?
   -Nie miałaś styczności z Astirą Angelo alboz Dorcas Meadows? –dopytywała dziewczyna nalewając sobie herbaty.
   -Dorcas spotkałam, ale nie badałam jej. Angelo jeszcze do mnie nie trafiła. –Odwróciła się do swojej podopiecznej.–Myślisz, że…?
   -Jestem prawie pewna. Wczoraj spędziłam z nimi trochę czasu. Znalazłyśmy pewien… korytarz. –uśmiechnęła się widząc rozbawienie na twarzy pielęgniarki. Wiedziała, że ich nie wyda. –Był tam stare gobeliny. Jeden z nich szczególnie zainteresował Angelo. Przedstawiał Anioły.–posłała kobiecie sugestywne spojrzenie. Po między nimi zapadła cisza, w czasie której, Delia zastanawiała się nad słowami podopiecznej.
   -Wejdź Mi. –rzuciła dostrzegając skradającą się nauczycielkę. –Mogłabyś konkurować z Victorem. –westchnęła i zwróciła się ponownie do Lilliane. –Jesteś pewna?
   -Jej aura różni się od tej ludzi. Zresztą,musiałabyś zobaczyć jej twarz, gdy patrzyła na ten gobelin.
   -Lily uważa, że w szkole jest więcej Nieludzi. –wyjaśniła Minerwie –A co z Meadows?
   -Jej jeszcze nie rozszyfrowałam. Ktoś musiał rzucić na nią bardzo silne zaklęcia maskujące. Jej aura jest… mroczna. Zupełnie inna od Angelo.
   -Nie znają prawa? –zapytała McGonagall.
   -Gorzej… Nie zdają sobie sprawy z tego, kim są. –westchnęła Evans. –Astira była przerażona. Anioł musiał jej coś przypomnieć i to nie było wyblakłe wspomnienie. Dorcas jest całkowicie nieświadoma…
   -Lily, obserwuj je i przyprowadź do mnie jak najszybciej. Trzeba je sprawdzić. –zadecydowała Secretprotectrce.
   -Co dzieje się, gdy nie wie się o swoim dziedzictwie? –zapytała nauczycielka transmutacji przerywając ciszę.
   -To zależy od mocy. Niektórzy mogą spokojnie żyć wśród mugoli i czarodziei i nigdy nie dowiedzieć się o swojej inności. Gorzej, gdy są sini lub ich moc jest niestabilna, wtedy zagrażają nie tylko sobie, ale też i innym. Przy wybuchach mocy potrzebna jest pomoc kogoś doświadczonego. Istota nieuświadomiona nie wie co się z nią dzieje, a strach nie jest dobrym sprzymierzeńcem. Taka istota byle kichnięciem może wysadzić w powietrze spore miasto. –westchnęła. –Dlatego Rada werbuje Nieludzi, którzy poszukują Nieświadomych i Nieznających Prawa. Stanowią zbyt duże ryzyko nie wspominając o nieprzyjemnościach wnikających ze spotkań z Łowcami. –McGonagall skinęła głową. Nie musiała pytać o to kim są Łowcy.Już kiedyś jej to  wyjaśniono w niezbyt miłych okolicznościach.
   -Panna Angelo i Meadows są bardzo utalentowanymi czarownicami. –Delia skinęła głową.
   -Skoro tak, to tym bardziej trzeba się im przyjrzeć. -westchnęła pocierając skronie. –Lily, zaraz będzie cisza nocna.–rudowłosa w zamyśleniu skinęła głową. Delia miała wrażenie, że wcale nie usłyszała tego, co do niej powiedziała. Dotknęła jej ramienia chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. –Zmykaj do łóżka, Ogniku. –poczochrała jej włosy.
   -Branoc. –pocałowała obie kobiety w policzek i wybiegła z ambulatorium.

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   -Tutaj jej nie ma. –westchnęła zanurzając pióro w kałamarzu. Siedząca przed nią dziewczyna podniosła głowę patrząc na nią z niemym pytaniem. –Mówię o twojej siostrze. –przez ostatnie tygodnie dokładnie przyjrzała się wszystkim uczniom Akademii. Były to różne jednostki, bardziej lub mniej dziwaczne, ale żadna z nich nie miała nic wspólnego z wampirami. Ucieszyło ją to i jednocześnie zmartwiło… Mimo wszystko miała nadzieję, że pozbędzie się Cromwell. Nie żeby jakoś wyjątkowo jej przeszkadzała. Ale to dziwne uczucie dyskomfortu, które towarzyszyło jej od pierwszego spotkania, zaczynało ją drażnić. Wbrew zapewnieniom wampirzycy o czystości jej zamiarów, czuła pewien niepokój… Coś zachwiało jej spokój. Miała wrażenie, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.
   -O mojej siostrze? –zapytała prostując się na krześle. Jej twarz była bez wyrazu, ale Lucille mogła przyrzec, że w jej głosie usłyszała nutę zdenerwowania.
   -Tak. W końcu przecież po to tu jesteś. Łączysz obowiązek odświeżenia wiadomości o kulturze ludzi z własnymi planami. To jej szukasz. To rysów twarzy waszej rodziny wypatrujesz przyglądając się studentom. –odłożyła pióro. Położyła ręce na stole splatając ze sobą palce.
   -Skąd ten absurdalny pomysł? –uśmiechnęła się kpiąco.
   -Och daj spokój. Obie znam prawdę, dlaczego nie przyznasz mi racji?
   -A dlaczego miałabym to zrobić? Mourirdeaimer, to nie twoja sprawa. –syknęła pochylając się do przodu. –Zajmij się swoimi sprawami. Odrób lekcje, poczytaj coś lub poćwicz zamianę w zwierzątko. –uśmiechnęła się kpiąco. –A mnie i mój ród zostaw w spokoju.
   -Za późno Cormwell. Trzeba było o tym myśleć zanim przekroczyłaś próg Beauxbatons i zakłóciłaś mój spokój.
   -Co zrobiłam? A… przepraszam! Zapomniałam, że opuściliście Wyspę… Jak wam idzie integracja z ludźmi? Powiodła się asymilacja? –Evans zerwała się z krzesła i z wysoko uniesioną głową zebrała swoje rzeczy i szybkim krokiem opuściła bibliotekę.
   Jak ona mogła?! Jakim prawem… Zapłacili za swoją decyzję. Cromwell nie miała prawa tego wywlekać. –westchnęła zatrzymując się przy oknie. Tak, jej matka i ojciec opuścili wyspę. Chcieli poznać ludzi bliżej i sprawdzić czy nie udałoby się zmienić ich nastawienia do Nieludzi. Pragnęli aby wszyscy żyli w zgodzie,tak żeby nikt nie musiał się ukrywać.
   Jej matka zawsze powtarzała, że ludzie nie są źli z natury. Uprzedzenia i nienawiść przychodziły wraz z wiekiem. To czy ludzie będą ich nienawidzić zależało od wychowania jakie otrzymają. Wiedza otrzymana w wieku dziecięcym oraz obserwacje zachowań dorosłych sprawiały, że ludzie wiedzieli jak mają odnosić się do tych innych. Mimo że nigdy nie spotkali żadnego przedstawiciela Nieludzi, to i tak darzyli ich nienawiścią. Nienawiścią wynikającą ze strachu, niedopowiedzeń i zwykłej niewiedzy. Błogosławionej niewiedzy, która chroniła tych, którzy ośmielili się żyć poza Wyspą. Gdyby nie to, nigdy nie mogliby opuścić swojej ziemi. Zginęliby w najgorszych męczarniach. Ciężkie tortury, a potem śmierć…najlepiej publiczna. Ludzie lubią chwalić się swoimi sukcesami.
   Zaśmiała się gorzko. To chciwość ludzi, a właściwie jednego człowieka, zgubiła jej rodzinę. Odkrył ich tożsamość, zapoznał się z podaniami i poddał ich licznym próbom. Wtedy byli jeszcze wolni. Obserwował ich, ale nie więził. Był ich cieniem poza granicami miasteczka. Wiedzieli o nim, ale to nie przeszkadzało im w prowadzeniu normalnego życia. I to był ich błąd. Zlekceważyli go. Mogli się schować, zniknąć na jakiś czas, zmienić tożsamość, ale oni woleli inaczej. Nie chcieli się chować, nie byli tchórzami. Kontynuowali swoje zajęcia, projekty… On też to robił. Knuł, szukał sposobu na złapanie ich w pułapkę… i udało mu się to. To był dla nich prawdziwy cios. Nie dali tego po sobie poznać. Pozostali dumni aż do końca…
   Cromwell miała rację… Z ludźmi należy uważać. Pełna asymilacja nigdy nie będzie możliwa. Uśmiechnęła się smutno. Jej rodzice walczyli o pojednanie z ludźmi… Przeklęte wiatraki.
   - Mourirdeaimer… -wyprostowała się pod dotykiem dłoni spoczywającej na jej ramieniu. –Ja… nie powinnam była…
   -Masz rację, nie powinnaś. –syknęła nie odwracając się do wampirzycy. Strzepnęła dłoń ze swojego ramienia i ruszyła przed siebie. Usłyszała ciche westchnięcie i po chwili Cromwell zrównała się z nią.
   -Są rzeczy o których obie nie chcemy rozmawiać, Mourirdeaimer. Nie chcę mieć w tobie wroga, o wiele lepiej jest zdobywać sojuszników.
   -W dość dziwny sposób się do tego zabierasz, Cromwell. –warknęła. –Obrażasz mnie i moją rodzinę, a potem twierdzisz, że chcesz żeby nasze rody żyły w pokojowych stosunkach.
   -Dyplomacja nie jest moją mocną stroną.
   -Jesteś głową rodu.
   -Chyba najgorszą od stuleci. –zaśmiała się odgarniając blond włosy z twarzy. –Jestem jedynym wampirem w szkole?
   -Tak. –potwierdziła krótko nadal nie patrząc na dziewczynę.
   -Dziękuję… Teraz będę mogła zająć się tym po co tu mnie wysłano. –starała się ukryć smutek.
   -Napiszę do mojego rodzeństwa. Rozejrzą się w swoich szkołach. Może tam będzie. –nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Może zrobiło się jej żal? Skarciła się w myślach za tę myśl. Przecież nawet jej nie lubiła. Ale z drugiej strony... Gdyby ktoś uprowadził członka jej rodziny, też starałaby się go za wszelką cenę odnaleźć.
   -Dziękuję. –usłyszała cichy szept. Uśmiechnęła się lekko. Ktoś taki jak ona rzadko wypowiada takie słowa.
   -Chodźmy na obiad. –westchnęła. Złapała w dłonie niebieski kosmyk swoich włosów. Zacisnęła powieki koncentrując się na innej barwie.
   -Dlaczego wybierasz takie kolory? –westchnęła patrząc z niesmakiem na fioletowe włosy elfki.
   -Bawią mnie zdegustowane miny profesorów. –uśmiechnęła się figlarnie ciągnąc wampirzycę do stołówki. –Umieram z głodu!

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Odgarnęła włosy z twarzy i pochyliła się nad parującym kociołkiem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem czując delikatną woń wmieszanych ze sobą składników. Był idealny…
   -Trzy kwiaty rumianku. –zwróciła się do Ann wyciągając dłoń. Brązowowłosa szybko odnalazła właściwy słoik i wyjęła z niego roślinkę. –Kwiat utnij pod kątem. –uśmiechnęła się spostrzegając, że ta chciała ciąć na prosto.
   -Dlaczego pod kątem? –zapytała marszcząc brwi.
   -Wchłonie więcej mikstury. Podobnie jest na przykład z różami. Jeżeli chcesz żeby zwiędłe róże odżyły, musisz ściąć im łodyżki pod kątem i wsadzić do wody.
   -Długo jeszcze? –jęknęła Dorcas.
   -Jeszcze trzy składniki i będzie gotowy.–uśmiechnęła się Evans.
   -Trzy stokrotki, raz! –zasalutowała Medison.
   -Wrzucaj pojedynczo. Pierwszy… -zamieszała trzy razy w prawo -…drugi… -jeden w lewo -…trzeci. –dwa razy w prawo. –Sok z żuka. –Astira nacisnęła na pancerz robaka płaskim nożem. –Z życiem. Musisz wycisnąć z niego wszystko, co się da.
   -To obrzydliwe. –jęknęła blondynka, a wszystkie trzy zaśmiały się. –To nie jest śmieszne.
   -Jest. Powinnaś widzieć swoją minę. –mruknęła Meadows.
   -Daruj sobie. Jeju…
   -On nie żyje. Naprawdę wątpię żeby miał ci za złe to, że go rozgniatasz.
   -Uch… Zabierzcie to ode mnie! –jęknęła czując jak pancerz pęka pod naciskiem jej dłoni. Szybko odłożyła nóż i podała deskę z robalem rudowłosej, która śmiejąc się odłożyła zwłoki na bok i wlała sok do kociołka.
   -Nigdy w życiu… -zatrzęsła się blondynka.
   -Jak ty funkcjonujesz na eliksirach? –zapytały zaskoczone Gryfonki.
   -Siedzi ze mną. –obie spojrzały ze współczuciem na Medison. –Na szczęście siedzimy daleko od Ślimaka i nie słyszy jej komentarzy. –skrzywiła się.
   -Ann, wiesz, że cię kocham? –wyszczerzyła się.
   -Astira, wiesz, że masz pająka we włosach? –zapytała słodkim głosem. Angelo podskoczyła i zaczęła machać głową chcąc pozbyć się nieprzyjaciela.
   -Angelo, zamknij się! –wykrzyknęła Evans nie mogąc wytrzymać pisków dziewczyny. Była stanowczo za głośna. –Jakim cudem potraficie całkowicie inaczej zachowywać się poza tym pomieszczeniem?
   -I kto to mówi? –mruknęła Meadows. Żadna nie odpowiedziała. Każda miała bardziej lub mniej ważny powód takiego zachowania i żadna nie miała ochoty o tym rozmawiać.
   -Co to w ogóle jest za eliksir? –zapytała Dorcas przyglądając się przeźroczystej i bezwonnej cieczy.
   -Dowiesz się. –wyszczerzyła się Evans.
   -Ej! Myślałam, że jesteśmy zespołem! –oburzyła się
   -Bo jesteśmy, ale w tej jednej kwestii lepiej żebyście były nieświadome. Dobra, następny. Z tym pójdzie szybciej.
   -Powiedz, że w tym nie będzie żuków.–jęknęła Angelo.
   -Nie będzie. –posłała jej psotny uśmiech. –Do tego użyjemy pająków.
  
Akademia Rayos del Sol, Hiszpania
   Listy od Lucille nigdy go nie zaskakiwały. Zawsze szczegółowo opisywała wszystko co się działo. Znała każdą plotkę i zawsze potrafiła trafnie osądzić czy jest ona prawdziwa czy nie. Ale ona sama nie była plotkarą. Słuchała, bo lubiła wiedzieć o wszystkim. Nie znosiła za to niedopowiedzeń.
   Często zastanawiał się jak to możliwe, że jej mózg wytrzymuje tak duży napływ informacji. Jego głowa bolała od słuchania szczebioczących dziewcząt o super newsach. Nie rozumiał jak mogą wierzyć nawet w najgłupszą plotkę.
   Ale ten list był dla niego zaskoczeniem. Właściwie to nie był to nawet list, a krótka wiadomość.
   „Jeżeli w Twojej szkole znajduje się wampirzyca o nieznanym pochodzeniu, to daj mi znać. Ethel szuka siostry.”
   Dwa zdania, jeżeli nie licząc powitania, pożegnania i podpisu. To musiało być ważne skoro ograniczyła się do takiej formy.
   Złożył dokładnie kartkę i schował ją do kieszeni. Cóż, oczywiście, że rozejrzy się po szkole i wiedział nawet, kto mu w tym pomoże. O tak… Nie odmówi mu. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Wszedł do Sali Jadalnej i zajął miejsce naprzeciwko Saignera. Nałożył sobie warzyw i począł rozglądać się po twarzach uczniów. Wcześniej, nie zastanawiał się nad tym, że w szkole oprócz niego i Menkora, mogą znajdować się jeszcze inni. Ale co tu ukrywać, decydując się na Rayos del Sol, nie przypuszczał, że spotka kogokolwiek z Nieludzi. A tu niespodzianka! Trafia wprost na wampira. Pokręcił głową karcąc się za głupotę.
   -Evans, możesz powiedzieć, co na Merlina,wyprawiasz? –do rzeczywistości przywróciło go ostre warknięcie wampira, który starał się uratować jedzenie przed powodzią.
   -Przepraszam. –mruknął stawiając przewrócony dzbanek.
   -A niech cię… żeby to przynajmniej była gorzka herbata albo woda, ale sok!
   -Zachowujesz się jak baba. –Evans wywrócił oczami.
   -Spójrz na siebie. Siedzisz z głową w chmurach i nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje. A niech cię! Nienawidzę zapachu brzoskwiń. –z obrzydzeniem wtarł dłonie w serwetkę. –I co ci tak bawi? –warknął. –Nie pozbędę się tego odoru przez kilka dni.
   -Przestań histeryzować, ludzie się gapią.
   -Ludzie się gapią. –przedrzeźnił chłopaka.–jakby to cię kiedykolwiek interesowało.
   -A żebyś wiedział, że mnie to interesuje.
   -Jasne! I dlatego wpadasz na śniadania spóźniony i półnagi?
   -Jaki półnagi?! Tylko koszule zapinam w biegu. –wywrócił oczami.
   -A ten numer z podpalonymi bananami?
   -Tak się robi! Nie moja wina, że Matilde nigdy czegoś takiego nie widziała i przestraszyła się, że chcemy podpalić szkołę.
   -Ty chcesz. –wampir przewrócił oczami.–Ogarnij się, bo z tej szkoły pozostaną same gruzy.
   -Dość kiepski argument*. –zachichotał Victor rozglądając się po sali. –Musisz spróbować czegoś innego. –Nagle spoważniał i nachylił się do wampira. –Dostałem list od siostry.
  -I? Co słychać u twojej szanownej siostrzyczki. –zapytał unosząc brew. Sama wiadomość o liście nic nie znaczyła. Przecież Evans regularnie dostawał pocztę. W takim razie ostatnia przesyłka musiała zawierać jakąś specjalną informację.
   -Ile jesteś w Rayos del Sol?
   -To mój czwarty rok, dlaczego pytasz?
   -Bo chcę wiedzieć na ile dobrze znasz studentów. Powiedz mi, czy w szkole są jeszcze jacyś twoi bracia? –Menkor milczał wpatrując się w elfa. Wiedział co kryje się pod hasłem bracia. Nie był przecież głupi. Ale po co jego siostrze, która przecież znajduje się w zupełnie inne szkole, była potrzebna taka informacja?
   -A co? Mało ci? Chcesz nas więcej? Zapewniam cię, że w grupie potrafimy być irytujący. –uśmiechnął się kpiąco i zaczerpnął łyk czerwonego napoju ze swojego kielicha.
   -Jakiś ty zabawny. –Victor wywrócił oczami.–Odpowiesz mi na moje pytanie czy nie?
   -Pomyślmy… -powiódł wzrokiem po uczniach. –Elf, dwie driady… hm… chyba nadal jestem jednym wampirem, wybacz. –powiedział uśmiechając się ironicznie.
   -Ech… trudno. Napiszę jej… -westchnął przewracając oczami. Mimo negatywnej opinii towarzysza, nadal rozglądał się po sali. Nie żeby mu nie ufał, ale zawsze mógł coś przeoczyć, prawda? –Idę do Francésa.**Miał mieć jakąś nową dostawę. –Menkor parskną widząc jego rozmarzoną minę.
   -Idź, może później do was dołączę. –mruknął.
   Victor wstał od stołu i klepnął go po przyjacielsku w bark.
   -Nie ociągaj się za bardzo, bo ominie cię najlepsza zabawa.
  -Jasne, nie ma nic lepszego od babrania się w ziemi. –przekrzywił głowę wpatrując się zmrużonymi oczami w elfa.
   -Przestań, bo zacznę się ciebie bać! –Evans udał że się wzdryga.
   -Znasz się na szermierce? –zapytał po chwili.
   -Trochę. Cioteczka starała się żebyśmy poznali podstawy. Nie mogła się przecież rozmnożyć, a wstydem byłoby gdybyśmy byli całkowicie zieloni.
   -Dobre chociaż tyle. Znajdę coś dla ciebie i popracujemy nad twoją techniką. –uśmiechnął się drwiąco. Przynajmniej w końcu znalazł potencjalnego partnera do ćwiczeń.
   -Nie powiedziałem, że jestem zainteresowany.
   -A ja nie powiedziałem, że przyjmuję odmowę.–Victor przewrócił oczami i ruszył w kierunku wyjścia. W sumie, to nawet mu to odpowiadało. Szermierka… miła odmiana. A wampiry słynęły z talentu w tej dziedzinie.
   Ale teraz czekało na niego coś innego. Zadanie dla specjalnego gościa o specjalnych możliwościach. Wyszczerzył się jak wariat. Czuł się jak mugolski super bohater.
   Roślinki nadchodzę!
   Szczerze powiedziawszy, to myślał, że profesor gorzej przyjmie informacje o tym, że pośród jego wychowanków są Nieludzie. Owszem, wyglądał tak jakby miał zejść na zawał, ale następnego dnia zachowywał się normalnie. Sądząc po zapachu alkoholu, dokładnie sobie wszystko przemyślał. Kilka dni później, poprosił go i Menkora, żeby przyszli do niego po kolacji. Wyraźnie miał jeszcze wiele pytań. Nie mylił się. Gdy tylko podał herbatę zaczął wpływać o ich historię. Chciał wiedzieć wszystko. Ciekawił go zarówno świat z przed wygnania jak i sama wojna i sytuacja po niej. Nie byli wstanie udzielić mu wyczerpujących odpowiedzi. Byli zbyt młodzi… Ale obiecał profesorowi, że będzie mógł porozmawiać z kimś, kto miał większą wiedzę oraz obiecał podrzucić parę książek. Ufał, że cioteczka nie będzie miała nic przeciwko temu.
   I tak też się stało. Bardziej przejęła się tym, czy czegoś sobie nie zrobił niż ujawnionym sekretem. Najwidoczniej uznała, że wystarczy im zabezpieczenie w postaci przysięgi. Nie była nawet zła. Poleciła mu jednie żeby znalazł sobie jakieś zajęcie, które go skutecznie zmęczy. No i znalazł… Profesor wykańczał go magicznie, a teraz Saigner miał go zmęczyć fizycznie. Bardzo mu to odpowiadało. Źle się czuł, gdy przepełniała go energia. Jak to mówią mugole –co za dużo, to niezdrowo.
   Dlatego teraz z radością zmierzał do części szkoły poświęconą salom zielarskim.
   -Dobry profesorze! –zawołał od progu zamykając za sobą drzwi i zabezpieczając pomieszczenie przed podsłuchem.
   -Dobrze, że jesteś. –usłyszał głos dochodzący gdzieś zza ściany roślin. –Akurat je przewieźli i przydałaby mi się pomoc przy przesadzaniu. –Dopiero teraz zauważył czarnowłosego mężczyznę, który niósł w ramionach stos czystych doniczek.
   -Gdzie worki z ziemią?
   -Na zapleczu, przyniesiesz?
  -Jasne. –Evans rzucił torbę i marynarkę na najbliższe wolne krzesło i poszedł na zaplecze. Z westchnięciem zarzucił sobie worek na plecy. Dlaczego nie użył magii? To była niepisana umowa w tych salach. Zero czarów. Chodziło o to żeby uniknąć niepożądanych skutków użycia zaklęć. Większość roślin była bardzo wrażliwa i magia mogła je uszkodzić. Oczywiście nie dotyczyło to mocy Powiernika Ziemi.
   Chłopak położył wór na podłodze i rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiał przyznać, że od feralnego wybuchu mocy, wystrój sali uległ zmianie. Podłogę pokrywał mech i korzenie różnych roślin. Wszystkie rośliny kwitły bujnie zajmując każdą wolną przestrzeń. Nawet drzewa, które wcześniej były zaledwie sadzonkami, znacznie urosły, wydostały się ze swoich donic i wbiły się w kamienną posadzkę w poszukiwaniu wody. Tak więc, pomieszczenie wglądem bardziej przypominała leśną polanę niż salę lekcyjną.
   Uczniowie początkowo bardzo dziwili się nowemu wystrojowi, ale ta zmiana zdawała się przypaść wszystkim do gustu. Oczywiście nie obło się bez pytań, ale na szczęście profesor zbył wszystkich tajemniczym uśmieszkiem.
   -Zajmij się tamtymi liliowcami a ja przesadzę te. –nauczyciel podał mu kilka donic. Rozejrzał się w około –Zaczyna mi brakować miejsca. Muszę część przenieść do innych sal.
   -Jak tak dalej pójdzie, to nikt tu nie będzie mógł wejść.
   -Ta, a to miejsce będzie żyło własnym życiem. Evans, dyrektor mnie zabije, jeżeli ta dżungla rozprzestrzeni się na resztę szkoły. –zaśmiali się obaj. Po przygotowaniu stanowisk pracy, zajęli się roślinami. Victorowi nie przeszkadzało to, że swój wolny czas poświęca na pracy z nauczycielem, wręcz przeciwnie, bardzo mu to odpowiadało. Nie chciał zawiązywać więzi z osobami, które będzie musiał okłamywać. Dlatego trzymał się z Menkorem i poniekąd cieszył się, że jego szkolny opiekun zna prawdę. A praca z roślinami z roślinami? Lubił ją. Odprężała go i sprawiała, że czuł się szczęśliwy.
   Profesor podniósł głowę słysząc wesołe pogwizdywanie ucznia. Niemalże parsknął spostrzegając, że niewiele brakowało aby elf zaczął tańczyć.
   -Victor, jak nazywa się twój ojciec?–zapytał sam nie wiedząc dlaczego akurat teraz wybrał ten moment. Chłopakprzestał gwizdać, a jego twarz na chwilę wykrzywił grymas bólu. Spuścił głowę udając, że poprawia ziemię w donicy.
   -Antares Mourirdeaimer. –powiedział niechętnie. –Dlaczego pan pyta? –zmierzył nauczyciela zimnym wzrokiem.
   Profesor drgną zaskoczony nagłą wrogością chłopaka. Nie rozumiał jego zachowania. Dlaczego pytanie o ojca wywołało u niego taką reakcję?
   -Pytałem,bo z jednym Mourirdeaimerem brałem udział w szkoleniu na mistrza. Chciałem wiedzieć czy istniałaby szansa na kontakt z nim. –twarz Victora złagodniała,ale nadal widział ból w jego oczach. –Nie pomyliłem się, to był twój tata.–uśmiechnął się lekko. Evans spuścił głowę ukrywając twarz za kurtyną włosów.
   -Ma pan pecha. Nie żyje. –szepnął. –Nie, to nie Łowcy go dopadli.
   -Przykro mi. –to nie były puste słowa. Wiele razy spierał się z Antaresem, ale pomimo licznych zwad naprawdę lubił go i cenił. Najmłodszy mistrz eliksirów. Był naprawdę niesamowity… i martwy.
  -Czarodziej? –zapytał.
   -Tak. Wie pan, nie jesteśmy niezniszczalni. –spróbował się uśmiechnąć i prawie mu się to udało. –Pana gatunek wyjątkowo pociąga władza. –zaśmiał się gorzko.
   -Po trupach do celu.
  -Dokładnie. To zadziwiające, że jeszcze się nie powbijaliście nawzajem.
   -A wy?
   -Nie dla nas pragnienie władzy i potęgi. Nasza moc jest zarówno zbawieniem jak i przekleństwem. –skrzywił się. Nie musiał mu tego tłumaczyć. Nie kiedy wiedział o powodach dla których zostali zmuszenie do ucieczki na Wyspę i nie po tym czego był światkiem. Moc była olbrzymim brzemieniem i łatwo mogła przyczynić się do śmierci.
   -Lubisz eliksiry? –zapytał starając się zmienić temat rozmowy.
  -Bardzo… chyba nawet bardziej niż zielarstwo.
  -Jest to możliwe?
  -Oczywiście! Ja i moja siostra, Lily, mamy małego bzika na punkcie mikstur.
  Francés uśmiechnął się i obiecał sobie, że zrobi wszystko żeby skontaktować chłopaka z Mistrzem. Będzie zachwycony mogąc nauczać syna Antaresa. Musi się kiedyś przejść do Niny i poobserwować dzieciaka.
   -Znalazłem dla ciebie miecz. –usłyszeli od strony drzwi. –Jest lekki więc nawet ty powinieneś być wstanie go utrzymać.–wampir odłożył rzeczy i podszedł do nich podwijając po drodze rękawy koszuli.
   -Zamierzacie ćwiczyć szermierkę? –zapytał zaskoczony nauczyciel.
   -Tak. Nudzi mi się samemu, a jego ktoś musi wprowadzić na wyższy szczebel umiejętności. Kto to słyszał, żeby spadkobierca takich rodów jak Gryffindor i Mourirdeaimer nie potrafił perfekcyjnie posługiwać się białą bronią.
   -Przerażające… -mruknął Victor przewracając oczami.

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Siedziała przy stole Grfonów powoli spożywając śniadanie. Nie spieszyło się jej. Siedząca obok niej Meadows starała się ukryć podekscytowanie i leniwie rozglądała się po Wielkiej Sali.
   -Idzie. –szepnęła do rudowłosej sięgając po puchar z sokiem dniowym.
   Lilliane leniwym wzrokiem spojrzała na nauczyciela obrony.
   -Wszystko gotowe?
   -Tak. Ann dogadała się ze skrzatką i ta obiecała to zrobić. –Lily skinęła głową. Wszystko szło zgodnie z planem. Niczego nieświadomy nauczyciel sięgnął po puchar…
   -Zaczynamy bal
____________________________________________
*opis pomieszczenia z rozdziału 9 cz. 2.
**nie wiem czy dobrze odmieniłam.