Przepraszam za zwłokę. Nie spodziewałam się, że będę miała tyle zobowiązań przed świętami. Życzę wszystkim wesołych świąt! Miłego czytania ;)
Ps. Na pewno jak zawsze znajdą się jakieś błędy. Przejrzę rozdział jakoś na dniach i postaram się je poprawić. Ale jak coś rzuci Wam się w oczy, to będę wdzięczna za wskazówki ;)
Musimy nauczyć się zawierzać innym
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Są takie chwile w życiu człowieka, gdy ma wszystkiego dość, a otaczający ludzie drażnią go swoim zachowaniem. To te momenty, gdy niepozorny czynnik, zapalnik, może spowodować niechciany wybuch. W takich chwilach bardzo łatwo możesz kogoś skrzywdzić, dlatego najbezpieczniej jest oddalić się w jakieś bezludne miejsce, żeby móc się tam w spokoju wyciszyć. To najlepsze, co możesz zrobić w takich sytuacjach.
Ale co jeżeli nie jesteś człowiekiem? Co wtedy, gdy rozszalała moc zdaje się rozrywać twoje ciało na strzępy chcąc się uwolnić? Ucieczka nie zawsze pomaga... Ale mimo to wydała ci się najlepszym rozwiązaniem. Uciekasz. Znowu uciekasz, ale tym razem była to tylko twoja decyzja. Musisz pomyśleć, uspokoić się i znaleźć jakieś rozwiązanie. To dlatego wróciłaś, do tego dziwnego miejsca. Stary korytarz, który odkryłaś razem z nimi nie wygląda już tak, jak podczas waszej pierwszej wizyty. Jest piękny. Wspaniałe dzieło sztuki. Nadal nie rozumiesz, kto mógł zamieszkiwać tę część zamku, ale cieszysz się, że nikt jej wcześniej nie odkrył. Wiesz, że gdyby stało się inaczej, cudowne gobeliny, freski i obrazy zostałyby zniszczone. Czarodzieje nie lubili pamiętać o swoich porażkach. A fiaskiem była dla nich ucieczka twoich braci. Wiesz o tym doskonale i dlatego z radością oglądasz te wspaniałe dzieła, na których zostały uwiecznione twoje marzenia. Twoje i wielu innych... I wiesz, że będziesz o nie walczyć nawet za cenę własnego życia.
Ostrożnie otwierasz drzwi do kolejnych, jeszcze niezbadanych pomieszczeń. Wcześniej nie miałaś na to czasu. Nie chciałaś tego robić w towarzystwie. Coś mówiło ci, że one jeszcze nie są na to gotowe. Nie znają prawdy o sobie, więc nie mogą poznać innych. Najpierw muszą nauczyć się patrzeć i zrozumieć to, co widzą.
Kolejne pomieszczenie wywołało u ciebie dreszcze. Stoisz w progu, a na twojej twarzy błąka się rozmarzony uśmiech. Już wiesz, że zostaniesz tu dłużej. Nawet jeżeli dziwi cię, że komnata została zachowana w dużo lepszym stanie, to nie dajesz tego po sobie poznać. Powoli usuwasz cienką warstwę kurzu pokrywającą posadzkę. Z błyskiem w oku podchodzisz do dużego mebla okrytego białą tkaniną. Doskonale wiesz co się pod nią znajduje. Tego kształtu nie da się pomylić z żadnym innym. Niemalże z czcią ściągasz materiał.
Nie możesz powstrzymać westchnięcia pełnego zachwytu. Z czułością gładzisz czarne drewno, z którego został wykonany fortepian. Podnosisz klapę, układasz palce na klawiszach grając pierwszy akord. Powinnaś być zaskoczona czystością dźwięku, ale w tej chwili liczy się dla ciebie tylko muzyka.
Gdy ostatni dźwięk przemija, otwierasz oczy i nieprzytomnym spojrzeniem rozglądasz się wokoło. Powoli i ważnie badasz to miejsce, którego magia działa na ciebie uspokajająco. Z zadowoleniem spostrzegasz, że osoba, do której należało to miejsce, kochała muzykę, a fortepian nie jest jedynym instrumentem, którego była właścicielem.
Twój wzrok pada wreszcie na obraz znajdujący się nad kominkiem. Podnosisz się z ławeczki i z ciekawością przybliżasz się do niego. Usuwasz resztki pajęczyn, żeby móc lepiej widzieć to, co uwiecznił na nim artysta. Jest to portret. Przedstawia kobietę i mężczyznę.
Piękna dama o białych włosach ubrana w drogą suknię siedzi wygodnie na krześle. Jej twarz jest piękna, spokojna. Widzisz radość w jej oczach koloru lodu. Marszczysz brwi usiłując coś zrozumieć... To jest jak olśnienie. Podnosisz wzrok na mężczyznę, który patrzy na nią z miłością. Ma jasne włosy, niemalże szare i oczy w kolorze zachmurzonego nieba. Znasz go... Widziałaś go w jednej z książek. Salazar Slytherin...
Patrząc na tę parę czujesz, że rozumiesz coraz mniej. Nie możesz pojąć, dlaczego w ich oczach widzisz bezgraniczną miłość, gorące uczucie, które musiało być natchnieniem malarza, ponieważ to ono było tu głównym elementem, a postaci były jedynie elementem, formą mającą je zniewolić w taki sposób, żeby widz mógł je poczuć i zrozumieć. Z tobą jest podobnie, bo to nie samo uczucie cię dziwi, ale osoby, które widzisz.
Slytherin... Od wieków mówi się o nim jako o czarnoksiężniku bez serca, który uznawał istnienie jedynie czytokrwistych czarodziei. Nigdy nie usłyszałaś o nim nic pochlebnego, a teraz... Teraz widzisz jak bardzo kochał istotę, którą powinien nienawidzić...
Wspinasz się na palce żeby móc odczytać napis wygraderowany na eleganckiej ramie.
Cognosce te ipsum*
Allia
Allia -teraz już znasz jej imię. Kochająca wodę - to oznacza jej imię. Wiesz to, bo zostało napisane w języku twoich przodków. Wiesz kim jest, mimo że nigdy o niej nie słyszałaś. Ona jest jego żoną, a on jej mężem. Uśmiechasz się delikatnie na widok obrączek na ich dłoniach. Piękne...
Kochali się, temu nie możesz zaprzeczyć.
Patrząc na nich zastanawiasz się dlaczego Slytherin był zły. Co musiało się wydarzyć w ich życiu, żeby tak się zmienił? Bo musiał się zmienić... Nie wierzysz, że mężczyzna z portretu może być zły.
Przypominasz sobie opowieści o tym człowieku. Jeden z czterech założycieli Hogwartu, wspaniały mag i ważyciel. Nienawidził mugoli i Nieludzi. Uważał ich za gorszych od Czystokrwistych czarodziej, gardził nimi... Ale właśnie dlatego nie rozumiesz... Dlaczego tak bardzo ją kochał, skoro nienawidził istot, do których należała. Saovir, Czytająca... oto kim była...
Akademia magii Beauxbatons, Francja
Jej siostra żyła. Miała ochotę roześmiać się w głos i zapewne zrobiłaby to, gdyby nie otaczający ją ludzie. Oni nie zrozumieliby jej radości. Oni nie stracili ukochanej osoby przed trzema wiekami. Nie wiedzieli jaka to radość, gdy po tylu latach odzyskało się nadzieję. Już nie będzie błądzić po omacku, licząc na to że Los zlituje się nad nią i ześle na jej drogę jej siostrzyczkę.Nareszcie odzyska spokój.
Uśmiechnął się delikatnie. Wiedziała, że nie powinna cieszyć się zawczasu. Wkońcu nic jeszcze nie było pewne. Dziewczyna, równie dobrze może być kimś obcym.
Nie!
Potrząsnęła energicznie głową chcąc pozbyć się tej myśli. To MUSI być ona. Nie dopuszczała innej opcji.
Położyła się na łóżku wtulając twarz w miękki materiał poduszki. Przez chwilę wydychała przyjemną woń środków chemicznych. To był przyjemny nawyk. Jeden z wielu, których jej bracia i siostry nie chcieli się wyzbyć. Oddychanie... przypominało im, że wcale nie różnią się od innych istot.
Westchnęła cicho przewracając się na plecy. Podłożyła ręce pod głowę wpatrując się w sufit. Nie obchodziło jej to, co pomyślą o niej współlokatorki, gdy zobaczą, że leży w ubraniu w czystej pościeli. Nie obchodziła ją ich opinia. Teraz miała na głowie ważniejsze sprawy.
Mourirdeaimer ma rację. Nie może pojawić się w Hogwarcie i wtargnąć do jej życia. Przestraszyłaby ją tylko niepotrzebnie i mogłaby ją stracić. Ale nie może też pozwolić, żeby tą sprawą zajęła się elfka. To było zbyt ważne... Ona nie może, nie mogłaby się powstrzymać, jest zbyt niecierpliwa. Musi być ktoś, kto podjąłby się tego zadania bez zadawania zbędnych pytań. Ktoś, komu również zależy na dobru jej siostry...
Jęknęła... Znała tylko jedną osobę, która spełniała jej warunki. A tak liczyła, że już nigdy o nim nie usłyszy...
Bądź przeklęty, Nathaniel.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Nie pasował do nich. Wiedział to już od dawna. Na pierwszym roku, gdy się poznali, starał się tego nie dostrzegać, ale prawda w końcu go dopadła. Nienawidził jej...
Chciał być taki jak oni -zabawny, dowcipny, wyluzowany, towarzyski. Czy to jego wina, że mu nie wychodziło? Nie potrafi łatwo nawiązywać kontaktów, więc stał w cieniu. Snuł się za nimi licząc, że ktoś go zauważy. Ale tak się nie stało. Był tylko dodatkiem, często zbędnym elementem. Nie zauważyliby nawet jego zniknięcia... Ale musiał być z nimi. Czuł, że nie może odejść. Coś go przy nich trzymało.
Patrzył jak James i Syriusz siedzą przed wielkimi lustrami. Widział skupienie na ich twarzach, blade knykcie od zaciskania palców na różdżkach. Wyciszeni, skupieni na jednym celu -zamianie z zwierze. Zostanie animagiem w tak młodym wieku było ogromnym wyzwaniem, ale nie mogli inaczej. Podjęli tę decyzję na pierwszym roku i robili wszystko, żeby osiągnąć cel. A to wszystko dla przyjaciela, dla Remusa Lupina.
Skrzywił się lekko. Skłamałby, gdyby powiedział, że ucieszyło go odkrycie, że jeden z jego współlokatorów jest wilkołakiem. Nie cierpiał wilkołaków, bał się ich. Na Merlina, spał z jednym z nich w dormitorium! Mieszkał z dziką bestią... Dlaczego pozostałych to nie przerażało? Dlaczego tak po prostu zaakceptowali go? To chore!
I co miał wtedy powiedzieć? Co zrobić? Odejść? Nie.... Był głupi, że tego nie zrobił. Miał szansę, której nie wykorzystał. Nie wykorzystał, ponieważ bał się konsekwencji. Idiota! Zgodziłby się na wszystko, byle tylko móc dalej należeć do ich paczki. Tylko czy było warto?
Spojrzał na siebie w lustrze. Pulchny chłopak o wodnistych oczach patrzył na niego z kpiną. Śmiał się z niego. Nawet jego własne odbicie kpiło z niego. Tak, był idiotą... Nie potrafił odejść, ponieważ bał się, że o nim zapomną.
Gdyby odszedł -byłby sam. Pozbawiony pleców. Mógłby być drugim Snape'em albo stać się kimś wielkim. Kogo on chce oszukać? Nigdy by mu się to nie udało.Był za słaby...
Może tego właśnie szukał w tej znajomości? Potęgi... Potter i Black -dwa rody czystej krwi, potężne rody. Te rodziny nie mogą mieć słabych potomków. A James i Syriusz nie byli słabi. Mogli być leniwi, ale czary zawsze przychodziły im z łatwością...
W lustrze zobaczył jak z głowy jednego z jego przyjaciół wyrastają rogi... Spojrzał na drugiego i skrzywił się na widok czarnego ogona. Im się udało...Westchnął zamykając oczy... Mógł mieć tylko nadzieję, że i jemu w końcu coś wyjdzie. Powoli zaczynał mieć dość roli nadwornego błazna.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Czuła, że tak się stanie. Przeczuwała to od chwili, gdy korytarz przestały zamieszkiwać rodziny pająków. Cholera, mogła się spodziewać, że w końcu intruz znajdzie jej sanktuarium. Gdyby tylko zapieczętowała komnatę... Ta dziewucha nie znalazłaby jej. Nie pokonałaby tego zaklęcia.
Wykrzywiła usta w grymasie złości.
Mogła ją teraz przekląć, a ona nigdy nie dowiedziałby się, kto ją zaatakował. To byłoby takie łatwe... Zaklęcie oszałamiające, zmieniające pamięć i lewitujące... Banał... Opanowała je już dawno, więc dlaczego teraz nie mogła ich użyć? Przeklęta ciekawska Gryfonka! Co ona miała w sobie takiego, że nie chciała jej skrzywdzić?!
-Wynoś się. -warknęła zaciskając palce na różdżce. Nieproszony gość odwrócił się powoli. Z satysfakcją odnotowała zaskoczenie malujące się na jej twarzy. -Wynoś się. -powtórzyła, gdy ta nie wykonała żadnego ruchu w kierunku drzwi. Dziewczyna przekrzywiła delikatnie głowę, a jej nietypowo krótkie włosy wydawały się jeszcze bardziej potargane niż przed chwilą. -Słyszałaś co powiedziałam? -syknęła.
-Słyszałam. -spokojny głos nieznajomej jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi. Zacisnęła wargi i energicznym krokiem podeszła do fortepianu. Delikatnie, niemalże z czułością, dotknęła klawiszy i z wściekłością odkryła, że musiała dotykać ich ta... Czuła jej magię ciągle obecną w instrumencie. Zaakceptował ją... Dlaczego?! Czuła się zdradzona...Zatrzasnęła klapę.
-Kim jesteś? -zainteresowanie intruza jej osobą jeszcze bardziej ją denerwuje. Ta dziewucha powinna wyjść z tą i to natychmiast, a nie... Spojrzała na nią spode łba. Stała sobie jak gdyby nic pod portretem i patrzyła na nią z ciekawością. Ciekawością! Dobre sobie. Nią NIKT się nie interesuje.
Otworzyła jedno z okien i z gracją usiadła na parapecie. Zmrużyła oczy uświadamiając sobie, że Gryfonka przemieściła się i teraz siedzi na jednej z kanap, którą jeszcze chwilę temu pokrywał biały materiał.
-Nie powinnaś palić. -usłyszała gdy włożyła papierosa do ust.
-A ciebie nie powinno tu być. -warknęła wypuszczają wym. -Dlaczego sobie po prostu stąd nie pójdziesz i nie zapomnisz o istnieniu tego miejsca? -zapytała wlepiając w nią swoje brązowe oczy.
-A dlaczego miałabym to zrobić? Podoba mi się to miejsce. Przypomina mi dom. -rozłożyła się na kanapie w pozycji półleżącej.
-Po co ci to?! Już i tak zagarnęłaś większość komnat w tym korytarzu. Równie dobrze możesz oddać mi tę...
-Zagarnęłam? -zdziwiła się. -Nic podobnego. Szukałam tylko odpowiedniego miejsca żeby odpocząć. zeby...
-Odciąć się od ludzi. -zakończyła za Gryfonkę.
-Tak. -rudowłosa intruzka posłała jej delikatny uśmiech. -Żeby odciąć się od ludzi.-
Poczuła na sobie spojrzenie dziewczyny, ale tym razem było ono inne. Spojrzała w jej zielone oczy, w których dojrzała niedowierzanie, zaskoczenie, strach, radość... Nie rozumiała jej uczuć. Były tak różnorodne, że nie mogła odgadnąć powodu ich istnienia.
-Nazywam się Lilliane Evans.
-Zoe Ash. -burknęła nie mogąc się powstrzymać przed zdradzeniem swojej tożsamości. Coś w głosie Evans nakazywało jej to... jakaś dziwna magia. Wypowiedzenie swojego imienia i nazwiska spowodowało, że poczuła dziwne ciepło rozchodzące się po jej wnętrzu.
-Zoe, nie zamierzam odbierać ci możliwości odwiedzania tego miejsca, nie chcę ci też przeszkadzać, ale mam prośbę. Pozwól mi tu przychodzić. -spojrzała na nią zaskoczona. Nikt nigdy o nic jej nie prosił. Nie, jeżeli miał możliwość przeskoczenia przez tę formalność. To było takie proste! Bo przecież nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak ona może mieć własne zdanie. Ona się nie sprzeciwiała, nie nagłos. Babcia nauczyła ją, że i tak nikt nie będzie chciał jej słuchać. A tutaj, no proszę... Gryfonka postanowiła zapytać ją o zgodę! Na pewno z niej żartuje...
-Niby dlaczego miałabym się zgodzić?
-Bo pokochałam to miejsce podobnie jak i ty. -uśmiechnęła się do niej. -Kochasz muzykę, prawda? Ja też. Jakbyś kiedyś się zgodziła, to mogłybyśmy razem coś zagrać.
-Dlaczego niby miałabym z tobą grać?
-Nie wiem. -zaśmiała się. -Ale nigdy nic nie wiadomo, prawda? Może kiedyś najdzie cię ochota na towarzystwo.
-Nie sądzę. -rudowłosa westchnęła ciężko. Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Dla niej temat został zamknięty, a Zoe dopiero teraz odkryła, że przegrała bitwę. Nie powiedziała nie, ale też nie zgodziła się na propozycję dziewczyny. Ale mimo wszystko jej niema zgoda została zaakceptowana przez nie obie... Wpuściła rudego potwora do swojego królestwa...
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Zoe Ash.... Czy tak naprawdę się nazywała? Lilliane miała nieodparte wrażenie, że jest to jej pseudonim. Zoe... To imię nie pasowało do niej. Powinna nazywać się inaczej. Na przykład...
Rosanna.
Tak, Rosanna.
Zmarszczyła czoło zaskoczona tą myślą. Dlaczego wybrała jej akurat to imię? Dlaczego nie Olga albo Monica? Skąd przyszła jej do głowy akurat Rosanna?
Potarła nasadę nosa. Coś było nie tak. Czuła coś dziwnego w sali muzycznej. Postać tej dziewczyny owiewała tajemnica. Tajemnica, którą maskowało imię. Zoe, nie była Zoe. Nie wiadomo nawet, czy jej nazwisko było prawdziwe.
Wampirzyca?
Nie, jej magia była inna, jasna i ciepła. Taka... znajoma. Miała wrażenie, że powinna ją znać, że jest to bardzo ważne.
Nie była człowiekiem. Tego była pewna. Odkryła to, gdy tylko przekroczyła próg komnaty, gdy na nią spojrzała. Czuła jej złość i ból. Ona nie chciała, żeby ktokolwiek odkrył to miejsce... Dlaczego?
Spojrzała na dziewczynę siedzącą przy stole Puchonów. Długie, rude włosy pozwijane w delikatne sprężynki opadały na twarz zasłaniając piegowate policzki, brązowe oczy ukryte za szkłami okularów wpatrywały się uparcie w talerz. Była samotna? Tak, na pewno. Osoby siedzące obok niej zdawały się nie interesować się jej osobą. Nikt na nią nie patrzył, nikt z nią nie rozmawiał. Była jak duch. Samotna, zapomniana przez wszystkich. Dlaczego?
-Nie jadę do domu na święta! -z zamyślenia wyrwał ją głos Meadows, która mało elegancko usiadła na wolnym miejscu na przeciwko niej. -Mam ich gdzieś. Ich i tę całą rodzinkę. -ciągnęła dalej nakładając sobie mięso na talerz. -Wiesz, co wymyślili tym razem? Bal! -wściekła wbiła widelec w kawałek pieczeni. -I wyobraź sobie, że to jedynie pretekst żeby zacząć mnie swatać!
-Spokojnie! -zaśmiała się Evans patrząc z rozbawieniem, jak czarnowłosa wymachuje kawałkiem padliny nabitym na sztuciec.
-To nie jest śmieszne! Agrrr... Ja nie chcę być swatana! Moi kuzyni to idioci.
-Dzięki, Meadows. -mruknął siedzący niedaleko Syriusz.
-Och zamknij się Black! Choć raz usuń się w cień i daj mi w spokoju porozmawiać z Lilliane. -warknęła celując w niego nożem. -Nie zamierzam skończyć tak jak matka. -jęknęła. -Nie mam najmniejszej ochoty udawać damy z dobrego, czystokrwistego rodu, która nie ma nic do powiedzenia i we wszystkim ustępuje mężowi. Nie dam się! Nigdzie nie jadę!
-Dorcas, napisz im to.
-Że nie wyjdę za mąż? Żartujesz?
-Nie. -parsknęła rudowłosa. -Napisz im, że nie możesz pojechać do domu na święta, ponieważ musisz się uczyć
-Evans... -zamrugała zaskoczona. -To jest dobre! Będą musieli dać mi spokój, ponieważ edukacja jest dla nich niemalże tak ważna jak wydanie mnie za mąż! Ej, z czego się śmiejecie?
-Meadows, ty jednak jesteś popaprana. -wykrztusił Black po między salwami śmiechu. Dorcas zamrugała zaskoczona dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że jej przedstawienie widziała cała szkoła...
-Nie tak jak ty, Black. Nie tak jak ty. -mruknęła zajmując się obiadem.
Uśmiechnął się delikatnie. Wiedziała, że nie powinna cieszyć się zawczasu. Wkońcu nic jeszcze nie było pewne. Dziewczyna, równie dobrze może być kimś obcym.
Nie!
Potrząsnęła energicznie głową chcąc pozbyć się tej myśli. To MUSI być ona. Nie dopuszczała innej opcji.
Położyła się na łóżku wtulając twarz w miękki materiał poduszki. Przez chwilę wydychała przyjemną woń środków chemicznych. To był przyjemny nawyk. Jeden z wielu, których jej bracia i siostry nie chcieli się wyzbyć. Oddychanie... przypominało im, że wcale nie różnią się od innych istot.
Westchnęła cicho przewracając się na plecy. Podłożyła ręce pod głowę wpatrując się w sufit. Nie obchodziło jej to, co pomyślą o niej współlokatorki, gdy zobaczą, że leży w ubraniu w czystej pościeli. Nie obchodziła ją ich opinia. Teraz miała na głowie ważniejsze sprawy.
Mourirdeaimer ma rację. Nie może pojawić się w Hogwarcie i wtargnąć do jej życia. Przestraszyłaby ją tylko niepotrzebnie i mogłaby ją stracić. Ale nie może też pozwolić, żeby tą sprawą zajęła się elfka. To było zbyt ważne... Ona nie może, nie mogłaby się powstrzymać, jest zbyt niecierpliwa. Musi być ktoś, kto podjąłby się tego zadania bez zadawania zbędnych pytań. Ktoś, komu również zależy na dobru jej siostry...
Jęknęła... Znała tylko jedną osobę, która spełniała jej warunki. A tak liczyła, że już nigdy o nim nie usłyszy...
Bądź przeklęty, Nathaniel.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Nie pasował do nich. Wiedział to już od dawna. Na pierwszym roku, gdy się poznali, starał się tego nie dostrzegać, ale prawda w końcu go dopadła. Nienawidził jej...
Chciał być taki jak oni -zabawny, dowcipny, wyluzowany, towarzyski. Czy to jego wina, że mu nie wychodziło? Nie potrafi łatwo nawiązywać kontaktów, więc stał w cieniu. Snuł się za nimi licząc, że ktoś go zauważy. Ale tak się nie stało. Był tylko dodatkiem, często zbędnym elementem. Nie zauważyliby nawet jego zniknięcia... Ale musiał być z nimi. Czuł, że nie może odejść. Coś go przy nich trzymało.
Patrzył jak James i Syriusz siedzą przed wielkimi lustrami. Widział skupienie na ich twarzach, blade knykcie od zaciskania palców na różdżkach. Wyciszeni, skupieni na jednym celu -zamianie z zwierze. Zostanie animagiem w tak młodym wieku było ogromnym wyzwaniem, ale nie mogli inaczej. Podjęli tę decyzję na pierwszym roku i robili wszystko, żeby osiągnąć cel. A to wszystko dla przyjaciela, dla Remusa Lupina.
Skrzywił się lekko. Skłamałby, gdyby powiedział, że ucieszyło go odkrycie, że jeden z jego współlokatorów jest wilkołakiem. Nie cierpiał wilkołaków, bał się ich. Na Merlina, spał z jednym z nich w dormitorium! Mieszkał z dziką bestią... Dlaczego pozostałych to nie przerażało? Dlaczego tak po prostu zaakceptowali go? To chore!
I co miał wtedy powiedzieć? Co zrobić? Odejść? Nie.... Był głupi, że tego nie zrobił. Miał szansę, której nie wykorzystał. Nie wykorzystał, ponieważ bał się konsekwencji. Idiota! Zgodziłby się na wszystko, byle tylko móc dalej należeć do ich paczki. Tylko czy było warto?
Spojrzał na siebie w lustrze. Pulchny chłopak o wodnistych oczach patrzył na niego z kpiną. Śmiał się z niego. Nawet jego własne odbicie kpiło z niego. Tak, był idiotą... Nie potrafił odejść, ponieważ bał się, że o nim zapomną.
Gdyby odszedł -byłby sam. Pozbawiony pleców. Mógłby być drugim Snape'em albo stać się kimś wielkim. Kogo on chce oszukać? Nigdy by mu się to nie udało.Był za słaby...
Może tego właśnie szukał w tej znajomości? Potęgi... Potter i Black -dwa rody czystej krwi, potężne rody. Te rodziny nie mogą mieć słabych potomków. A James i Syriusz nie byli słabi. Mogli być leniwi, ale czary zawsze przychodziły im z łatwością...
W lustrze zobaczył jak z głowy jednego z jego przyjaciół wyrastają rogi... Spojrzał na drugiego i skrzywił się na widok czarnego ogona. Im się udało...Westchnął zamykając oczy... Mógł mieć tylko nadzieję, że i jemu w końcu coś wyjdzie. Powoli zaczynał mieć dość roli nadwornego błazna.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Czuła, że tak się stanie. Przeczuwała to od chwili, gdy korytarz przestały zamieszkiwać rodziny pająków. Cholera, mogła się spodziewać, że w końcu intruz znajdzie jej sanktuarium. Gdyby tylko zapieczętowała komnatę... Ta dziewucha nie znalazłaby jej. Nie pokonałaby tego zaklęcia.
Wykrzywiła usta w grymasie złości.
Mogła ją teraz przekląć, a ona nigdy nie dowiedziałby się, kto ją zaatakował. To byłoby takie łatwe... Zaklęcie oszałamiające, zmieniające pamięć i lewitujące... Banał... Opanowała je już dawno, więc dlaczego teraz nie mogła ich użyć? Przeklęta ciekawska Gryfonka! Co ona miała w sobie takiego, że nie chciała jej skrzywdzić?!
-Wynoś się. -warknęła zaciskając palce na różdżce. Nieproszony gość odwrócił się powoli. Z satysfakcją odnotowała zaskoczenie malujące się na jej twarzy. -Wynoś się. -powtórzyła, gdy ta nie wykonała żadnego ruchu w kierunku drzwi. Dziewczyna przekrzywiła delikatnie głowę, a jej nietypowo krótkie włosy wydawały się jeszcze bardziej potargane niż przed chwilą. -Słyszałaś co powiedziałam? -syknęła.
-Słyszałam. -spokojny głos nieznajomej jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi. Zacisnęła wargi i energicznym krokiem podeszła do fortepianu. Delikatnie, niemalże z czułością, dotknęła klawiszy i z wściekłością odkryła, że musiała dotykać ich ta... Czuła jej magię ciągle obecną w instrumencie. Zaakceptował ją... Dlaczego?! Czuła się zdradzona...Zatrzasnęła klapę.
-Kim jesteś? -zainteresowanie intruza jej osobą jeszcze bardziej ją denerwuje. Ta dziewucha powinna wyjść z tą i to natychmiast, a nie... Spojrzała na nią spode łba. Stała sobie jak gdyby nic pod portretem i patrzyła na nią z ciekawością. Ciekawością! Dobre sobie. Nią NIKT się nie interesuje.
Otworzyła jedno z okien i z gracją usiadła na parapecie. Zmrużyła oczy uświadamiając sobie, że Gryfonka przemieściła się i teraz siedzi na jednej z kanap, którą jeszcze chwilę temu pokrywał biały materiał.
-Nie powinnaś palić. -usłyszała gdy włożyła papierosa do ust.
-A ciebie nie powinno tu być. -warknęła wypuszczają wym. -Dlaczego sobie po prostu stąd nie pójdziesz i nie zapomnisz o istnieniu tego miejsca? -zapytała wlepiając w nią swoje brązowe oczy.
-A dlaczego miałabym to zrobić? Podoba mi się to miejsce. Przypomina mi dom. -rozłożyła się na kanapie w pozycji półleżącej.
-Po co ci to?! Już i tak zagarnęłaś większość komnat w tym korytarzu. Równie dobrze możesz oddać mi tę...
-Zagarnęłam? -zdziwiła się. -Nic podobnego. Szukałam tylko odpowiedniego miejsca żeby odpocząć. zeby...
-Odciąć się od ludzi. -zakończyła za Gryfonkę.
-Tak. -rudowłosa intruzka posłała jej delikatny uśmiech. -Żeby odciąć się od ludzi.-
Poczuła na sobie spojrzenie dziewczyny, ale tym razem było ono inne. Spojrzała w jej zielone oczy, w których dojrzała niedowierzanie, zaskoczenie, strach, radość... Nie rozumiała jej uczuć. Były tak różnorodne, że nie mogła odgadnąć powodu ich istnienia.
-Nazywam się Lilliane Evans.
-Zoe Ash. -burknęła nie mogąc się powstrzymać przed zdradzeniem swojej tożsamości. Coś w głosie Evans nakazywało jej to... jakaś dziwna magia. Wypowiedzenie swojego imienia i nazwiska spowodowało, że poczuła dziwne ciepło rozchodzące się po jej wnętrzu.
-Zoe, nie zamierzam odbierać ci możliwości odwiedzania tego miejsca, nie chcę ci też przeszkadzać, ale mam prośbę. Pozwól mi tu przychodzić. -spojrzała na nią zaskoczona. Nikt nigdy o nic jej nie prosił. Nie, jeżeli miał możliwość przeskoczenia przez tę formalność. To było takie proste! Bo przecież nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak ona może mieć własne zdanie. Ona się nie sprzeciwiała, nie nagłos. Babcia nauczyła ją, że i tak nikt nie będzie chciał jej słuchać. A tutaj, no proszę... Gryfonka postanowiła zapytać ją o zgodę! Na pewno z niej żartuje...
-Niby dlaczego miałabym się zgodzić?
-Bo pokochałam to miejsce podobnie jak i ty. -uśmiechnęła się do niej. -Kochasz muzykę, prawda? Ja też. Jakbyś kiedyś się zgodziła, to mogłybyśmy razem coś zagrać.
-Dlaczego niby miałabym z tobą grać?
-Nie wiem. -zaśmiała się. -Ale nigdy nic nie wiadomo, prawda? Może kiedyś najdzie cię ochota na towarzystwo.
-Nie sądzę. -rudowłosa westchnęła ciężko. Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Dla niej temat został zamknięty, a Zoe dopiero teraz odkryła, że przegrała bitwę. Nie powiedziała nie, ale też nie zgodziła się na propozycję dziewczyny. Ale mimo wszystko jej niema zgoda została zaakceptowana przez nie obie... Wpuściła rudego potwora do swojego królestwa...
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Zoe Ash.... Czy tak naprawdę się nazywała? Lilliane miała nieodparte wrażenie, że jest to jej pseudonim. Zoe... To imię nie pasowało do niej. Powinna nazywać się inaczej. Na przykład...
Rosanna.
Tak, Rosanna.
Zmarszczyła czoło zaskoczona tą myślą. Dlaczego wybrała jej akurat to imię? Dlaczego nie Olga albo Monica? Skąd przyszła jej do głowy akurat Rosanna?
Potarła nasadę nosa. Coś było nie tak. Czuła coś dziwnego w sali muzycznej. Postać tej dziewczyny owiewała tajemnica. Tajemnica, którą maskowało imię. Zoe, nie była Zoe. Nie wiadomo nawet, czy jej nazwisko było prawdziwe.
Wampirzyca?
Nie, jej magia była inna, jasna i ciepła. Taka... znajoma. Miała wrażenie, że powinna ją znać, że jest to bardzo ważne.
Nie była człowiekiem. Tego była pewna. Odkryła to, gdy tylko przekroczyła próg komnaty, gdy na nią spojrzała. Czuła jej złość i ból. Ona nie chciała, żeby ktokolwiek odkrył to miejsce... Dlaczego?
Spojrzała na dziewczynę siedzącą przy stole Puchonów. Długie, rude włosy pozwijane w delikatne sprężynki opadały na twarz zasłaniając piegowate policzki, brązowe oczy ukryte za szkłami okularów wpatrywały się uparcie w talerz. Była samotna? Tak, na pewno. Osoby siedzące obok niej zdawały się nie interesować się jej osobą. Nikt na nią nie patrzył, nikt z nią nie rozmawiał. Była jak duch. Samotna, zapomniana przez wszystkich. Dlaczego?
-Nie jadę do domu na święta! -z zamyślenia wyrwał ją głos Meadows, która mało elegancko usiadła na wolnym miejscu na przeciwko niej. -Mam ich gdzieś. Ich i tę całą rodzinkę. -ciągnęła dalej nakładając sobie mięso na talerz. -Wiesz, co wymyślili tym razem? Bal! -wściekła wbiła widelec w kawałek pieczeni. -I wyobraź sobie, że to jedynie pretekst żeby zacząć mnie swatać!
-Spokojnie! -zaśmiała się Evans patrząc z rozbawieniem, jak czarnowłosa wymachuje kawałkiem padliny nabitym na sztuciec.
-To nie jest śmieszne! Agrrr... Ja nie chcę być swatana! Moi kuzyni to idioci.
-Dzięki, Meadows. -mruknął siedzący niedaleko Syriusz.
-Och zamknij się Black! Choć raz usuń się w cień i daj mi w spokoju porozmawiać z Lilliane. -warknęła celując w niego nożem. -Nie zamierzam skończyć tak jak matka. -jęknęła. -Nie mam najmniejszej ochoty udawać damy z dobrego, czystokrwistego rodu, która nie ma nic do powiedzenia i we wszystkim ustępuje mężowi. Nie dam się! Nigdzie nie jadę!
-Dorcas, napisz im to.
-Że nie wyjdę za mąż? Żartujesz?
-Nie. -parsknęła rudowłosa. -Napisz im, że nie możesz pojechać do domu na święta, ponieważ musisz się uczyć
-Evans... -zamrugała zaskoczona. -To jest dobre! Będą musieli dać mi spokój, ponieważ edukacja jest dla nich niemalże tak ważna jak wydanie mnie za mąż! Ej, z czego się śmiejecie?
-Meadows, ty jednak jesteś popaprana. -wykrztusił Black po między salwami śmiechu. Dorcas zamrugała zaskoczona dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że jej przedstawienie widziała cała szkoła...
-Nie tak jak ty, Black. Nie tak jak ty. -mruknęła zajmując się obiadem.
___________________________________________________
*poznaj samego siebie