Przepraszam za zwlokę. Wiem, że długo nic tutaj nie pisałam, ale ostatnio czas ucieka mi przez palce.
Sol, dziękuję, że odpisałaś na moją prośbę. :) Dzięki Tobie mam kilka pomysłów na dalsze rozdziały, więc jest szansa, że pojawią się w miarę szybko ;) Częściowo chyba spełniłam Twoje oczekiwania względem treści. Resztę wplotę w następnych częściach. :)
Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
-Cholera... -warkną grzebiąc w kieszeni, z której po dłuższej chwili wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę. Wprawnym ruchem wyjął papierosa i wsadził go sobie do ust. Przez chwilę siłował się z zapalniczką, żeby wreszcie móc zaciągnąć się dymem.
Tego było mu trzeba...
Pochylił się do przodu wychylając się lekko przez barierkę.
Wysoko...
Wykrzywił usta w parodii uśmiechu. Czego innego mógłby spodziewać się po Wieży Astronomicznej? Przecież to z tego powodu została zaanektowana przez nauczycieli astronomii... I przez uczniów, którzy upodobali sobie to miejsce na romantyczne schadzki. Parsknął przypominając sobie, jak zaledwie kilka minut temu, kilkoro z nocnych spacerowiczów uciekało w popłochu przerażonych wizją kolejnego szlabanu. Dla takich chwil warto było zostać nauczycielem.
Wypuścił dym, który uformował się w małe kołeczka.
Sztuka...
Zapalił kolejnego papierosa. Wiedział, że nie powinien tyle palić, ale i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. W każdym razie, nie śpieszyło mu się do powrotu do swoich kwater. Skrzywił się i energicznie pokręcił głową chcąc pozbyć się natrętnych myśli. Nie wyszło mu...
Pobawmy się...
Jęknął wypuszczając papierosa. Powoli opadł na kolana chowając twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął suchy szloch.
-D-dlaczego mi to robisz? -wyszeptał szarpiąc się za włosy. -Dlaczego?! -wykrzyknął podrywając głowę. -Dlaczego, maleńka... -wyszeptał patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
Wariował...
Przed wczoraj, gdy patrolował korytarze usłyszał śmiech. Myślał, że wreszcie uda mu się złapać osobę, która od pewnego czasu ośmieliła się z niego kpić. Niestety, zamiast delikwenta odpowiedzialnego za całe zmieszanie, znalazł małą, czerwoną piłeczkę, która rozpłynęła się, gdy tylko schylił się żeby ją podnieść.
Wczoraj nie opuścił swoich komnat. Dyżur miał ktoś inny i postanowił odpocząć. Obudził go dźwięk charakterystyczny dla otwierania okien w jego gabinecie. Poszedł tam, ale oczywiście nikogo nie zastał. Zamknął okno i jeszcze raz przeszukał cały gabinet. Był sam. Już miał wrócić do łóżka, gdy okno ponownie się uchyliło. Odwrócił się napięcie i o mały włos, nie poślizgnął się na szklanych kulkach, które pojawiły się znikąd.
Co czeka go dzisiaj? Wolał nie wiedzieć. Miał dość... Chciał, żeby ten koszmar wreszcie się skończył.
Płatki śniegu powoli opadały na jego ramiona, ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Klęczał na zimnym kamieniu jeszcze długo, aż wreszcie przemarznięty udał się najkrótszą drogą do swoich kwater licząc, że tym razem uda mu się uniknąć jakichkolwiek dziwactw.
Patrzyła na niego.
Ostatnimi czasy stało się to jej nawykiem. Zawsze znajdowała okazję, żeby
wyłowić z tłumu jego niegdyś dumną postać. No właśnie… Starała się pozostać
niewzruszoną, gdy spostrzegła jego lekko zgarbione ramiona, niechlujnie związane
na karku włosy, które nieposłusznie układały się na jego twarzy wchodząc w
zaczerwienione oczy. Shadow wyglądał koszmarnie i ona była temu winna. Zemsta
miała mieć słodki smak, więc dlaczego czuje gorycz porażki? Musiały coś
przeoczyć… Coś bardzo ważnego.
Nie podobało jej się to. Nie lubiła rozczarowań, a tym właśnie okazał się ich plan. Miał być doskonały, a nie był....
Shadow miał czuć się niepewnie, miał bać się własnego cienia. Miały udowodnić mu, że nie może bezkarnie znęcać się nad innymi. Ale efekt był zgoła inny. Profesor zdawał się być na skraju poważnej depresji.
Na zajęcia przychodził bez typowego dla siebie entuzjazmu. Nie witał się z nimi poprzez złośliwe uwagi, nie wyciągał nikogo na siłę przed szereg, żeby publicznie ukamienować wybranego nieszczęśnika. Nie... Siadał jedynie za biurkiem i kazał im czytać. Czasami, na chwilę przerywał zajęcia teoretyczne i pozwalał im na praktykę. Ale wtedy, gdy stali naprzeciwko siebie ćwicząc zaklęcia, wyglądał tak, jakby był myślami daleko poza Hogwartem...
Akademia Yamato, Japonia
Nie wiedziała
jak rozmawiać z dziewczynami. Dla nich to była farsa. Głupia zabawa, która
zdawała się je bawić. Dostarczała im sporą dawkę dreszczyku emocji, którego tak
bardzo brakowało w ich spokojnym, monotonnym życiu. Było widać, że te
dziewczęta z dobrych czystokrwistych rodzin,
nigdy nie złamały żadnego punktu szkolnego regulaminu. Dlatego teraz zdawały
się być uzależnione od conocnych wycieczek, podczas których mogły bezkarnie
robić to, na co miały ochotę.
Bezkarnie… Były ślepe.
Nie wiedziały, że każde zachowanie ma swoja cenę. Cenę, którą w największym
stopniu będzie musiał zapłacić Shadow.
Z jakiegoś niezrozumiałego
dla siebie powodu czuła, że musi mu pomóc. Dlatego nie mogła przerwać… Musi
dowiedzieć się o co chodzi. Dlaczego tak bardzo przejął się ich głupimi dowcipami?
-Gdzie Lunio? –Black rozejrzał się po Pokoju
Wspólnym mając nadzieję, że znajdzie w nim wilkołaka. Nie było go. Ostatnio w ogóle
nie było wtedy, gdy był potrzebny. Przeklęta Evans. Musiała się pojawić i
namieszać mu w głowie. Niech zostawi Lupina w spokoju i wróci do tej swojej Francji. Nie
jest im tutaj potrzebna. Doprawdy, po co ta ruda małpa miesza się w sprawy
których nie rozumie?!
-Powiedział, że nie idzie. –mruknął James przeczesując
włosy ręką.
-Doprawdy? Co tym razem? –warknął rzucając
się na wolne miejsce na kanapie.
-Uważa, że to głupie i dziecinne.
-Jakoś wcześniej mu to nie przeszkadzało. –teraz
był już naprawdę wściekły. Ten rudy kościotrup zabrał im przyjaciela. –Co ona
mu nagadała?
-Kto? –James spojrzał na niego zaskoczony.
-Lilliane Evans –zachichotał Peter i
natychmiast zamilkł pod ostrym spojrzeniem Syriusza.
-Co Evans ma z tym wspólnego?
-James! Obudź się! –Black był coraz bardziej
podirytowany zachowaniem swojego przyjaciela, który zadawał się być myślami
gdzieś indziej. Nie znosił, gdy ktoś go nie słuchał. –Od kiedy Remus zaczął
ignorować nasze akcje?
-No… Jakoś niedawno.
-Niedawno! Właśnie, niedawno! A dokładniej
mówiąc to od września! –splótł ręce na piersi i wydął usta. Wyglądał jak
naburmuszone dziecko. Peter parsknął rozbawiony wyglądem Syriusza i niemalże
natychmiast skulił się w sobie. Znowu zrobił coś nie tak.
-No i co z tego, że od września? –James nadal
nie rozumiał. –Ma prawo nie chcieć uczestniczyć w naszych wypadach. Jego wybór.
-To
nie jego wybór, rozumiesz?
-Nie, nie rozumiem. Może w końcu powiesz
wprost o co ci chodzi?
-O Evans!
-Co ona ma z tym wspólnego?
-James, możesz przestać zgrywać idiotę?
Merlinie, ty naprawdę nie rozumiesz… Od kiedy ona tu jest, Remus zaczął unikać
wypadów. Jak tak dalej pójdzie to zostanie prefektem! Wyobrażasz to sobie? Ten
rudzielec już go przekabacił na swoją stronę. Zanim się obejrzymy, Lunio będzie
nosił zielono-srebrny krawat i hodował
węże! A jak dostanie odznakę, to do końca życia będziemy szorować kociołki!
Codziennie! Nie śmiej się! To wcale nie jest ani trochę zabawne.
-Histeryzujesz.
-Ja NIE histeryzuję!
-To nie jest wina Evans…
-Następny! Nie broń jej. ONA jest winna!
Nagadała mu coś i teraz go straciliśmy.
-Merlinie, Syriusz, nikogo nie straciliśmy. –zaśmiał
się. –Nawet jeżeli coś mu powiedziała, to Remi ma swój rozum. Przemyśli
wszystko i wróci, zobaczysz. Jeszcze razem będziemy kopać Panią Norris w tyłek. –uderzył
go w ramię.
-Oby…
James pokręcił głową. Doprawdy, jego
przyjaciel naprawdę czasami był gorszy od dziecka. Nie znosił, gdy coś szło nie
po jego myśli i przerażały jakiekolwiek zmiany. Ale miał rację… Pojawienie się
Evans zmieniło parę rzeczy... i ludzi.
Świat jest dziwny. Ludzie są dziwni. Albo
może to ona jest… dziwna? Tak, to na pewno ona jest dziwna. Jej babka nie byłaby
sobą, gdyby nie wykorzystałaby każdej okazji do przypomnienia jej, że jest
inna. Inna niż wszyscy. Ułomna i zarazem gorsza… A co, jeżeli to ona jest
normalna, a wszyscy inni są wariatami? Świrami, którzy powinni spędzić całe
życie na oddziale zamkniętym w szpitalu św. Munga? Bez różdżek, w białych
kaftanach krępujących ruchy. Tacy bezradni…
Wypuściła dym przez nos. Zaśmiała się cicho
porównując się w myślach do lokomotywy. Co by powiedziała jej babcia, gdyby dowiedziała się, że pali ukradzione
papierosy. Zaśmiała się w głos. Trzynastolatka paląca mugolskie świństwo. Gorzej!
Czystokrwista dziewczynka paląca fajki… Byliby zawiedzeni.
Zakrztusiła się. Nie lubiła tego cholerstwa.
Miało okropny zapach i smak, ale mimo wszystko coś ją do niego ciągnęło.
Dreszczyk emocji? Może… Zapewne oberwałoby się jej, gdyby starsze dziewczyny
przyłapały ją na grzebaniu w ich rzeczach. Cóż, mogły lepiej zadbać o swoje
rzeczy. Kto to słyszał, żeby takie coś zostawiać na wierzchu. A gdyby do
dormitorium wszedł jakiś prefekt lub nauczyciel? Doprawdy, żenada…
Tak, to zdecydowanie ludzie, a nie ona są
dziwni.
Odgasiła papierosa o mur zamku…
Zamarła, a niedopałek wysunął się jej z
dłoni upadając na posadzkę. Przestraszona oderwała rękę od muru. To było dziwne…
Spojrzała na swoją dłoń… W momencie, gdy zapalony papieros dotknął kamiennej
ściany, poczuła, jakby ktoś złapał ją za dłoń. Nie było to nieprzyjemne. Dotyk
był ciepły i delikatny. Niewidzialna dłoń ścisnęła ją i niemalże natychmiast
rozluźniła uścisk dając jej tym samym możliwość wyboru. Mogła zabrać dłoń
przerywając kontakt, lub pozostać w tej dziwnej pozie. Wybrała to pierwsze i
teraz tego żałowała. Dotknęła ściany zamku i z żalem zauważyła, że nic się nie wydarzyło.
Nie było już tej przyjemnej obecności drugiej istoty. Dziwnej istoty… tak podobnej
do niej. To ona była dziwna… Ta starsza kobieta, która ją wychowywała, matka
jej matki, miała rację… Była inna. Odmienna. Ale czy było to złe? Pogładziła
opuszkami palców stary kamień i odeszła.
Akademia magii Beauxbatons, Francja
Kiedy
odchodzi ktoś bliski twemu sercu czujesz ból i smutek. Czasami też radość i
ulgę, ponieważ radość i smutek nie zawsze się wykluczają. Wtedy masz nadzieję,
że jest im tam lepiej. Tam, w tym innym piękniejszym świecie. Masz nadzieję, że
jest lepszy. To twoje pobożne życzenie. Bo przecież, gdyby nie to, to odczuwałabyś
jedynie smutek i strach. Obwiniałabyś
się, że nie zrobiłaś czegoś więcej żeby powstrzymać śmierć.
Wiele razy widziałaś ich dłonie. Białe,
niemalże przeźroczyste. Duchy brutalnie
zamordowanych kobiet przychodzą żeby zabrać ich do swojego świata. Wyciągają
swoje dłonie… Widzisz jak gaśnie światło w ich oczach. Nie ma ich, a ty masz
nadzieję. Głęboko wierzysz w inny, lepszy świat…
Ale co wtedy, gdy nasi bliscy zostaną nam wydarci
siłą.? Co wtedy, jeżeli wiemy, że żyją? A może ta wiara jest kolejną naszą
prośbą szeptaną w bezsenną noc, gdy nikt nas nie słyszy? Nie straciłaś jej. Twoich oczach widzę nadzieję. Nawet czary maskujące nie są wstanie tego ukryć.
Żyjesz dla niej… Gdyby umarła, umarłabyś wraz z nią. Kochasz ją… Twoją małą
siostrzyczkę. Miałyście różne matki, ale to nie ma znaczenia. To ona została naznaczona,
a ty nie chcesz zająć jej miejsca. Nie śmiałabyś… Już i tak za długo udajesz… A
oni to widzą i mogą to wykorzystać. Musisz ją odnaleźć i przyprowadzić do domu…
Do miejsca, do którego naprawdę należy. Tam jest jej miejsce. Wtedy wszystko
będzie takie, jak być powinno. Stare rany wreszcie się zabliźnią…
Lucille powoli podeszła do wampirzycy wpatrującej
się w krajobraz za oknem. Zima… kolejna zima. Ile musiała ich już przeżyć?
Dotknęła delikatnie jej ramienia. Ethel spięła się odruchowo, ale czując, że
elfka nie ma złych zamiarów, powoli rozluźniała się pod ciepłym dotykiem jej
skóry.
To było miłe uczucie. Takie… inne. Jej ciało
zawsze było zimne, choć nigdy tego nie zauważała. Nie zastanawiała się nigdy
nad czymś takim jak temperatura czy pogoda. Takie sprawy zajmują zwykłych
ludzi, których organizmy nie potrafią dostosować się do zmieniających się warunków.
Jej to potrafił.
-Wydaje mi się, że moja siostra znalazła
twoją. –Ethel sapnęła cicho.
-Gdzie?
-Spokojnie, nie możesz tam tak po prostu
pójść i wtargnąć do jej życia. Ona nawet nie wie, że nie jest człowiekiem.
-Gdzie?! –powtórzyła ostro zrzucając przyjemnie
ciepłą dłoń z ramienia.
-Co zrobisz jeżeli ci powiem?
-Pójdę po nią! To chyba oczywiste. –warknęła
wściekła. –Powiedz mi, gdzie jest moja siostra!
-Właśnie dlatego ci nie powiem. Wystraszysz
ją tylko. Nie rozumiesz tego? Ona uważa, że wampiry to krwiożercze bestie. Została
wychowana jak człowiek, ona myśli jak człowiek! Znienawidzi ciebie i siebie, a
wtedy może zrobić coś głupiego, rozumiesz. –mówiła spokojnie patrząc wampirzycy
prosto w czerwone oczy. Straciła nad sobą kontrolę. Delikatnie położyła dłoń na
jej ramieniu, aby po chwili ostrożnie ją przytulić. –Nie możesz. Nawet nie
jesteśmy pewni czy to na pewno ona.
-Możemy to sprawdzić, ale muszę się tam
dostać. Clarisso*, ja muszą być przy niej. –wyszeptała.
-Wiem, ale poczekajmy jeszcze. Nie możesz od
tak tam wparować. Zaprowadzę cię do niej, obiecuję, ale jeszcze nie teraz.
-Kiedy?
-Niedługo. Ale nie będziesz mogła z nią zostać.
Przemyśl to.
-Znajdę kogoś... Kogoś kto jej pomoże.
-Dobrze...
-Um... Clarisso, mogłabyś mnie wreszcie puścić? Nie jestem pluszowym misiem.
-Nie, masz za dużo kolców jak na misia. -zaśmiała się widząc, że wraca dawna wampirzyca.
Akademia Yamato, Japonia
Spojrzał na śpiącą obok niego dziewczynę.
Była piękna… Jej długie czarne włosy rozsypały na poduszce wspaniale współgrając
z fioletowym materiałem. Patrzył na jej spokojną twarz, podziwiał jej delikatne
rysy, ciemne usta. Wyobraził sobie, że ma otwarte oczy. Były piękne. Ciemne,
otulone długimi rzęsami.
Nie
mogąc się powstrzymać, wyciągnął dłoń i opuszkami palców pogładził jej policzek.
Delikatnie, tak żeby jej nie obudzić. Pamiętał jaka była zmęczona. Zasypiała niemalże na stojąco, a mimo to uparła się, żeby pomóc mu z referatem na zaklęcia. Była niesamowita. Inteligentna i piękna.
-Twoja gwiazda. -zaskoczony spojrzał na Alkora. Nie zauważył kiedy przyszedł. Ascendance patrzył na jego dłoń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego oczy nie były już złote. Musiał zdjąć zaklęcie, ale po co?
-Wszyscy poszli spać. -powiedział jakby czytając mu w myślach. Miał rację. Tylko ich trójka została w salonie. Spojrzał na dziewczynę, chcąc upewnić się, że nic nie zakłóciło jej spokoju.
-Troszczysz się o nią. -nie mógł rozszyfrować znaczenia dziwnego błysku w oczach przyjaciela. Skinął delikatnie głową nie odrywając wzroku od tęczówek w kolorze lodu.
-Pamiętaj, Mourirdeaimer, ona jest twoją gwiazdą. Będzie świecić jasno, gdy będzie szczęśliwa. Nie pozwól jej zgasnąć. -Niezdolny do powiedzenia czegokolwiek, patrzył jak białowłosy odchodzi. Nie rozumiał jego dziwnego zachowania, jego słów. Ale coś mu mówiło, że zna odpowiedzi na swoje pytania, albo że kiedyś je pozna.
Uśmiechnął się delikatnie głaszcząc policzek dziewczyny. Po chwili wahania nachylił się nad nią i złożył pocałunek na jej czole. Wyprostował się patrząc z tęsknotą na jej usta. Nie mógł... wiedział, że tego nie powinien robić. Nie w ten sposób.
Delikatnie wziął ją na ręce z zamiarem zaniesienia ją do jej łóżka. Nie mogła przecież spać w salonie.
-Twoja gwiazda. -zaskoczony spojrzał na Alkora. Nie zauważył kiedy przyszedł. Ascendance patrzył na jego dłoń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego oczy nie były już złote. Musiał zdjąć zaklęcie, ale po co?
-Wszyscy poszli spać. -powiedział jakby czytając mu w myślach. Miał rację. Tylko ich trójka została w salonie. Spojrzał na dziewczynę, chcąc upewnić się, że nic nie zakłóciło jej spokoju.
-Troszczysz się o nią. -nie mógł rozszyfrować znaczenia dziwnego błysku w oczach przyjaciela. Skinął delikatnie głową nie odrywając wzroku od tęczówek w kolorze lodu.
-Pamiętaj, Mourirdeaimer, ona jest twoją gwiazdą. Będzie świecić jasno, gdy będzie szczęśliwa. Nie pozwól jej zgasnąć. -Niezdolny do powiedzenia czegokolwiek, patrzył jak białowłosy odchodzi. Nie rozumiał jego dziwnego zachowania, jego słów. Ale coś mu mówiło, że zna odpowiedzi na swoje pytania, albo że kiedyś je pozna.
Uśmiechnął się delikatnie głaszcząc policzek dziewczyny. Po chwili wahania nachylił się nad nią i złożył pocałunek na jej czole. Wyprostował się patrząc z tęsknotą na jej usta. Nie mógł... wiedział, że tego nie powinien robić. Nie w ten sposób.
Delikatnie wziął ją na ręce z zamiarem zaniesienia ją do jej łóżka. Nie mogła przecież spać w salonie.
_______________________
*drugie imię Lucille. W późniejszych rozdziałach wyjaśnię dlaczego jest używane w pewnych sytuacjach ;)
Hej:) strasznie się cieszę, że dodałaś nowy rozdział, jest mi tym milej, że mój komentarz nieco przyspieszył jego pojawienie się na blogu. Co do samej notki mimo, iż rozczarowała mnie nieco jej długość, to cała reszta strasznie mi się podobała. Jak już zauważyłaś moje oczekiwania co do treści się urzeczywistniły. Czytając opis Shadowa miałam na początku wrażenie, że to Syriusz, zaskoczyłaś mnie. Ethel najchętniej już dawno była by w Hogwarcie gdyby tylko wiedziała, że tam jest jej siostra. Strasznie się cieszę, że chociaż w małej części wyjaśniłaś kwestię pokrewieństwa Ethel i Dorcas. Pojawił się też Daniel:P moim zdaniem strasznie romantyczny się zrobił Alkor, ta wypowiedź o dziewczynie będącej gwiazdą Evansa była przecudna. I wreszcie mój ukochany fragment notki, czyli Syriusz cudownie zazdrosny o Evans. Ciekawi mnie tylko jakim cudem mało lotny Peter zauważył, co się dzieje, a James nie.... Zauważyłam kilka błędów interpunkcyjnych i ortograficznych- wieża powinna być przez ż!:P
OdpowiedzUsuńPozostaje mi czekać na następne notki, życzę weny :)
Dzięki xd zaraz poprawię. Już nawet doszłam do tego, dlaczego mi nie podkreśliło. Chyba zmienię mój list do Mikołaja i poproszę o słownik ;)
UsuńWiem, że jest krótki, ale to dlatego, że nie chciałam zaczynać czegoś, co musiałabym urwać w połowie. I tak jest dłuższy, bo początkowo nie planowałam pisać o Danielu, ale zauważyłam, że ostatnimi czasy może czuć się porzucony :(
James po prostu żyje w innym świecie. Peter musi coś robić, a możliwe, że bycie obserwatorem choć trochę ułatwi mu życie. Błazen, który od czasu do czasu coś zasugeruje (lub palnie bez sensu) może być całkiem pożyteczny. ;)
ja bym się nie obraziła jakby mikołaj przyniósł mi instrukcję obsługi SPSS-a (programu statystycznego :) Cieszę się, że dodałaś Daniela, bo faktycznie dawno go nie było. James ma swój świat i swoje zabawki:), ale jak mu na czymś zależy to pewnie staje się bardziej spostrzegawczy. Szkoda, że Peter ma tak bardzo zakorzenione poczucie niższości... :(
OdpowiedzUsuńCiekawe do kogo Lily zwróci się o pomoc w kwestii naprawienia zła wyrządzonego Shadow'owi, wyobrażałam sobie kilka osób od Remusa na Danielu skończywszy i w każdej z nich zarzuca się jej nieodpowiedzialność i lekkomyślność... Pozostaje mi czekać na nową notkę.
nareszcie długo wyczekiwana notka:) krótka, ale daje możliwość do pociągnięcia kilku ciekawych wątków. Przyjrzałam się dokładnie zakładce bohaterowie i wydaje mi się, że Zoe Ash jest kuzynką Evansów, to by wyjaśniało fakt, że też włada żywiołem. Tak jak Wyn jest spokrewniona z Jamesem prawda? mam nadzieję, że dodasz szybko.
OdpowiedzUsuńZa daleko idziesz, ale skłamałabym, gdybym zaprzeczyła. Ale na wyjaśnienie pokrewieństwa przyjdzie jeszcze czas. :)
UsuńTeż mam taką nadzieję. Jestem już w połowie ^^
Cudowna notka, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Ciekawe do kogo zwracał się Shadow mówiąc "dlaczego maleńka", może jednak ten czarodziej ma jakieś uczucia. Stawiam, że to Astira paliła skradzione papierosy, ale powstrzymało ją wrażenie czyjejś obecności.. może anioła :) zgadłam?
OdpowiedzUsuńNiestety, pudło ^^ Ale miło, że zwróciłaś uwagę na ten fragment rozdziału. Już myślałam, że gdzieś się zagubił. To, kim była ta postać, zostanie wyjaśnione w następnym rozdziale. A przynajmniej tak mam w planach. ;)
UsuńA co do Shadowa... nic nie dzieje się bez przyczyny ;)
hej:) jak praca nad nową częścią?
OdpowiedzUsuńchwilowo stoi w miejscu. Bezlitośni ludzie nie chcą mi dać czasu na pisanie. Rozdział będzie jeszcze przed świętami ;)
UsuńCieszy mnie fakt, że odcinek będzie jeszcze przed świętami, to jedyny prezent świąteczny, który z czystym sumieniem otworzę przed Wigilią. Powodzenia:)
OdpowiedzUsuńgdzie rozdział?
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt. Jako prezent świąteczny poproszę rozdział 20 :P
OdpowiedzUsuń