Dziękuję za komentarze. Chciałam tylko powiedzieć, że nie zamierzam zrezygnować z tego opowiadania. Komentarze jedynie mobilizują mnie do szybszego pisania. ;)
Miłego czytania
Nic nie jest tylko
czarne i białe… Pamiętaj, że sam musisz
podjąć decyzję.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Czysta krew- hasło to uznaje się za wymysł starych czarodziejskich rodów. Miało ono zapewnić ich potomkom najwyższe stanowiska oraz dyskryminować nowych członków tej nielicznej i hermetycznej społeczności. Czystokrwistych uważa się za paranoików, którzy bojąc się upadku, nie dopuszczają do siebie nawet myśli o przyjęciu do swojego drzewa genealogicznego kogoś z zewnątrz, jak choćby mugola czy czarodzieja pochodzącego z niemagicznej rodziny. Niemile widziane są również osoby półkrwi oraz ci z niejasną przeszłością. Ludzie są przekonani, że rody te boją się zgnilizny, która może wprowadzić truciznę do ich krwi... Zniszczyć to, co z takim trudem budowali.
To nie była prawda... No, przynajmniej nie do końca. On znał prawdę i wiedział, że ludzie nie zrozumieliby... Byli z zewnątrz. Nie wiedzieli, jak to wszystko naprawdę wygląda. Jękną cicho z bezsilnej złości. Nawet ci, którzy siedzieli w tym od urodzenia, też nie zawsze rozumieli.
Regulus zacisnął palce na ramce zdjęcia, która zatrzeszczała w proteście przed takim traktowaniem. Magiczna fotografia przedstawiała grupę ludzi w różnym wieku. Każda osoba, młoda czy stara, była ubrana w modny,według czasu w jakim powstało zdjęcie, strój i widać było, że zanim użyto aparatu, ktoś ustawił ich wedle dobrze przemyślanej zasady.
Młody Black bez problemu odnalazł siebie wśród znajomych postaci. Gdy wykonano tę fotografię, miał niewiele ponad sześć lat, ale już wtedy wiedział, że należy zachowywać się adekwatnie do sytuacji. Dlatego też, stał spokojnie obok matki, odrobinę wysunięty do przed rodziców, na tej samej linii, co jego brat. Matczyna dłoń spoczywała na jego ramieniu i zadawała się pilnować tego, żeby prezentował się godnie.
Jego rodzicielka zawsze była surową kobietą, ale na swój dziwaczny sposób kochała swoich synów.
Po jej prawej stronie stał jego ojciec. Głowa rodziny Blacków. Wyprostowana sylwetka mężczyzny zdawała się promieniować dumą. Obok niego, odsunięty nieco, stał Syriusz. Krzywił się i wyglądał tak, jakby za wszelką cenę chciał uciec z fotografii. Niestety, w realizacji jego planów przeszkadzała mu ręka ojca zaciskająca się jakby ostrzegawczo na jego ramieniu.
Syriusz nienawidził spotkań rodzinnych. Traktował je tak, jakby były najgorszą z możliwych kar. No chyba że jedynymi z odwiedzających ich krewnych byli państwo Potter wraz z ich synem Jamesem. Ale to nie zdarzało się za często. Potterowie zdawali się bardzo unikać wizyt w posiadłości Blacków i tylko dobre maniery nie pozwalały im na całkowite zaniechanie kontaktów. Jakby nie było, pani Potter była Blackiem. Dziwnym, ale jednaj Blackiem. A Regulus z niezadowoleniem zauważył, że jego starszy brat jest do niej bardzo podobny. I nie tylko do niej...
On nie rozumiał ich rodziny... Uległ stereotypom, uwierzył innym... Nawet nie próbował zrozumieć swojej rodziny. Był zaślepiony... A reputacja nazwiska Black nie pomagała w zmianie jego sposobu myślenia.
Black... Uważano, że ich nazwisko pochodzi od Czarnej Magii i że każdy członek ich rodziny ma zadatki na czarnoksiężnika. To prawda, że praktykują Mroczne Sztuki, ale tylko niektórzy znali prawdziwy powód, dla którego to robili.
Czarodzieje byli zbulwersowani, gdy słyszeli, że w mrocznych rodach naucza się dzieci tych złych i nieodpowiednich czarów. Uważali, że powinno się tego zakazać. Według nich, takie metody wychowawcze mogły wywołać u dzieci zgubny pociąg do Czarnej Magii... Nie wiedzieli jak bardzo się mylą.
Mroczne Sztuki są jak silne środki przeciwbólowe. Osoba, która nigdy ich nie zażywała bardzo szybko, nawet po niewielkiej dawce, bardzo szybko zauważy skutki ich działania. Będzie odurzona specyfikiem. Zachwycona efektami jego działania. Będzie pragnęła coraz więcej i więcej, bo poprzednie dawki nie będą jej już zachwycać.
Czarna Magia znieczula i odurza czarodziei. Jest inna od tego, co znali do tej pory. Pragną ją, a ona pragnie ich słabych, nieprzygotowanych i niczego niespodziewających się umysłów. Są dla niej idealni... Dojrzali magicznie, niewymagający zbyt dużych przygotowań. Tacy... podatni.
Dlatego Czystokrwiści uczą dzieci Mrocznych Sztuk. W ten sposób oswajają ich z nią i znieczulają ich na jej zgubne wpływy.
Ale Ludzie tego nie rozumieją. Dla nich jest to po prostu... złe.
Ale jego brat został wychowany w duchu tej idei. Uczono ich razem, pokazywano im i tłumaczono, jak działają czarnomagiczne zaklęcia i kiedy ich stosowanie jest niebezpieczne. Omawiano z nimi to wielokrotnie. Nawet pozwalano im na dyskusje... Oczywiście, nie mówiono im wszystkiego wprost. Sami mieli wyciągać wnioski. Uczono ich myśleć. Dziwnym trafem, będąc na tych samych lekcjach, mieli różne spostrzeżenia...
Regulus westchnął zmęczony. Jego brat niczego nie rozumiał. Uznał, że Mroczne Sztuki są złe. Reg wiedział to już od dawna. Zaczęło się od jego niechęci do uczestniczenia w prywatnych lekcjach, potem t jego przyjaźń z Potterem jeszcze przed rozpoczęciem szkoły, następnie przydział do Gryffindoru i coraz częstsze kłótnie z rodzicami... Jak tak dalej pójdzie, to jego brat posunie się do ucieczki z domu i zostanie wydziedziczony. Pytanie tylko czy oficjalnie. Nie chciał go stracić... Ale czy tak już się nie stało? Nie wiedział.
Dla Syriusza był wrogiem, ponieważ należał do Slytherinu. Głupi był myśląc że podział domów nie zniszczy jeszcze bardziej ich relacji.
Gryffindor...
Zgarbił się przypominając sobie sytuację, która miała miejsce w bibliotece parę dni temu. Nagle poczuł się jeszcze bardziej zmęczony. Odłożył ramkę ze zdjęciem na stolik nocny i rzucił się na łóżko chowając twarz w miękkiej poduszce.
Tak cholernie mu jej brakowało. Najpierw nie było jej przez kilka dni, a potem, gdy wreszcie się pojawiła przy ich stoliku, musiał ją obrazić. JĄ -osobę, która zdawała się go rozumieć. Nie krytykowała go, nie patrzyła na niego poprzez pryzmat stereotypów... Dla niej był zwykłym człowiekiem i, co najważniejsze, miał u niej czyste konto. I oczywiście musiał to spieprzyć. Panie i panowie, Regulus Arcturus Black jest idiotą!
Jedno idiotyczne pytanie, które opuściło jego usta zanim zdążył pomyśleć i wszytko się pospało. Tak, zdecydowanie jest idiotą. W takich chwilach żałował, że nie jest taki jak Severus. On nigdy nie mówił za dużo, a każde wypowiadane przez niego słowa wydawały się być dokładnie przemyślane. Zimny, złośliwy i zdystansowany... Idealna skorupa.
Ale jednak ona potrafiła pokonać nawet jego.
Przeprosi ją... Oby tylko chciała go wysłuchać.
Akademia Rayos del Sol, Hiszpania
-Evans, moja babcia
walczy lepiej niż ty! –warknął Menkor patrząc z rozczarowaniem na
podpierającego się ściany rudowłosego chłopaka.
-Ślizgaj się.* -wydyszał osuwając się na podłogę. -Ja w przeciwieństwie do niej nie jestem wampirem.
-To widać. -zacmokał z niezadowoleniem sięgając po puchar z wodą, do którego wrzucił jakiś proszek. -Jesteś beznadziejny. -odpowiedziało mu prychnięcie. -Myślałby kto, że posiadając geny mojej rasy, będziesz bardziej wymagającym przeciwnikiem. Doprawdy... żenujące. I ciebie wychowała wampirzyca?
-Cioteczka miała ciekawsze rzeczy do roboty niż uczenie nas szermierki. -mruknął Victor podnosząc się z podłogi. -Ała... moje mięśnie.
-Baba.
-Przecież uprzedzałem, że znam jedynie podstawy.
-Spodziewałem się czegoś innego. A już na pewno wierzyłem, że masz lepszą kondycję. Doprawdy, jesteś chyba najwolniejszym elfem jaki kiedykolwiek istniał!
-Wspaniale wtapiam się w otoczenie.
-Ślimaków?
-Doprawdy, darujmy sobie te uszczypliwości. -mruknął sięgając po drugi puchar. -Może zamiast marudzić wytrenujesz mnie na godnego siebie przeciwnika? -zaproponował po chwili ciszy.
-To potrwa wieki. -mruknął mieszając czerwoną ciecz w swoim naczyniu. -Ale chyba nie mam wyjścia. -westchnął. -Nie chcę nawet myśleć o tym, co by było gdybyś teraz pojawił się na Wyspie. Co za wstyd... Doprawdy, na twoim miejscu nie rwałbym się do pojedynków zanim z tobą nie skończę.
-Wezmę to sobie do serca. -Victor pochylił głowę chcąc ukryć rozbawienie. Doprawdy, jakby wprost nie mógł powiedzieć, że z przyjemnością zostanie jego nauczycielem.
-Ale najpierw zajmiemy się twoją koszmarną kondycją. -Evans jęknął zrozpaczony.
Wpakował się w niezłe bagno...
-Codziennie przed śniadaniem będziemy ćwiczyć. Będę miłosierny i pozwolę ci się wyspać... Zaczynam o piątej trzydzieści i ani minuty później.
-Ale śniadania są o ósmej! -oburzył się.
-To daje nam dwie godziny ćwiczeń i pół godzin na wyszykowanie się na posiłek. -kalkulował wampir. -To i tak mało, ale na początek powinno wystarczyć.
-Wystarczyć?! Chcesz mnie zabić?
-Dlaczego od razu zabić? Doprawdy, Evans, nic głupszego nie mogłeś wymyślić. -uśmiechnął się pokazując swoje kły. -To tylko odrobina wysiłku fizycznego. Kiedyś mi za to podziękujesz.
-Na pewno...-mruknął naburmuszony.
-Wprowadzimy też kilka zmian w twojej diecie.
-Jest dobra!
-Chyba dla królika. -zakpił. -Dodamy trochę mięsa i więcej nabiału. Od dziś jesz to, co ci powiem. Zrozumiano?
-A jeżeli się nie zgodzę?
-Już się zgodziłeś proponując żebym cię trenował.
-Nie przypominam sobie... -mruknął naburmuszony.
-Masło też możemy odstawić. A teraz zbieraj się. Mamy godzinę do kolacji.
-Bogowie, za jakie grzech... -jęknął Evans patrząc na plecy opuszczającego salę wampira. Saigner niezaprzeczalnie był urodzonym liderem i manipulatorem, ale to wcale nie oznaczało, że Victor musiał zgadzać się na wszystko, co ten postanowił. Właściwie ich związek opierał się na niepisanych zasadach. Jedną z nich było "coś za coś"... Menkor pomagał mu i profesorowi w opiece nad roślinami, a on w zamian zgodził się na wymachiwanie białą bronią. Tylko który z nich wszedł na tym gorzej? Nie przypominał sobie żeby podczas treningów w domu miał aż takie problemy z oddechem jak podczas sparingu z Saignerem. A to dopiero początek... W sumie, to nawet mu się podobało...
Uśmiechnął się do siebie zbierając swoje rzeczy. Wiedział, że jutro będzie kląć jak szewc, gdy zostanie ściągnięty z łóżka...
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Shadow znowu był niedysponowany. Powinna cieszyć się z tego powodu, ale coś nie dawało jej spokoju. Czuła, że coś poszło nie tak jak powinno. Oczywiście Irytek był genialny w swojej roli. Spisał się na medal i nie miała mu nic do zarzucenia. W pełni zasłużył na nagrodę. Podobnie jak dziewczyny... Zamek też okazał się wspaniałym sprzymierzeńcem. W takim razie co... Skąd ten niepokój?
Zatrzymała się przy oknie zupełnie nie przejmując się Dorcas, która poszła dalej mówiąc coś do niej. Zacisnęła palce na kamiennym parapecie wpatrując się w krajobraz za szybą.
Otruły go, zmyliły i... przestraszyły? Pokręciła głową...
-Lilliane! -na ziemię sprowadził ją głos Dorcas. Musiała w końcu zauważyć że za nią nie idzie. -Mówiłam do ciebie. -warknęła splatając ręce na piersi. -Jeżeli nie interesuje cię to, co mówiłam, to mogłaś powiedzieć, a nie zostawiać mnie na srodku korytarza mówiącą do niewidzialnego przyjaciela. Jestem normalna. Evans, cz ty mnie w ogóle słuchasz?
-Słucham. -mruknęła nie patrząc na nią. Meadows prychnęła zirytowana i odwróciła się w stronę okna przyjmując podobną pozycję co rudowłosa.
-Nie powiesz mi, że aż tak zaintrygował cię widok lasu, że przestałaś zwracać uwagę na resztę świata. Doprawdy, możesz przestać już ściągać deszcz. Spadnie bez twojej pomocy. -Spojrzała kątem oka na Evans, która nadal zdawała się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Przewróciła oczami. -Dobra... Co się stało? Nie było dzisiaj obrony, na eliksirach Slughorn był tobą zachwycony, Sprout też wydawała się zadowolona z naszej pracy. Zdobyłaś dzisiaj co najmniej dwadzieścia punktów, więc w czym problem?
-No właśnie... W czym problem?
-Evans! Wróć do świata żywych, bo zaczynasz mnie wkurzać.
-Na przyszłość proszę o lepszy dobór słownictwa, panno Meadows. -usłyszały za sobą głos opiekunki swojego domu. Dorcas zaklęła w myślach i obie obróciły się w stronę starszej czarownicy. Przynajmniej Lilliane zaczęła zachowywać się jak człowiek.
-Dzień dobry, pani profesor. -nawet na nią nie spojrzała. Była zajęta rudowłosą, która jednie wymruczała powitanie nie siląc się nawet na podniesienie wzroku na nauczycielkę.
-Panno Evans, chciałabym z panną porozmawiać na osobności. Zapraszam do mojego gabinetu. -i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, odeszła. Lily bez sowa podążyła za nią.
-Dobra... To było dziwne. -mruknęła Meadows patrząc za oddalającą się współlokatorką. Ciekawe, co takiego chciała od niej McGonagall.
-Jesteś chyba
jedynym uczniem, który nie czeka na pozwolenie żeby usiąść w gabinecie nauczyciela. –Minerwa posłała jej
delikatny uśmiech. Zalała herbatę wodą i
postawiła filiżanki na blacie biurka. –Brązowy czy biały?
-Może być brązowy.
–przesunęła w jej stronę cukiernicę. Oparła się wygodnie patrząc w milczeniu
jak Lilliane powoli sięga po łyżeczkę aby dokładnie odmierzyć dwie łyżeczki
cukru, które następnie starannie rozmieszała. Nie podobał jej się stan
rudowłosej. Była nieobecna duchem, a to nigdy dobrze nie wróżyło.
-Nie zaprosiłaś
mnie tutach chyba tylko po to, żeby napić się ze mną herbaty, prawda? –zapytała
przekrzywiając zabawnie głowę.
-Muszę mieć
jakiś konkretny powód żeby spotkać się z moją chrześnicą?
-Nie, ale coś
czuję, że będę musiała tłumaczyć się przed Meadows. –westchnęła pocierając ucho filiżanki.
-Zaprzyjaźniłyście się?
-Dogadałyśmy
się. –poprawiła. Westchnęła cicho biorąc łyk brązowego płynu. Milczała
delektując się jego delikatną goryczką. –Nie
wiem jak zabrać się za uświadomienie ich. –mruknęła nie patrząc na
nauczycielkę. –Nigdy czegoś takiego nie robiłam. Ciocia Delia też nie.
-Wiesz chociaż jaki
mają stosunek do nieludzi?
-Hm… Znalazłam
wpracowanie Astiry z zeszłorocznej obrony. –Jej krótki śmiech brzmiał niemalże
histerycznie. –Ciociu, one myślą jak ludzie. –Zamilkła na chwilę wpatrując się
w parujący napój. Zakołysała lekko filiżanką. –Wyobraża sobie cioteczka, co będzie
jeżeli wprost powiem im o tym kim są? Istna panika! Jestem potworem! Tacy jak
ja zabijają ludzi. Bla, bla, bla… Nie nadaję się do tego…
-Nie mogłabyś
przedstawić im swój punkt widzenia?
-Żeby wzięły
mnie za wariatkę? Musiałby zrobić to ktoś z zewnątrz… Ktoś dorosły, z
autorytetem… Ciociu! Jesteś genialna! –uśmiechnęła się radośnie.
-Dziękuję, ale
czym sobie zasłużyłam na to wyznanie?
-Książki! Astira
i Ann dużo czytają, a to co one wezmą do ręki, weźmie też i Dorcas. W Rincón de
la Esperanza są książki ludzi, którzy nas poznali. Idealnie! One to
przeczytają, przemyślą…
-…i wezmą to za
bajki.
-Tak myślisz? –jej
optymizm prysł jak bańka mydlana.
-To tylko jedna
z możliwości. Ale warto spróbować. Podsuń im książki, pozwól im się poznać…
Dobrze byłoby żeby spędziły też trochę czasu z Delią. Nawet jeżeli uznają
wszystko to, co przeczytają za mity i bzdury, to będą musiały to wszystko
jeszcze raz przemyśleć, gdy dowiedzą się kim `jesteście i kim one są.
-Warto
spróbować.
-Spisz mi tytuły. W wolnej chwili pojadę do domu i przyniosę kopie.
-Dziękuję. –Lily posłała jej delikatny
uśmiech znad filiżanki. McGonagall westchnęła w myślach, spostrzegając, że jej
córka chrzestna znowu odpływa. Nie tylko problem z nowymi koleżankami zaprzątał
jej myśli.
-Zastanawia mnie pewna sprawa... –Lily spojrzała
na nią pytająco. –Lekcje Obrony przed Czarną Magią zawsze budziły wielkie
emocje wśród uczniów i, wstyd się przyznać, ale zawsze mieliśmy problem z
zapanowaniem nad wami po tych zajęciach. Wychodziliście z nich podekscytowani, gadatliwi,
smutni albo szczęśliwi… W tym roku tak nie jest. Mogłabyś wyjaśnić mi na czym
polega ten fenomen? –z niezadowoleniem spostrzegła, że Lillane odwraca wzrok.
Zupełnie jakby chciała uniknąć odpowiedzi na to pytanie.
-Nie rozumiem… Są normalne.
-Och, nie kręć. Nie są normalne. Pierwsze
roczniki są przestraszone, a nie tak jak zawsze ożywione do granic
przyzwoitości. Byłam na kilku zastępstwach w tym tygodniu i wiesz co? Byliście
zachwyceni nieobecnością Shadowa. Dlaczego?
-prychnęła niezadowolona z braku odpowiedzi. –Nie powiesz mi prawda?
-Nic się nie dzieje…
-Nie kłam. –mruknęła.
-Przepraszam… -jęknęła żałośnie.
-Nie przepraszaj. Nie jestem głupia, Lily,
widzę, że coś jest nie tak jak powinno i uwierz mi, że dowiem się o co tu
chodzi.
-Nie mogę powiedzieć. –spojrzała na nią
przepraszająco. –Proszę nie mieszaj się w to. Damy sobie radę sami.
-Właśnie widzę. –mruknęła zaciskając usta. –Idź
już. Nie chcę nic wiedzieć. –podniosła się z fotela żeby zebrać naczynia. –Lily…
Nie chcę was karać… -mruknęła zanim zatrzasnęły się drzwi. Nie podobało jej się
to, ale mogła się tylko cieszyć, że to nie ona była podtruwana przez uczniów.
-Czego chciała od
ciebie Lwica –zapytała Dorcas nie odwracając wzroku od książki. Evans
westchnęła w myślach. Wiedziała, że tak będzie. Czy cioteczka nie mogła zgarnąć
ją bez świadków? Wtedy przynajmniej nie musiałaby się przed nikim spowiadać. A
tak… Medison i Angelo patrzyły na nią z zainteresowaniem. Oczywiście Meadows
nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała okazji. Wiedziała, że ciekawska Astira
tak szybko nie odpuści.
-Pogadać. –mruknęła
licząc, że to wystarczy. Nadzieja matką głupich…
-Pogadać?
Nauczyciele nie zapraszają uczniów na kawę i ciasteczka. –blondynka podparła
głowę na dłoniach i wlepiła swoje duże niebieskie oczy w elfkę.
-Widać nie
jestem zwykłą uczennicą. –uśmiechnęła się kpiąco.
-Och, daj
spokój. To jakaś tajemnica? –zmrużyła oczy myśląc i po chwili uśmiechnęła się
radośnie pstrykając palcami. –Już wiem! Dostałaś tajną misję szpiegowania
Huncwotów! Lwica od czterech lat próbuje złapać ich na gorącym uczynku i ty
masz jej w tym pomóc. –teraz wszystkie trzy patrzyły na nią z przerażeniem. Nie
spodziewały się, że jest zdolna do wymyślenia takiej głupoty.
-Astira…
-jęknęła Dorcas uderzając głową w książkę.
-Merlinie… Jak
kogoś takiego mogli przydzielić do Ravenclawu…
-Nie, to nie to.
Ale byłaś blisko. –Lily puściła jej oczko.
-Uch… Więc o co
jej chodziło? –zapytała krzyżując ręce na piersiach. Lily nachyliła się nad
stolikiem, gestem nakazując im zrobić to samo.
-Pytała czy
zaklimatyzowałam się w szkole, jak mi idzie na zajęciach i czy znalazłam sobie
jakieś towarzystwo. –posłała im kpiący uśmiech.
-Jak typowa
lwica, dba o swoje potomstwo. –zacmokała rozbawiona Ann. –Lilliane, skąd
wiedziałaś, ze Irytek lubi gumę?
-Nie zwykłą
gumę, tylko balonową o smaku truskawkowym. –odchyliła się do tyłu bujając się
na krześle. –Pewne pielęgniarka skarżyła się na jego dziwne upodobania.
-Pani Secretprotectrce
jest… dziwna. Nie wydaje wam się to podejrzane?
-Wyluzuj, Dorcas. Nie zaszkodzi nam w żaden
sposób. –powiedziała ostro zakładając włosy za uszy.
-Skąd ta
pewność?
-Znam ją lepiej niż wy. To powinno wam
wystarczyć. Zresztą, jakby chciała nas wydać, to już dawno by to zrobiła,
prawda?
-Kontynuujemy
dzisiaj? –zapytała szeptem Medison.
-Tak. Nie możemy
teraz przestać. –zadecydowała Astira. Lily nie wiedziała czy ten plan nadal jej
się podoba.
-Czy ty mnie w
ogóle słuchasz?! –warknął Snape patrząc ze złością na młodszego Ślizgona,
któremu od godziny starał się wytłumaczyć właściwości kamienia księżycowego.
Oczywiście, Black nie byłby sobą, gdyby choć raz skupił się na tym, co usiłował
mu przekazać. Oczywiście! Przeklęta Evans. Gdyby tu była, może udałby mi się
uzyskać choć trochę zainteresowania ze strony Regulsa. Ale nie! Musiała się
obrazić.
-Słucham.
–mruknął zamyślony.
-Nie, nie
słuchasz! Od pięciu minut gapisz się na ten głupi regał.
-Przepraszam…
Hej, co robisz? Jeszcze nie skończyliśmy. –zawołał patrząc jak Snape zbiera
swoje rzeczy.
-Owszem,
skończyliśmy –warknął. –Przestań wreszcie marnować mój czas i idź do niej.
-Nie…
-Nie mów, że nie
wiesz o co mi chodzi! –Black westchnął pokonany. –Załatw to z nią. Pogódźcie
się albo śmiertelnie obraźcie. Tylko ZAŁATW TO. Jutro wrócimy do eliksirów.
–dodał zarzucając torbę na ramię. Regulus jeszcze przez chwilę siedział
wpatrując się w miejsce w którym zniknął.
Severus miał
racje. Musi to w końcu załatwić…
Zdecydowany
spakował swoje rzeczy i ruszył w głąb biblioteki. Chyba wiedział, gdzie ją
znajdzie. Najprawdopodobniej będzie siedziała razem z Meadows, Medison i
Angelo. Nie pomylił się… Wszystkie cztery siedziały nachylone do siebie.
Ciekawe o czym rozmawiają.
Poprawił torbę
na ramieniu i podszedł do nich zatrzymując się tuż za rudowłosą. Spiął się pod
czujnym spojrzeniem trzech par oczu.
-Lilliane?
Moglibyśmy pogadać? –zapytał cicho zwracając na siebie uwagę rudowłosej. Ona
powoli odwróciła się w jego stronę i po dłuższej chwili, w czasie której zdawała
się badać jego intencje, skinęła głową.
-Zaraz przyjdę.
–mruknęła podnosząc się z krzesła. Skinęła mu delikatnie głową i ruszyła w
stronę działu mistycyzmu.
-Wygrałam.
–usłyszeli jeszcze głos Medison zanim zniknęli między regałami.
-Więc… Co chciałeś?
–zapytała, gdy tylko zajęła swoje
miejsce przy ich stoliku.
-Słuchaj, nie
widziałem, że jesteś… -zamachał rękami chcąc znaleźć odpowiednie słowo.
-Szlamą. Nazywaj rzeczy po imieniu.
–mruknęła mrużąc oczy.
-Nie…
-Nie jestem
szlamą? –uśmiechnęła się kpiąco.
-Jesteś.
–skapitulował. –Ale nie chcę używać tego słowa. –przysunął sobie krzesło. –Nie
obchodzi mnie to kim są twoi rodzice. Dla mnie jesteś Lilliane.
-Duże słowa,
Reg.
-Może, ale mówię
to, co myślę. –powiedział twardo. –Lubię twoje towarzystwo i nie chcę psuć
naszej… przyjaźni. –dokończył patrząc na nią niepewnie.
-Przyjaźni?
Uważasz mnie za przyjaciółkę?
-Tak.
–powiedział twardo. –A czy ty mnie uważasz za przyjaciela? –milczała przez
chwilę. Wpatrywał się w nią z napięciem czekając na jej słowa.
-Nie wiem co to
znaczy przyjaźń. –mówiła powoli starając się odpowiednio dobierać słowa.
–Jednakże, wydaje mi się, że to za wcześnie, aby nazwać nas przyjaciółmi. Jednakże,
lubię cię i nie mam nic przeciwko temu, żeby w przyszłości stać się twoją
przyjaciółką. –początkowe napięcie ustępowało z każdym wypowiadanym przez nią
słowem.
-Lilliane… ja…
przepraszam. –spuścił głowę zasłaniając twarz włosami. –Nie powinienem tak
zareagować, ale zaskoczyliście mnie.
-Wiem. –uśmiechnęła
się do niego delikatnie. –Zgoda? –wyciągnęła w jego stronę dłoń.
-Tak… -szepnął
odpowiadając na jej gest.
-Hmmm… Co
zrobiłeś Severusowi? –zapytała przerywając otaczającą ich ciszę. Black
uśmiechnął się zażenowany.
-Miał mnie dość.
Zdenerwował się, że słucham go mniej uważnie niż zazwyczaj i sobie poszedł.
–wyjaśnił i po chwili jęknął. –Jutro będziemy kontynuować…
-Dlaczego tak
bardzo uparłeś się na te eliksiry skoro nie sprawia ci to przyjemności?
–zmarszczyła brwi, gdy w odpowiedzi wzruszył ramionami. –Jak chcesz, ale na
dłuższą metę to nie ma sensu.
-Po zdaniu
SUM-ów zrezygnuje z nich.
______________________________
*taki prywatny żart. Moja mama wścieka się jak nadużywam "odwal się", więc postanowiłam rozwalać domowników tekstem "Ślizgaj się". Świetnie rozładowuje atmosferę :) Zaczerpnięte z filmu "Fight Club".
Przypadkiem przeczytałam Twój rozdział i spodobał mi się.
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawdę bardzo ciekawie i stylowo.
w niektórych miejscach prawie popłakałam się ze śmiechu a w niektórych nawet wzruszyłam.
podobają mi się również same pomysły, które wprowadzasz do opowiadania.
a jeśli masz chęć poczytać coś nowego o Huncwotach i ich przygodach zapraszam na:
www.sobie-przeznaczeni.blogspot.com
przypadkowo wpadłam na Twój blog i definitywnie się zakochałam.Oprócz oryginalnych pomysłów na przedstawienie bohaterów, masz naprawdę ciekawy styl budowania fabuły. Pozdrawiam i mam nadzieję,że nie karzesz zbyt długo czekać na nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńhej kiedy coś dodasz?
OdpowiedzUsuńjak praca nad następnym rozdziałem?
OdpowiedzUsuń