25 sierpnia 2012

17. Chyba wiem kim jesteś... część II


 Hejka, przeniosłam bloga, ponieważ Onet działa mi na nerwy. Zapewne niektórzy będą wiedzieli o co mi chodzi. W każdym razie,  rozdziały będą pojawiać się pod tym adresem.  Przepraszam z utrudnienia i za to, że dopiero teraz pojawił się rozdział, ale najzwyczajniej w świecie nie czułam potrzeby żeby się pośpieszyć. Dlaczego? Bo nie wiem dla kogo piszę... Czy w ogóle ktoś chce żebym pisała.
W każdym razie życzę miłej lektury

Chyba wiem kim jesteś... 
część II

   Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie słysząc rozmowę oddalających się dziewcząt. Intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła. Doskonale wiedziała, kto mógłby być na tyle zuchwały, żeby spróbować otruć profesora i, oczywiście, na tyle utalentowany, żeby nie dać się złapać. Musiała przyznać, że mieszanka, którą przygotowały pod czujnym okiem Ognika, była prawie idealna. Ona sama prawie dała się oszukać… Ale od czego są testy i wieloletnia praktyka? Miała do czynienia z różnymi przypadkami w swojej karierze magomedyka, co uczyniło ją ekspertem w wielu dziedzinach…
   Jej oczy rozbłysły szkarłatnym blaskiem, gdy przypomniała sobie złość i oburzenie Shadow'a. Nie był zadowolony z tego, że musiał zwrócić się do niej o pomoc, a ona wcale nie zamierzała traktować go ulgowo… W końcu, nie był uczniem. Z niezdrową satysfakcją przyglądała się, jak męczy się ze swoją przypadłością, która w najmniejszym nawet stopniu na zagrażała jego zdrowiu –upewniła się co do tego, zanim podjęła decyzję o przeprowadzeniu szczegółowych badań. Biedaczek nie miał szczęścia –nie miała przygotowanej gotowej odtrutki. I to jego oburzenie, gdy dowiedział się, że będzie zmuszony poczekać na lekarstwo, które na dodatek zadziała bardzo powoli. Odważył się nawet zarzucić jej niekompetencję.
   Nie znosiła go. Był najgorszym, najbardziej przegniłym członkiem ciała pedagogicznego… Ale nie tylko to ją martwiło. Roztaczał wokół siebie aurę nienawiści i pogardy. A jeżeli ją traktuje w tak niestosowny sposób, to jaki musi być w stosunku do uczniów? Nie podobało się jej to… Był dorosły i miał nad nimi władzę… Skrzywdzi ich…
   Nigdy nie przyzna się głośno do tego, że spodobało jej się  zachowanie dziewcząt. Oczywiście, nie pochwalała tego, co zrobiły, ale sam fakt, że postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce podniósł ją na duchu.  Miała tylko nadzieję, że nie przesadzą… Nie znosiła strofować swoich podopiecznych.
   Położyła cztery flakoniki z krwią na stoliku. Wglądały identycznie, ale szczegółowe badania ujawnią prawdę o dawcach. Weszła na zaplecze po potrzebny sprzęt, który znajdował się w niewielkiej skrzynce ukrytej wśród innych skrzyń i kufrów. Nie była specjalnie ozdobiona. Ciemne, surowe drewno i dwa srebrne zatrzaski sprawiały, że nie wyróżniała się spośród innych pojemników. Postawiła ją delikatnie koło próbek i uniosła wieko. W środku znajdowała się okrągły, szklany talerz ozdobiony srebrnymi znakami ułożonymi na okręgu tuż przy krawędzi oraz flakonik z bladozielonym płynem.
   Ostrożnie wyjęła talerz, oczyściła go dokładnie i położyła na blacie. Następnie odkorkowała flakon i rozprowadziła i rozprowadziła ciecz po całej powierzchni szkła. Symbole rozjarzyły się błękitnym światłem. Wszystko było tak, jak powinno…
   Zawsze najpierw należy przeprowadzić próbę aby upewnić się, ze zaklęcia działają prawidłowo. Jeszcze tego jak brakowało, żeby magia Hogwartu zniszczyła ten cenny artefakt i wprowadziła ją w błąd. Dlatego też postanowiła najpierw sprawdzić próbkę Lilliane. Odkorkowała wprawnie buteleczkę i wylała trzy krople krwi na sam środek talerza.
   -Ukarz mi prawdę. Przysięgam na mą krew, że zdobytej wiedzy nie wykorzystam przeciwko dawcy, który oddał mi część siebie zgodnie ze swoją wolą. –wyszeptała wyciągając dłonie nad talerzem. Czerwona ciecz poruszyła się tworząc dwie linie łączące ze środkiem dwa symbole.  Zadziałało…  Wyróżnione znaki wskazywały na to, że Lilliane jest zarówno elfem jak i wampirem i jednocześnie grubość linii sugerowała stopień pokrewieństwa z tymi rasami. Wszystko się zgadzało…
   Zadowolona, ponownie wyczyściła talerz i nałożyła nową warstwę eliksiru. Ostrożnie  uniosła flakon oznaczony hasłem „Dorcas Meadows” i podobnie jak poprzednio, uroniła trzy krople i wypowiedziała słowa inkantacji…
   -Cudownie… mamy w szkole wampirzycę, Mi. – powiedziała krzywiąc się z niezadowoleniem. Nauczycielka opuściła rękę. Nie było sensu pukać, skoro i tak została już zauważona.
  -To źle? –zapytała nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki. Przecież podejrzewali, że w szkole są nieludzie, więc wampir nie powinien być dla niej jakimś szczególnym zaskoczeniem.
   -Jeżeli nie zacznie wierzyć w te brednie o konieczności spożywania ludzkiej krwi, to nie powinno być aż tak źle. –westchnęła i ponownie zabrała się za oczyszczanie naczynia. –To jej nieświadomość stanowi największy problem. Wyobraź sobie wypadek na twoich zajęciach. Nie przewidzisz, kiedy panna Meadows straci nad sobą panowanie.  Dojrzewanie to najgorszy okres dla ludzi, a dla nieludzi jest jeszcze gorszy… -zamilkła obserwując ruch linii krwi Annabel Medison.
   -Człowiek? –zapytała McGonagall z trudem rozpoznając jarzący się symbol.
   -Jakich wielu w tym miejscu. –zaśmiała się wampirzyca. –Niewielkie powiązanie z driadami. Nie będzie z nią problemów.
   -Z driadami?
   -Jakieś piąte pokolenie wstecz. Za mało, żeby ujawniły się u niej ich cechy, ale w sam raz, żeby zainteresowała się nią katedra Akademii. –uśmiechnęły się do siebie na wspomnienie legendarnej szkoły magii, której obie były absolwentkami. Jedno z najbardziej elitarnych zgromadzeń, o którym prawdę wiedzieli jednie uczniowie i o którym krążyły mniej lub bardziej prawdziwe opowieści…
   -Został ci ktoś jeszcze?
   -Astira Angelo. Znając moje szczęście, będzie w bardzo małej części powiązana z rodzajem ludzkim. –wylała krew i westchnęła ciężko. –Nie lubię mieć racji. –patrzyła z niezadowoleniem na symbol oznaczający…
   -Anioł?
   -Niestety. Anielica i wampirzyca. Jak one mogą się ze sobą zadawać? –była szczerze zaskoczona. Dwie tak różne rasy,  a przyciągnęły do siebie swoich spadkobierców.  Dzieci nocy i dnia…
   -Zamierzasz je uświadomić?
   -Nie mam innego wyjścia. –westchnęła nagle czując się bardzo zmęczona. –Jeżeli tego nie zrobię… wolę nawet o tym nie myśleć… W każdym razie, będę potrzebować twojej i Lily pomocy.
   -Oczywiście, o co tylko poprosisz. –położyła jaj dłoń na ramieniu chcąc podkreślić swoje słowa. Wampirzyca spojrzała na nią ze złością.
   -Mi, to bardzo ryzykowna przysięga. –powiedziała nie kryjąc rozdrażnienia. –To wiążące… Uważaj, bo ktoś to kiedyś wykorzysta i cię skrzywdzi. Nadal jesteś zbyt ufna…  -szepnęła.

   Leżała na wznak wpatrując się w granatowy baldachim łóżka. Nie mogła zasnąć… Za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała płonący las i jasnowłosego mężczyznę… anioła. Stał otoczony przez płomienie… Wyprostowana, dumna sylwetka… i ta bijąca od niego siła. Nieludzko piękna twarz wyrażająca smutek i widoczna w oczach nadzieja.
   Będę czekać na twoje przebudzenie…
   Ale ona przecież nie śpi! Nie rozumiała… Tak samo jak nie potrafiła wyjaśnić dziwnego uczucia pustki, które ogarniało ją, gdy tylko przypominała sobie ten sen. I jakim cudem postać, którą spotkała za każdym razem, gdy zamykała oczy, została uwieczniona na kilkusetletnim gobelinie? Przecież to niemożliwe, żeby ktoś żył tak długo… Ale ta postać nie była człowiekiem… Ale czy anioły nie są postaciami z bajek dla dzieci? One nie istnieją…
   Zaśmiała się krótko… To nie było możliwe… Wszystko jest jedynie głupim żartem jej umysłu.

   -Nie, nie zgadzam się! –Lilliane miała nadzieję, że się przesłyszała … Zmrużyła oczy na widok poważnej i zdecydowanej miny stojącej naprzeciwko niej kobiety. –Żartujesz sobie ze mnie, prawda? –zapytała ciągle mając nadzieję, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.  –Nie żartujesz. –sapnęła niedowierzaniem. –Możesz mi powiedzieć jak ty to sobie wyobrażasz? Przyjęły mnie do swojej grupy! One, a nie ja! Nie mogę wykluczyć Annabel tylko dlatego, że ty sobie tego życzysz. To nie w porządku…
   -Myślałam, że ci na nich nie zależy. -ten jej spokój drażnił Lilliane jeszcze bardziej niż sam temat ich dyskusji… Nie mogła uwierzyć, że można być aż tak opanowanym w każdej sytuacji.
   -Zależy czy nie, to nie ma znaczenia. –mruknęła niezadowolona. –To ja jestem ta nowa, nie ona.  Co powiem Meadows i Angelo? Jak wytłumaczę moją nagłą awersję do Medison? –usiadła z impetem na stołku. –Sorry, ale Annabel, ale jesteś za bardzo człowiekiem. Nie możesz znać sekretów Nieludzi, więc musisz stąd spadać. –ukryła twarz w dłoniach. –To bez sensu. –szepnęła.
   -Nie powinna wiedzieć za wiele. Niechcący mogłaby wpakować w kłopoty nie tylko siebie,  ale też i innych. –wyjaśniła po raz kolejny to, co i tak każda z nich doskonale wiedziała. To była jedna z tych niepisanych zasad bezpieczeństwa. Im mniej osób wie, tym więcej istot przeżyje. Sekret są skarbami i powinno się je schować… jak najgłębiej.
   -Wiem –mruknęła Lily myśląc o Łowcach – ale to nie zmienia faktu, że nie mogę od tak jej odepchnąć… -zamarła nagle. To było jak olśnienie, ale wcale nie było ono czymś dobrym. –Chyba powstała nić losu łącząca naszą czwórkę… –jęknęła.
   -Kiedy?! –maska spokoju kobiet wreszcie pękła, ale to wcale nie wprawiło rudowłosej w dobry nastrój… Wręcz przeciwnie. Jej rewelacja nie mogła przynieść niczego dobrego…
   -To stało się chyba wtedy, gdy je poznałam. –wyszeptała przypominając sobie tamto dziwne uczucie, towarzyszące im podczas zawierania porozumienia w sprawie nauczyciela obrony przed ciemnymi mocami.
   -Co was połączyło? –drążyła temat mimo że domyślała się, co mogło być powodem.
   -Spisek i tajemnica.-westchnęła zmęczona. Zamrugała szybko i poderwała głowę wlepiając wzrok w wampirzycę. –Ale… z Meadows zaczęło się to już wcześniej.-wyszeptała zaskoczona swoim odkryciem. –Myślisz, że to, co widzę… te moje przeczucia… -zamilkła nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
   -Wygląda  na to, że panny Meadows i Angelo chciały żebyś odkryła to, kim są… A przynajmniej jakaś ich część. Może podświadomie dawały ci wskazówki… -powoli zbierała fiolki, które Lily w nieświadomym wybuchu energii, zrzuciła z półek. Młoda elfka śledziła jej ruchy. Zmrużyła oczy…  kobieta była podejrzanie spokojna. Nie zachowywała się jak osoba, która dopiero co usłyszała wstrząsającą rewelację.
   -Wiedziałaś! –wykrzyknęła oskarżycielskim tonem. W odpowiedzi otrzymała delikatny uśmiech. –Ale… ale dlaczego w takim razie chciałaś żebym odepchnęła Annabel?!
   -Bo nie zdawałaś sobie sprawy z waszego powiązania. Czy tego chcecie, czy nie, jesteście teraz razem. –potargała jej dłonią włosy. –Dostrzegasz wiele rzeczy, Ogniku, ale musisz się jeszcze wiele nauczyć. –dodała ze smutkiem.
   -Akademia. –szepnęła wiedząc o czym mówi jej opiekunka.
   -Tak, ale jeszcze nie teraz. Może za rok albo dwa. Nie ma po co się śpieszyć. –ostatnie zdanie powiedziała jakby do siebie.
   Lilliane złapała za fiolkę ze swoim eliksirem i ruszyła w stronę wyjścia.
   -Irytek uwielbia gumy balonowe. –Lily zamarła z dłonią spoczywającą na klamce. –Najbardziej przepada za truskawkową. –ciągnęła takim tonem jakby mówiła o pogodzie. –To zadziwiające jakie upodobania mogą mieć poltergeisty.
   -Dobranoc. –szepnęła nie odwracając się.
   -Spij dobrze, Ogniku. Noce robią się coraz zimniejsze, więc lepiej załóż sweter. –usłyszała jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi.

   Otworzyła oczy słysząc skrzypnięcie z łóżka obok. Spojrzała na zegarek leżący obok poduszki. Była pierwsza w nocy… Przez chwilę walczyła z chęcią przewrócenia się na drugi  bok, ale ktoś sprawnym ruchem rozsunął kotary odgradzające jej mały świat od reszty dormitorium. Spojrzała z niechęcią na napastnika i jęknęła przypominając sobie, dlaczego nie będzie miała dzisiaj szansy na porządne wyspanie się… Chcąc nie chcąc podniosła się odrzucając kołdrę. Skrzywiła się czując przenikliwe zimno bijące od ścian i podłogi. W takich chwilach nienawidziła tego zamku. Z wdzięcznością założyła podany jej sweter i zaczęła szukać butów. Gotowa do  wyjścia, spojrzała wyczekująco na Evans, która wręczyła jej wcześniej przygotowaną torbę i wskazała ruchem głowy na drzwi. Dorcas rzuciła smutne spojrzenie na łóżko i starając się poruszać bezszelestnie, opuściła pokój wraz z rudowłosą.
   -Zaklęcie lekkich stup. –szepnęła Evans schodząc do Pokoju Wspólnego. –Rzuć je,  bo usłyszy cię nawet głuchy. –Dorcas zmrużyła oczy niezadowolona z tej uwagi, ale nic nie powiedziała, tylko rzuciła zaklęcie. Wiedziała, że Evans ma rację. Dzisiejszej nocy muszą być niesłyszalne i niewidzialne. Nie mogą dać się złapać, bo cały ich trud pójdzie na marne.
   -Ty nie rzuciłaś zaklęcia. –zarzuciła jej nie mogąc sobie przypomnieć, żeby Lilliane użyła różdżki. Prychnęła z irytacją, gdy nie otrzymała odpowiedzi.
   -Musimy się pośpieszyć. –mruknęła rudowłosa. –Nie mów nic, bo z woźnym i jego kotką na karku zbyt wiele nie zrobimy. Złap mnie za rękę. –rozkazała. Z zadowoleniem zauważyła, że czarnowłosa posłuchała ją bez zbędnych komentarzy. Zatrzymały się na chwilę. Musiała się skupić. Nie chciała przecież zrobić im krzywdy. Odetchnęła głęboko i stuknęła siebie i Dorcas delikatnie różdżką w głowę. Czuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę jajko. –Nie puszczaj się mnie. –rozkazała spoglądając na niewidzialną Meadows, a przynajmniej tak jej się wydawało, że tam powinna stać. –Ruszajmy, czekają na nas. –pociągnęła delikatnie Meadows za sobą.
   Dorcas czuła się dziwnie będąc prowadzoną przez niewidzialną postać. Było to dla niej wyjątkowo niekomfortowa sytuacja. Nie dość, że nic nie widziała, to jeszcze nic nie słyszała. Zastanawiała się jak niby Evans odnajdzie właściwą drogę w tych ciemnościach…
   Lilliane uśmiechnęła się do siebie doskonale zdając sobie sprawę z odczuć swojej towarzyszki…  Dla niej ciemność nie była ciemnością, a cisza nie była ciszą. Miała ogromną przewagę nad Meadows, ponieważ była świadoma swojego dziedzictwa. Zamek szeptał do niej… Czuła jego magię, która wskazywała jej drogę. Pomagał jej… On również nie pochwalał postępowania profesora obrony. Wydawał się być wzburzony i smutny. Terror… Nie po to został stworzony. Cierpiał widząc głupotę ludzi…
   A ciemność? Ona nigdy nie była przeszkodą. W końcu jest potomkinią wampirów i elfów –wyśmienitych łowców. Jej zmysły były lekko przytłumione przez zaklęcia maskujące,  ale to nie przeszkadzało jej. Wystarczało jej to, co miała. Była jak dziki kot polujący nocą na swoją ofiarę…
   Znalazła je bez problemu. Czekały w Sali Wejściowej, dokładnie tam, gdzie się umówiły. Nie widziała ich, ale to nie przeszkadzało jej wiedzieć, gdzie są. Czuła je…
   -Jesteśmy. –szepnęła Angelo do ucha. –Spokojnie. –zaśmiała się gdy obie podskoczyły przestraszone. Skąd wiedziała, że tak się stało?  To przez otaczające je aury. –Ann, masz gumę truskawkową?
    -Tak, ale nie rozumiem po ci jest potrzebna guma.
   -Zobaczysz, daj mi ją. –schowała małe opakowanie do kieszeni spodni. –musimy znaleźć Irytka. –uśmiechnęła się słysząc ciche jęki towarzyszących jej dziewcząt.
   -Na co ci on? Tylko wpakuje nas w tarapaty. –syknęła Meadows.
   -Nie wpakuje, spokojnie. Jestem pewna, że chętnie nam pomoże.
   -Jasne! A ja jestem wampirem!
   -Oczywiście, Meadows, co tylko chcesz. –uśmiechnęła się kpiąco. –Idziemy. Powinien być na trzecim piętrze.
   -Skąd wiesz? –sapnęła Ann znajdując po omacku jej dłoń.
   -Przeczucie. Złap się Dorcas. Zrobimy wężyka.
   -Lily, jeżeli wyjdziemy z tego cało, to przysięgam, że cię zabiję! Nie chcę iść ostatnia. –jęknęła żałośnie  Angelo.
   -Weź się w garść.
   -Łatwo ci mówić, Dori.
   -Nie mów do mnie Dori!
   -Och, zamknijcie  się wszystkie,  bo na bank wpadniemy! –warknęła zdenerwowana rudowłosa.
   -Em… na bank? –zapytała nieśmiało Medison.
   -To znaczy coś pewnego. –Lily starał się zachować spokój. –A teraz milczcie. Muszę się skupić. –Wytężyła zmysły wsłuchując  się w to, co chce przekazać jej szkoła. Było to trudne… Wydobycie konkretnej myśli z potoku słów kosztowa łoją dużo wysiłku, ale opłaciło się. Irytek był bardzo blisko i wydawał się być… znudzony. Uśmiechnęła się wrednie. Teraz była już jak najbardziej pewna, że poltergeist nie przepuści ofiarowanej mu okazji do świetnej zabawy.
   Uchyliła drzwi kasy od transmutacji. Był tam… jakżeby inaczej. Zamknęła za Astirą drzwi i zdjęła z siebie zaklęcia kameleona. Nie zwrócił na nią uwagi. Skrzywiła się widząc, jak kolejny szczur obrywa kulką farby… Większość z jego kolegów posiadała już różnobarwne futerko…
   -Och, Irytku… -zacmokała zniesmaczona. –Naprawdę, nie spodziewałam się, że upadniesz tak nisko. Atakujesz gryzonie, które nawet nie mają gdzie uciec.
   -Hę? –spojrzał na nią zaskoczony. Nie krzyczała? Nie kazała mu zostawić ich w spokoju? Zamrugał wpatrując się w dziewczynę. Kim ona do diabła jest?
   -Uważasz, że McGonagall nie usunie tego jednym prostym zaklęciem? Jana twoim miejscy wypuściłabym je z klatek i zostawiła otwarte drzwi. –usiadła na ławce przez cały czas uśmiechając się niewinnie. Pogrzebała w kieszeni i wyjęła z niej paczkę gumy balonowej. Z zadowoleniem zauważyła, że przygląda się jej,  gdy powoli odwijała opakowanie i wyjęła jedną pastylkę, którą ostentacyjnie położyła sobie na języku. –Mmmm… truskawka. –zamlaskała.
   Wściekły duch rzucił w nią farbą, która odbiła się od niej i ugodziła go w twarz. Podleciał do niej przyglądając się jej z bliska.
   -Mała głupia dziewczynka… Nie powinnaś być w łóżku? –nabrał powietrza jakby chciał krzyknąć, ale poczuł, że coś niepozwana mu wydać z siebie głosu.
   -Nie krzyczymy. –pomachała mu palcem przed nosem. –Widzisz to? –wskazała na paczkę gumy. Spojrzał na nią wielkimi oczami. Wiedziała, ze ma ochotę. –Mam tego więcej, dużo więcej. –uniosła sugestywnie brwi.
   -Tak? –podrzucił kulki farby w dłoni.
   -Oczywiście. Mogę się z tobą… podzielić, ale musisz coś dla mnie zrobić. To będzie nielegalne i może zdenerwować parę osób… bardzo zdenerwować. –uśmiechnęła się szeroko. –Wchodzisz w to? –machnęła krótko różdżką otwierając klatki. Miała nadzieję, ze żadna z jej towarzyszek nie zacznie krzyczeć…

   -Zjeżdżaj stąd! Przeklęty poltergeist! Po cholerę ten stary głupiec cię tutaj trzyma! –uśmiechnęła się słysząc wściekły głos Shadow'a. Irytek w pełni zasłużył na paczkę gumy. Spisał się wyśmienicie. Przeleciał obok niej robiąc wielki balon i puścił jej oko.  On też się świetnie bawił.
   -Niech tylko go dorwę, to mnie popamięta. –koniec korytarza powoli stawał się coraz jaśniejszy. Nadchodził. Uśmiechnęła się i szybko rzuciła na siebie zaklęcie kameleona. Teraz jej kolej…
   Był blisko… jeszcze tylko kilka kroków i wyjdzie zza zakrętu. Światło różdżki stawało się coraz jaśniejsze, a co  najważniejsze, pozwoliło jej zobaczyć efekt działań Irytka. To było prawdziwe arcydzieło! Włosy, twarz, najprawdopodobniej jedne z nowszych szat i nawet but było pokryte różnymi kolorami farb. Najwidoczniej szczury nie wystarczyły Irytkowi do spełnienia artystycznych wizji. Musiała przyznać, że dobór kolorów był interesujący. Fioletowo-zielone włosy, czerwona twarz, złoto-różowo-burgundowa szata i błękitne buty w różnokolorowe plamkami, które najprawdopodobniej były odpryskami innych kolorów. Całość nakładana pojedynczymi kropkami… Cóż za celność! Musi pamiętać żeby pogratulować mu dobrego oka. Poltergeist miał niewątpliwie talent.
   Kolorowy i wściekły… tego było jej trzeba. Dotknęła zimnej ściany dłońmi wtulając się nią plecami.
   Pomóż mi –przesłała myśl. Zamek zamilkł zaskoczony tym, że ktoś do niego przemówił. O ile oczywiście zamek może zamilknąć z zaskoczenia… Ale tak właśnie było. Czuła jego magię, która łagodnie łaskotała jej ciało. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, kto posunął się do tak desperackiego kroku, jakim było zwrócenie się do niego. Był podekscytowany, gdy odkrył, że ma docenienia z istotą człekokształtną. Czuła ogarniającą go nostalgię, gdy stopniowo badał jej pochodzenie…
   Proszę, pomóż mi. –ponowiła prośbę. –On nas krzywdzi.
   Magia zamku zadrgała po jej ostatnich słowach. Czuła jego niemy krzyk. Nagle przez palce do serca przepłynęła fala ciepła… Udzielił jej poparcia, poddał się jej woli.
   Zadowolona pchnęła odrobinę magii w stronę nieświadomego jej spisku nauczyciela. Jego szata, ciężka od warstwy farby, zafalowała od nagłego podmuchu zimnego wiatru. Nagłe obniżenie się temperatury wywołało u niego niekontrolowany dreszcz. Na jej twarzy pojawił się wyraz satysfakcji, gdy obserwowała, jak rozgląda się wokoło w poszukiwaniu źródła nagłej zmiany. Ale to nie był koniec jej dzisiejszych działań. Skierowała swoją uwagę na zgaszone pochodnie…
   Raz, dwa, trzy…
   Zapalała je po kolei budząc przy tym niezadowolone postacie na portretach.  
   -Kto tutaj jest? –zapytał Shadow idąc szlakiem pochodni i nagle odwrócił się słysząc brzdęk upadającej zbroi. Zirytowany podjął wędrówkę w przeciwnym kierunku i już miał ponownie zniknąć za zakrętem, gdy do jego uszu dotarł dźwięk przypominający śmiech dziecka. Ponownie odwrócił się ze zdziwieniem zauważając, że płonie tylko jedna pochodnia. Podszedł do niej rozglądając się w poszukiwaniu dowcipnisia. Nie mogąc nikogo dojrzeć, opuścił różdżkę z zamiarem oddalenia się… I właśnie wtedy, ku zaskoczeniu Lilliane, zamarł wpatrując się w kamienną posadzkę. Podążyła za jego spojrzeniem… Kolorowe ślady małych stópek nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia, więc dlaczego on nagle zbladł? Podniósł sztywno głowę śledząc je… Nie prowadziły daleko. Kilka metrów dalej stykały się z solidną ścianą, na której widniał kolorowy napis: Pobawmy się.
   Patrzyła jak nauczyciel zastyga w bezruchu. Nigdy go jeszcze takim nie widziała. Wyglądał na głęboko wstrząśniętego, a to był przecież tylko głupi napis nabazgrany niewprawną ręką Annabel… Obydwoje w tym samym momencie spojrzeli na podłogę, która została już wyczyszczona przez Meadows. Shadow ponownie podniósł wzrok na ścianę, ale tam również nie było już żadnego napisu…
   Sapnął cicho i pokręcił głową chcąc pozbyć się zbędnych myśli. Gdy się uspokoił, na powrót założył maskę spokoju i jednym ruchem różdżki zgasił pochodnię. Nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę swoich prywatnych kwater…

3 komentarze:

  1. Witaj, na początku chciałabym podziękować za komentarz, który zostawiłaś u mnie na blogu i za wszelkie słowa pochwały.
    Weszłam tutaj i po nagłówku, jaki ujrzałam, doznałam wrażenia, że będe mieć do czynienia z wróżkami ;)
    Twoje opowiadanie jest bardzo, bardzo oryginalne. Nigdy wcześniej nie spodziewałam się przeczytać czegoś podobnego. Gratuluje pomysłu ;)
    Oczywiście, mam mnóstwo zaległości, także w wielu kwestiach jestem niedoinformowana. Oczywiście, już teraz wiem, że nie mam do czynienia ze zwykłym opowiadaniem o Huncwotach.
    Gdyby nie to, że za tydzień czeka mnie szkoła, a ja już na pierwszej lekcji chemii piszę próbna maturę jako formę badań wyników nauczania, już teraz zabrałabym się za wcześniejsze rozdziały, a tak... Wybacz ;)
    Moja ukochana Dorcas jest wampirem1 Chyba tego nie spodziewałam się najbardziej. I te podziały na ludzi i nieludzi.
    Duży plus za pomysłowość.

    Tak poza tym, doradzę Ci, byś nie porzucała tego opowiadania. We mnie już jedną czytelniczkę masz, ale najważniejsze, bys sama była zadowolona z tego co tworzysz.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    [siostra-harryego-pottera.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. popieram koleżankę :) . opowiadanie jest bardzo oryginalne i pomysłowe dlatego z przyjemnością je czytam. mam nadzieję,że nie zniechęci Cie liczba komentarzy, bo nie liczy sie ilość, a jakość :) . co do rozdziału to jak zwykle świetny, nie mogę się doczekać tego jak Lily poinformuje dziewczyny o ich pochodzeniu. czekam na dalsze części i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do siebie [http://siostra-harryego-pottera.blogspot.com/] na rozdział szósty pt."Wyrzutek" ;)

    P.S. Nie wiem czy mam informować, ale tak na wszelki wypadek - pamiętam o Tobie ;)

    OdpowiedzUsuń