Hejka, przeniosłam bloga, ponieważ Onet działa mi na nerwy. Zapewne niektórzy będą wiedzieli o co mi chodzi. W każdym razie, rozdziały będą pojawiać się pod tym adresem. Przepraszam z utrudnienia i za to, że dopiero teraz pojawił się rozdział, ale najzwyczajniej w świecie nie czułam potrzeby żeby się pośpieszyć. Dlaczego? Bo nie wiem dla kogo piszę... Czy w ogóle ktoś chce żebym pisała.
W każdym razie życzę miłej lektury
Chyba wiem kim jesteś...
część II
Wampirzyca
uśmiechnęła się do siebie słysząc rozmowę oddalających się dziewcząt. Intuicja
po raz kolejny jej nie zawiodła. Doskonale wiedziała, kto mógłby być na tyle
zuchwały, żeby spróbować otruć profesora i, oczywiście, na tyle utalentowany,
żeby nie dać się złapać. Musiała przyznać, że mieszanka, którą przygotowały pod
czujnym okiem Ognika, była prawie idealna. Ona sama prawie dała się oszukać…
Ale od czego są testy i wieloletnia praktyka? Miała do czynienia z różnymi
przypadkami w swojej karierze magomedyka, co uczyniło ją ekspertem w wielu
dziedzinach…
Jej oczy
rozbłysły szkarłatnym blaskiem, gdy przypomniała sobie złość i oburzenie
Shadow'a. Nie był zadowolony z tego, że musiał zwrócić się do niej o pomoc, a
ona wcale nie zamierzała traktować go ulgowo… W końcu, nie był uczniem. Z
niezdrową satysfakcją przyglądała się, jak męczy się ze swoją przypadłością,
która w najmniejszym nawet stopniu na zagrażała jego zdrowiu –upewniła się co
do tego, zanim podjęła decyzję o przeprowadzeniu szczegółowych badań. Biedaczek nie miał szczęścia –nie miała
przygotowanej gotowej odtrutki. I to jego oburzenie, gdy dowiedział się, że
będzie zmuszony poczekać na lekarstwo, które na dodatek zadziała bardzo powoli.
Odważył się nawet zarzucić jej niekompetencję.
Nie znosiła go.
Był najgorszym, najbardziej przegniłym członkiem ciała pedagogicznego… Ale nie
tylko to ją martwiło. Roztaczał wokół siebie aurę nienawiści i pogardy. A
jeżeli ją traktuje w tak niestosowny sposób,
to jaki musi być w stosunku do uczniów? Nie podobało się jej to… Był dorosły i
miał nad nimi władzę… Skrzywdzi ich…
Nigdy nie
przyzna się głośno do tego, że spodobało jej się zachowanie dziewcząt. Oczywiście, nie
pochwalała tego, co zrobiły, ale sam fakt, że postanowiły wziąć sprawy w swoje
ręce podniósł ją na duchu. Miała tylko
nadzieję, że nie przesadzą… Nie znosiła strofować swoich podopiecznych.
Położyła cztery
flakoniki z krwią na stoliku. Wglądały identycznie, ale szczegółowe badania
ujawnią prawdę o dawcach. Weszła na zaplecze po potrzebny sprzęt, który
znajdował się w niewielkiej skrzynce ukrytej wśród innych skrzyń i kufrów. Nie
była specjalnie ozdobiona. Ciemne, surowe drewno i dwa srebrne zatrzaski
sprawiały, że nie wyróżniała się spośród innych pojemników. Postawiła ją delikatnie koło próbek i uniosła wieko. W
środku znajdowała się okrągły, szklany talerz ozdobiony srebrnymi znakami
ułożonymi na okręgu tuż przy krawędzi oraz flakonik z bladozielonym płynem.
Ostrożnie wyjęła
talerz, oczyściła go dokładnie i położyła na blacie. Następnie odkorkowała
flakon i rozprowadziła i rozprowadziła ciecz po całej powierzchni szkła.
Symbole rozjarzyły się błękitnym światłem. Wszystko było tak, jak powinno…
Zawsze najpierw
należy przeprowadzić próbę aby upewnić się, ze zaklęcia działają prawidłowo.
Jeszcze tego jak brakowało, żeby magia Hogwartu zniszczyła ten cenny artefakt i
wprowadziła ją w błąd. Dlatego też postanowiła najpierw sprawdzić próbkę
Lilliane. Odkorkowała wprawnie buteleczkę i wylała trzy krople krwi na sam
środek talerza.
-Ukarz mi
prawdę. Przysięgam na mą krew, że zdobytej wiedzy nie wykorzystam przeciwko
dawcy, który oddał mi część siebie zgodnie ze swoją wolą. –wyszeptała
wyciągając dłonie nad talerzem. Czerwona ciecz poruszyła się tworząc dwie linie
łączące ze środkiem dwa symbole.
Zadziałało… Wyróżnione znaki
wskazywały na to, że Lilliane jest zarówno elfem jak i wampirem i jednocześnie
grubość linii sugerowała stopień pokrewieństwa z tymi rasami. Wszystko się
zgadzało…
Zadowolona,
ponownie wyczyściła talerz i nałożyła nową warstwę eliksiru. Ostrożnie uniosła flakon oznaczony hasłem „Dorcas
Meadows” i podobnie jak poprzednio, uroniła trzy krople i wypowiedziała słowa
inkantacji…
-Cudownie… mamy
w szkole wampirzycę, Mi. – powiedziała krzywiąc się z niezadowoleniem. Nauczycielka
opuściła rękę. Nie było sensu pukać, skoro i tak została już zauważona.
-To źle?
–zapytała nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki. Przecież podejrzewali, że w
szkole są nieludzie, więc wampir nie powinien być dla niej jakimś szczególnym
zaskoczeniem.
-Jeżeli nie
zacznie wierzyć w te brednie o konieczności spożywania ludzkiej krwi, to nie
powinno być aż tak źle. –westchnęła i ponownie zabrała się za oczyszczanie
naczynia. –To jej nieświadomość stanowi największy problem. Wyobraź sobie wypadek
na twoich zajęciach. Nie przewidzisz, kiedy panna Meadows straci nad sobą
panowanie. Dojrzewanie to najgorszy
okres dla ludzi, a dla nieludzi jest jeszcze gorszy… -zamilkła obserwując ruch
linii krwi Annabel Medison.
-Człowiek?
–zapytała McGonagall z trudem rozpoznając jarzący się symbol.
-Jakich wielu w
tym miejscu. –zaśmiała się wampirzyca. –Niewielkie powiązanie z driadami. Nie
będzie z nią problemów.
-Z driadami?
-Jakieś piąte
pokolenie wstecz. Za mało, żeby ujawniły się u niej ich cechy, ale w sam raz,
żeby zainteresowała się nią katedra Akademii.
–uśmiechnęły się do siebie na wspomnienie legendarnej szkoły magii, której
obie były absolwentkami. Jedno z najbardziej elitarnych zgromadzeń, o którym prawdę
wiedzieli jednie uczniowie i o którym krążyły mniej lub bardziej prawdziwe
opowieści…
-Został ci ktoś
jeszcze?
-Astira Angelo.
Znając moje szczęście, będzie w bardzo małej części powiązana z rodzajem
ludzkim. –wylała krew i westchnęła ciężko. –Nie lubię mieć racji. –patrzyła z
niezadowoleniem na symbol oznaczający…
-Anioł?
-Niestety.
Anielica i wampirzyca. Jak one mogą się ze sobą zadawać? –była szczerze
zaskoczona. Dwie tak różne rasy, a
przyciągnęły do siebie swoich spadkobierców. Dzieci nocy i dnia…
-Zamierzasz je
uświadomić?
-Nie mam innego
wyjścia. –westchnęła nagle czując się bardzo zmęczona. –Jeżeli tego nie zrobię…
wolę nawet o tym nie myśleć… W każdym razie, będę potrzebować twojej i Lily
pomocy.
-Oczywiście, o
co tylko poprosisz. –położyła jaj dłoń na ramieniu chcąc podkreślić swoje
słowa. Wampirzyca spojrzała na nią ze złością.
-Mi, to bardzo
ryzykowna przysięga. –powiedziała nie kryjąc rozdrażnienia. –To wiążące… Uważaj,
bo ktoś to kiedyś wykorzysta i cię skrzywdzi. Nadal jesteś zbyt ufna… -szepnęła.
Leżała na wznak
wpatrując się w granatowy baldachim łóżka. Nie mogła zasnąć… Za każdym razem,
gdy zamykała oczy widziała płonący las i jasnowłosego mężczyznę… anioła. Stał
otoczony przez płomienie… Wyprostowana, dumna sylwetka… i ta bijąca od niego
siła. Nieludzko piękna twarz wyrażająca smutek i widoczna w oczach nadzieja.
Będę czekać na twoje przebudzenie…
Ale ona przecież nie śpi! Nie rozumiała…
Tak samo jak nie potrafiła wyjaśnić dziwnego uczucia pustki, które ogarniało
ją, gdy tylko przypominała sobie ten sen.
I jakim cudem postać, którą spotkała za każdym razem, gdy zamykała oczy,
została uwieczniona na kilkusetletnim gobelinie? Przecież to niemożliwe, żeby
ktoś żył tak długo… Ale ta postać nie była człowiekiem… Ale czy anioły nie są
postaciami z bajek dla dzieci? One nie istnieją…
Zaśmiała się
krótko… To nie było możliwe… Wszystko jest jedynie głupim żartem jej umysłu.
-Nie, nie
zgadzam się! –Lilliane miała nadzieję, że się przesłyszała … Zmrużyła oczy na
widok poważnej i zdecydowanej miny stojącej naprzeciwko niej kobiety.
–Żartujesz sobie ze mnie, prawda? –zapytała ciągle mając nadzieję, że to wszystko
nie dzieje się naprawdę. –Nie żartujesz.
–sapnęła niedowierzaniem. –Możesz mi powiedzieć jak ty to sobie wyobrażasz?
Przyjęły mnie do swojej grupy! One, a nie ja! Nie mogę wykluczyć Annabel tylko
dlatego, że ty sobie tego życzysz. To nie w porządku…
-Myślałam, że ci
na nich nie zależy. -ten jej spokój drażnił Lilliane jeszcze bardziej niż sam
temat ich dyskusji… Nie mogła uwierzyć, że można być aż tak opanowanym w każdej
sytuacji.
-Zależy czy nie,
to nie ma znaczenia. –mruknęła niezadowolona. –To ja jestem ta nowa, nie
ona. Co powiem Meadows i Angelo? Jak
wytłumaczę moją nagłą awersję do Medison? –usiadła z impetem na stołku. –Sorry,
ale Annabel, ale jesteś za bardzo człowiekiem. Nie możesz znać sekretów
Nieludzi, więc musisz stąd spadać. –ukryła twarz w dłoniach. –To bez sensu.
–szepnęła.
-Nie powinna
wiedzieć za wiele. Niechcący mogłaby wpakować w kłopoty nie tylko siebie, ale też i innych. –wyjaśniła po raz kolejny
to, co i tak każda z nich doskonale wiedziała. To była jedna z tych niepisanych
zasad bezpieczeństwa. Im mniej osób wie, tym więcej istot przeżyje. Sekret są
skarbami i powinno się je schować… jak najgłębiej.
-Wiem –mruknęła
Lily myśląc o Łowcach – ale to nie zmienia faktu, że nie mogę od tak jej
odepchnąć… -zamarła nagle. To było jak olśnienie, ale wcale nie było ono czymś
dobrym. –Chyba powstała nić losu łącząca naszą czwórkę… –jęknęła.
-Kiedy?! –maska
spokoju kobiet wreszcie pękła, ale to wcale nie wprawiło rudowłosej w dobry
nastrój… Wręcz przeciwnie. Jej rewelacja nie mogła przynieść niczego dobrego…
-To stało się
chyba wtedy, gdy je poznałam. –wyszeptała przypominając sobie tamto dziwne
uczucie, towarzyszące im podczas zawierania porozumienia w sprawie nauczyciela
obrony przed ciemnymi mocami.
-Co was połączyło?
–drążyła temat mimo że domyślała się, co mogło być powodem.
-Spisek i
tajemnica.-westchnęła zmęczona. Zamrugała szybko i poderwała głowę wlepiając
wzrok w wampirzycę. –Ale… z Meadows zaczęło się to już wcześniej.-wyszeptała
zaskoczona swoim odkryciem. –Myślisz, że to, co widzę… te moje przeczucia…
-zamilkła nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
-Wygląda na to, że panny Meadows i Angelo chciały
żebyś odkryła to, kim są… A przynajmniej jakaś ich część. Może podświadomie
dawały ci wskazówki… -powoli zbierała fiolki, które Lily w nieświadomym wybuchu
energii, zrzuciła z półek. Młoda elfka śledziła jej ruchy. Zmrużyła oczy… kobieta była podejrzanie spokojna. Nie zachowywała
się jak osoba, która dopiero co usłyszała wstrząsającą rewelację.
-Wiedziałaś!
–wykrzyknęła oskarżycielskim tonem. W odpowiedzi otrzymała delikatny uśmiech.
–Ale… ale dlaczego w takim razie chciałaś żebym odepchnęła Annabel?!
-Bo nie zdawałaś
sobie sprawy z waszego powiązania. Czy tego chcecie, czy nie, jesteście teraz
razem. –potargała jej dłonią włosy. –Dostrzegasz wiele rzeczy, Ogniku, ale
musisz się jeszcze wiele nauczyć. –dodała ze smutkiem.
-Akademia.
–szepnęła wiedząc o czym mówi jej opiekunka.
-Tak, ale
jeszcze nie teraz. Może za rok albo dwa. Nie ma po co się śpieszyć. –ostatnie
zdanie powiedziała jakby do siebie.
Lilliane złapała
za fiolkę ze swoim eliksirem i ruszyła w stronę wyjścia.
-Irytek uwielbia
gumy balonowe. –Lily zamarła z dłonią spoczywającą na klamce. –Najbardziej
przepada za truskawkową. –ciągnęła takim tonem jakby mówiła o pogodzie. –To
zadziwiające jakie upodobania mogą mieć poltergeisty.
-Dobranoc.
–szepnęła nie odwracając się.
-Spij dobrze,
Ogniku. Noce robią się coraz zimniejsze, więc lepiej załóż sweter. –usłyszała
jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi.
Otworzyła oczy
słysząc skrzypnięcie z łóżka obok. Spojrzała na zegarek leżący obok poduszki.
Była pierwsza w nocy… Przez chwilę walczyła z chęcią przewrócenia się na
drugi bok, ale ktoś sprawnym ruchem
rozsunął kotary odgradzające jej mały świat od reszty dormitorium. Spojrzała z
niechęcią na napastnika i jęknęła przypominając sobie, dlaczego nie będzie
miała dzisiaj szansy na porządne wyspanie się… Chcąc nie chcąc podniosła się
odrzucając kołdrę. Skrzywiła się czując przenikliwe zimno bijące od ścian i
podłogi. W takich chwilach nienawidziła tego zamku. Z wdzięcznością założyła
podany jej sweter i zaczęła szukać butów. Gotowa do wyjścia, spojrzała wyczekująco na Evans,
która wręczyła jej wcześniej przygotowaną torbę i wskazała ruchem głowy na
drzwi. Dorcas rzuciła smutne spojrzenie na łóżko i starając się poruszać
bezszelestnie, opuściła pokój wraz z rudowłosą.
-Zaklęcie
lekkich stup. –szepnęła Evans schodząc do Pokoju Wspólnego. –Rzuć je, bo usłyszy cię nawet głuchy. –Dorcas zmrużyła
oczy niezadowolona z tej uwagi, ale nic nie powiedziała, tylko rzuciła
zaklęcie. Wiedziała, że Evans ma rację. Dzisiejszej nocy muszą być niesłyszalne
i niewidzialne. Nie mogą dać się złapać, bo cały ich trud pójdzie na marne.
-Ty nie rzuciłaś
zaklęcia. –zarzuciła jej nie mogąc sobie przypomnieć, żeby Lilliane użyła
różdżki. Prychnęła z irytacją, gdy nie otrzymała odpowiedzi.
-Musimy się
pośpieszyć. –mruknęła rudowłosa. –Nie mów nic, bo z woźnym i jego kotką na
karku zbyt wiele nie zrobimy. Złap mnie za rękę. –rozkazała. Z zadowoleniem
zauważyła, że czarnowłosa posłuchała ją bez zbędnych komentarzy. Zatrzymały się
na chwilę. Musiała się skupić. Nie chciała przecież zrobić im krzywdy.
Odetchnęła głęboko i stuknęła siebie i Dorcas delikatnie różdżką w głowę. Czuła
się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę jajko. –Nie puszczaj się mnie.
–rozkazała spoglądając na niewidzialną Meadows, a przynajmniej tak jej się
wydawało, że tam powinna stać. –Ruszajmy, czekają na nas. –pociągnęła
delikatnie Meadows za sobą.
Dorcas czuła się
dziwnie będąc prowadzoną przez niewidzialną postać. Było to dla niej wyjątkowo
niekomfortowa sytuacja. Nie dość, że nic nie widziała, to jeszcze nic nie
słyszała. Zastanawiała się jak niby Evans odnajdzie właściwą drogę w tych
ciemnościach…
Lilliane
uśmiechnęła się do siebie doskonale zdając sobie sprawę z odczuć swojej
towarzyszki… Dla niej ciemność nie była
ciemnością, a cisza nie była ciszą. Miała ogromną przewagę nad Meadows,
ponieważ była świadoma swojego dziedzictwa. Zamek szeptał do niej… Czuła jego
magię, która wskazywała jej drogę. Pomagał jej… On również nie pochwalał
postępowania profesora obrony. Wydawał się być wzburzony i smutny. Terror… Nie
po to został stworzony. Cierpiał widząc głupotę ludzi…
A ciemność? Ona
nigdy nie była przeszkodą. W końcu jest potomkinią wampirów i elfów
–wyśmienitych łowców. Jej zmysły były lekko przytłumione przez zaklęcia
maskujące, ale to nie przeszkadzało jej.
Wystarczało jej to, co miała. Była jak dziki kot polujący nocą na swoją ofiarę…
Znalazła je bez
problemu. Czekały w Sali Wejściowej, dokładnie tam, gdzie się umówiły. Nie
widziała ich, ale to nie przeszkadzało jej wiedzieć, gdzie są. Czuła je…
-Jesteśmy.
–szepnęła Angelo do ucha. –Spokojnie. –zaśmiała się gdy obie podskoczyły
przestraszone. Skąd wiedziała, że tak się stało? To przez otaczające je aury. –Ann, masz gumę
truskawkową?
-Tak, ale nie
rozumiem po ci jest potrzebna guma.
-Zobaczysz, daj
mi ją. –schowała małe opakowanie do kieszeni spodni. –musimy znaleźć Irytka.
–uśmiechnęła się słysząc ciche jęki towarzyszących jej dziewcząt.
-Na co ci on?
Tylko wpakuje nas w tarapaty. –syknęła Meadows.
-Nie wpakuje,
spokojnie. Jestem pewna, że chętnie nam pomoże.
-Jasne! A ja
jestem wampirem!
-Oczywiście,
Meadows, co tylko chcesz. –uśmiechnęła się kpiąco. –Idziemy. Powinien być na
trzecim piętrze.
-Skąd wiesz?
–sapnęła Ann znajdując po omacku jej dłoń.
-Przeczucie. Złap
się Dorcas. Zrobimy wężyka.
-Lily, jeżeli
wyjdziemy z tego cało, to przysięgam, że cię zabiję! Nie chcę iść ostatnia.
–jęknęła żałośnie Angelo.
-Weź się w
garść.
-Łatwo ci mówić,
Dori.
-Nie mów do mnie
Dori!
-Och,
zamknijcie się wszystkie, bo na bank wpadniemy! –warknęła zdenerwowana
rudowłosa.
-Em… na bank?
–zapytała nieśmiało Medison.
-To znaczy coś
pewnego. –Lily starał się zachować spokój. –A teraz milczcie. Muszę się skupić.
–Wytężyła zmysły wsłuchując się w to, co
chce przekazać jej szkoła. Było to trudne… Wydobycie konkretnej myśli z potoku
słów kosztowa łoją dużo wysiłku, ale opłaciło się. Irytek był bardzo blisko i
wydawał się być… znudzony. Uśmiechnęła się wrednie. Teraz była już jak
najbardziej pewna, że poltergeist nie przepuści ofiarowanej mu okazji do
świetnej zabawy.
Uchyliła drzwi
kasy od transmutacji. Był tam… jakżeby inaczej. Zamknęła za Astirą drzwi i
zdjęła z siebie zaklęcia kameleona. Nie zwrócił na nią uwagi. Skrzywiła się
widząc, jak kolejny szczur obrywa kulką farby… Większość z jego kolegów
posiadała już różnobarwne futerko…
-Och, Irytku…
-zacmokała zniesmaczona. –Naprawdę, nie spodziewałam się, że upadniesz tak
nisko. Atakujesz gryzonie, które nawet nie mają gdzie uciec.
-Hę? –spojrzał
na nią zaskoczony. Nie krzyczała? Nie kazała mu zostawić ich w spokoju?
Zamrugał wpatrując się w dziewczynę. Kim ona do diabła jest?
-Uważasz, że
McGonagall nie usunie tego jednym prostym zaklęciem? Jana twoim miejscy
wypuściłabym je z klatek i zostawiła otwarte drzwi. –usiadła na ławce przez
cały czas uśmiechając się niewinnie. Pogrzebała w kieszeni i wyjęła z niej
paczkę gumy balonowej. Z zadowoleniem zauważyła, że przygląda się jej, gdy powoli odwijała opakowanie i wyjęła jedną
pastylkę, którą ostentacyjnie położyła sobie na języku. –Mmmm… truskawka.
–zamlaskała.
Wściekły duch
rzucił w nią farbą, która odbiła się od niej i ugodziła go w twarz. Podleciał
do niej przyglądając się jej z bliska.
-Mała głupia
dziewczynka… Nie powinnaś być w łóżku? –nabrał powietrza jakby chciał krzyknąć,
ale poczuł, że coś niepozwana mu wydać z siebie głosu.
-Nie krzyczymy.
–pomachała mu palcem przed nosem. –Widzisz to? –wskazała na paczkę gumy. Spojrzał na nią wielkimi oczami. Wiedziała, ze ma ochotę. –Mam tego więcej, dużo
więcej. –uniosła sugestywnie brwi.
-Tak? –podrzucił
kulki farby w dłoni.
-Oczywiście.
Mogę się z tobą… podzielić, ale musisz coś dla mnie zrobić. To będzie
nielegalne i może zdenerwować parę osób… bardzo zdenerwować. –uśmiechnęła się
szeroko. –Wchodzisz w to? –machnęła krótko różdżką otwierając klatki. Miała
nadzieję, ze żadna z jej towarzyszek nie zacznie krzyczeć…
-Zjeżdżaj stąd!
Przeklęty poltergeist! Po cholerę ten stary głupiec cię tutaj trzyma!
–uśmiechnęła się słysząc wściekły głos Shadow'a. Irytek w pełni zasłużył na
paczkę gumy. Spisał się wyśmienicie. Przeleciał obok niej robiąc wielki balon i
puścił jej oko. On też się świetnie
bawił.
-Niech tylko go dorwę,
to mnie popamięta. –koniec korytarza powoli stawał się coraz jaśniejszy.
Nadchodził. Uśmiechnęła się i szybko rzuciła na siebie zaklęcie kameleona.
Teraz jej kolej…
Był blisko…
jeszcze tylko kilka kroków i wyjdzie zza zakrętu. Światło różdżki stawało się
coraz jaśniejsze, a co najważniejsze,
pozwoliło jej zobaczyć efekt działań Irytka. To było prawdziwe arcydzieło! Włosy,
twarz, najprawdopodobniej jedne z nowszych szat i nawet but było pokryte różnymi
kolorami farb. Najwidoczniej szczury nie wystarczyły Irytkowi do spełnienia
artystycznych wizji. Musiała przyznać, że dobór kolorów był interesujący. Fioletowo-zielone włosy,
czerwona twarz, złoto-różowo-burgundowa szata i błękitne buty w różnokolorowe
plamkami, które najprawdopodobniej były odpryskami innych kolorów. Całość
nakładana pojedynczymi kropkami… Cóż za celność! Musi pamiętać żeby
pogratulować mu dobrego oka. Poltergeist miał niewątpliwie talent.
Kolorowy i
wściekły… tego było jej trzeba. Dotknęła zimnej ściany dłońmi wtulając się nią
plecami.
Pomóż mi –przesłała myśl. Zamek zamilkł
zaskoczony tym, że ktoś do niego przemówił. O ile oczywiście zamek może
zamilknąć z zaskoczenia… Ale tak właśnie było. Czuła jego magię, która łagodnie
łaskotała jej ciało. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, kto posunął się do tak
desperackiego kroku, jakim było zwrócenie się do niego. Był podekscytowany, gdy
odkrył, że ma docenienia z istotą człekokształtną. Czuła ogarniającą go
nostalgię, gdy stopniowo badał jej pochodzenie…
Proszę, pomóż mi. –ponowiła prośbę. –On nas krzywdzi.
Magia zamku
zadrgała po jej ostatnich słowach. Czuła jego niemy krzyk. Nagle przez palce do
serca przepłynęła fala ciepła… Udzielił jej poparcia, poddał się jej woli.
Zadowolona
pchnęła odrobinę magii w stronę nieświadomego jej spisku nauczyciela. Jego szata,
ciężka od warstwy farby, zafalowała od nagłego podmuchu zimnego wiatru. Nagłe
obniżenie się temperatury wywołało u niego niekontrolowany dreszcz. Na jej
twarzy pojawił się wyraz satysfakcji, gdy obserwowała, jak rozgląda się wokoło
w poszukiwaniu źródła nagłej zmiany. Ale to nie był koniec jej dzisiejszych
działań. Skierowała swoją uwagę na zgaszone pochodnie…
Raz, dwa, trzy…
Zapalała je po kolei budząc przy tym
niezadowolone postacie na portretach.
-Kto tutaj jest?
–zapytał Shadow idąc szlakiem pochodni i nagle odwrócił się słysząc brzdęk
upadającej zbroi. Zirytowany podjął wędrówkę w przeciwnym kierunku i już miał
ponownie zniknąć za zakrętem, gdy do jego uszu dotarł dźwięk przypominający
śmiech dziecka. Ponownie odwrócił się ze zdziwieniem zauważając, że płonie
tylko jedna pochodnia. Podszedł do niej rozglądając się w poszukiwaniu
dowcipnisia. Nie mogąc nikogo dojrzeć, opuścił różdżkę z zamiarem oddalenia się…
I właśnie wtedy, ku zaskoczeniu Lilliane, zamarł wpatrując się w kamienną
posadzkę. Podążyła za jego spojrzeniem… Kolorowe ślady małych stópek nie
zrobiły na niej najmniejszego wrażenia, więc dlaczego on nagle zbladł? Podniósł
sztywno głowę śledząc je… Nie prowadziły daleko. Kilka metrów dalej stykały się
z solidną ścianą, na której widniał kolorowy napis: Pobawmy się.
Patrzyła jak
nauczyciel zastyga w bezruchu. Nigdy go jeszcze takim nie widziała. Wyglądał na
głęboko wstrząśniętego, a to był przecież tylko głupi napis nabazgrany
niewprawną ręką Annabel… Obydwoje w tym samym momencie spojrzeli na podłogę,
która została już wyczyszczona przez Meadows. Shadow ponownie podniósł wzrok na
ścianę, ale tam również nie było już żadnego napisu…
Sapnął cicho i
pokręcił głową chcąc pozbyć się zbędnych myśli. Gdy się uspokoił, na powrót
założył maskę spokoju i jednym ruchem różdżki zgasił pochodnię. Nie oglądając
się za siebie, ruszył w stronę swoich prywatnych kwater…