Nie chcę nikogo skrzywdzić, ale to wcale nie oznacza, że jestem kompletną ofiarą...
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Na szczęście Shadow nie chciał męczyć jej osobiście. Najwidoczniej uznał, że marnowanie na nią czasu jest poniżej jego godności. I dobrze! Nie miała ochoty na niego patrzeć. Wystarczyła jej dzisiejsza lekcja Obrony. Prychnęła zakładając kosmyk włosów za ucho. Bez względu na wszytko szlaban pozostawał szlabanem. Ciekawe jaką bezsensowną rzecz każą jej robić... Czyścić kociołki? Sprzątać po kolejnym beznadziejnym dowcipie chłopaków z jej domu? Pff... to bez znaczenia. Pokręciła głową przeklinając w duchu własną głupotę. Dlaczego nie mogła przemóc się i wreszcie rzucić to głupie zaklęcie? Przecież zna je... Kiedyś przez przypadek użyła go i poparzyła Victora. Więc dlaczego? Dlaczego tak bardzo opierała się przed jego świadomym użyciem?
Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do kanciapy woźnego, który miał wyznaczyć jej zadanie na dzisiejszy wieczór. Odetchnęła głęboko i zapukała. Filch, charłak nienawidzący wszystkiego co dostarcza mu pracy, otworzył drzwi i patrząc na nią ze złością nakazał iść za sobą.
-Hej. -usłyszała obok siebie. -Wygląda na to, że nie będę musiał pracować sam. -zmrużyła oczy patrząc na jedną z osób, z którą nie chciała mieć nic wspólnego.
-Najwidoczniej... -starała się mówić spokojnie i chyba nawet jej się to udało, bo chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu sądząc, że jej złość na niego już jej minęła. Jego niedoczekanie... Zacisnęła dłonie w pięści. Nie da ponieść się emocją i nie uderzy Jamesa Pottera. O nie... Nie tym razem. Uniosła wysoko głowę dając mu do zrozumienia, że nie interesuje ją rozmowa z NIM. Usłyszała jego ciche westchnięcie i przez chwilę zastanowiła się, czy dobrze zrobiła... szybko jednak odrzuciła tę myśl i szła dalej za dyszącym woźnym mamroczącym coś o bachorach nie mających szacunku do jego pracy. Widać, że praca w szkole nie dawała mu radości, a jedynie sprawiała, że czuł się coraz bardziej sfrustrowany. Był charłakiem, więc nie było dla niego miejsca w czarodziejskim społeczeństwie... W taki razie, dlaczego nie przeniósł się do świata mugoli? Tam przynajmniej nie narażałby się na tak brutalne żarty i dowcipy uczniów.
Przekrzywiła głowę... Już wiedziała... Szara mgła smutku, samotności...
-Bierzcie szmaty i wiadra. Macie wyczyścić wszystkie puchary. -rozkazał gdy weszli do Sali Pamięci. Lily aż sapnęła. Miną wieki zanim wszytko zostanie wyczyszczone. -Oddajcie różdżki -dodał. Z lekkim ociąganiem wykonali rozkaz. Stał przez chwilę przyglądając się ich pracy i wreszcie wyszedł mrucząc że wróci za jakiś czas żeby sprawdzić jak im idzie.
Lilliane prychnęła niezadowolona. Nie uśmiechało jej się zostanie samej z Potterem. Milczał i to chyba jeszcze bardziej denerwowało ją niż jego paplanina. Wtedy przynajmniej nie gapił się na nią aż tak natarczywie...
-Możesz przestać? -zapytała sięgając po kolejny puchar.
-Co mam przestać? -udał, że nie rozumie o co jej chodzi.
-Gapić się. Lepiej patrz na to co czyścisz. -mruknęła udając obojętność.
-Ok. -mrukną obracając jedną z nagród w dłoniach. -Antares Mou...Mourirde... Mourirdeaimer. -Lily spięła się przysłuchując się wysiłkom chłopaka. - Uła... niezłe nazwisko. To z francuskiego? -zapytał patrząc pytająco na dziewczynę.
-Tak. -mruknęła odwracając się po kolejny puchar. Nie chciała aby zobaczył jej twarzy. -Oznacza Umrzeć z miłości.
-Eee... Mam nadzieję, że nie było związane z losem tego faceta... -mruknął patrząc na datę umieszczoną na plakietce koło nazwiska. -Koleś powinien być w wieku moich rodziców. Hmmm... pierwsze miejsce w konkursie młodych mistrzów eliksirów. Musiał być naprawdę niezły. Interesujesz się tymi paskudnymi miksturami, słyszałaś o nim kiedyś?
-Nie, nie słyszałam. -mruknęła udając, że nie interesuje ją ten temat. Chciała żeby skończył. Udając się na ten głupi szlaban nie liczyła, że znajdą trofeum jej ojca. Czuła jak rana w jej sercu otwiera się... Miała ochotę wyć z bólu. Przed oczami pojawiła się jej uśmiechnięta twarz ojca, gdy sadzał ją na stole w laboratorium tłumacząc, że jest za mała żeby mu pomagać...
-Niech cię szlag, Potter. -warknęła pod nosem. -Nie mogłeś wytrzymać jednego wieczora bez szlabanu? Czy to aż takie trudne?! -warknęła
-Czy to było pytanie retoryczne? -zapytał uśmiechając się niewinnie. W odpowiedzi otrzymał jedynie prychnięcie. -To nie ja ustalam kary.
-I co z tego? Sam pakujesz się na szlabany!
-Myślisz, że chodzę po korytarzach z karteczką "Evans ma karę, ja też chcę"?
-Nie, raczej z napisem "Mam wolny wieczór, nudzi mi się".
-Jasne! Naprawdę uważasz, że moim ulubionym zajęciem jest czyszczenie różnego rodzaju powierzchni? -prychnął. Nie rozumiał o co jej chodzi. -Nie prosiłem się o to. McGonagall miała zły dzień i pech chciał, że wpadłem na nią na korytarzu.
-Kara za niewinność! Ha! Bo ci akurat uwierzę.
-Kocica mówiła to samo. Dała mi szlaban profilaktycznie. O co ci chodzi, co?! Gadaliśmy normalnie...
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać... -burknęła.
-Oczywiście. -odłożył z impetem nagrodę jakieś dziewczyny. -Idź lepiej porozmawiać ze Smarkerusem. Tylko uważaj, bo cię posmarcze...
-Odczep się od niego! Co on ci w ogóle zrobił, co?
-Istnieje.
-Istnieje! Potter, to najgłupszy powód jaki kiedykolwiek słyszałam. Nienawidzisz kogoś tylko dlatego, że istnieje? Ile ty masz lat? Trzy?
-A ty jesteś lepsza? Dlaczego, mnie nienawidzisz, co? -burknął patrząc na jej zaczerwienioną ze złości twarz.
-Nie nienawidzę cię. -powiedziała powoli ważąc słowa. -To nie tak, że cię nienawidzę. Nie mogę znieść twojego postępowania.
-Merlinie! Evans, mówisz jak moja matka! -zaśmiał się co jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę.
-Może ma rację? Skoro obie widzimy, że coś jest nie tak, to może tak właśnie jest, co? Potter, a gdybyś to ty był na miejscu Severusa?
-Na jego miejscu? Ble... I mieć takie tłuste kłaki?! Obrzydliwe! -udał, że wymiotuje. -Evans, daj spokój. Nie zmienisz całego świata.
-Zawsze warto spróbować. -mruknęła powracając do pracy. Chciała jak najszybciej zakończyć szlaban i pozbyć się niechcianego towarzysza.
-Rozmawiałaś z Remusem? -zapytał po dłuższej chwili. Udała, że nie usłyszała jego pytania. Prychną zirytowany i z impetem odłożył wyczyszczony puchar. -Musiałaś z nim rozmawiać. Zmienił się. - wymamrotał już spokojnie. -Wiesz, do tej pory bez sprzeciwu akceptował każdy nasz pomysł, a teraz wybrzydza mówiąc, że to dziecinne. -skrzywił się tak jakby to słowo było jakąś wyjątkowo zdrową jarzyną. -Mam tylko nadzieję, że nie zostanie prefektem! To byłoby okropne. Ale podoba mi się to, co z nim zrobiłaś. Nareszcie Lunio zaczyna mieć własne zdanie. Dziękuję...
-Nie zrobiłam niczego z myślą o tobie, więc daruj sobie -prychnęła. -To sprawa pomiędzy mną a Remusem.
-Spokojnie. Nie chciałem cię razić. -mruknął. Naprawdę jej nie rozumiał.
-I dobrze. A teraz byłoby mi bardzo miło, gdybyś wreszcie przestał gadać.
Zamilkł. Wreszcie otrzymała to co chciała, ale wcale nie czuła się z tym dobrze. Cóż... teraz przynajmniej nie musiała uczestniczyć w tej głupiej rozmowie...
Niestety, Potter nie rozumiał czym jest cisza. Nie mogąc gadać zaczął śpiewać. Skrzywiła się słysząc fałszywe nuty jednej z popularnych w czarodziejskim świecie piosenek. Już oryginał był paskudny, a co dopiero solowy występ Gryfona. Zacisnęła powieki. prosząc żeby jego występ nie przyszło jej przypłacić bólem głowy...
Leżała w miękkiej pościeli rozkoszując się niespotkaną ciszą w damskim dormitorium. Było jasno, więc musiało być już bardzo późno. Nie martwiło ją to. Była sobota i mogła pozwolić sobie na lenistwo. Szczególnie, że ze szlabanu wróciła bardzo późno... Występ Pottera nie okazał się kompletną porażką... Uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie jego próby wykonania mugolskiej piosenki. Już po pierwszych wersach, było wiadomo, że nie zna tekstu, ale mimo trudności nie poddawał się. Nawet udało mu się nakłonić ją do wspólnego śpiewu. Cóż... razem bez wątpienia szło im o niebo lepiej!
Westchnęła cicho... Po mimo jego denerwującego zachowania, był naprawdę... fajny. Bardzo przypominał jej Victora... Obaj byli rozbrykani i niepoważni. Ale jedna rzecz ich dzieliła. Vi zawsze wiedział, gdzie leży ta cienka granica i nigdy jej nie przekraczał. Robił głupie rzeczy, ale zawsze dbał, przynajmniej w minimalnym stopniu, o bezpieczeństwo i nigdy nie unikał odpowiedzialności za swoje wybryki. A James? Niepoprawny dzieciak, który uważa że zaimponuje wszystkim swoimi dziecinnymi wybrykami... Nigdy nie myśli o konsekwencjach swoich czynów. Liczy się dla niego jednie dobra zabawa.
Westchnęła przymykając oczy. Sobota... Miała dziwne wrażenie, że o czymś zapomniała.
Drzwi do dormitorium otworzyły się z cichym jękiem i po chwili zostały zamknięte. Jedna osoba... Miękkie kroki.
-Evans, nie interesuje mnie to, o której wróciłaś. Wstawaj, za godzinę będzie obiad. -Meadows sprawnym ruchem rozsunęła zasłony otaczając łóżko i spojrzała z dezaprobatą na rudowłosą. -Ogarnij się. Niedługo przyjdą tu Klony i będziesz mogła pomarzyć o wolnej łazience. Ruchy. -rozkazała rzucając się na swoje posłanie.
-Lubisz się nade mną znęcać, prawda? -wymamrotała podnosząc się do siadu.
-Oczywiście. Jesteś na mnie skazana. -zaśmiała się.
-Straszne...
-Evans, pamiętaj, dzisiaj o 17. -mruknęła patrząc w sufit.
-Wiedziałam, że dzisiejszy dzień nie może być aż tak piękny.
-Pięćdziesiąt minut. Czas ci ucieka, a atak Kolonów coraz bliżej.
-Głupia jesteś... -zachichotała. Podniosła wzrok na czarnowłosą i zamarła. Jednak nie wydawało jej się... Czarny cień, który zauważyła wczoraj wieczorem, nadal tam był. Niezidentyfikowany kształt... Nie podobało się jej to. Wilkołak, Wampirzyca, Elfka... Jakie jeszcze stworzenia udające ludzi przyjdzie jej spotkać w tym zamku?
Akademia Rayos del Sol, Hiszpania
Czuł, że coś jest nie tak. Te emocje nie należały do niego. Złość, frustracja, dezorientacja... Nie, to zdecydowanie nie były jego uczucia...
Zacisnął dłonie na blacie mając nadzieję, że to pozwoli mu skupić się na wykładzie. Nie pomogło. Jego serce powoli pękało od nadmiaru smutku. Chciał pomóc, ale nie wiedział jak...
-Victor? Hej, Victor, wszytko w porządku? -skinął głową nie zerkając nawet na siedzącego obok wampira.
-Profesorze Francés? -Saigner przerwał nauczycielowi w połowie wykładu. Mężczyzna spojrzał na niego wyczekująco. -Chyba jest coś nie tak z Evansem.
Mężczyzna przeniósł wzrok na rudowłosego i natychmiast znalazł się przy ich stole.
-Victor? O co chodzi? -zapytał wykonując przy okazji kilka zaklęć diagnozujących, które nic nie wykazały. Czuł że moc chłopaka niebezpiecznie wzrasta. -Niech wszyscy opuszczą klasę. -rozkazał skupiając się całkowicie na chłopaku. Nie wiedział co się dzieje, ale czuł, że im mniej osób będzie w tym pomieszczeniu tym lepiej.
-Victor? -zapytał klękając przed czternastolatkiem. Dzieciak był bardzo blady...
-Niech go pan zostawi.
-Menkor, ciebie też dotyczyło to polecenie.
-Lepiej będzie jeżeli zostanę. -mruknął kładąc dłonie na ramionach Evansa. -No, Victor, wyrzuć to z siebie. Wiem, ze ci to ciąży. Jesteśmy tu tylko my dwaj i profesor. Śmiało. Krzycz.
-Saigner, czyś ty na głowę upadł?! W czym ma mu to niby pomóc?! -zapytał wściekły nauczyciel.
-Niech pan zablokuje i wyciszy klasę, profesorze. -powiedział zimno nie odrywając wzroku od młodego elfa. -Nikt nie może dowiedzieć się o tym, co się tutaj wydarzy. To mogłoby się źle skończyć... Nie lubią zostawiać świadków. -zaśmiał się zimno. Nauczyciel zamarł.
"O co tu, do diabła, chodzi?"
Menkor westchnął zirytowany i wykorzystując magię bezróżdżkową zablokował salę. Że też wszytko musi robić sam.
-Evans, nie wiem co konkretnie czujesz, ale nie możesz trzymać tego w sobie. To cię zniszczy. Wyrzuć to z siebie. Nie myśl o konsekwencjach. Damy sobie radę... -wyszeptał. Nie wiedział, co dokładnie dzieje się z Victorem. To były jedynie jego przypuszczenia...
Uśmiechnął się wyczuwając rosnącą magię... Skondensowania energia, niemalże czuł jej gładką, ciepłą powierzchnię...
Więc tak postanowiłeś ją wykorzystać... Dobrze, to twój wybór. -uśmiechnął się do swoich myśli. Więc jednak jest jeszcze nadzieja.
-Niech się pan przygotuje, profesorze... -mruknął uśmiechając się drapieżnie.
Otoczyła ich magia rudowłosego... Ciepła, jasna energia dająca życie... Rośliny wchłaniały ją łapczywie. Rosły, a ich korzenia, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, przebijały donice i podłogę w poszukiwaniu ziemi...
A Victor? Victor siedział zgarbiony na krześle krzycząc z bólu, smutku i niepojętej radości... Bał się... Bał się, że ich skrzywdzi. Łzy spływały mu po policzkach prosto na zaciśnięte dłonie. Czuł, że coś delikatnie oplata jego ciało. Ten dotyk, jak delikatne przytulenie, powoli uspokajał go. W końcu poczuł, że wszytko minęło. To dziwne uczucie przeminęło... Zniknęło pozostawiając po sobie jedynie pustkę... Osunął się na ziemię...
Menkor patrzył z niedowierzaniem na rudowłosego leżącego na miękkiej trawie. Jego delikatny uśmiech i spokój był dla niego niepojęty.
Zatkał nos nie mogąc znieść tak silnej, słodkiej woni kwiatów. Rozejrzał się po sali i zaklął szpetnie. Ciężko będzie im wytłumaczyć ten bałagan.
-Evans? Nic ci nie jest? -nauczyciel przyklękną przy rudowłosym, który dopiero po chwili zwrócił na niego uwagę.
-Profesor? -zapytał nieprzytomnie. Zamrugał oczami szybko analizując w myślach sytuację... Gorzej być nie mogło... Poderwał się do siadu zrywając przy okazji oplatające go delikatne korzenia. Skrzywił się odczuwając ból zranionych roślin...
-Nie powinieneś się ruszać. -Francés starał się zmusić chłopaka do ponownego położenia się.
-Niesamowite. -wszeptał wampir zwracając na siebie wagę. -Czy to jest u was normalne? -zapytał uśmiechając się szyderczo.
-U was? -powtórzył nic nie rozumiejąc nauczyciel. Spojrzał na jednego i drugiego oczekując wyjaśnień, ale jak na złość, obaj zdawali się go ignorować.
-Jakim cudem udało wam się przetrwać przy takim podejściu do świata? Czy wszyscy bardziej cenicie istnienie innych niż swoje?
-Może... Wiesz, Saigner, to nie koniecznie musi być słabość... Wielka siła w pięciu ciałach.
-Na tle silnie, na ile zjednoczeni. -pokręcił głową. -Czy to to nie ta jedność okazała się twoją dzisiejszą zgubą?
-Może... -wymamrotał. Wampir miał rację. Zawsze doskonale wiedzieli, co czuje każde z nich. Ta rezygnacja i frustracja należała do Lily. To ona była katalizatorem, ale bomba została stworzona na długo przed tym... To był jego ładunek.
-Możecie mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?! -zagrzmiał nauczyciel. -Czekam! -dodał gdy nie doczekał się z ich strony żadnej reakcji. Nie rozumiał tego, czego był światkiem. Ale jednego był pewien -coś było nie tak.
-Ty mów. -zadecydował Menkor uśmiechając się krzywo.
-Nie można po prostu zmodyfikować mu pamięć?
-Nie. Łatwiej byłoby go zabić, albo po prostu odejść. Sam wybierz.
-Jakiś ty miły. -mknął i po chwili wykrzyknął zaskoczony -Powierzasz mi swoje istnienie, wiesz co to oznacza?
-Tak, udziela mi się twoja głupota. Zrób to, co masz zrobić. I tak nie zamierzam zostać tu po kończeniu nauki.
-Nadal tu jestem. -obaj spojrzeli na wyraźnie złego profesora.
-Niech pan usiądzie. -zaproponował Menkor odsuwając krzesło.
-Co to, do diabła, ma znaczyć? -zapytał wściekły zajmując wskazane miejsce.
-Wszystko panu wyjaśnimy, ale musi nam pan coś obiecać.-zaczął dyplomatycznie Victor. -Wszytko to, co panu powiemy pozostanie między nami. Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co wydarzyło się w tej klasie. Jeżeli stanie się inaczej... Nie tylko pan i my będziemy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. -zakończył wpatrując się wyczekująco w nauczyciela. Profesor przyglądał się swoim uczniom z niedowierzaniem. Już wcześniej zauważył, że ta dwójka wyraźnie różni się od reszty nastolatków, ale to...
-Dobrze. Obiecuję, że wszystkie informacje zachowam dla siebie. -powiedział i z niedowierzaniem zauważył, że wpadł w sidła wiążącej przysięgi.
Saigner zaśmiał się rozbawiony zaistniałą sytuacją.
Jednak potrafią zadbać o swoje. -uśmiechnął się zadowolony. Usiadł z gracją na blacie stołu i z krzywym uśmiechem przyglądał się wysiłkom Mourirdeaimera...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz