3 sierpnia 2012

07. Rozczarowanie... zawsze boli

Rozczarowanie... zawsze boli

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Ten dzień nie mógł być dobry... Wiedziała to już w chwili, gdy zbudziły ją krzyki współlokatorek. Laura stała przy drzwiach od łazienki i uderzała w nie pięścią wrzeszcząc coś o wrednych idiotkach, które śmią zająć jej kolejkę. Z kolei Olivia, wywalała wszystkie rzeczy ze swojej szafy, lamentując, że nie może znaleźć kolczyków.
   Evans jęknęła cicho nakrywając głowę poduszką. Domyślała się, że jedyną chwilowo bezpieczną osobą była zamknięta w łazience Dorcas. Po części trochę jej zazdrościła. Wreszcie usłyszała szczęk zamka i huk towarzyszący zetknięciu drzwi ze ścianą. Po chwili wszystkie hałasy ustały, a wraz z nimi zniknęły klony, które zamknęły się w wolnym pomieszczeniu. Lilliane usiadła na łóżku krzywiąc się z powodu bałaganu panującemu w dormitorium. Nie miała nic przeciwko artystycznemu nieładowi, ale to już była lekka przesada. Wstała kopiąc rzeczy przeszkadzające jej w dotarciu do swojego kufra, którego jak dotąd w całości nie rozpakowała. Miała głęboko gdzieś, co powiedzą właścicielki porozrzucanych ciuchów. Przesadziły! Nie znosiła, gdy ktoś ją budził w ten sposób. Wolała delikatne pobudki. Jęknęła z bólu czując jak coś wbija się jej stopy. Zatoczyła się przewracając się na łóżko. Złapała za stopę wykręcając sobie przed twarzą. Szkło... Szkło? Spojrzała zaskoczona na podłogę. Pop między ubraniami leżała stłuczona butelka po eliksirze, którego musiała zażywać co wieczór. Jęknęła cicho wiedząc, że na okruchach szkła pozostały resztki mikstury. Zakręciło się jej w głowie i po chwili straciła przytomność...

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Zaklęła szpetnie przeczesując włosy drewnianą szczotką, które znowu zmieniły swoją barwę na zieloną. Zieleń nie była jej kolorem. Skrzywiła się widząc swoje odbicie w lustrze i zaklęła po raz kolejny. Tak... zieleń to zdecydowanie nie to. Złapała za gumkę, a jej włosy po raz kolejny zmieniły kolor. Tym razem były niebieskie. Skrzywiła się i przemyła twarz zimną wodą. Poprawiła wysokiego kucyka i nadal nie odwracając wzroku od siebie odbijającej się w gładkiej tafli, zacisnęła łonie na brzegu umywalki.
   -Cholera! Dlaczego?! Dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Dlaczego... -zsunęła się na podłogę oddychając głęboko.
   Dlaczego wszystko musiało się psuć? Czemu nie mogła mieć chwili spokoju? Czego ONA od niej chciała? Czemu nawiązała z nią kontakt? Dlaczego akurat teraz, kiedy wyjechali? Kiedy została sama i nie miała wsparcia...
   "Otrząsnęła się z pierwszej fazy zaskoczenia i podeszła do stolika. Zajęła wolne miejsce i jak gdyby nigdy nic zaczęła czytać książkę. Czuła na sobie spojrzenie nieznajomej, ale postanowiła nie reagować. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo jest zdenerwowana. Czekała na jej ruch... ale on nie następował. Podniosła wzrok z nad książki i udała, że rozgląda się. Blondynka ku jej zaskoczeniu zajęta była soją książką i zdawała się nie zwracać na nią uwagi. Dostrzegając to, Lucy spięła się i na ponownie zagłębiła się w lekturze. Wolumin tak ją wciągnął, że nie zauważyła, że jej towarzyszka zbiera swoje rzeczy. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy usłyszała zgrzyt przesuwanego krzesła. Poderwała głowę wlepiając wzrok w puste miejsce... Przecież ONI potrafili poruszać się bezszelestnie, więc dlaczego ona... Potrząsnęła głową chcąc pozbyć się jej osoby ze swoich myśli. Nie chciała do tego wracać."
   To nie było ich pierwsze spotkanie. Od tamtej pory wielokrotnie mijały się na korytarzach, spotykały się na posiłkach czy przy stoliku w bibliotece. Pomimo tych chwil spędzonych w swoim towarzystwie,nie zamieniły ze sobą ani słowa. Ta cała sytuacja strasznie frustrowała Lucille. Nie wiedziała co ONA może od niej chcieć, a była niemalże pewna, że ma do niej jakąś sprawę. W końcu były do siebie podobne... A tacy jak oni nie nawiązują znajomości bez powodu... Zawsze czegoś chcą...


Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Otworzyła oczy i poderwała się gwałtownie do siadu. Zdążyła zobaczyć tylko biały sufit, gdy coś ścisnęło ją w brzuchu. Przechyliła się przez łóżko i zwymiotowała na podłogę. Poczuła jak ktoś delikatnie gładzi ją po włosach. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się czując zapach charakterystyczny dla jednego miejsca -szpitala. Jęknęła przewracając się na plecy.
   -Co się stało? -skrzywiła się słysząc swój zachrypnięty głos.
   -Eliksir dostał się do krwiobiegu. -westchnęła Delia podając jej szklankę z ciepłą wodą. -Działa znacznie gwałtowniej, gdy doda się go bezpośrednio do krwi. Tej metody używa się tylko w inwazyjnych przypadkach, ponieważ nigdy nie można przewidzieć, jak zareaguje pacjent. -ponownie wytchnęła zajmując miejsce na sąsiednim łóżku. -W twoim przypadku była to mała dawka, wiec nie wywołała żadnych skutków ubocznych. Porządnie wystraszyłaś swoje współlokatorki... -skrzywiła się przypominając sobie rozhisteryzowane brązowowłose dziewczyny, które jej podopieczna określała mianem klonów. -Na szczęście, panna Meadows wykazała się trzeźwością umysłu i szybko wezwała pomoc. Przynajmniej jedna inteligentna z tej całej bandy. -Lily zaśmiała się na to stwierdzenie i zakodowała sobie w głowie, żeby podziękować Dorcas.
   -Jak długo byłam nieprzytomna? -zapytała rozglądając się za swoimi rzeczami.
   -Około godziny. -odparła wampirzyca i uprzedzając następne pytanie dodała -Zjesz coś i mogę puścić cię na zajęcia. Ubrania znajdziesz w łazience. Meadows przyniosła twoje rzeczy. -poczochrała jej włosy i poszła do swojego gabinetu, gdzie po chwili pojawił się skrzat z jedzeniem...


Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Siedziała w bibliotece przy swoim ulubionym stoliku, na swoim miejscu. Sama... Nareszcie było tak, jak powinno być. Ona, książka, jej krzesło, jej stolik i nikt więcej. Uśmiechnęła się z zadowoleniem przeciągając się. Było idealne...
   Pochyliła się nad woluminem wczytując się w fragment opisujący przeminę w zwierzę. Musiała przyznać, że animagia była naprawdę interesującym zagadnieniem. Nie wspominając o korzyściach jakie ze sobą niosła. Ile to rzeczy mogłaby zrobić, gdyby umiała przemieniać się w zwierze. Mogłaby bez problemu wałęsać się po okolicach szkoły, ukryć się kiedy tylko by chciała... Ale niestety istniał pewien haczyk...
   -Nieudania przemiana wiąże się z ryzykiem pozostania w ciele zwierzęcia. -usłyszała nad sobą melodyjny kobiecy głos. Poderwała głowę czując jak jej kark przeszywa ostry ból. Zaklęła szpetnie.
   -Komuś takiemu jak ty nie wypada używać "rynsztokowego słownictwa". -zacmokała zdegustowana blondyna. Lucille zmrużyła oczy patrząc jak jej zmora zajmuje miejsce naprzeciwko niej.
   -To moja sprawa jakich słów używam i nic ci do tego. -warknęła zakładając za ucho nieposłuszny kosmyk niebieskich włosów.
   -Może tak, a może nie. -odpowiedziała zagadkowo uśmiechając się ironicznie. -To zadziwiające, że ktoś taki jak ty nie został odpowiednio wychowany. Wydawało mi się, że Abademia Beauxbatons dba o dobre maniery swoich wychowanków.
   -Nie powiedziałam, że nie dba. -skrzywiła się przypominając sobie poranne musztry, podczas których sprawdzana była prezencja uczniów... i jeszcze te zajęcia z etykiety. -Jednakże tutaj nie ma żadnego nauczyciela, więc mogę zachowywać się tak, jak mi się podoba. -spojrzała wyzywająco w jej ciemne oczy.
   -W ten sposób nigdy nie dojdziemy do porozumienia. -westchnęła zrezygnowana kręcąc głową. -Posłuchaj Mourirdeaimer* -Lucy spięła się słysząc jak ją nazwała -Nie jestem tutaj, żeby uprzykrzać ci życie. Mam się uczyć. -przewróciła oczami przeklinając w myślach ten idiotyczny pomysł. Na plamy krwi, miała przecież pięćset lat! -Dobra inaczej... Mam poznać kulturę czarodziei.
   -Poznać kulturę czarodziei? -jedna brew Evans uniosła się do góry.
   -Tak. -potwierdziła dobitnie.
   -Możesz mi powiedzieć, po co wysoko postawionej w hierarchii wampirzycy jest potrzebna asymilacja z ludźmi? -zapytała rozbawiona. Miała wrażenie, że to wszystko, to jeden, wielki żart.
   -Zasady. -Lucy zaśmiała się słysząc takie wyjaśnienie. -Mogłabyś przywiązać większą wagę do nauki tradycji i prawa. Gdybyś to zrobiła, nie kpiłabyś teraz ze mnie. -warknęła patrząc z satysfakcją jak jej rozmówczyni zamiera. -Jak myślisz, po co twoi rodzice uczęszczali do czarodziejskiej szkoły? Przecież równie dobrze mogliby pozostać na Wyspie. Jednakże oni nie tylko po zakończeniu nauki pozostali w Anglii, ale też zajęli się pracą dla ministerstwa. Ciekawe dlaczego, prawda? Jeździec i Powierniczka...
   -Zamilcz! -przerwała jej zatrzaskując księgę. -Znam zasady. Nauczono mnie ich gdy ledwo umiałam mówić. Moich rodziców zostaw w spokoju. Nie masz prawa...
   -Przepraszam. -szepnęła patrząc w blat. -Ja też wiem jak to jest stracić rodziców. -przeniosła z powrotem wzrok na Evans. Lucy  zobaczyła ból w jej czarnych oczach i poczuła jak cała złość wyparowuje z niej. Przymknęła oczy...
   -Będę tego żałować. -mruknęła -Tutaj jestem Lucille Evans. -wyciągnęła dłoń w stronę wampirzycy.
   -Ethel Cromwell -zielone oczy rozszerzyły się z zaskoczenia... 
   Mam przerąbane...

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   -Panna Evans raczyła zaszczycić nas swoją obecnością. -podniosła wzrok na nauczyciela. W powietrzu wyczuwała drobinki jego magii... Były przesiąknięte nienawiścią. Miała ochotę krzyczeć z powodu mentalnego bólu jaki jej zadawały... Jednakże żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, gdy patrzyła beznamiętnym wzrokiem prosto w oczy nauczyciela. Wyczuła jego złość, gdy odbił się od tarczy, która otaczała jej umysł. Uderzył dłońmi w blat jej biurka pochylając się nad nią. Nie poruszyła się.
   -Uważaj, Evans. To nie jest Francja. My tutaj uczymy magii. -warknął odwracając się. Wrócił do swojego miejsca przy katedrze i kontynuował wykład. 
   Westchnęła w myślach dziękując cioci za naukę oklumencji. Co prawda, nigdy nie sądzili, że mogłaby przydać się im w szkole, ale zawsze lepiej było dmuchać na zimne. Przezorny zawsze ubezpieczony... Zanurzyła czubek pióra w atramencie i pochyliła się nad pergaminem. Nie przepadała za pisaniem piórem, ale wiedziała, że mugolskie wynalazki nie będą mile widziane zwłaszcza u TEGO profesora. Ale co szkodziło jej spróbować u cioci Minerwy? Ona zapewne nie zwróciłaby na to uwagi. Zaśmiała się w myślach, przypominając sobie zaskoczone miny uczniów z Beauxbatons, gdy poza zajęciami używali mugolskich długopisów czy piór. I te ich pytania, jak one działają. Ogłupiałe spojrzenia na widok mechanizmu...
   Wzdrygnęła się czując na sobie czyjeś spojrzenie. Obejrzała się dyskretnie udając, że zerka na nauczyciela, który w tej chwili przemieszczał się na koniec sali. Patrzyły na nią trzy osoby... Remus, James i Dorcas. Posłała chłopakom uspakajające uśmiechy i przeniosła wzrok na Meadows. Ich spojrzenia spotkały się. Lily delikatnie skinęła głową i ponownie pochyliła się nad pergaminem. Nie chciała żeby profesor znowu zwrócił na nią uwagę. Miała dość jak na jeden dzień... Czuła, że jeżeli stanie się dziś coś jeszcze, to w końcu wybuchnie... A tego przecież nie chciała...
   ...Niestety los lubi płatać figle...
   Przeżyła kilka godzin w względnym spokoju, ale niestety ten stan nie trwał wiecznie. Właśnie skończyła ostatnie zajęcia jakimi były dwie godziny numerologii, gdy w tłumie uczniów mignęły jej długie czarne włosy. Znajome włosy... Uśmiechnęła się przypominając sobie swoje postanowienie ze skrzydła szpitalnego i przyśpieszyła kroku. 
   -Dorcas! -krzyknęła, gdy znalazły się na pustym korytarzu. Brunetka zatrzymała się zaskoczona i przeniosła na nią zimne spojrzenie swoich oliwkowych oczu. Nie odezwała się ani słowem czekając, aż Lilliane podejdzie do niej.
   -Czego chcesz? -warknęła ostro.
   -Podziękować. -odpowiedziała niezrażona. Czarnowłosa skinęła głową i odwróciła się chcąc odejść.
   -Mogę iść z tobą? -Dorcas o odpowiedzi jęknęła. -Chyba nie za bardzo wiem, gdzie jesteśmy. -westchnęła bezradnie Evans.
   -No dobra... Odprowadzę cię do głównego holu, ale potem zostawisz mnie w spokoju, jasne?
   -Jak słońce. -zaśmiała się widząc jak Meadows kręci zrezygnowana głową.
   -Merlinie, za jakie grzechy? -mruknęła ruszając przed siebie. Nie odzywały się do siebie. Po prostu szły zupełnie tak, jakby były osobno... same. Żadnej jednak to nie przeszkadzało, gdyż każda dostała to, czego chciała. Lilliane podziękowała, a Dorcas miała ciszę. Nie musiała znosić bezsensownej gadaniny, którą zapewne uraczyłyby ją kolny... Szczerze powiedziawszy była mile zaskoczona. Gdy pierwszego wieczora zobaczyła Evans, miała wrażenie, że dołączy do tej dwuosobowej bandy... 
   -Odpieprzcie się! -głośny krzyk przerwał ciszę. Dorcas westchnęła ciężko domyślając się do kogo może należeć ten głos. Nie pomyliła się.
   -Uważaj, bo Smarkerus obsmarcze ci szatę! -odpowiedział męski głos. Zobaczyła kątem oka, jak Evans zatrzymuje się raptownie. 
   -Znowu to samo. Nigdy nie przepuszczą okazji. -oznajmiła patrząc na rudowłosą, która dojrzała na nią zaskoczona i poderwała się do biegu. -Czekaj! -krzyknęła za nią. Nie zareagowała. -Oby się tylko w nic nie wpakowała. -mruknęła biegnąc za nią.
   Evans skręciła w następny korytarz i stanęła jak wryta. Na miejscu zebrała się już całkiem spora grupka gapów, ale ten cały tłum nie przeszkodził jej w przedarciu się do samego serca kręgu. Jej oczy zwęziły się niebezpiecznie, gdy zobaczyła co się dzieje.
   Na środku kręgu stworzonego przez uczniów stało czterech dobrze jej znanych chłopaków. Remus uśmiechał się nerwowo pilnując czy nie zbliża się któryś z nauczycieli, Syriusz śmiał się klepiąc Jamesa po plecach, Peter podskakiwał wykrzykując coś, co brzmiało jak doping, a James śmiał się trzymając różdżkę wycelowaną w... w wiszącego nad sufitem Severusa Snape'a.
   -Puśćcie go! - wykrzyknęła śmiało idąc w ich stronę. Spojrzeli na nią zaskoczeni. Nie wykonali jednak jej polecenia.
   -Oj, Evans, nie bądź taka sztywna. -James wyszczerzył się przeczesując sobie włosy ręką. Oczy Lily rozszerzyły się w szoku. Nie spodziewała się po nich takiego zachowania. Zawiedli ją. Spojrzała oskarżycielsko na Lipina... Czuła się tak, jakby ją zdradził. Był przecież taki miły i przyjazny... pomógł jej. Ponadto był wilkołakiem... musiał wiedzieć, co to znaczy być wyobcowanym i prześladowanym... A mimo to...
   -Zostawcie go! -powtórzyła przeszywając wzrokiem każdego z nich. Peter pisnął cicho chowając się za Blackiem, Lupin wyglądał tak, jakby ktoś uderzył go w twarz, a uśmiech Blacka powoli znikał z jego twarzy... Tylko Potter pozostał aroganckim dupkiem.
   -A co będę z tego miał, Evans? -zapytał podchodząc do niej.
   -Ty idioto... -wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w Snape'a likwidując zaklęcie Jamesa. Następne zaklęcie powtórzyła czterokrotnie pozbawiając ich różdżek. 
   -Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście. -warknęła odwracając się napięcie chcąc ukryć przed nimi łzy spływające po jej policzkach... Zawiedli ją...
_______________________________
*nazwisko ojca Evansów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz