Ona, On... My. Wy. Oni...
część I
Ona. Za każdym razem siada po tej samej stronie stołu. Wzdycha cicho zanim wyjmie z torby czyste pergaminy, pióro, atrament i odtwarzacz. Upewnia się, że w discman włożona jest właściwa płyta. Uśmiecha się lekko wkładając do uszu słuchawki i naciska przycisk play.I nie ma jej, choć jednocześnie jest... Oddalona od świata. Zamknięta... bezpieczna i wolna.
On. Przyzwyczaił się do jej cichej obecności. Nie podnosi głowy, gdy siada na przeciwko niego, zerka jedynie na nią kątem oka. Ot tak... z ciekawości. Jest ciekawy... Wie o tym i choć usiłuje oszukać samego siebie, to nie udaje mu się to.Każdego dnia przegrywa sam ze sobą. Niezależnie jak bardzo by się starał, zawsze ją dostrzega. Wie, kiedy siada na teraz już swoim miejscu, wyjmuje swoje rzeczy i uruchamia to coś... On nie wie co to jest... Ale już to kiedyś widział... Słyszy, jak skrobie piórem po pergaminie, pociera palcem stronice starych ksiąg, wzdycha cicho. Widzi jej twarz z bliska... i wie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Spokój to jedynie maska... Widzi to jedynie z bliska... Zbyt długo sam gra, żeby nie rozpoznać tego u innych. Zauważa to i nie może pojąć dlaczego... Dlaczego Ona też popełnia ten sam błąd...
Błąd...
Złość już mu przeszła. Zapomniał o tym... ale w jej wzroku nie raz dostrzega gotowość do działania, pomocy... Nie chce pomocy. Pomoc nie jest czymś dla niego... Szuka podstępu... Nie znajduje go. Oczywiście... Jakżeby inaczej... Drażni go to. Jest skołowany. Nie rozumie tego...
Niezrozumienie... Nie cierpi czegoś nie wiedzieć. To frustrujące. Postanawia ją obserwować... Wmawia sobie, że patrzy na nią tylko z ciekawości... Udaje mu się to. Patrzy na nią w klasie, podczas posiłków i w ciągu tych kilku godzin w bibliotece. Przygląda się i odkrywa, że... nadal nie rozumie. Pogubił się w ścieżkach labiryntu i nie może znaleźć wyjścia...
Dlaczego mu pomogła?
Dlaczego przeprosiła?
Dlaczego nie spędza czasu ze swoimi przyjaciółkami? Przecież... musi jakieś mieć, prawda?
Teraz, gdy się nad tym zastanawia, musiał przyznać, że nigdy nie widział żeby z kimś rozmawiała... Ale przecież, musiała z kimś rozmawiać... Nawet on rozmawiał z niektórymi członkami ze swojego domu. Niemożliwe było, żeby ONA nie miała nikogo z kim mogłaby zamienić parę słów. Przecież każdy kogoś ma.
Utkwił w niej obsydianowe spojrzenie... Trwało to zaledwie parę sekund, ale wystarczyło mu, żeby złapać z NIĄ kontakt wzrokowy. Nigdy nie widział takich oczu. Nie miały jednoznacznie określonego koloru. Gdyby miał je opisać, powiedziałby, że nigdy w życiu nie widział tylu odcieni zielonego... Ich barwa była niesamowita, ale nie ona była najważniejsza. Pustka i obojętność... Zaskoczyło go to... i przeraziło... Ona nie powinna tego czuć...
Przyłapała go... Nawet nie zauważył kiedy podniosła głowę. Patrzyła na niego z jawnym pytaniem zawartym w swoich niezwykłych oczach. Przekrzywiła delikatnie głowę... Jak dziecko... Nie mógł się powstrzymać... pochylił głowę i ukryty za kurtyną włosów, wykrzywił usta w coś na kształt parodii uśmiechu. Zamarł na chwilę, słysząc jej ciche westchnięcie...
Ona. Czuła, że jej się przygląda. Jej wyczulone zmysły nigdy nie pozwały o sobie zapomnieć. Często niezwykłość jest zarazem przekleństwem i błogosławieństwem. Jednakże czasem wolała być zwykłym człowiekiem...
Pozwoliła mu na siebie patrzeć. Czuła, że jest mu winna chociaż odrobinę prywatności. Zajęła przecież jego stolik. Nie miał już chyba o to do niej żalu, ale wiedziała, że nie jest gotowy na podjęcie konwersacji... Milczeli zgodnie, witając się i żegnając skinieniem głowy. Sporadycznie zdarzało się, że któreś z nich poprosiło, aby drugie zostawiło jakąś księgę... Krótkie zdania nie mające większego sensu... A jednak czuła, że pomiędzy nimi powstało coś na kształt porozumienia. W jakiś pokręcony sposób wspólnie spędzone chwile stwarzały po miedzy nimi coś na wzór więzi... Było to dziwne, ale dodające otuchy uczucie. Z nikim nie milczało się jej tak dobrze jak z nim.
Wreszcie postanowiła podnieść wzrok. Jej zmysły ją nie myliły... Patrzyli na siebie w milczeniu przez ułamek sekundy, aż wreszcie odwrócił wzrok ukrywając twarz za kotarą włosów. Nie garbił się... Widocznie tutaj czuł się pewniej niż w klasie czy na korytarzu. Tutaj, w bibliotece nikt przecież nie zamierzał go zaatakować. Był całkowicie bezpieczny... Ukryty za regałami.
Westchnęła ponownie zatrzaskując wolumin. Ułożyła książki w mały stos i ułożyła na nich głowę. Wzięła głęboki wdech wlepiając wzrok w okno ozdobione kolorowym witrażem przedstawiającym zachodzące słońce. W tej chwili szklane malowidło wspaniale współgrało z widokiem błoni skąpanych w świetle odchodzącego na spoczynek Słońca. Przymknęła oczy rozkoszując się ciepłem powietrza...
McGonagall rzadko dawała jakieś
zadanie uczniom z nie swojego domu, a tym bardziej Ślizgonom. Właściwie,
to nie przypominał sobie żeby jakikolwiek mieszkaniec Domu Węża został o
cokolwiek poproszony przez tą zasadniczą kobietę. A jednak padło na
niego. Westchną w myślach patrząc na trzymane w ręce koperty.
Zanieś to Lillane Evans. Powinna być w bibliotece.
Łatwo mówić. Przecież on na oczy nie widział tej dziewuchy! Głupia
Gryfonka! Tak tego jednego był pewny... Tylko Lwica może opiekować się
swoimi lwiątkami. Prychnął pod nosem i wszedł do biblioteki. Nie
zauważył nikogo ze swojego Domu i w sumie nie widział w tym nic
nadzwyczajnego. Tylko jedna osoba mogła nie korzystać z ostatnich
słonecznych dni, a on doskonale wiedział, gdzie tego kogoś szukać.
Mrucząc coś o wysługiwaniu się innymi ruszył w stronę wysokich regałów.
Nie patrząc na boki mijał krukonów, którzy spędzali każdą wolną chwilę
ze swoją jedyną miłością, i Puchomów... Czasem zastanawiał się co oni
robią w takim miejscu... Udało mu się trafić nawet na jedną, jedyną
Gryfonkę, ale ten widok go nie zaskoczył. Często Spotykał ją w
towarzystwie dwóch Krukonek... Zastanawiał się, dlaczego trafiła do Domu
Lwa, skoro tyle czasu spędzała w tym zakurzonym pomieszczeniu głaszcząc
suche strony pergaminów... Cóż... Widząc takie przypadki mógł
stwierdzić tylko jedno -Tiara Przydziału nie zawsze podejmowała właściwe
decyzje... Zastanawiała go tylko jedna rzecz- czy przydział jego brata
również był pomyłką tego starego artefaktu, czy może rzeczywiście tak
bardzo różnił się od reszty ich rodziny. Nie... Chyba jednak nie chciał
wiedzieć... Czasem lepiej jest żyć złudzeniami niż znać prawdę...
Wreszcie znalazł go na jego stałym miejscu. Zatrzymał się przy nim i
cierpliwie czekał aż podniesie głowę. Wiedział, że został zauważany, ale
nie chciał mu przeszkadzać. Severus nie lubił, gdy ktoś przerywał mu
jego pracę, a on jako jeden z niewielu szanował to...
-Regulus, powiedz mi, czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt? -sarkazm
był wizytówką Severusa. Black wykrzywił usta starając się nie roześmiać i
odsunął sobie krzesło siadając obok. Lubił tego starszego o rok
Ślizgona i nie interesowało go to, co mówią o nim innym. Dla niego był w
pewien sposób wzorem... Podziwiał jego spokój i opanowanie. On by tak
nie potrafił. Zapewne załamałby się już po pierwszym półroczu, a
tymczasem Snape wytrzymał już ponad przy lata. Tak...
-Masz jakiś problem z eliksirami? -usłyszał kolejne pytanie i uzmysłowił sobie, że nie odezwał się dotąd ani słowem.
-To też. -powiedział szybko. Nigdy nie rozumiał tego przedmioty, a
Snape był naprawdę dobrym korepetytorem. Lubił go słuchać. Przy nim
wszystkie receptury wydawało się śmiesznie łatwe. -Właściwie to
przyprowadziła mnie do ciebie inna sprawa. Lwica dała mi pewne zadanie.
-westchnął żałośnie burząc wszystkie zasady dobrego wychowania, które
wpajano mu od najmłodszych lat. Przy Severusie mógł sobie na to
pozwolić. On nie będzie tym zgorszony, ani go nie upomni... Dobra...
wszystko ma swoje granice. -Wiesz może gdzie znajdę Lilliane Evans?
Chyba nie potrafi przypilnować swoich kociąt... ech... No co?! -zapytał
zaskoczony widząc, że jego kumpel prycha kręcąc głową.
-Najwidoczniej znalazłeś zaginione kociątko. -usłyszał głos z drugiej
strony. Zaskoczony odwrócił głowę i zaginął w spojrzeniu zielonych
tęczówek. Nie widział nic poza zielenią. Przyciągała go i nie chciała
wypuścić ze swoich szponów. Nie istniał dla świata, a świat nie istniał
dla niego. Bezkresna studnia... zielone pastwiska... Spokój i cisza...
harmonia... Przez chwilę miał wrażenie, że czuje zapach świeżo skoszonej
trawy, usłyszy tętent końskich kopyt i nagle wszystko ustało, a on
znajdował się na krześle w bibliotece w dziale mistycyzmu.
-Hej, wszystko w porządku? -dziewczyna zmarszczyła brwi przekrzywiając
głowę. Już ją wcześniej widział... Kiwnął głową przypominając sobie jej
pytanie. Odchrząknął i odwrócił wzrok. -Wydaje mi się, że skądś cię
znam... -powiedziała co siebie i potarła skronie. -Już wiem! Ty jesteś
tym chłopakiem z eliksirów. -teraz, gdy to powiedział, on też sobie ją
przypomniał...
-Zgadza się. Nie miałem okazji ci podziękować...
Emm... Dzięki. -jeszcze nigdy nie zachowywał się w ten sposób przy
dziewczynie.
-Nie ma za co. -posłała mu delikatny uśmiech i
wyciągnęła do niego rękę. -Zapewne już wiesz, ale tak chyba będzie
lepiej. Lilliane Evans.
-Regulus Black. -delikatnie uścisnął
jej rękę i zaryzykował ponowne spojrzenie w jej oczy. Tym razem podobna
sytuacja nie miała miejsca. Ucieszyło go ty i jednocześnie zasmuciło.
Nie rozumiał tego... Zauważył, że dziewczyna jest niezwykle delikatna.
Chuda twarz, duże oczy, sterczące rude włosy, blada cera, delikatne
cienie pod oczami... Nie była piękna, ale było w niej coś niesamowicie
tajemniczego.
-Mówiłeś, że Lwica powierzyła ci pewne zadanie związane z moją osobą. -zagadnęła po raz kolejny wyrywając go z zamyślenia.
-Tak. -powiedział szybko kładąc na stole koperty -Miałem ci to
dostarczyć. -Zobaczył błysk w jej oczach, gdy mu dziękowała. Tak... jej
oczy były niezwykłe... Usłyszał prychnięcie. Odwrócił się czując na
sobie karcące spojrzenie Severusa. Westchnął w duchu i wypakował z torby
podręcznik do Eliksirów. -Nie rozumiem... -po chwili obaj siedzieli
pochyleni nad książką, a Severus co jakiś czas zapisywał coś na
pergaminie. Tak... Snape był utalentowany w dziedzinie ważenia mikstur,
ale był też doskonałym przyjacielem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz