3 sierpnia 2012

06. Optymizm to choroba, którą należy leczyć...

Optymizm to choroba, którą należy leczyć...

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Zamknęła drzwi dormitorium i oparła się o nie wzdychając ciężko. Jej współlokatorki przyprawiały ją o ból głowy po zaledwie dziesięciu minutach przebywania w ich towarzystwie. Klony były strasznie głośne i tylko utwierdzały ją w przekonaniu, iż są puste jak słoik po dżemie. Natomiast Meadows... coś w jej zachowaniu jej nie pasowało. Dlaczego grała? Udawała, że nic ją nie obchodzi, skoro tak naprawdę było zupełnie inaczej? Czemu otaczała się murem... Lily nie mogła sobie przypomnieć żeby kiedykolwiek słyszała, jak Meadows coś mówi. Co prawda, spędzała w dormitorium jak najmniej czasu tylko się dało, ale były jeszcze lekcje. Zawsze cicha, pojawiała się w pokoju tylko wtedy, gdy potrzebowała coś zabrać lub gdy nadchodził czas spania. To tak, jakby tak naprawdę nie należała do tego miejsca, jakby była intruzem. Cóż... z punktu widzenia klonów zapewne tak było. Cała ta sytuacja nie podobała się młodej pannie Evans.
   Potarła nasadę nosa zaciskając oczy i biorąc kolejny głęboki oddech skierowała się w dół schodów prowadzących do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Nie była gotowa na kolejny dzień w centrum uwagi, ale ta chwila po wyjściu z dormitorium dała jej czas na pozbycie się emocji i przywołanie na twarz maski spokoju...

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Mówi się, że wyraz twarzy, nasze ruchy, gesty, ton głosu wpływają na to jak jesteśmy spostrzegani. Podobnie ludzie uśmiechnięci i pogodni, łatwiej nawiązują kontakty niż ci poważni czy ponurzy. Osoby wesołe zarażają swoim optymizmem. Ich pozytywne emocje działają jak magnes -chce się przy nich przebywać mimo, że często nie rozumiemy, co tak na prawdę nas do nich przyciąga. Odchodząc do nich czujemy się bogatsi i lżejsi. Nasze życie nabiera kolorów, a świat staje się piękniejszy. Cała niedoskonałość otoczenia nagle przestaje być ważna, skupiany się jedynie na pozytywach... i sami zarażamy innych. Pogoda ducha to choroba, która rozprzestrzenia się z zawrotną prędkością i nie ma osoby, która nie byłaby nią skażona. Nie da się na nią nawet uodpornić -dopadnie nas w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy tak się stanie -nie broń się. Poddaj się jej i ciesz się z tych kolorowych, radosnych chwil... i rozprzestrzeniaj ją...
   Lucille przemierzała powoli korytarze zamku. Prosta sylwetka i wysoko podniesiona głowa... patrząc na nią, nikt nie pomyślałby, że ta pewna siebie dziewczyna jest w tej chwili w zupełnym innym innym miejsc. Dopiero jej oczy -przysłonięte grubą mgłą, wskazywały stan głębokiego zamyślenia.
   Nagle, zatrzymała się i kręcąc energicznie głową, starała się pozbyć wizji podsuniętych jej przez wyobraźnie. Częściowo jej się to nawet udało. Pozostało jedynie delikatne wspomnienie snu...
   Była to polana... ogromna polana otoczona kurtyną drzew. Przepiękne miejsce... i dziwne. Drzewa tworzyły równy okrąg w środku którego, w samym centrum usytuowane było wiekowe drzewo. Było ogromne. Jego pień zapewne z trudem objęłoby pięćdziesięciu mężów. zaś jego korona, udekorowana milionami soczyście zielonymi liśćmi, osłaniała całe koło. Roślinności ściółki nie przeszkadzał półmrok. Trawa tam była niezwykle bujna, a drobne kwiaty zdawały się rosnąć dużo większe niż gdziekolwiek indziej.
   We śnie, Lucy budziła się właśnie na tej polanie. Leżała na plecach wdychając słodki zapach, jakim pachniało powietrze po burzy i przyglądała się grze światła przedzierającego się przez szczeliny po między liśćmi. Wokół panowała cisza przerywana szumem drzew. Po jakimś czasie podnosiła się z trawy i zrywając kilka stokrotek podchodziła do drzewa. Przez chwilę zachwycała się jego okazałością i zastanawiała się ile to drzewo musiało poznać historii... Wreszcie podnosiła rękę i delikatnie dotykała jego chropowatej kory. Wsłuchiwała się w otoczenie chcąc usłyszeć jego głos... Jak w transie, nie odrywając od niego ręki okrążała go... aż do pewnego momentu, gdy dostrzegła wyryte w jego pniu linie... Cztery linie tworzące olbrzymi prostokąt...
   Potrząsnęła głową po raz kolejny. Nie chciała teraz o tym myśleć. To było głupie... ale te linie przypominały jej drzwi...

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Przygładziła sterczące włosy rękami i westchnęła cicho. Wchodząc do Wielkiej Sali miała nadzieję, że nikt nie będzie zwracał na nią uwagi, że każdy wróci do swoich zajęć... Pomyliła się i to bardzo. Gdy zaledwie przekroczyła próg sali kilka osób spojrzało na nią szepcąc coś do swoich towarzyszy. Zdenerwowało ją to, ale starała się tego nie okazywać. W myślach nakazała sobie wziąć głęboki oddech i zajęła wolne miejsce jak najbliżej wyjścia. Spojrzała na stół krytycznym wzrokiem i załapała pierwszą lepszą miskę z sałatką. Nigdy nie zwracała uwago na, to co je, ale zdawała sobie sprawę z tego, ze dla niektórych jej dieta mogła wydawać się dziwna. Nastolatki, bez względu na to czy są to chłopcy czy dziewczęta, zazwyczaj uwielbiają niezdrową żywność, mięsa, frytki, słodycze... dla niej te rzeczy nie były najważniejsze. Ona uwielbiała warzywa i to one stanowiły główny element jej posiłków. Niektórzy, mało uważni zapewne uważaliby ją za wegetariankę, ale to nie była prawda. Nie przepadała za mięsem i tłustym jedzeniem, ale to nie było tak, że nigdy go nie  jadała.
   Wbiła widelec w zielony liść sałaty i wsadziła go sobie do ust. Żując powoli, rozglądała się wokoło onieśmielając zerkające na nią osoby. Nie rozumiała ich. Patrzyli na nią, rozmawiali o nie, ale mimo to, nikt do niej nie podszedł i nie zagadał. Byli dziwni. Ona zapewne od razu usiłowałaby zaspokoić swoją ciekawość, a oni... Zupełnie jakby się bali... Lilliane zaśmiała się w myślach. Wiedziała, że swoja postawą nie ułatwia im próby poznania siebie. Oczywiście, że chcieli do niej podejść, co do tego nie miała wątpliwości... Zresztą sami byli sobie winni. To oni rozpoczęli tę walkę na spojrzenia.

   Remus wszedł do Wielkiej Sali jako ostatni ze swojej paczki. Idący przed nim James z Syriuszem nie zwracali na nic uwagi, byli pochłonięci wymianą zdań, na temat, który zapewne nie miał dal niego większego znaczenia. Quidditch -o tym musieli dyskutować. Skąd wiedział? Rozpoznał to po rozentuzjazmowanej minie Petera. Westchnął... Ta trójka go czasem przerażała. Nie rozumiał, jak można się tak podniecać sportem.
   W tłumie uczniów mignęły mu rude włosy. Doskonale wiedział do kogo należą. Zaskoczyła go wczoraj. Nie spodziewał się spotkać ją w środku nocy na korytarzu. Ko by przypuszczał, że ta przemiła, sprawiająca wrażenie przykładnej uczennicy dziewczyna będzie łamać przepisy już pierwszego dnia jako prawowita Gryfonka?
   -Chłopaki, chodźcie tutaj. -przerwał im kierując się w stronę pustych miejsc. Spojrzeli na niego trochę zaskoczeni, ale nic nie powiedzieli tylko powrócili do rozmowy i podążyli we wskazane miejsce.
   -Cześć, Lilliane. -Przywitał rudowłosą zajmując miejsce naprzeciwko rudowłosej. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i po chwili na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Z tymi włosami sterczącymi w różne strony wyglądała jak mały chochlik.
   -Hej, Remus. -przekrzywiła zabawnie głowę patrząc jak pozostała trójka zajmuje miejsca. Byli tak pochłonięci omawianiem strategii meczy z ostatniego roku, że zdawali się jej nie zauważać. Nie wydawała się tym faktem niezadowolona, wręcz przeciwnie... Uśmiechnęła się ironicznie przewracając oczami -Prawie jak w domu. -zaśmiała się -Moi... kumple też pasjonują się Quidditchem. Posiłki bez niego nie istniały!
   -Cóż w takim razie nie muszę cię uprzedzać, żebyś się do tego przyzwyczaiła. -również się zaśmiał.          -Pewnie nawet nie zauważą, że ich przedstawiam, no ale cóż... -puścił jej oczko -to są Syriusz Blask, James Potter i Peter Pettigrew.
   -Zapewne nie usłyszą też, że miło mi ich poznać?
   -Zapewne. -zaśmiali się oboje.
   -Herbaty? -zapytał rozglądając się za dzbankiem.
   -Chętnie. -odparła kiwając głową.
   -James, bądźcie tak mili i powróćcie do rzeczywistości. Byłbym też dozgonnie wdzięczny, gdybyś podał przy okazji herbatę. -ciemnowłosy chłopak w okularach przerwał rozmowę i lekko zdezorientowany podał dzbanek. Rozejrzał się po sali sprawiając wrażenie osoby, która nie za bardzo wie gdzie się znajduje.
   -Uważaj na tosty, jeszcze znajdą się osoby, które chciałby je zjeść. -zaśmiała się Evans zatrzymując go przed wsadzeniem łokcia w półmisek. Jej głos wprowadził go w jeszcze większe zdziwienie. Słyszał go już parokrotnie minionego dnia, ale nie spodziewał się usłyszeć go teraz. Podniósł na nią wzrok. Uśmiechała się delikatnie podstawiając Remusowi swój puchar żeby napełnił go brązowym płynem. Podziękowała mu i zażartowała, że już drugi raz jej pomaga. Jej głos był bardzo miły dla ucha. Melodyjny...
   Syriusz pstryknął mu palcami przed twarzą palcami mówiąc żeby się nie zawieszał. Miał wrażenie, że jego twarz płonie ze wstydu. Na szczęście dziewczyna taktownie spuściła wzrok na swój talerz udając, że nie słyszała docinki. Wściekły na kumpla wgryzł się w tosta. Czuł się jak skończony kretyn...
   -Co teraz mamy? -zapytała po chwili ciszy, którą zakłócało jedynie mlaskanie Petera.
   -Obronę. Nie mogę się doczekać. -ucieszył się Black. Lilliane prychnęła. -Coś nie tak? -zapytał lekko zaskoczony jej reakcją. Przecież OPCM jest zawsze najciekawszym przedmiotem. Nie rozumiał jej...
   -Nie mieliście jeszcze okazji poznać profesora Shawow'a? -niemalże wypluła ostatnie słowo.
   -Nie. A ty tak? Jaki on jest? -zapytał entuzjastycznie Black chcąc dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki. Nikt z pozostałych klas nie chciał mówić o o tym nauczycielu ani o jego zajęciach.
   -Jeżeli jesteś czystokrwisty, to na pewno u niego zapunktujesz. -mruknęła. Twarz Blacka stężała, a oczy rozbłysły gniewem.
   -Cholera.
   -Dokładnie. Ale ty przecież nie musisz się o to martwić.
   -A ty? -zapytał bez złośliwości. Był jedynie ciekawy. Po prostu chciał wiedzieć, czy będzie miała jakieś nieprzyjemności. Zaskoczyła ich uśmiechając się ironicznie... Zdawała się, że ją to nie obchodzi.
   -Ja to zupełnie inna historia. -rzuciła ponuro milknąc.

   Tak...Ona niewątpliwie była zupełnie inna niż reszta. Gdy weszli do klasy od razu przekonali się, że mówiła prawdę. Nicolas Shadow był typowym czystokrwistym czarodziejem ze starego rodu... Nienawidził mugoli, a czarodziei półkrwi ledwo tolerował. Swoją nienawiść do wszystkiego, co niemagiczne ukazał już na początku zajęć. Doskonale orientował się, który uczeń pochodzi z jakiej rodziny i na początku podzielił wszystkich na trzy grupy w zależności od urodzenia. Czystokrwiści siedzieli w ławkach najbliżej okien, półkrwi po środku, a mugolaki pod ścianą. Nie przejmował się różnicami domów -to nie miało dla niego znaczenia, ale mimo to można było wyczuć, że woli uczniów ze Slytherinu.
   Z początku nie zauważyli, gdzie posadzono Evans. Byli za zbyt zajęci zajmowaniem swoich miejsc pod oknem. W jej sytuacji zorientowali się dopiero, gdy nauczyciel zwrócił się bezpośrednio do niej. I musieli przyznać, że po raz kolejny ich zaskoczyła. Nie zachowywała się jak reszta osób z jej grupy. Nie obawiała się nienawistnego, zimnego wzroku nauczyciela. Nawet nie zgarbiła się słysząc obelgi pod swoim adresem. Nie wiedzieli za bardzo o co mu chodziło... Mówił coś o jakimś teście i że gdyby to od niego zależało, to by jej tutaj nie było, i że nie życzy sobie grubiaństwa i impertynencji...
   -Nie obchodzi mnie zdanie profesor McGonagall i pani Secretprotectrce. W tej sali jesteś pod moją opieką i nie życzę sobie podważania moich decyzji. Czy to jasne? -zapytał cedząc słowa.
   -Tak, profesorze. -odpowiedziała lodowatym, opanowanym głosem.
   -Świetnie, siadaj. -rozkazał rozglądając się po całej sali.
   -Tak jak mówiłem waszej... koleżance. Dla waszego dobra, nie mieszajcie nikogo w sprawy, które dzieją się w tej sali. Nie chcecie mieć we mnie wroga... -mruknął kierując się w stronę katedry.
   Nicolas Shadow po mino swojego paskudnego charakteru i uprzedzeń, nie był złym nauczycielem. Miał naprawdę obszerną wiedzę na temat uroków i przeciwzaklęć, i naprawdę umiał przekazywać najważniejsze informacje. Gdyby tak jeszcze uczniowie się go nie bali...

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Ostatnio biblioteka stała się jej jednym z najbardziej ulubionych miejsc. Od kiedy nie było w szkole jej rodzeństwa nie miała z kim porozmawiać. Zawsze trzymali się razem i nigdy jakoś nie przyszło im głowy żeby z kimś się zaprzyjaźnić. Dopóki mieli siebie nie czuli się przecież samotni, więc po co byłby im potrzebny ktoś obcy? Po co komu przyjaciel, któremu nie można powiedzieć o sobie wszystkiego? Podzielić się sekretami i problemami? Przyjaciel, któremu mówi się półprawdy nie jest przyjacielem. To obcy człowiek, którego się okłamuje.
   Złapała książkę sunącą w jej stronę z najwyższej półki i pogłaskała delikatnie jej chropowatą okładkę. Westchnęła cicho i ruszyła w stronę jej ukochanego stolika...
   Zastanawiała się, co dzieje się z jej rodzeństwem. Czy odnaleźli się w swoich szkołach, czy już się z kimś zaprzyjaźnili? Była niemalże pewna, że Victor już pierwszego dnia zaatakował kogoś mnóstwem pytań wykorzystując działanie czaru translatorskiego. Zawsze był ciekawski i towarzyski. On pewnie będzie miał najmniejsze problemy z odnalezieniem się w nowym środowisku.
   Lily z kolei jest nieufna i delikatna... Lucy miała nadzieję, że nikt nie zrani uczuć jej małej siostrzyczki. Liluś zawsze bardzo przeżywała wszelkie rozczarowania i trudno było jej wybaczać. Zdawało się, że żyje w zupełnie innym świecie niż ten, którego nieustannie z taką pasją obserwuje.
   A Daniel? Lucy zaśmiała się do nosem. Zapewne wykorzysta pierwszą okazje żeby dostać się do drużyny Quidditcha. Nie przepuści okazji żeby połączyć się ze swoim żywiołem... Tylko ciekawe jak poradzi sobie bez cennych wskazówek siostry-stratega. O tak... Lily pomimo że nie lubiła tego brutalnego sportu, zawsze służyła swoimi cennymi radami wybitnego obserwatora.
   Westchnęła po raz kolejny powtarzając sobie, ze na pewno sobie jakoś poradzą. Pocieszała się myślą, ze niedługo otrzyma od nich listy. Nie mogła doczekać się poznania ich relacji.
   Zatrzymała się nagle spostrzegając, że jej stolik jest zajęty. Przed nią, na jej ulubionym krześle siedziała blond włosa piękność o przenikliwym spojrzeniu, które wierciły w niej dziury. Poruszyła się zaskoczona rozpoznając z kim ma do czynienia... Nie była na tyle głupia, żeby nie poznać przedstawicieli istot, z którymi przebywa od urodzenia...

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   McGonagall poprawiła się na na krześle odkładając na kupkę ostatnie sprawdzone wypracowanie. Złożyła papiery w równą kupkę i położyła je na brzegu biurka. Przeciągnęła się zmęczona i zdjęła okulary. Jej wzrok padł na ramkę ze zdjęciem przedstawiającym czwórkę spiczastouchych nastolatków. Uśmiechnęła się lekko, a na jej czole pojawiła się niewielka bruzda. Martwiła się o Lily. Cieszyła się, że zaprzyjaźniła się z kimś, ale... No właśnie ale. Ta czwórka nie była dla niej odpowiednim towarzystwem. Remus Lupin jeszcze, ale pozostali... To nie był dobry pomysł. Nie była gotowa na to, żeby dawać jej szlabany, a to będzie nieuniknione, jeżeli będzie szwendać się z tą bandą dowcipnisi...
   -Może to wcale nie będzie konieczne? Jest przecież mądrą dziewczyną. Nie będzie szukać kłopotów. -szepnęła mając nadzieje, że uwierzy w te słowa, gdy zostaną wypowiedziane na głos...                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz