3 sierpnia 2012

16. Elementy układanki

Elementy układanki

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   -Znowu znikasz? –Lily zmarszczyła brwi zastanawiając się o co chodzi. Delia westchnęła podając jej watkę do odkażenia ranki po igle. –Szukał cię młody pan Black. Wpadł dzisiaj po eliksir pieprzowy, ale zapewniam cię, że wyglądał na całkowicie zdrowego. –uśmiechnęła się kręcąc głową. –Nie dało mu się wytłumaczyć, że czuje się świetnie. Poszedł dopiero wtedy, gdy upewnił się, że cię u mnie nie było.
   -Umm…-bąknęła rudowłosa odwracając głowę.
   -Cóż za elokwencja, panno Evans. –wampirzyca przewróciła oczami. –Nie pytam co robisz, ale… pamiętaj o alibi. Niektórzy widzą więcej niż byśmy chcieli. –rzuciła niby żartobliwie i udała się do swojego gabinetu.
   -To mi coś przypomniało. –Lily zeskoczyła z łóżka i poszła za pielęgniarką. –Przebadałaś już może wszystkich uczniów?
   -Nie. –wyraźnie nie śpieszyła się z udzieleniem odpowiedzi. Nie przejmując się wpatrującą się w nią z napięciem czternastolatkę, powoli przygotowywała próbki do badania. –Zbadałam na razie trzy pierwsze roczniki oraz siódmy. –skrzywiła się przypominając sobie ostatni rocznik, który przyszedł do niej po małym wypadku na eliksirach. Bawiła się z nimi blisko trzy godziny, a i tak kilku z nich musiała zostawić na noc w Skrzydle Szpitalnym. –Był też jakieś pojedyncze osoby z pozostałych roczników. Raczej wszystko z nimi w porządku. Dlaczego pytasz?
   -Nie miałaś styczności z Astirą Angelo alboz Dorcas Meadows? –dopytywała dziewczyna nalewając sobie herbaty.
   -Dorcas spotkałam, ale nie badałam jej. Angelo jeszcze do mnie nie trafiła. –Odwróciła się do swojej podopiecznej.–Myślisz, że…?
   -Jestem prawie pewna. Wczoraj spędziłam z nimi trochę czasu. Znalazłyśmy pewien… korytarz. –uśmiechnęła się widząc rozbawienie na twarzy pielęgniarki. Wiedziała, że ich nie wyda. –Był tam stare gobeliny. Jeden z nich szczególnie zainteresował Angelo. Przedstawiał Anioły.–posłała kobiecie sugestywne spojrzenie. Po między nimi zapadła cisza, w czasie której, Delia zastanawiała się nad słowami podopiecznej.
   -Wejdź Mi. –rzuciła dostrzegając skradającą się nauczycielkę. –Mogłabyś konkurować z Victorem. –westchnęła i zwróciła się ponownie do Lilliane. –Jesteś pewna?
   -Jej aura różni się od tej ludzi. Zresztą,musiałabyś zobaczyć jej twarz, gdy patrzyła na ten gobelin.
   -Lily uważa, że w szkole jest więcej Nieludzi. –wyjaśniła Minerwie –A co z Meadows?
   -Jej jeszcze nie rozszyfrowałam. Ktoś musiał rzucić na nią bardzo silne zaklęcia maskujące. Jej aura jest… mroczna. Zupełnie inna od Angelo.
   -Nie znają prawa? –zapytała McGonagall.
   -Gorzej… Nie zdają sobie sprawy z tego, kim są. –westchnęła Evans. –Astira była przerażona. Anioł musiał jej coś przypomnieć i to nie było wyblakłe wspomnienie. Dorcas jest całkowicie nieświadoma…
   -Lily, obserwuj je i przyprowadź do mnie jak najszybciej. Trzeba je sprawdzić. –zadecydowała Secretprotectrce.
   -Co dzieje się, gdy nie wie się o swoim dziedzictwie? –zapytała nauczycielka transmutacji przerywając ciszę.
   -To zależy od mocy. Niektórzy mogą spokojnie żyć wśród mugoli i czarodziei i nigdy nie dowiedzieć się o swojej inności. Gorzej, gdy są sini lub ich moc jest niestabilna, wtedy zagrażają nie tylko sobie, ale też i innym. Przy wybuchach mocy potrzebna jest pomoc kogoś doświadczonego. Istota nieuświadomiona nie wie co się z nią dzieje, a strach nie jest dobrym sprzymierzeńcem. Taka istota byle kichnięciem może wysadzić w powietrze spore miasto. –westchnęła. –Dlatego Rada werbuje Nieludzi, którzy poszukują Nieświadomych i Nieznających Prawa. Stanowią zbyt duże ryzyko nie wspominając o nieprzyjemnościach wnikających ze spotkań z Łowcami. –McGonagall skinęła głową. Nie musiała pytać o to kim są Łowcy.Już kiedyś jej to  wyjaśniono w niezbyt miłych okolicznościach.
   -Panna Angelo i Meadows są bardzo utalentowanymi czarownicami. –Delia skinęła głową.
   -Skoro tak, to tym bardziej trzeba się im przyjrzeć. -westchnęła pocierając skronie. –Lily, zaraz będzie cisza nocna.–rudowłosa w zamyśleniu skinęła głową. Delia miała wrażenie, że wcale nie usłyszała tego, co do niej powiedziała. Dotknęła jej ramienia chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. –Zmykaj do łóżka, Ogniku. –poczochrała jej włosy.
   -Branoc. –pocałowała obie kobiety w policzek i wybiegła z ambulatorium.

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   -Tutaj jej nie ma. –westchnęła zanurzając pióro w kałamarzu. Siedząca przed nią dziewczyna podniosła głowę patrząc na nią z niemym pytaniem. –Mówię o twojej siostrze. –przez ostatnie tygodnie dokładnie przyjrzała się wszystkim uczniom Akademii. Były to różne jednostki, bardziej lub mniej dziwaczne, ale żadna z nich nie miała nic wspólnego z wampirami. Ucieszyło ją to i jednocześnie zmartwiło… Mimo wszystko miała nadzieję, że pozbędzie się Cromwell. Nie żeby jakoś wyjątkowo jej przeszkadzała. Ale to dziwne uczucie dyskomfortu, które towarzyszyło jej od pierwszego spotkania, zaczynało ją drażnić. Wbrew zapewnieniom wampirzycy o czystości jej zamiarów, czuła pewien niepokój… Coś zachwiało jej spokój. Miała wrażenie, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.
   -O mojej siostrze? –zapytała prostując się na krześle. Jej twarz była bez wyrazu, ale Lucille mogła przyrzec, że w jej głosie usłyszała nutę zdenerwowania.
   -Tak. W końcu przecież po to tu jesteś. Łączysz obowiązek odświeżenia wiadomości o kulturze ludzi z własnymi planami. To jej szukasz. To rysów twarzy waszej rodziny wypatrujesz przyglądając się studentom. –odłożyła pióro. Położyła ręce na stole splatając ze sobą palce.
   -Skąd ten absurdalny pomysł? –uśmiechnęła się kpiąco.
   -Och daj spokój. Obie znam prawdę, dlaczego nie przyznasz mi racji?
   -A dlaczego miałabym to zrobić? Mourirdeaimer, to nie twoja sprawa. –syknęła pochylając się do przodu. –Zajmij się swoimi sprawami. Odrób lekcje, poczytaj coś lub poćwicz zamianę w zwierzątko. –uśmiechnęła się kpiąco. –A mnie i mój ród zostaw w spokoju.
   -Za późno Cormwell. Trzeba było o tym myśleć zanim przekroczyłaś próg Beauxbatons i zakłóciłaś mój spokój.
   -Co zrobiłam? A… przepraszam! Zapomniałam, że opuściliście Wyspę… Jak wam idzie integracja z ludźmi? Powiodła się asymilacja? –Evans zerwała się z krzesła i z wysoko uniesioną głową zebrała swoje rzeczy i szybkim krokiem opuściła bibliotekę.
   Jak ona mogła?! Jakim prawem… Zapłacili za swoją decyzję. Cromwell nie miała prawa tego wywlekać. –westchnęła zatrzymując się przy oknie. Tak, jej matka i ojciec opuścili wyspę. Chcieli poznać ludzi bliżej i sprawdzić czy nie udałoby się zmienić ich nastawienia do Nieludzi. Pragnęli aby wszyscy żyli w zgodzie,tak żeby nikt nie musiał się ukrywać.
   Jej matka zawsze powtarzała, że ludzie nie są źli z natury. Uprzedzenia i nienawiść przychodziły wraz z wiekiem. To czy ludzie będą ich nienawidzić zależało od wychowania jakie otrzymają. Wiedza otrzymana w wieku dziecięcym oraz obserwacje zachowań dorosłych sprawiały, że ludzie wiedzieli jak mają odnosić się do tych innych. Mimo że nigdy nie spotkali żadnego przedstawiciela Nieludzi, to i tak darzyli ich nienawiścią. Nienawiścią wynikającą ze strachu, niedopowiedzeń i zwykłej niewiedzy. Błogosławionej niewiedzy, która chroniła tych, którzy ośmielili się żyć poza Wyspą. Gdyby nie to, nigdy nie mogliby opuścić swojej ziemi. Zginęliby w najgorszych męczarniach. Ciężkie tortury, a potem śmierć…najlepiej publiczna. Ludzie lubią chwalić się swoimi sukcesami.
   Zaśmiała się gorzko. To chciwość ludzi, a właściwie jednego człowieka, zgubiła jej rodzinę. Odkrył ich tożsamość, zapoznał się z podaniami i poddał ich licznym próbom. Wtedy byli jeszcze wolni. Obserwował ich, ale nie więził. Był ich cieniem poza granicami miasteczka. Wiedzieli o nim, ale to nie przeszkadzało im w prowadzeniu normalnego życia. I to był ich błąd. Zlekceważyli go. Mogli się schować, zniknąć na jakiś czas, zmienić tożsamość, ale oni woleli inaczej. Nie chcieli się chować, nie byli tchórzami. Kontynuowali swoje zajęcia, projekty… On też to robił. Knuł, szukał sposobu na złapanie ich w pułapkę… i udało mu się to. To był dla nich prawdziwy cios. Nie dali tego po sobie poznać. Pozostali dumni aż do końca…
   Cromwell miała rację… Z ludźmi należy uważać. Pełna asymilacja nigdy nie będzie możliwa. Uśmiechnęła się smutno. Jej rodzice walczyli o pojednanie z ludźmi… Przeklęte wiatraki.
   - Mourirdeaimer… -wyprostowała się pod dotykiem dłoni spoczywającej na jej ramieniu. –Ja… nie powinnam była…
   -Masz rację, nie powinnaś. –syknęła nie odwracając się do wampirzycy. Strzepnęła dłoń ze swojego ramienia i ruszyła przed siebie. Usłyszała ciche westchnięcie i po chwili Cromwell zrównała się z nią.
   -Są rzeczy o których obie nie chcemy rozmawiać, Mourirdeaimer. Nie chcę mieć w tobie wroga, o wiele lepiej jest zdobywać sojuszników.
   -W dość dziwny sposób się do tego zabierasz, Cromwell. –warknęła. –Obrażasz mnie i moją rodzinę, a potem twierdzisz, że chcesz żeby nasze rody żyły w pokojowych stosunkach.
   -Dyplomacja nie jest moją mocną stroną.
   -Jesteś głową rodu.
   -Chyba najgorszą od stuleci. –zaśmiała się odgarniając blond włosy z twarzy. –Jestem jedynym wampirem w szkole?
   -Tak. –potwierdziła krótko nadal nie patrząc na dziewczynę.
   -Dziękuję… Teraz będę mogła zająć się tym po co tu mnie wysłano. –starała się ukryć smutek.
   -Napiszę do mojego rodzeństwa. Rozejrzą się w swoich szkołach. Może tam będzie. –nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Może zrobiło się jej żal? Skarciła się w myślach za tę myśl. Przecież nawet jej nie lubiła. Ale z drugiej strony... Gdyby ktoś uprowadził członka jej rodziny, też starałaby się go za wszelką cenę odnaleźć.
   -Dziękuję. –usłyszała cichy szept. Uśmiechnęła się lekko. Ktoś taki jak ona rzadko wypowiada takie słowa.
   -Chodźmy na obiad. –westchnęła. Złapała w dłonie niebieski kosmyk swoich włosów. Zacisnęła powieki koncentrując się na innej barwie.
   -Dlaczego wybierasz takie kolory? –westchnęła patrząc z niesmakiem na fioletowe włosy elfki.
   -Bawią mnie zdegustowane miny profesorów. –uśmiechnęła się figlarnie ciągnąc wampirzycę do stołówki. –Umieram z głodu!

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Odgarnęła włosy z twarzy i pochyliła się nad parującym kociołkiem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem czując delikatną woń wmieszanych ze sobą składników. Był idealny…
   -Trzy kwiaty rumianku. –zwróciła się do Ann wyciągając dłoń. Brązowowłosa szybko odnalazła właściwy słoik i wyjęła z niego roślinkę. –Kwiat utnij pod kątem. –uśmiechnęła się spostrzegając, że ta chciała ciąć na prosto.
   -Dlaczego pod kątem? –zapytała marszcząc brwi.
   -Wchłonie więcej mikstury. Podobnie jest na przykład z różami. Jeżeli chcesz żeby zwiędłe róże odżyły, musisz ściąć im łodyżki pod kątem i wsadzić do wody.
   -Długo jeszcze? –jęknęła Dorcas.
   -Jeszcze trzy składniki i będzie gotowy.–uśmiechnęła się Evans.
   -Trzy stokrotki, raz! –zasalutowała Medison.
   -Wrzucaj pojedynczo. Pierwszy… -zamieszała trzy razy w prawo -…drugi… -jeden w lewo -…trzeci. –dwa razy w prawo. –Sok z żuka. –Astira nacisnęła na pancerz robaka płaskim nożem. –Z życiem. Musisz wycisnąć z niego wszystko, co się da.
   -To obrzydliwe. –jęknęła blondynka, a wszystkie trzy zaśmiały się. –To nie jest śmieszne.
   -Jest. Powinnaś widzieć swoją minę. –mruknęła Meadows.
   -Daruj sobie. Jeju…
   -On nie żyje. Naprawdę wątpię żeby miał ci za złe to, że go rozgniatasz.
   -Uch… Zabierzcie to ode mnie! –jęknęła czując jak pancerz pęka pod naciskiem jej dłoni. Szybko odłożyła nóż i podała deskę z robalem rudowłosej, która śmiejąc się odłożyła zwłoki na bok i wlała sok do kociołka.
   -Nigdy w życiu… -zatrzęsła się blondynka.
   -Jak ty funkcjonujesz na eliksirach? –zapytały zaskoczone Gryfonki.
   -Siedzi ze mną. –obie spojrzały ze współczuciem na Medison. –Na szczęście siedzimy daleko od Ślimaka i nie słyszy jej komentarzy. –skrzywiła się.
   -Ann, wiesz, że cię kocham? –wyszczerzyła się.
   -Astira, wiesz, że masz pająka we włosach? –zapytała słodkim głosem. Angelo podskoczyła i zaczęła machać głową chcąc pozbyć się nieprzyjaciela.
   -Angelo, zamknij się! –wykrzyknęła Evans nie mogąc wytrzymać pisków dziewczyny. Była stanowczo za głośna. –Jakim cudem potraficie całkowicie inaczej zachowywać się poza tym pomieszczeniem?
   -I kto to mówi? –mruknęła Meadows. Żadna nie odpowiedziała. Każda miała bardziej lub mniej ważny powód takiego zachowania i żadna nie miała ochoty o tym rozmawiać.
   -Co to w ogóle jest za eliksir? –zapytała Dorcas przyglądając się przeźroczystej i bezwonnej cieczy.
   -Dowiesz się. –wyszczerzyła się Evans.
   -Ej! Myślałam, że jesteśmy zespołem! –oburzyła się
   -Bo jesteśmy, ale w tej jednej kwestii lepiej żebyście były nieświadome. Dobra, następny. Z tym pójdzie szybciej.
   -Powiedz, że w tym nie będzie żuków.–jęknęła Angelo.
   -Nie będzie. –posłała jej psotny uśmiech. –Do tego użyjemy pająków.
  
Akademia Rayos del Sol, Hiszpania
   Listy od Lucille nigdy go nie zaskakiwały. Zawsze szczegółowo opisywała wszystko co się działo. Znała każdą plotkę i zawsze potrafiła trafnie osądzić czy jest ona prawdziwa czy nie. Ale ona sama nie była plotkarą. Słuchała, bo lubiła wiedzieć o wszystkim. Nie znosiła za to niedopowiedzeń.
   Często zastanawiał się jak to możliwe, że jej mózg wytrzymuje tak duży napływ informacji. Jego głowa bolała od słuchania szczebioczących dziewcząt o super newsach. Nie rozumiał jak mogą wierzyć nawet w najgłupszą plotkę.
   Ale ten list był dla niego zaskoczeniem. Właściwie to nie był to nawet list, a krótka wiadomość.
   „Jeżeli w Twojej szkole znajduje się wampirzyca o nieznanym pochodzeniu, to daj mi znać. Ethel szuka siostry.”
   Dwa zdania, jeżeli nie licząc powitania, pożegnania i podpisu. To musiało być ważne skoro ograniczyła się do takiej formy.
   Złożył dokładnie kartkę i schował ją do kieszeni. Cóż, oczywiście, że rozejrzy się po szkole i wiedział nawet, kto mu w tym pomoże. O tak… Nie odmówi mu. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Wszedł do Sali Jadalnej i zajął miejsce naprzeciwko Saignera. Nałożył sobie warzyw i począł rozglądać się po twarzach uczniów. Wcześniej, nie zastanawiał się nad tym, że w szkole oprócz niego i Menkora, mogą znajdować się jeszcze inni. Ale co tu ukrywać, decydując się na Rayos del Sol, nie przypuszczał, że spotka kogokolwiek z Nieludzi. A tu niespodzianka! Trafia wprost na wampira. Pokręcił głową karcąc się za głupotę.
   -Evans, możesz powiedzieć, co na Merlina,wyprawiasz? –do rzeczywistości przywróciło go ostre warknięcie wampira, który starał się uratować jedzenie przed powodzią.
   -Przepraszam. –mruknął stawiając przewrócony dzbanek.
   -A niech cię… żeby to przynajmniej była gorzka herbata albo woda, ale sok!
   -Zachowujesz się jak baba. –Evans wywrócił oczami.
   -Spójrz na siebie. Siedzisz z głową w chmurach i nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje. A niech cię! Nienawidzę zapachu brzoskwiń. –z obrzydzeniem wtarł dłonie w serwetkę. –I co ci tak bawi? –warknął. –Nie pozbędę się tego odoru przez kilka dni.
   -Przestań histeryzować, ludzie się gapią.
   -Ludzie się gapią. –przedrzeźnił chłopaka.–jakby to cię kiedykolwiek interesowało.
   -A żebyś wiedział, że mnie to interesuje.
   -Jasne! I dlatego wpadasz na śniadania spóźniony i półnagi?
   -Jaki półnagi?! Tylko koszule zapinam w biegu. –wywrócił oczami.
   -A ten numer z podpalonymi bananami?
   -Tak się robi! Nie moja wina, że Matilde nigdy czegoś takiego nie widziała i przestraszyła się, że chcemy podpalić szkołę.
   -Ty chcesz. –wampir przewrócił oczami.–Ogarnij się, bo z tej szkoły pozostaną same gruzy.
   -Dość kiepski argument*. –zachichotał Victor rozglądając się po sali. –Musisz spróbować czegoś innego. –Nagle spoważniał i nachylił się do wampira. –Dostałem list od siostry.
  -I? Co słychać u twojej szanownej siostrzyczki. –zapytał unosząc brew. Sama wiadomość o liście nic nie znaczyła. Przecież Evans regularnie dostawał pocztę. W takim razie ostatnia przesyłka musiała zawierać jakąś specjalną informację.
   -Ile jesteś w Rayos del Sol?
   -To mój czwarty rok, dlaczego pytasz?
   -Bo chcę wiedzieć na ile dobrze znasz studentów. Powiedz mi, czy w szkole są jeszcze jacyś twoi bracia? –Menkor milczał wpatrując się w elfa. Wiedział co kryje się pod hasłem bracia. Nie był przecież głupi. Ale po co jego siostrze, która przecież znajduje się w zupełnie inne szkole, była potrzebna taka informacja?
   -A co? Mało ci? Chcesz nas więcej? Zapewniam cię, że w grupie potrafimy być irytujący. –uśmiechnął się kpiąco i zaczerpnął łyk czerwonego napoju ze swojego kielicha.
   -Jakiś ty zabawny. –Victor wywrócił oczami.–Odpowiesz mi na moje pytanie czy nie?
   -Pomyślmy… -powiódł wzrokiem po uczniach. –Elf, dwie driady… hm… chyba nadal jestem jednym wampirem, wybacz. –powiedział uśmiechając się ironicznie.
   -Ech… trudno. Napiszę jej… -westchnął przewracając oczami. Mimo negatywnej opinii towarzysza, nadal rozglądał się po sali. Nie żeby mu nie ufał, ale zawsze mógł coś przeoczyć, prawda? –Idę do Francésa.**Miał mieć jakąś nową dostawę. –Menkor parskną widząc jego rozmarzoną minę.
   -Idź, może później do was dołączę. –mruknął.
   Victor wstał od stołu i klepnął go po przyjacielsku w bark.
   -Nie ociągaj się za bardzo, bo ominie cię najlepsza zabawa.
  -Jasne, nie ma nic lepszego od babrania się w ziemi. –przekrzywił głowę wpatrując się zmrużonymi oczami w elfa.
   -Przestań, bo zacznę się ciebie bać! –Evans udał że się wzdryga.
   -Znasz się na szermierce? –zapytał po chwili.
   -Trochę. Cioteczka starała się żebyśmy poznali podstawy. Nie mogła się przecież rozmnożyć, a wstydem byłoby gdybyśmy byli całkowicie zieloni.
   -Dobre chociaż tyle. Znajdę coś dla ciebie i popracujemy nad twoją techniką. –uśmiechnął się drwiąco. Przynajmniej w końcu znalazł potencjalnego partnera do ćwiczeń.
   -Nie powiedziałem, że jestem zainteresowany.
   -A ja nie powiedziałem, że przyjmuję odmowę.–Victor przewrócił oczami i ruszył w kierunku wyjścia. W sumie, to nawet mu to odpowiadało. Szermierka… miła odmiana. A wampiry słynęły z talentu w tej dziedzinie.
   Ale teraz czekało na niego coś innego. Zadanie dla specjalnego gościa o specjalnych możliwościach. Wyszczerzył się jak wariat. Czuł się jak mugolski super bohater.
   Roślinki nadchodzę!
   Szczerze powiedziawszy, to myślał, że profesor gorzej przyjmie informacje o tym, że pośród jego wychowanków są Nieludzie. Owszem, wyglądał tak jakby miał zejść na zawał, ale następnego dnia zachowywał się normalnie. Sądząc po zapachu alkoholu, dokładnie sobie wszystko przemyślał. Kilka dni później, poprosił go i Menkora, żeby przyszli do niego po kolacji. Wyraźnie miał jeszcze wiele pytań. Nie mylił się. Gdy tylko podał herbatę zaczął wpływać o ich historię. Chciał wiedzieć wszystko. Ciekawił go zarówno świat z przed wygnania jak i sama wojna i sytuacja po niej. Nie byli wstanie udzielić mu wyczerpujących odpowiedzi. Byli zbyt młodzi… Ale obiecał profesorowi, że będzie mógł porozmawiać z kimś, kto miał większą wiedzę oraz obiecał podrzucić parę książek. Ufał, że cioteczka nie będzie miała nic przeciwko temu.
   I tak też się stało. Bardziej przejęła się tym, czy czegoś sobie nie zrobił niż ujawnionym sekretem. Najwidoczniej uznała, że wystarczy im zabezpieczenie w postaci przysięgi. Nie była nawet zła. Poleciła mu jednie żeby znalazł sobie jakieś zajęcie, które go skutecznie zmęczy. No i znalazł… Profesor wykańczał go magicznie, a teraz Saigner miał go zmęczyć fizycznie. Bardzo mu to odpowiadało. Źle się czuł, gdy przepełniała go energia. Jak to mówią mugole –co za dużo, to niezdrowo.
   Dlatego teraz z radością zmierzał do części szkoły poświęconą salom zielarskim.
   -Dobry profesorze! –zawołał od progu zamykając za sobą drzwi i zabezpieczając pomieszczenie przed podsłuchem.
   -Dobrze, że jesteś. –usłyszał głos dochodzący gdzieś zza ściany roślin. –Akurat je przewieźli i przydałaby mi się pomoc przy przesadzaniu. –Dopiero teraz zauważył czarnowłosego mężczyznę, który niósł w ramionach stos czystych doniczek.
   -Gdzie worki z ziemią?
   -Na zapleczu, przyniesiesz?
  -Jasne. –Evans rzucił torbę i marynarkę na najbliższe wolne krzesło i poszedł na zaplecze. Z westchnięciem zarzucił sobie worek na plecy. Dlaczego nie użył magii? To była niepisana umowa w tych salach. Zero czarów. Chodziło o to żeby uniknąć niepożądanych skutków użycia zaklęć. Większość roślin była bardzo wrażliwa i magia mogła je uszkodzić. Oczywiście nie dotyczyło to mocy Powiernika Ziemi.
   Chłopak położył wór na podłodze i rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiał przyznać, że od feralnego wybuchu mocy, wystrój sali uległ zmianie. Podłogę pokrywał mech i korzenie różnych roślin. Wszystkie rośliny kwitły bujnie zajmując każdą wolną przestrzeń. Nawet drzewa, które wcześniej były zaledwie sadzonkami, znacznie urosły, wydostały się ze swoich donic i wbiły się w kamienną posadzkę w poszukiwaniu wody. Tak więc, pomieszczenie wglądem bardziej przypominała leśną polanę niż salę lekcyjną.
   Uczniowie początkowo bardzo dziwili się nowemu wystrojowi, ale ta zmiana zdawała się przypaść wszystkim do gustu. Oczywiście nie obło się bez pytań, ale na szczęście profesor zbył wszystkich tajemniczym uśmieszkiem.
   -Zajmij się tamtymi liliowcami a ja przesadzę te. –nauczyciel podał mu kilka donic. Rozejrzał się w około –Zaczyna mi brakować miejsca. Muszę część przenieść do innych sal.
   -Jak tak dalej pójdzie, to nikt tu nie będzie mógł wejść.
   -Ta, a to miejsce będzie żyło własnym życiem. Evans, dyrektor mnie zabije, jeżeli ta dżungla rozprzestrzeni się na resztę szkoły. –zaśmiali się obaj. Po przygotowaniu stanowisk pracy, zajęli się roślinami. Victorowi nie przeszkadzało to, że swój wolny czas poświęca na pracy z nauczycielem, wręcz przeciwnie, bardzo mu to odpowiadało. Nie chciał zawiązywać więzi z osobami, które będzie musiał okłamywać. Dlatego trzymał się z Menkorem i poniekąd cieszył się, że jego szkolny opiekun zna prawdę. A praca z roślinami z roślinami? Lubił ją. Odprężała go i sprawiała, że czuł się szczęśliwy.
   Profesor podniósł głowę słysząc wesołe pogwizdywanie ucznia. Niemalże parsknął spostrzegając, że niewiele brakowało aby elf zaczął tańczyć.
   -Victor, jak nazywa się twój ojciec?–zapytał sam nie wiedząc dlaczego akurat teraz wybrał ten moment. Chłopakprzestał gwizdać, a jego twarz na chwilę wykrzywił grymas bólu. Spuścił głowę udając, że poprawia ziemię w donicy.
   -Antares Mourirdeaimer. –powiedział niechętnie. –Dlaczego pan pyta? –zmierzył nauczyciela zimnym wzrokiem.
   Profesor drgną zaskoczony nagłą wrogością chłopaka. Nie rozumiał jego zachowania. Dlaczego pytanie o ojca wywołało u niego taką reakcję?
   -Pytałem,bo z jednym Mourirdeaimerem brałem udział w szkoleniu na mistrza. Chciałem wiedzieć czy istniałaby szansa na kontakt z nim. –twarz Victora złagodniała,ale nadal widział ból w jego oczach. –Nie pomyliłem się, to był twój tata.–uśmiechnął się lekko. Evans spuścił głowę ukrywając twarz za kurtyną włosów.
   -Ma pan pecha. Nie żyje. –szepnął. –Nie, to nie Łowcy go dopadli.
   -Przykro mi. –to nie były puste słowa. Wiele razy spierał się z Antaresem, ale pomimo licznych zwad naprawdę lubił go i cenił. Najmłodszy mistrz eliksirów. Był naprawdę niesamowity… i martwy.
  -Czarodziej? –zapytał.
   -Tak. Wie pan, nie jesteśmy niezniszczalni. –spróbował się uśmiechnąć i prawie mu się to udało. –Pana gatunek wyjątkowo pociąga władza. –zaśmiał się gorzko.
   -Po trupach do celu.
  -Dokładnie. To zadziwiające, że jeszcze się nie powbijaliście nawzajem.
   -A wy?
   -Nie dla nas pragnienie władzy i potęgi. Nasza moc jest zarówno zbawieniem jak i przekleństwem. –skrzywił się. Nie musiał mu tego tłumaczyć. Nie kiedy wiedział o powodach dla których zostali zmuszenie do ucieczki na Wyspę i nie po tym czego był światkiem. Moc była olbrzymim brzemieniem i łatwo mogła przyczynić się do śmierci.
   -Lubisz eliksiry? –zapytał starając się zmienić temat rozmowy.
  -Bardzo… chyba nawet bardziej niż zielarstwo.
  -Jest to możliwe?
  -Oczywiście! Ja i moja siostra, Lily, mamy małego bzika na punkcie mikstur.
  Francés uśmiechnął się i obiecał sobie, że zrobi wszystko żeby skontaktować chłopaka z Mistrzem. Będzie zachwycony mogąc nauczać syna Antaresa. Musi się kiedyś przejść do Niny i poobserwować dzieciaka.
   -Znalazłem dla ciebie miecz. –usłyszeli od strony drzwi. –Jest lekki więc nawet ty powinieneś być wstanie go utrzymać.–wampir odłożył rzeczy i podszedł do nich podwijając po drodze rękawy koszuli.
   -Zamierzacie ćwiczyć szermierkę? –zapytał zaskoczony nauczyciel.
   -Tak. Nudzi mi się samemu, a jego ktoś musi wprowadzić na wyższy szczebel umiejętności. Kto to słyszał, żeby spadkobierca takich rodów jak Gryffindor i Mourirdeaimer nie potrafił perfekcyjnie posługiwać się białą bronią.
   -Przerażające… -mruknął Victor przewracając oczami.

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Siedziała przy stole Grfonów powoli spożywając śniadanie. Nie spieszyło się jej. Siedząca obok niej Meadows starała się ukryć podekscytowanie i leniwie rozglądała się po Wielkiej Sali.
   -Idzie. –szepnęła do rudowłosej sięgając po puchar z sokiem dniowym.
   Lilliane leniwym wzrokiem spojrzała na nauczyciela obrony.
   -Wszystko gotowe?
   -Tak. Ann dogadała się ze skrzatką i ta obiecała to zrobić. –Lily skinęła głową. Wszystko szło zgodnie z planem. Niczego nieświadomy nauczyciel sięgnął po puchar…
   -Zaczynamy bal
____________________________________________
*opis pomieszczenia z rozdziału 9 cz. 2.
**nie wiem czy dobrze odmieniłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz