Ona, On... My. Wy. Oni... część III
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Leżała na wznak pogrążona w ciemności. Nie mogła spać. Czuła, że coś jest nie tak, że niedługo coś się zmieni. Odsunęła kotarę łóżka i zsunęła się na zimną podłogę sypialni. Nie przejmując się chłodem, podeszła do okna. Usiadła na parapecie i wyjrzała na błonia skąpane w srebrzystym blasku księżyca. Westchnęła cicho zmęczona. Martwiła się i to bardzo. Nie wiedziała, co ma robić. Najchętniej poszłaby od razu do Delii i zrobiłaby jej awanturę za to, e ich rozdzieliła... Ale to nie było w jej stylu. Zresztą, krzyki w niczym by jej nie pomogły. Co się stało, to się nie odstanie. Widocznie taki los był im pisany. Ale, to nie zmieniało faktu, że chciałaby być razem z nimi... Schowała twarz w dłoniach i starała się nie rozpłakać. Tak bardzo się o nich bała...
Dwoje wampirów i jeden Czytający z gwiazd, Saovir... Cóż za dziwny zbieg okoliczności. Oni trafili na świadomych prawa, wysokich rodem. A ona? Remus Lupin nie miał zielonego pojęcia o zasadach panujących w ich świecie, nie zdawał sobie sprawy z istnienia zorganizowanego społeczeństwa Nieludzi. Żył w głębokiej nieświadomości, a ona nie miała prawa... Nic nie mogła zrobić żeby wprowadzić go do ICH społeczeństwa. Była całkowicie bezradna wobec zad. Kodeksu, który stworzyli jej przodkowie. Na nim opierał się ICH cały świat stworzony po Wielkiej Wojnie, która zmusiła jej braci do ukrawania swojego istnienia. Odpadki społeczeństwa... Ludzie byli tacy ślepi.
Uniosła głowę i spojrzała na gwiazdy... Tajemnicze punkty, z których niektórzy umieli wyczytać prawdę i przyszłość. Alkor Ascendance... Kto by przypuszczał, że to akurat na niego trafi Daniel?
Akademia Yamato, Japonia, 1 września 1974 roku
Czarnowłosy chłopak stanął przed drzwiami prowadzącymi do sali, w której miała odbyć się powitalna uczta. Słyszał, przytłumione przez drzwi, wesołe rozmowy uczniów, którzy witali się ze sobą po dwumiesięcznej rozłące i coraz bardziej tracił ochotę na dołączenie do nich. Nie chciał być tym nowym. Nie miał ochoty być w centrum uwagi. Nie teraz... Skupiona na nim uwaga nie przeszkadzała mu podczas meczów, ale obezna sytuacja znacznie różniła się od szkolnych rozgrywek. Podczas gry był skupiony na kaflu i swoich przeciwnikach, a teraz nie miał na czym skoncentrować swojej uwagi. Stukot obcasów odwrócił jego uwagę od nadchodzących chwil.
-Gotowy? -zapytała wesoło jego nowa nauczycielka historii. Skinął głową i poprawił białą koszulę. -Nie czym się denerwować. -zapewniła go uśmiechając się pocieszająco. Spojrzał w jej ciemnoniebieskie oczy i postarał się odwzajemnić grymas. Chyba nawet mu się udało, gdyż uśmiech kobiety poszerzył się jeszcze bardziej. Zaśmiała się pod nosem i pchnęła drzwi. -A więc chodźmy. Zobaczymy, który smok weźmie cię pod swoje skrzydła. -szepnęła tajemniczo i przepuszczając go w drzwiach, weszła do sali zamykając wrota...
Rozmowy ucichły i każdy wpatrywał się w postać idąca środkiem sali. Daniel szedł przed siebie nienaturalnie wyprostowany i mógłby się założyć, że gdyby zobaczył go teraz Victor, to nie mógłby opędzić się od złośliwych komentarzy po tytułem "połknąłeś kij". Prychnął pod nosem i zatrzymał się pośrodku sali tak, jak kazał mu dyrektor podczas ich krótkiej rozmowy. Dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu. Pięć stołów, ustawionych równolegle względem siebie zajmowali uczniowie. Nie były one tak długie jak w jego byłej szkole, ale mógł to wyjaśnić liczebnością studentów. Szósty, ustawiony prostopadle do pozostałych, stół zajmowali nauczyciele. Każda osoba, bez względu na wiek, wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem. Nie wiedział, co ma zrobić. Bezradnie rozejrzał się i wtedy poczuł, że coś zbliża się w jego stronę. Odwrócił się szybko i stanął oko w oko ze srebrno-niebieskim smokiem. Zwierze wpatrywało się w niego i zdawało się Danielowi, że spojrzenie fioletowych ślepi przeszywa go na wskroś. Czuł jak jego ciało ogarnia chłód, a po chwili coś ciepłego otacza jego serce. Sapnął zaskoczony, ale nie poruszył się nawet o milimetr. Zwierze, wydało z siebie zadowolony pomruk i cofnęło się, by po chwili ruszyć prosto na sparaliżowanego chłopaka. Cielsko smoka minęło go o milimetr. Zwierzę okrążyło go i zniknęło wnikając w materiał marynarki na jego plecach. Daniel słyszał, że ktoś klaszcze, po chwili brawa rozbrzmiały w całej sali... A on nadal stał. Wreszcie ktoś, śmiejąc się, złapał go za rękaw i posadził przy stole. Uczniowie śmiali się podając mu ręce, przedstawiając się i gratulując. On jednak, nadal czuł jedynie zimno swojego ciała i serce, które starało się rozgrzać zmarznięte członki. Tylko ono się dla niego liczyło... Ono i rozumny wyraz oczu spotkanego przed chwilą zwierzęcia...
-Wietrzny Smok. -usłyszał melodyjny głos, który przywrócił go do rzeczywistości. Odwrócił głowę i jego wzrok napotkał spojrzenie miodowych oczu.
-Słucham? -zapytał mało przytomnie.
-Wietrzny Smok, Smok wiatru. -powtórzył. Widząc niezrozumienie na twarzy czarnowłosego zaśmiał się. -Ten smok, który przyjął cię pod swoją opiekę, to legendarny Wietrzny Smok, król przestworzy.
-Och. -tylko tyle zdołał odpowiedzieć Evans. Czuł się jak komplety idiota. Rozejrzał się po sali i dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie uczniowie i nauczyciele powinny przyciągnąć jego uwagę zaraz po wejściu do sali. To nie sześć stołów było tutaj najważniejszymi rzeczami, ale to nie wątpliwie one rzucały się w oczy. Oprócz nich w rogach sali i tuż przed stołem grona pedagogicznego, stało pięć wielkich, okrągłych mis ustawionych na podestach złożonych z czterech kwadratowych płyt, które tworzyły coś na kształt piramidy Dżosera. Wszystkie te elementy zostały stworzone z kamienia, które swoim kolorem przypominało piaskowiec, ale piaskowcem być nie mogło... Misy wypełnione były bezbarwną cieczą, z która nieustannie parowała tworząc mgłę unosząca się w stronę sufitu. Samego sklepienia sali nie można było dostrzec właśnie ze względu na to zjawisko. Całe pomieszczenie oświetlały czerwone lampiony, które zdawały się wyłaniać z pustki. Po miedzy nimi, można było co jakiś czas dostrzec przelatujące widmo smoków... srebrno-niebieskiego, fioletowo-niebieskiego, zielono-brązowego, srebrno-czerwonego i fioletowo-czerwonego.
-Pod swoją opiekę? -zapytał Daniel odwracając się z powrotem do miodowookiego. Chłopak uśmiechnął się lekko i założył za ucho nieposłuszny kosmyk swoich długich, białych jak śnieg włosów.
-Eizo, czy mógłbyś pokazać naszemu nowemu koledze swoje plecy? -białowłosy zwrócił się do chłopaka siedzącego koło Daniela. Japończyk odłożył sztućce i wykonał prośbę kolegi. Na czarnym materiale marynarki miał wyszytą kolorowymi nićmi podobiznę Wietrznego Smoka.
-Hogwart ma podział na domy, których nazwy pochodzą od nazwisk założycieli, a u nas wyboru dokonują duchy przyjaciół twórców Akademii i na ich prośbę podejmują się pewnego zadania, jakim jest opieka na studentami. Teraz już rozumiesz? -zapytał uśmiechając się szeroko.
-Tak, teraz już wszystko wydaje mi się jasne. -zapewnił Daniel podnosząc kielich i biorąc niego łyk soku.
-Na pewno? -Danielowi nie spodobało się to przenikliwe spojrzenie jakim obdarzył go jego rozmówca, ale nic nie powiedział. Przymknął oczy i wsłuchał się otoczenie chcąc pozbyć się dziwnej niepewności ze swojego umysłu. I wtedy TO poczuł. Zrozumiał, że białowłosy nie jest tym za kogo go uważał. Nigdy nie spotkał się z taką aurą. Zacisną pieść ukrytą pod blatem stołu i starał się, żeby jego twarz nie wyrażała jego prawdziwych emocji. Żółtooki nie był Azjatom i na pewno nie mógł być też człowiekiem. Daniel otworzył oczy i zmierzył swojego rozmówcę wzrokiem... Długie, białe włosy spięte w kilku miejscach błękitnymi koralikami opadały mu na ramiona okalając jasną twarz. Wąskie wargi wykrzywione w lekko drwiącym uśmiechu, miodowe oczy, w których widział zainteresowanie, rozbawienie i coś na kształt wyczekiwania. ON wiedział kim jest Daniel i Evans miał wrażenie, że wiedział o ich spotkaniu już od bardzo dawna. Źrenice czarnowłosego rozszerzyły się z zaskoczenia...
-Ty jesteś... -zaczął, ale nie musiał kończyć. Odpowiedziało mu krótkie skinienie głową.
-Tak. -Saovir upił łuk ze swojego kielicha i zajął się swoim posiłkiem.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
Szła powoli szkolnym korytarzem wyglądając smętnie przez mijane okna. Była piękna pogoda. To chyba ostatni słoneczny i zarazem ciepły dzień w tym roku. Westchnęła cicho... Chciała wyjść na dwór ale nie samotnie. Nie miała na to najmniejszej ochoty, nie dziś... Wzdychając po raz kolejny ruszyła żwawym krokiem do biblioteki... Nie wyjdzie sama! O nie! Znała dwie osoby, którym na pewno przyda się trochę świeżego powietrza. Wchodząc skinęła na powitanie bibliotekarce i skierowała się do działu mistycyzmu. Uśmiechnęła się do siebie, gdy tylko dostrzegła dwie czarne czupryny pochylone nad jakąś księgą zapewne poświęconej sztuce ważenia eliksirów.
-Idziemy na dwór. -oznajmiła bez zbędnych ceregieli i zaczęła pakować ich rzeczy. Chciała właśnie zebrać pióra Snapea, gdy ich właściciel złapał ją za nadgarstki.
-Możesz powiedzieć mi,co ty, do diabła, robisz? -syknął nadal przytrzymując jej ręce. Evans podniosła głowę i hardo spojrzała mu w oczy.
-A na co to ci wygląda? -zapytała beztrosko nic sobie nie robiąc z zachowania Ślizgona. -Pakuję twoje rzeczy.
-Widzę. -warknął -Nie życzę sobie żebyś ruszała cokolwiek z tego blatu, co nie należy do ciebie.
-Dobrze, w takim razie spakuj się sam. Idziemy na dwór. -starała się zachować spokój. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko nie traciła entuzjazmu.
-Nie będę się pakować, bo nigdzie nie idę.
-Owszem idziesz. To ostatni słoneczny dzień w tym roku. Po za tym, kiedy ostatnio byłeś na świeżym powietrzu? -zapytała przyglądając się jego twarzy o niezdrowym, ziemistym kolorze.
-To nie twoja sprawa.
-Lilliane ma rację, Sev. Nie możemy przez cały czas siedzieć w szkole. Jest ładnie, moglibyśmy usiąść pod drzewami przy jeziorze. -wtrącił Regulus, któremu pomysł Gryfonki od razu przypadł do gustu. Miał dość tej zakurzonej trupiarni.
-Dwa do jednego, pakuj się -mruknęła Evans, a Snape wreszcie puścił jej nadgarstki -Spotkamy się przy wyjściu z biblioteki. -rzuciła przez ramię i zniknęła między regałami.
Severus warknął co pod nosem i zaczął pakować swoje rzeczy. Przegrał z Gryfonką i to na dodatek z dziewczyną. Przeklęta Evans... Wziął ciężkie woluminy i ruszyli w stronę biurka bibliotekarki chcąc wypożyczyć potrzebne tomy. Zbliżając się do celu dostrzegł Evens rozmawiającą ze "Strażniczką skarbnicy wiedzy" -panią Pince. Stała przy biurku rozmasowując ręce i co jakiś czas wskazując na któryś z leżących przed nią opasły wolumin. Snape'a ogarnęło poczucie winy, gdy dostrzegł czerwone ślady w miejscach, na których przed chwilą zaciskał swoje dłonie. Nie chciał sprawić jej krzywdy... Przecież... Nie był taki, prawda? Zacisnął pięści chcąc się uspokoić i ruszył przed siebie.
-Ciachałbym wypożyczyć te książki. -zwrócił się do pani Pince, która przerwawszy rozmowę z rudowłosą, zwróciła na niego swoje wielkie oczy ukryte za grubymi szkłami okularów. Sprawnym ruchem podniosła książki przeglądając ich tytuły i wreszcie skinęła głową.
-Wracają na miejsce najpóźniej jutro. -powiedziała władczym tonem. -Panno Evans, nie przypuszczam żeby w bibliotece była księga o takim tytule.
-W takim razie dziękuję. -odpowiedział grzecznie, ale w jej głosie można było usłyszeć nutkę zawodu. Najwidoczniej bibliotekarkę urzekł pełen smutku wzrok dziewczyny, bo nie wróciła od swoich zajęć, tylko zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś.
-Jednakże... Myślę, że da coś się zrobić. Mam pewnego znajomego, który może posiadać ten tytuł. Jeżeli ktoś za ciebie poręczy, to być może uda mi się go wypożyczyć dla ciebie. -odpowiedziała powoli, mierząc czternastolatkę wzrokiem. -Ale z tym chyba nie będzie problemu. Profesor McGonagall bardzo cię chwali.
-Dziękuję bardzo. -odpowiedziała lekko speszona. Severus prychnął w myślach. Cokolwiek chciała Evans, zawsze to dostawała. Zastanawiał się jak ona to robiła. -Do widzenia.
-Do zobaczenia, dziecko. -dopowiedziała jeszcze pochylając się z powrotem nad pergaminami rozłożonymi na biurku.
Lily wzięła książki pod rękę i skinęła na chłopaków żeby poszli za nią. Gdy tylko przekroczyli próg, Regulus zrównał się z nią i od razu, jak na dobrze wychowanego arystokratę, zaproponował jej, że poniesie jej księgi. Dziewczyna podziękowała mu delikatnym uśmiechem...
Severus skrzywił się na taki pokaz uczuć. Nie podobało mu się to, co Evans robiła z Młodym. Sev zaobserwował dziwne zachowanie chłopaka już przy ich pierwszym spotkaniu we trójkę. Black aż lgnął do tej Gryfonki. Na początku jedynie na nią patrzył podczas ich spotkań w bibliotece, ale potem, zaczął wręcz szukać pretekstów, żeby móc spędzać razem z nimi jak najwięcej czasu. Spape'owi nie przeszkadzałaby ta sytuacja, gdyby nie przeczucie, że to właśnie obecność rudowłosej jest przyczyną dziwnego pędu do wiedzy młodszego Ślizgona... Miał tylko nadzieję, że chłopak nie zakocha się w niej...
Na błoniach było dużo osób, ale to im nie przeszkadzało. Znaleźli ustronne miejsce z dala od reszty uczniów. Snape i Black usiedli pod jednym z drzew i wrócili do eliksirów. Severus, chcąc nie chcąc, musiał przyznać Evans rację. Świerze powietrze podziałało na nich ożywczo. Zwłaszcza rozbudziło Regulusa, który natychmiast przestał ziewać i jęczeć, że chce mu się spać.
Severus właśnie tłumaczył dlaczego należy akurat tyle razy zamieszać eliksir zgodnie z ruchem wskazówek zegara, gdy usłyszeli chlupot. Natychmiast podnieśli głowy znad kartek księgi i spojrzeli na jezioro. To Lily stała na brzegu ściskając w ręce garść płaskich kamieni, a drugą dłonią wykonywała niewielki zamach. Rzuciła następnym kamieniem, który odbił się od gładkiej tafli by po chwili zatonąć pozostawiając po sobie jedynie zniekształcone kręgi.
Teraz, gdy na nią patrzył, Severus dostrzegł wreszcie jej prawdziwe oblicze pozbawione maski. Nareszcie nie udawała kogoś, kim nie była. Ale ten widok go nie ucieszył. Doskonale widział smutek i zaniepokojenie na jej zwykle uśmiechniętej i radosnej twarzy. Nie wiedział o czym myśli, ale jej odległe spojrzenie, mówiło mu że jest daleko stąd... Może nawet poza Anglią.
-Nie wołaj jej. -powiedział do Blacka dostrzegając, że chłopak nabiera powietrza w płuca żeby krzyknąć. -Jeżeli będzie chciała nam zaufać to to zrobi.
-Skąd wiesz, co chcę zrobić? -zapytał nie odwracając wzroku od rudowłosej.
-Nie trzeba być jasnowidzem. Jesteś koszmarnie przewidywalny. -mruknął patrząc jak rudowłosa odwraca się do nich i pochyla się po kolejne kamienie. -Black, dopóki nic się nie dzieje, nie mam nic przeciwko waszym kontaktom. Bez względu na to, jak bardzo jest utalentowana, wątpię żeby twoja rodzina przyjęła ją z otwartymi ramionami, nawet gdyby była jedynie twoją przyjaciółką.
-Nie mów do mnie Black. -warknął starając się powstrzymać rumieniec zalewający mu twarz. -Nie jestem Syriuszem. -dodał po chwili już spokojniej.
-Dobrze ci radzę, nie rób niczego głupiego. -syknął starszy Ślizgon puszczając uwagę kolegi mino uszu.
-Wiem... Nie martw się, będę grzeczny.
-To nie jest śmieszne! Nie mam zamiaru ratować cię z tarapatów, gdy twój brat dowie się, że się z nią zadajesz.
-A ty? Dlaczego nie zaczniesz martwić się o siebie, co?
-To nie twoja sprawa. -warknął obruszony Snape rzucając chłopakowi zimne spojrzenie ciemnych oczu. Dopiero teraz Regulus zrozumiał, co powiedział.
-Ja... Przepraszam. Nie powinienem był...
-Tak, nie powinieneś. -syknął. -To moja sprawa i sam sobie poradzę. W każdym razie, nie pozwolę, żebyś wpakował się w jakieś bagno, przez tę... Evans.
Severus patrzył na Backa, który wpatrywał się zamyślony w Lilliane, która stała teraz wpatrując się w horyzont.
-Nie martw się. Ona nawet mi się nie podoba. -powiedział po chwili nadal nie odwracając od niej wzroku. -Chodzi po prostu o to, że jest coś z nią nie tak... Mam wrażenie, że mnie hipnotyzuje, przyciąga... Nie rozumiem tego. -powiedział spokojnie, cedząc słowa. Nie miał odwagi spojrzeć na Severusa.
-Tak, trudno jest się jej pozbyć. -przyznał śledząc ruch ręki rudowłosej. -Mimo wszystko jest Gryfonką a my Ślizgonami... -nie musiał kończyć. Wiedzieli, że tworzenie więzi między nimi będzie niesamowicie trudne, a ich przyjaźń -niezrozumiała dla pozostałych osób w szkole. Jednakże, czuli, że nie mogą zrezygnować z obecności tej dziwnej istoty, która wkradła się do ich świata i zajęła miejsce w ich życiu... Nie mogli i nie chcieli walczyć z przeznaczeniem.
Rzuciła kolejny kamień i stała przez chwilę nieruchomo śledząc jego lot. Kamień w końcu zatonął. Chwyciła następny i wykorzystując całą swoją złość i frustrację, cisnęła go prosto w turkusową taflę burząc tym samym jej gładką taflę. Westchnęła cicho... Nawet natura nie dawała jej spokoju. Była zmęczona, cholernie zmęczona i nie wiedziała, co ma robić. Nie widziała żadnego rozwiązania, żadnej nadziei... Nie cierpiała niewiedzy, braku informacji... Tej beznadziejnej pustki w ograniczonym umyśle...
Jej starsza siostra odkryła powód przybycia wampirzycy do francuskiej akademii. Ale czy był on prawdziwy? Jaką miała pewność, że Ethel Cromwell poszukuje swojej zaginionej młodszej siostry? Skąd mogła mieć pewność, że ich spotkanie nie zostało zaplanowane? Dodatkowo pozostała dwójka Nieludzi, którzy dziwnym trafem od razu znaleźli się przy jej braciach... Za dużo tych zbiegów okoliczności. Za dożo, żeby uwierzyć, że to tylko przypadki... Ale przecież, sami pisali, że ich nowi znajomi, poza jednym wyjątkiem, wydawali się być niepewni podczas pierwszego spotkania...
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz