3 sierpnia 2012

08. To co siedzi w drugim człowieku jest rzeczą nieodgadnioną

To co siedzi w drugim człowieku jest rzeczą nieodgadnioną

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Każdy dzień przynosi ze sobą coś nowego, niezwykłego, ale nie zawsze potrafimy dostrzec zmiany w naszej codzienności. Czasem są zbyt drobne, aby przeciętny obserwator mógł je dostrzec, a czasem są tak ogromne, że zmieniają cały nasz świat, burzą dotychczasowy porządek, tworząc nowe zwyczaje... Totalna katastrofa...
   Delia spojrzała znad kociołka na swoją rudowłosą podopieczną. To już któryś z kolei dzień, kiedy siedziały razem w małym gabinecie, obie pochłonięte swoimi zajęciami, milczące... Nowa pielęgniarka uwielbiała towarzystwo dziewczyny, ale martwiła ją obecna sytuacja. Słyszała o tym jak potraktowała czwórkę chłopaków, którzy dręczyli jakiegoś Ślizgona. Była z niej dumna. Niewiele osób postawiłoby się zorganizowanej bandzie, będąc nowym w obcym miejscu... Ale wiedziała też, że Lily w pewien sposób zakolegowała się z tą grubą. Rozczarowanie... bardzo boli... Szczególnie jeżeli pokładaliśmy w kimś wielkie nadzieje. Doskonale wiedziała, że Lily nie będzie mogła być w pełni szczera w stosunku do innych, ale miała nadzieję, że zazna choć namiastkę przyjaźni. Tymczasem, gdy znalazła kogoś komu mogła zaufać... Zapewne poczuła się zdradzona.
   Stuknęła chochlą o brzeg kociołka i odłożyła ją na blat stołu. Zmniejszyła płomień pod kociołkiem i usiadła przy stole naprzeciwko Lily. Evans nie zauważyła jej. Była pochłonięta czytaniem książki, z kolei muzyka, płynąca z odtwarzacza, skutecznie zagłuszała dźwięki towarzyszące pracy panny Secretprotectrce. Delia zmarszczyła brwi, gdy poczuła emocje emanujące z drobnej sylwetki czternastolatki... Wyciągnęła przed siebie dłoń i delikatnie wyjęła słuchawki z uszu rudowłosej.
   -Dlaczego maskujesz uczucia? -zapytała, gdy zielone oczy spojrzały na nią pytająco.
   -Sama nie wiem -dziewczyna opuściła wzrok z powrotem na książkę. Delia westchnęła cicho doskonale czując smutek, wstyd i zażenowanie swojej rozmówczyni.
   -Lily... -zaczęła, ale przerwano jej.
   -To wszystko jest takie... dziwne. -wzruszyła ramionami. Poczuła, jak wampirzyca podnosi ją i usadawia ją sobie na kolanach.
   -Ogniku, zrzuć maskę... Tutaj nic ci nie grozi. Jesteśmy tylko my dwie. -szepnęła głaszcząc ją po włosach.
   -Wiem. Ale to jest takie dziwne i nowe... Wcześniej miałam przy sobie przez cały czas Daniela, Victora albo Lucy. Teraz mam tylko ciebie. To nie tak, że twoje towarzystwo jest gorsze...-zaczęła się bronić.
   -Wiem. Ich miałaś przy sobie w każdej chwili, a ja...
   -To może wydać się dziwne, że spędzam z tobą tyle czasu. Uczniowie nie są zżyci z pracownikami szkoły.
   -Zbaczasz z tematu... -mruknęła Delia.
   -Nie udało mi się... ech... -westchnęła - Nie mogę być sobą. Gdy jestem w wielkiej sali, w kasie, na korytarzu... uch! Nawet w sypialni jetem obserwowana przez innych. -powiedziała ze złością.
   -Oceniają...
   -Oceniają. Nic o mnie nie wiedzą, a już chcą mnie oceniać. Remus był pierwszą osobą, którą potkałam, i która nie chciała tego robić. Patrzył i obserwował, ale nie tworzył pochopnych opinii i nie krytykował. Pomogłam mu, a ona pomógł mnie. Myślałam, że skoro oboje mamy tajemnicę, to w jakiś sposób jesteśmy sobie bliscy.
   -Wiesz, że jest wilkołakiem? -zapytała Delia patrząc z zaciekawieniem na swoją podopieczną. Nieludzie wyczuwali swoich pobratymców, ale jeżeli wcześniej nie spotkało się przedstawiciela danego gatunku, to trudniej było ustalić kim jest. A Lilliane... Nigdy nie miała kontaktu z człowiekiem wilkiem.
   -Tak... Na początku nie wiedziałam, co jest z nim nie tak, ale później... Miałam wrażenie, że zamiast niego w Pokoju Wspólnym stoi wilk. -Wampirzyca skinęła głową... Idril też tak miała... Nazywała to intuicją.
   -Jedno mnie zastanawia... Skoro jest wilkołakiem, to zapewne wie czym jest odrzucenie, upokorzenie... Czemu więc zachowuje się w ten sposób? Powinien wiedzieć, co czuje Severus. To chore...
   -Tak, to chore. Nie wiemy jednak, co siedzi w jego głowie. Może tak naprawdę taki nie jest. Poobserwuj go, zanim go skreślisz. -Lilliane prychnęła
   -Jasne! W sumie nic ostatnio nie robię, tylko walczę z innymi na spojrzenia. Ludzie są nienormalni. Co? -zapytała zaskoczona czując jak obejmujące ją ramiona drżą od powstrzymywanego śmiechu.
   -Jesteś taka podobna do swojej matki. -poczochrała jej włosy. -Ona też nie rozumiała ludzi, ale kochała ich...
   -Cioteczka Mi jest niesamowita...
   -Tak, to najlepszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam. A teraz idź. Spróbuj choć udawać, że zasymilowałaś się z otoczeniem. -dodała podchodząc z powrotem do kociołka.
   -Jakieś wskazówki? -westchnęła zrezygnowana Lilliane. Wiedziała, że wampirzyca robi to dla jej dobra, ale jej naprawdę, w pewien niezrozumiały sposób, pasowała ta cała sytuacja.
   -Na początku zacznij odrabiać prace domowe w bibliotece.
   -Ale tutaj mam chodzącą encyklopedię!
   -Zawsze możesz zaczarować książkę tak, aby miała nóżki. -odparła spokojnie Delia podając jej flakonik z eliksirem.
   -To nie to samo. -westchnęła czując, jak ręka spoczywająca na jej głowie czochra jej włosy. -One wbrew pozorom były ułożone! -oburzyła się przygładzając rude kosmyki.
   -Jasne... Kolorowych snów, Ogniku.
   -Branoc.

Akademia magii Beauxbatons, Francja
   Z cichym westchnięciem zanurzyła się  w ciepłej wodzie wypełniającej wannę. Ułożyła swobodnie ręce wzdłuż ciała starając się rozluźnić bolące mięśnie. W ostatnich dniach nie mogła nawet pomyśleć o czymś takim jak relaks. Była zbyt zdenerwowana...
   Cromwell... ród wampirów... Każdy Świadomy Prawa o nim słyszał. Wielkie, wybitne jednostki mające ogromne wpływy zarówno u Nieludzi jak i u czarodziei. Po mino tego, że ludzie boją się Dzieci Nocy, to każdy marzy żeby mieć ich po swojej stronie... Niesłychana potęga i władza. To przyciąga każdego śmiertelnika.
   Na Lucy pozycja rodu Ethel nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Ich rodziny były sobie równe, jeżeli nie Gryffindorowie stali wyżej w hierarchii. Ich pozycji nie mógł nawet zmienić mezalians, jakiego dopuściła się jej matka poślubiając Jeźdźca. Swoją drogą cóż za nie takt, wspominać o tym w towarzystwie dziedziczki. Najstarszej z potomków.
   Co prawda zaskoczył ją fakt, że spotkała kogoś TAKIEGO w tak przyziemnym miejscu jak szkoła. Zawsze wydawało jej się, że ich drogi skrzyżują się dopiero na jakiejś oficjalnej uroczystości. Nie była przygotowana na coś takiego... Gdyby wiedziała z kim ma do czynienia, to od samego początku postąpiłaby całkowicie inaczej. W ich kręgach wymagane było specyficzne, oficjalne zachowanie. Miało to na celu utrzymanie neutralnych lub przyjaznych stosunków pomiędzy rodami, tak aby w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia, móc szybko znaleźć lojalnego sojusznika. Nie wspominając o więzach magicznych... Nie bez powodu jej matką chrzestną była wampirzyca... Wyrównywanie charakterów sygnatur było czymś niezbędnym dla zachowania równowagi... Czysta magia elfa dla ochrony wampira, ciemna moc wampira dla elfa... Tak było od wieków.
   Tymczasem ona postąpiła zupełnie inaczej niż powinna łamiąc przy tym większość zasad etykiety. Mógł pocieszać ją jedynie fakt, iż Ethel również dała się ponieść emocją zapominając o zasadach dobrego wychowania. Lucille wybaczyła jej. Wydawała się szczera w swoim żalu. Lucy nie wątpiła w to, że wampirzyca wie jak to jest stracić rodzinę. Słyszała, co się stało z jej rodzicami podczas wojny... To była krwawa rzeź... Podczas niej swoje życie straciło wielu nieludzi jak i czarodziei. Ale Ethel straciła nie tylko swoich rodziców. Jej młodsza siostra zaginęła i nigdy jej nie odnaleziono. Podobno ktoś, chcąc ją chronić, wyprowadził ją z pałacu.
   Podobno mała Cromwell miała specyficzną umiejętność... Opowieści mówiły, że nie chciała dorosnąć. Dlatego też zażyczyła sobie pozostać w ciele dziecka. Tak też się stało. Wampiry dorastały, a ona nadal była taka sama. Rozkoszna dziewczynka... Dobra pani.
   Lucille wynurzyła się gwałtownie spod wody. Odgarnęła mokre włosy z twarzy i aż sapnęła odkrywając to, co do tej pory było przed nią odkryte. Ethel nie była tutaj z jej powodu. Szukała siostry...     

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Anglia
   Na początek pójść do biblioteki...
   Zatrzymała się przed drzwiami upewniając się, że na pewno znajduje się we właściwym miejscu. Wszystko się zgadzało. A tak liczyła, że uda się przedłużyć poszukiwania.
   A gdzie podziała się twoja lwia odwaga?
   Została w dormitorium...
   Zrezygnowana poprawiła torbę na ramieniu i pchnęła drzwi. Znalazła się w ogromnym pomieszczeniu, którego główny element umeblowanie stanowiły wysokie regały wypełnione kolorowymi woluminami... Biblioteka jakich wiele. Nie różniła się za bardzo od innych.
   Bibliotekarka pochylona nad jakimś czasopismem oderwała się na chwilę od czytania i posłała jej pytające spojrzenie. Lily skinęła jej sztywno głową i skierowała się w stronę regałów. Starała się nie zwracać wagi na zainteresowane spojrzenia uczniów. Zapewne każdy z nich słyszał już o tym co zrobiła... Jak oni ich nazywają? Hncwoci.
   Prychnęła cicho pod nosem z ściągnęła opasłą księgę z półki. Wypracowanie z transmutacji... Uśmiechnęła się pod nosem... Nie ma to jak nauka, gdy obcy próbują przewiercić cię wzrokiem na wylot. Okropność. Ale skoro znalazła książkę, to teraz pozostaje jej już tylko znaleźć jakiś wolny stolik. Tak też zrobiła. Szybko omijała miejsca, gdzie przebywali uczniowie, i już zapewne zdecydowałaby się wrócić i zapytać kogoś, czy może się dosiąść, gdy zobaczyła pusty stolik... był idealny. Zasłonięty przez regały, samotny i co najważniejsze całkowicie oddany wyłącznie do jej dyspozycji. Lepiej być nie mogło. W sumie nie powinno dziwić ją to, że nikogo tutaj nie było. Było stąd dość daleko do wyjścia, a księgi na regałach wyraźnie wskazywały na to, iż jest to dział mistycyzmu. Niewielu czarodziei się nim interesuje...
   Z cichym westchnięciem zajęła jedno z krzeseł. Położyła delikatnie wolumin na ciemnym, wysłużonym blacie i zaczęła grzebać w swojej torbie. Po chwili wyjęła z niej odtwarzacz, pióro, kałamarz i kilka czystych pergaminów. Z zadowolonym uśmiechem włożyła słuchawki do uszu i nacisnęła przycisk play... Płyta powoli zaczęła się kręcić i zalał ją delikatny dźwięk skrzypiec...

   Spokojnie przemierzał przejścia po między regałami. Sapnął cicho poprawiając stos książek w swoich ramionach. Były wyjątkowo ciężkie, ale cóż mógł na to poradzić. Nie mógł użyć zaklęcia, ponieważ bibliotekarka nie lubiła, gdy rzucali zaklęcia na drogocenne woluminy, a on nie mógł ryzykować wyrzuceniem. Bibliotek była jego azylem. Tylko tu mógł czuć się naprawdę bezpiecznie. Nie musiał obawiać się swoich prześladowców. Było raczej mało prawdopodobne, ze ta banda ignorantów pojawi się tutaj w komplecie... Najczęściej można było spotkać tutaj Lupina... Ale co z tego? On był taki sam jak jego kumple.
   Prychnął rozdrażniony i zatrzymał się przy kolejnej półce, ściągając następny opasły tom. Niewiele widząc ruszył do stolika, który zajmował od pierwszych dni nauki w Hogwarcie. Do jego stolika... Sapnął cicho stawiając woluminy na brzegu blatu i zamarł z zaskoczenia...
   Jego zdezorientowanie szybko zostało zastąpione przez złość. Zmróżył oczy patrząc na rudowłosą gryfonkę siedzącą przy JEGO stole. Jak ona śmie? Zjawia się nie wiadomo skąd, podbija serce Mistrza eliksirów, zbiera laury na numerologii, transmutacji i starożytnych runach, uchodzi jej płazem dyskutowanie z duchem profesora Binsa na historii magii, pani Sprout rozpływa się nad jej znajomością roślin... Kim ona jest, że wszyscy tak ją uwielbiają? No dobrze, nie wszyscy... Zmarszczył brwi przypominając sobie zajęcia z obrony przed czarną magią. Musiał przyznać, że Shadow traktował ją wyjątkowo paskudnie. Rozumiał dlaczego... Obaj byli przecież Ślizgonami.
   -To moje miejsce. -warknął ostro wpatrując się w nią w oczekiwaniu na jej reakcję. Nic się nie stało. Nadal pochylała się nad książką pisząc coś równym pismem na pergaminie.
   Westchnął zirytowany i zajął miejsce naprzeciwko niej. Olała go. Najzwyczajniej w świecie nie zwróciła na niego uwagi. Jak śmiała... Chyba nie liczyła na to, że jej podziękuje za ratunek? Co to, to nie. Prędzej pocałuje gumochłona niż to zrobi... To było takie upokarzające. Uratowany przez dziewczynę...  Nadal słyszał szyderczy śmiech jego "kolegów" z Domu. Uratowała go Szlama... Co za wstyd...
   Ze złością otworzył księgę i zagłębił się w lekturze. Jak dobrze pójdzie, to będzie miał spokój aż do kolacji... Zerknął na rudowłosą. Nadal nie przerwała swojego zajęcia.

   Westchnęła cicho wyłączając odtwarzacz i wyjęła słuchawki z uszu. Przeciągnęła się i  zamarła uświadamiając sobie, że nie jest sama. Przekrzywiła zabawnie głowę przyglądając się czarnowłosemu Ślizgonowi -Severusowi Snape'owi. Siedział pochylony nad grubym woluminem i szukał czegoś w tekście. Zapewne pisał pracę domową. Jego długie palce przesuwały się szybko po linijkach tekstu. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Przyciągnął do siebie pergamin i zaczął coś na nim pisać drobnymi literkami. Jego krzywy nos, który musiał być wielokrotnie złamany, wystawał zza kurtyny czarnych, włosów, które sprawiały wrażenie przetłuszczonych. Teraz rozumiała, żarty mówiące o tym, że "ryje nosem po pergaminie". Naprawdę nisko pochylał się nad kartką... Westchnęła smętnie...
   Snape miał niewątpliwie problem z Huncwotami, i nikt nie chciał mu w tym pomóc. Po tym incydencie na korytarzu widziała go wielokrotnie na posiłkach w Wielkiej Sali i na korytarzach. Zawsze sam... Nie zauważyła żeby ktokolwiek kiedykolwiek mu towarzyszył... To musiało być przytłaczające -być odrzuconym. Ona to przecież coś zupełnie innego. Miała przecież Delie, cioteczkę Mi i rodzeństwo. Nie była sama. Zawsze mogła nie nich polegać. A on? Zgarbiona sylwetka, nerwowe ruchy... Był sam... Nie miał nikogo... Żadnego wsparcia. Coś w jego zachowaniu mówiło jej, że zawsze tak było. Musiał do tego przywyknąć przez te wszystkie lata... 
   Pamiętała jego zachowanie na pierwszych zajęciach z eliksirów po tym incydencie. Jego nienawistne spojrzenie... Wyrządziła mu krzywdę. Nie chciała go skrzywdzić, ale nie mogła  też biernie obserwować jak się nad nim znęcają... O ironio losu! Tak źle i tak nie dobrze... Cóż począć...
   -Przepraszam. -westchnęła. Snape zamarł, ale nie poruszył się. Westchnęła ponownie. -Zapewne z mojego wtrącanie się miałeś więcej szkód niż pożytku. -zamachała bezradnie rękami. -Ale nie mogłam na to patrzeć. Wybacz... -szepnęła zgarniając swoje rzeczy do torby, zarzuciła ją na ramię i podniosła księgę ruszając w stronę wyjścia.
   -Zostaw ją. Ten tytuł może mi się przydać. -powiedział wreszcie. Położyła wolumin obok niego i odeszła. Cóż... przynajmniej coś powiedział. Pokręciła głową chcąc pozbyć się poczucia winy... Pomogło, ale tylko na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz