3 sierpnia 2012

15. Obława

Obława

   Zimny śmiech rozdarł ciszę nocy. Jej wątłe, delikatne ciało przeszedł dreszcz. Zimn pot spłynął wzdłuż linii kręgosłupa. Rozejrzała się dookoła czując ogarniające ją przerażenie.
   Las...
   Las? 
   Jej oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła... Po co tu przyszła?
   Głośne krzyki przepełnione bólem i paniką.
   Zastygła w bezruchu nie wiedząc co robić. Pobiec z pomocą cz uciec? Być tchórzem czy narazić się na niebezpieczeństwo? Zacisnęła powieki oczu. Nigdy nie była zbyt odważna...
   Kolejne krzyk, szczekanie psów, płacz dziecka...
   To nie ona podjęła tę decyzję. To było jej serce... Umysł poddał się szaleństwu emocji...
   Biegła. Ostre gałązki rwał jej białą koszulę nocną, łamały się splątując jasne kosmyki włosów, raniły jej policzki, dłonie, nagie ramiona. Ale ją to nie interesowało. Biegła boso po mokrej ściółce mając nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, że uda się jej im pomóc... Ale komy chciała pomóc? Nie miała pojęcia. Czuła, że musi to zrobić. To było ważne... Musiała tam dotrzeć...
   Czerwony ogień rozdarł czerń nocy. Stanęła jak wryta.
   Spóźniła się...
   Nie!

   Ruszyła ponownie. Teraz o wiele szybciej. Nie przejmowała się rwącym bólem mięśni. Ból w sercu był niczym w porównaniu z tym w nogach.
   Huk strawionych przez ogień belek spadających na ziemię. Śmiechy, szyderstwa i nawoływania. Ujadanie psów...
  
Nie przestawała biec. Nie mogła się poddać.
   Udało się jej. Zatrzymała się na granicy linii lasu rozglądając się dookoła. Była to ogromna polana w kształcie idealnego koła, w którego centrum znajdowało się ogromne ognisko do niedawna będące czyimś domem. Oprawców dostrzegła natychmiast. Było ich chyba z dwudziestu. Jedni pilnowali żeby ogień za szybko nie wygasł, a pozostali, wykrzykując siarczyste przekleństwa, otaczali coś, co budziło w nich wstręt. Jeden z nich przesunął się i wtedy dostrzegła co znajdowało się w centrum.
   Mężczyzna skulony na trawie próbował się podnieść. Widać było, że za wszelką cenę stara się zachować godność. Wstał chwiejąc się i wydawało się, że ponownie upadnie, ale tak się jednak nie stało. Stał hardo zadzierając głowę.
   Spięła się spostrzegając jak mężczyźni wyjmują patyki kierując je na mężczyznę. Wiedziała co to jest i wcale się jej to nie spodobało. Zerwała się do biegu...
   -Uciekaj! -krzyknęła zwracając na siebie ich uwagę. Mężczyzna odwróciła się i uśmiechnął się do niej delikatnie. Zatrzymała się sparaliżowana.  Nie rozumiała jego spokoju. Przecież oni go zabiją!
   Czarodzieje cofnęli się przerażeni, gdy z jego pleców zaczęły wyłaniać się skrzydła. Piękne śnieżnobiałe anielskie skrzydła. Zadrżała wpatrując się jak zahipnotyzowana w jaśniejącą postać.
   Mężczyzna poderwał się do lotu i z niebywałą delikatnością chwycił ją w ramiona.
   -Dziękuję, Astiro Angelo. -Wyszeptał składając na jej czole pocałunek. -Będę czekać na twoje przebudzenie.
   Wznieśli się ponad korony drzew. Oderwała oczy od jego twarzy i spojrzała w dół. Przycisnął ją do siebie w geście pocieszenia.
   Las płonął... Świetliste postaci unosiły się obok nich pomagając swoim  przyjaciołom. Spokój nocy przerwały krzyki ludzi i ujadanie psów zniewolonych przez swoich panów...

   Usiadła gwałtownie na łóżku oddychając szybko. To było takie realistyczne. Ten las, pożar, mężczyzna... Nie mężczyzna, lecz anioł. Miała wrażenie, że nadal czuje zapach trawionego przez ogień drewna, dotyk jego ciepłych ust na swoim czole... Uśmiechnęła się delikatnie dotykając miejsca, w które ją pocałował.
   Syknęła cicho czując ból w rękach. Opuszkami palców zaczęła badać skórę, która w wielu miejscach była nieprzyjemnie chropowata. Zaniepokojona wstała z łóżka i o mały włos nie wywróciła się na podłogę. Jej nogi były jak z waty. Krzywiąc się z bólu w mało elegancki sposób, bo na czworakach, dostała się do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i opierając się o zimną ścianę zapaliła światło. Niemalże krzyknęła widząc swoje odbicie w lustrze wiszące na przeciwległej ścianie. Jej ręce, ramiona i nogi pokrywały cienkie rany, które częściowo zdążyły się zasklepić i pokryć strupami. koszula nocna była podarta i brudna. Stopy były ubłocone i pokryte trawą i mchem. Włosy przypominały jeden wielki kołtun z wplątanymi w niego licznymi gałązkami i liśćmi.
   Czując narastającą w niej panikę podczołgała się do wanny i odkręciła wodę. Nie miała pojęcia co się stało. Przecież nigdy nie lunatykowała... A ten sen? Nie, to nie możliwe. Zaśmiała się niemalże histerycznie.
   Ściągnęła z siebie materiał i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Miała nadzieję, że kąpiel ukoi jej nerwy, pozwoli zapomnieć albo podsunie pomysł na jakiś logiczne wytłumaczenie.
   Sny nie mogą być rzeczywistością. Zresztą, zabezpieczenia Hogwartu nie pozwoliłby jej na aportację. Nie, to zdecydowanie musiał być dowcip jej współlokatorek.
   Jęknęła czując zapach dymu, którym przesiąkły jej włosy...
   Będę czekać na twoje przebudzenie.
   Przecież ona nie śpi! Skąd ten facet ją znał?! Dlaczego ją wtedy zabrał i kim, do diabła, był? Dlaczego czarodzieje chcieli ich zabić? O co w tym wszystkim chodzi?

   Potarła zmęczona skronie. Po tm dziwnym śnie nie mogła ponownie zasnąć. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Coś się zmieniło...
Kiedy to się stało? Dlaczego akurat teraz?
   Ann szturchnęła ją delikatnie wskazują brodą na wejście do Wielkiej Sali. Z ich miejsca przy stole Krukonów miały doskonały widok na dwie Gryfonki, które ramię w ramię ruszyły do stołu swojego Domu i ku zaskoczeniu reszty uczniów, usiadły obok siebie. Zarówno rudowłosa jak i czarnowłosa, zdawały się nie zauważać poruszenia, jakie wywołało ich wspólne zjawienie się na śniadaniu. Rozmawiały cicho spożywając posiłek.
   Astira uśmiechnęła się zadowolona. Chociaż jeden pozytywny punkt dzisiejszego dnia. Powstrzymała się od parsknięcia na widok pierwszoklasistki, która opuściła półmisek z wędlinami. Najwidoczniej nie była przygotowana na uśmiech Pani Lodu.
   -Nie wierzę. -szepnęła Ann tak cicho, żeby usłyszała ją jedynie Angelo.
   -To uwierz. Lily ma zadziwiający talent do zmieniania ludzi, z którymi się styka, zauważyłaś to? -Medison pokręciła przecząco głową. -Zacznijmy od Remusa. Spacyfikowała Pottera i Blacka jasno uświadamiając im, że nie toleruje takiego zachowania.
   -Lupina też to dotknęło.
   -Tak. Podkulił ogon. Coś musiała mu powiedzieć.
   -Rzeczywiście. Teraz nie godzi się już na każdy ich pomysł.
   -Steruje własnym życiem. Zyskał swoje zdanie i głos. Teraz oni liczą się z jego opinią. -Angelo sięgnęła po dzbanek z herbatą. -Pójdźmy dalej...
   -Black i Snape.
   -Jakim cudem Gryfonka zaprzyjaźniła się z dwoma wężami? Nie wyciągnęła ręki do żadnego z uczniów swojego domu.
   -Pokłóciła się z Klonami i z grupą Blacka i Pottera.
   -Dlaczego nie nawiązała kontaktów z kimś innym? Dlaczego wybrała akurat tę dwójkę Ślizgonów?
   -Bo ich stolik był oddalony od reszty. Ten kąt wdawał mi się nad wyraz atrakcyjny. -melodyjny głos sprawił, że obie w mało elegancki sposób podskoczyły na ławie. -Ładnie tak obgadywać? -zapytała Evans zajmując miejsce koło Ann, Dorcas zrobiła to samo po drugiej stronie, koło Astiry.
   -Oj tam, badamy twój wpływ na otoczenie. -powiedziała bez skrępowania Angelo.
   -I jakie wnioski? -rudowłosa udała zaciekawienie.
   -Na razie żadne. To była jedynie konfrontacja spostrzeżeń. -Lily prychnęła kręcąc głową. -Więc, dlaczego Ślizgoni?
   -A dlaczego nie? Wy jesteście Krukonkami, Dorcas Gryfonką. Do kompletu brakuje mi jeszcze tylko jakiegoś Puchona. -wzruszyła ramionami i po chwili dodała -Czy przynależność do Domu ma dla was aż tak ogromne znaczenie? -westchnęła widząc ich zdziwienie. -Nie znam waszych zwyczajów. Może gdybym była tutaj od pierwszej klasy, to również uległabym hmmm... nazwijmy to rywalizacją. Bezsensowną, bo bezsensowną, ale jednak rywalizacją. Chociaż w waszym mniemaniu, różnice po między uczniami poszczególnych domów są nie do pokonania. Z tego co zauważyłam, to każdy uważa Ślizgonów za przyszłych czarnoksiężników...
   -Nie da się ukryć. Większość z nich jest dziedzicami starych, czstokrwistych rodów...
   -No tak, ale przecież ty, Dorcas i Anna również należycie to tych "starych, czystokrwistych rodów" i jakoś nikt nie podejrzewa was o spiskowanie przeciwko mugolakom i mugolom. Dlaczego? Ponieważ nie zostałyście w wieku jedenastu lat przydzielone do Domu Węża? Jak można klasyfikować dzieci, którym dopiero kształtuje się charakter? Jakaś czapka rozdziela rodziny i przyjaciół, tylko dlatego, że tak wymyślili sobie założyciele. Nie uważacie że to głupie?
   -To tradycja. -szepnęła Ann.
   -Tradycja -parsknęła Evans. -Tradycja sprawia, że ludzie myślą kategoriami.
   -Coś w tym jest. -Astira spojrzała na Syriusza Blacka śmiejącego się z czegoś wraz z Jamesem Potterem. -Rozbija rodziny...
   -Tak. Regulus jest naprawdę dzielny i silny. Niewielu potrafi tak ukrywać ból, gdy rani bliska osoba.
   -Ale przecież... zawsze wydawało mi się, że Regulus nienawidzi brata. -wtrąciła zaskoczona Meadows.
   -Maska. -westchnęła rudowłosa. -Widzą to tylko ci, którzy nie są ślepi. Syriusz jest idiotą, skoro tego nie zauważa. Jak można tak traktować brata.
   -Więc to też już spostrzegłaś? -Evans tylko skinęła głową. Nie raz była świadkiem głupich rozmów w Pokoju Wspólnym i na korytarzach. Była pewna, że Syriusz nie potrafi przejść koło swojego brata nie zaczepiając go przy tym.
   -A Snape? Dlaczego z nim trzymasz? Nie wydaje mi się żeby był ci wdzięczny za pomoc. -dopytywała Angelo.
   -Jeju... Dlaczego ja w ogóle z wami o tym rozmawiam? -westchnęła Evans, a wszystkie trzy uśmiechnęły się delikatnie widząc jak rudowłosa chowa twarz w dłoniach. -Dawno tyle nie gadałam. Zobaczcie, będę miała problemy z gardłem! -zażartowała.
   -To pójdziesz do pielęgniarki. I tak jesteś tam co wieczór. -zauważyła Meadows.
   -Dlaczego Snape? Nie wiem... Siedzę z nim na eliksirach. A jego stolik w bibliotece... Możecie mi nie wierzyć, ale to najlepsza miejscówka, jaką kiedykolwiek znalazłam. A potem... samo wyszło.
   -Samo wyszło? -powtórzyła z niedowierzaniem Angelo. Evans musiała być niezwykle wytrzymała psychicznie, skoro przeżyła zabijające spojrzenie Snape'a, jego odzywki i dziwne zachowanie.
   -Trzeba znaleźć jakieś ustronne miejsce do pierwszej fazy naszego planu. Pomieszczenie, którego nikt nie zna. -powiedziała nagle Evans wstając z miejsca. -Zaraz zaczynają się lekcje. -dodała widząc zaskoczone spojrzenia towarzyszek. Zarzuciła torbę na ramię i nie odzywając się już ani słowem, ruszyła w stronę klasy, w której odbywała się numerologia.
   I tak powiedziała już za dużo. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Miała dobry humor. Tak to może właśnie to i fakt, że nie spotkała w dormitorium Kolnów, spowodował, że była bardziej otwarta niż zazwyczaj.
   Zerknęła na idące obok niej dziewczyny i uśmiechnęła się pod nosem. Astira i Ann rozmawiały o czymś a Dorcas przybrała z powrotem swoją maskę. Zdziwiło ją to, że na tak długo i to w miejscu publicznym, zdecydowała się ją porzucić i narazić na szwank swoją reputację Pani Lodu...
   W sumie, co jej szkodziło spróbować?

    Ann skrzywiła się i natychmiast zatrzasnęła dwuskrzydłowe drzwi ukrywające ślepy korytarz.
    Nie mamowy… Na pewno tam nie wejdzie.
    Spojrzała na towarzyszki, które ze zrezygnowaniem starały się złamać zaklęcia broniące wstępu do starych sal. Ta część zamku musiała być od dawna nieużywana. Ze wstrętem omiotła spojrzeniem pajęczyny pokrywające kąty. Obrzydliwość… Ale drugiej strony… czego innego oczekiwała? Przecież szukały odludnego miejsca i to było idealne. Westchnęła patrząc z niesmakiem na drzwi –jedyne jakie udało im się otworzyć po godzinnych zmaganiach. Przygryzła wargę… W sumie były w czwórkę,mogłyby coś zrobić z tym miejscem.
   -Dziewczyny?Chyba się nada. –przywoła je i otworzyła ponownie drzwi. Niemalże parsknęła słysząc jęki Dorcas i Astiry.
   -Wspaniałe –szepnęła Evans czując przyjazną energię tego miejsca.
   -Żartujesz,prawda? –wszystkie spojrzały na nią z niedowierzaniem.
   -Nie, dlaczego?Przecież o to właśnie mam chodziło. –Zrobiła parę kroków do przodu zupełnie nie przejmując się pajęczynami, które znajdowały się niebezpiecznie blisko jej twarzy. –Trochę uprzątniemy i będzie wspaniale…
   -Trochę!? –sapnęła z niedowierzaniem Angelo.
   -Ciekawe co kryje się za pozostałymi drzwiami. –ciągnęła nie przejmując się zniechęceniem towarzyszek. Stare pochodnie rozświetliły ciemne pomieszczenie ukazując pomieszczenie. Było niezbyt długi korytarz prowadzący do pięciu pomieszczeń, po dwie pary drzwi po każdej ze stron i jednych, najbardziej okazałych na samym końcu.
   -Ale syf…-jęknęła Astira.
   -Jesteście czarodziejkami czy mugolkami? –zapytała kpiąco Evans. -Matko, z kim ja muszę pracować?-wywróciła oczami wyjmując różdżkę. -Naprawdę nigdy nie sprzątałyście?
   -Żartujesz? Od czego są skrzaty? -zapytała Meadows krzyżując ręce na piersiach.
   -Eh... Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Wyjmijcie różdżki.-westchnęła zrezygnowana. Przynajmniej nie opierały się jej pomóc. Jeszcze tego brakowało, żeby wszystko robiła sama.
   Gdy były już gotowe, dała im instrukcje dotyczące zaklęć. Nie było źle... Na szczęście były bardzo pojętne. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, widząc skupienie na ich twarzach, gdy starały się jak najdokładniej osuwać pajęczyny.Miała wrażenie, że przyszło jej pracować z pedantkami. Pokręciła z rozbawieniem głową i zabrała się do pracy.
   Z każdą usuniętą pajęczyną, warstwą kurzu i brudu ich twarze rozpogadzały się. Nie mogły uwierzyć,że tak zapuszczone pomieszczenie mogło przeobrazić się w coś takiego… W całym zamku nie można było spotkać piękniejszego miejsca, a to był zaledwie korytarz…
   Na jasnych ścianach zawieszone były stare gobeliny. Tak misternie wykonanych dzieł niemożna było spotkać nawet w najbogatszych rezydencjach czysto krwistych rodów. To były najprawdziwsze dzieła sztuki. Zwierzęta i postaci wyglądały jak żywe, a pejzaże niezwykle realistyczne. Lily z zaskoczeniem spostrzegła, że ich twórca nie miał nic przeciwko Nieludziom. Jego dzieła pokazywały, że uważa ich za równych ludziom… Byli braćmi. Ciekawiło ją czy tworzył przed czy po wygnaniu jej braci na Wyspę. Westchnęła z zachwytem przyglądając się wizerunkowi pięknego feniksa.Przeniosła wzrok na następny gobelin i sapnęła z zaskoczenia.
   -Vérité –szepnęła. Czyli te dzieła musiały powstać po wystąpieniu ludzi przeciwko jej braciom. Nigdy nie była w Mieście, ale mimo to od razu je rozpoznała.Nie było drugiego takiego miejsca na świecie. Piękne białe mury… Kiedyś odwiedzi jego ogrody.
   -Ciekawe do kogo należała ta część zamku. –szepnęła Dorcas.
   -W całej Historii Hogwartu nie ma najmniejszej wzmianki o tym miejscu. Nie przypomina stylu żadnego z Założycieli. Może te komnat należały do któregoś z ich przyjaciół?Trzeba otworzyć te drzwi. –w Medison powoli rozbudzał się duch przygody. Nigdy nie przypuszczała, że szkoła może mieć przed nią jakieś tajemnice.
   Astira nie podzielała ich entuzjazmu. Stała jak sparaliżowana przed jednym z gobelinów inie mogła uwierzyć w to, co widzi. Dotknęła dłonią materiału. Był prawdziwy…Sapnęła czując przyjemne ciepło i spokój bijące od jednej z postaci uwiecznionej na nim. Był to mężczyzna. Piękny mężczyzna o długich, blond włosach i niezwykłych niebieskich oczach. Ale to nie to przyciągnęło jej uwagę. Z jego pleców wyrastały ogromne, świetliste skrzydła… To on jej się przyśnił…
   -Są niezwykłe, prawda?Prawie jak żywe. –usłyszała za sobą cichy głos. Odwróciła się napięcie patrząc z lękiem w zielone oczy Lily.
   -Tak… wspaniałe.–przyznała starając się opanować.
   -Dziewczyny, ta sala może nam się przydać. –usłyszały głos Ann, której udało się otworzyć jedne z drzwi. –Jest idealnie. Tu też będzie trzeba posprzątać, ale co tam! Mamy już wparte.
   Lily spojrzała na gobelin i uśmiechnęła się lekko.
   -Anioły są niezwykłe.–szepnęła patrząc na Angelo. Przekrzywiła lekko głowę mrużąc oczy. –Astira Angelo…-znowu to zobaczyła, ale tym razem wyraźniej. Przeniosła z powrotem wzrok na gobelin i jęknęła w myślach.
    No nie…
   -Dziewczyny! –obie pokręciły głowami słysząc wołanie Medison. Najwyraźniej spodobało jej się to miejsce. Weszły do komnaty i uśmiechnęły się. Była niesamowita… Przestronna i wygodna. Przypominała prywatną bibliotekę połączoną z laboratorium.
   -Idealnie. –szepnęła Evans obracając się chcąc dokładnie zbadać pomieszczenie. Było tu wszystko,czego potrzebowała do realizacji pierwszej fazy planu.

   Spojrzał ze smutkiem na wolne miejsce. Właśnie wolne... Gdzie ona się podziewała? Przecież zawsze o tej porze siedziała z nimi w bibliotece, skrobiąc w ciszy swoje wypracowania i używając tego dziwnego, mugolskiego czegoś. Strasznie ciekawiła go ta rzecz. Wydawała dziwne dźwięki... Radio? Nie...za małe. Musi ją o to zapytać.
   -Regulus, skup się -upomniał go starszy kolega. Westchnął zrezygnowany pochylając się nad podręcznikiem eliksirów. Nienawidził tego... Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego rodzina nie będzie zachwycona ocenami poniżej P. Strasznie go to denerwowało. Przecież nie można być doskonałym we wszystkim. Lilliane miała problem z Obroną przed czarną magią, a Severus z Transmutacją, więc dlaczego tylko on musi być idealny? 
   Westchną sfrustrowany. Doskonale wiedział dlaczego. I nie chodziło tu wcale o wymagania rodziców. Chciał być lepszy, nie on musiał być lepszy, od swojego brata. Chciał pokazać mu, że potrafi coś lepiej od niego, a eliksiry były idealne. Wiedział, że Syriusz olewa ten przedmiot, więc spokojnie mógł podnieść poprzeczkę. Uśmiechnął się do swoich myśli... Ciekawe, co powiedziały, gdyby dowidział się, że dostał się do drużyny. Co prawda był graczem rezerwowym, ale zawsze jednaj ścigającym. Bardzo chciał zagrać w meczu przeciwko Gryfonom i z tego co mówił kapitan, ma ogromne szanse. Powszechnie było przecież było wiadomo, że mecz Gryffindor Vs Slytherin poprzedzały liczne wypadki mające na celu eliminację najgroźniejszych graczy. Na pierwszy ogień z drużyny Ślizgonów zostaną usunięci ścigający, a on miał być asem z rękawa. Bardzo mu to odpowiadało... Nikt przecież nie spodziewa się go w składzie.
   Ale do rozgrywek zostało jeszcze dużo czasu. W końcu miał to być ostatni mecz...
   -Gdzie jest Lilliane? -zapytał mając nadzieję, że przynajmniej Severus wie, dlaczego jej nie ma.
   -A więc to to przeszkadza ci w nauce. -prychnął kręcąc głową. -Nie wiem. Poszła gdzieś z Meadows, Medison i Angelo. -dodał po chwili przypominając sobie, że mijał je na korytarzu.
   -Dziwne połączenie... -Black zmarszczył brwi. Nie wiedział, że Evans się z nimi zadaje. Zawsze wydawało mu się, że nie trzyma z nikim poza nimi i ewentualnie Lupinem. A teraz... Ciekawe.
   -Dziwne czy nie, eliksir nasenne czekają. -warknął Snape. Nie chciał słuchać o rudowłosej Gryfonce. Naprawdę nie interesowało go, co ta dziewucha wyrabia. Może w końcu zostawi ich w spokoju... Ech... kogo on chciał oszukać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz