3 sierpnia 2012

04. Pierwsze kroki są najważniejsze część I

Pierwsze kroki są najważniejsze
część I
Gdzieś w Irlandii, Rincón de la Esperanza
   To były ich ostatnie chwile przed długą rozłąką -wiedziała o tym doskonale i chciała wykorzystać ten czas, jak najlepiej tylko mogła -na gorące pożegnanie. Nie płakali. Nie było takiej potrzeby. Wiedzieli przecież, że za jakiś czas znów będą razem. Tego jednego zawsze mogli być pewni... nawet, gdyby ich drogi rozeszłyby się w zupełnie różnych kierunkach, to i tak spotkaliby się na ich końcach.
   -To dla was. -szepnęła Lucy, podając każdemu z nich, mały, prostokątny pakunek -żebyśmy zawsze byli razem. -przytuliła ich po kolei, uśmiechnęła się przez łzy i wygładzając swój jasnoniebieski mundurek i weszła w zielone płomienie, by po chwili zniknąć i pojawić się w gabinecie dyrektorki francuskiej Akademii Magii.
   -Piszcie najczęściej jak tylko się da. -mrugnął do pozostałej dwójki Daniel i rozpłynął się, gdy uaktywnił się trzymany przez niego świstoklik. 
   -No młoda! -zaczął Victor i oberwał od siostry pięścią w ramie. -Ej! Za co to? -krzyknął oburzony rozmasowując bolące miejsce.
   -Za życie. -odpowiedziała zaczepnie splatając ręce na piersi. Uniosła dumnie podbródek, patrząc zuchwale w oczy swojemu "starszemu" bratu. Chłopak uśmiechnął się figlarnie, a w jego niezwykłych oczach pojawiło się coś na kształt smutku. 
   -Już za tobą tęsknię. -szepnął zgniatając ją w niedźwiedzim uścisku.
   -J-ja za tobą też. -wysapała usiłując złapać oddech.
   -Trzymaj. -wcisnął jej do ręki kolejny pakunek. -Zgrałem co nieco na płytki. -mrugnął do niej i poczochrał jej niesforne rude włosy.
   -Ej! -krzyknęła oburzona odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. Ten w odpowiedzi zaśmiał się głośno i po chwili już go nie było... Lily westchnęła cicho i odwróciła się przodem do ciotki opartej o futrynę drzwi. Po chwili podeszła do niej i omiotła swoimi zielonymi oczami salon.
   -Pusto tu... -szepnęła -Tak nienaturalnie cicho.
   -Do przerwy świątecznej nie jest daleko. Ani się obejrzysz, a będziemy wszyscy siedzieć przy wigilijnym stole. -Minerwa objęła ją ramieniem. patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Przyzwyczaiła się do tej bandy "dzikusów" mających świra na punkcie muzyki i mugolskiej technologii... Przez ostatnie tygodnie bez przerwy ją czymś zaskakiwali... pozytywnie. Byli niezwykle sprytni. Niewiele osób może wpaść na pomysł, jak udoskonalić mugolskie sprzęty, żeby te działały w miejscach o dużym zagęszczeniu cząsteczek magii. Nie znała nikogo, kto by się o to pokusił...
   -Jesteś pewna, że chcesz iść w tym stroju? -zapytała po chwil ciszy zerkając na czarne, zwężane spodnie i fioletowe, eleganckie buty dziewczyny.
   -Ciociu! -westchnęła przewracając oczami. -Naprawdę nie obchodzi mnie to, co pomyślą sobie o mnie ludzie. To, że jestem dziewczyną nie oznacza, że muszę nosić sukienki i spódniczki. -wzdrygnęła się chcąc podkreślić swoje słowa. -Poza tym spodnie są praktyczne i wygodne.
   -Jak tam sobie chcesz. -McGonagall spojrzała na nią jeszcze raz krytycznym wzrokiem, ale nic już nie powiedziała. Nie chciała nikogo zmieniać, a skoro Lily czuła się dobrze ubrana tak, jak była, to nie powinna się czepiać. Wiedziała jedno -Lillane będzie wyróżniać się na peronie i to bardzo. Uwadze arystokratów na pewno nie umknie jej wygląd... Ale skoro ją to nie obchodzi, to nie ma co się przejmować.
   -Dochodzi 10. -zakomunikowała Lily. -W sumie możemy wyruszyć wcześniej. Zajmę sobie przynajmniej przedział. No co? -wzruszyła ramionami czując na sobie wzrok McGonagall. -Co pani o tym sadzi, PANI PROFESOR? -wyszczerzyła zęby akcentując dwa ostatnie słowa. 
   -Impertynencka dziewucha. -mruknęła -Różdżkę masz?
   -Obecna!
   -Kufer?
   -Jest!
-Załóż kurtkę. Spotkamy się w pociągu. -dodała i zniknęła w zielonych płomieniach. Zaraz po niej to samo uczyniła panna Evans...

Anglia, dworzec King's Cross
   Szła spokojnie chodnikiem po między peronami dziewiątym a dziesiątym. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Każdy zajmował się swoimi sprawami i myślami. Żadna osoba nie interesowała się czternastolatką, której jedynym bagażem była podręczna torba. Ona sama, patrząc na otaczający ją tłum, rozmyślała o tym, dokąd mijający ją ludzie zamierzają dziś pojechać, co zrobić, jakie miejsce odwiedzić... Zawsze interesowało ją to, co skrywają umysły innych. Chała ich poznać, odkryć ich emocje, tożsamość, przeszłość... Tak... ludzie zawsze wydawali jej się niezwykle fascynujący. Szczególnie interesowali ją mugole. Ich technologia była niesamowita. Szczerze dziwiła się czarodziejom, którzy kpili z nich i uważali ich za gorszy gatunek. Przecież wynalazki potrafiły być równie niesamowite, co zaklęcia. Telefony służyły do tego samego celu, co dwukierunkowe lusterka, a zaklęcia kopiujące były równie użyteczne, co maszyny ksero... Zawsze ciekawiło ją, co jeszcze wymyślą, by wynagrodzić sobie  brak pomocy magii.
   Rozejrzała się dyskretnie po raz ostatni i wzdychając cicho podeszła do barierki, która była przejściem na jej peron. Powoli, zdecydowanym krokiem, przeszła do części dworca chronionego zaklęciami przed oczami niemagicznych ludzi -peron 9 i 3/4... Mimo że do odjazdu pociągu zostało jeszcze dużo ponad pół godziny, to i tak było tu już całkiem sporo osób. Skrzywiła się lekko, gdy do jej uszu dotarł gwar zgromadzonych osób. Ich krzyki, radosne powitania i głośne śmiechy drażniły jej wrażliwe zmysły. Nigdy nie lubiła tłumów... wolała samotność lub towarzystwo bliskich osób.
   Poprawiła torbę  i nie oglądając się na boki, skierowała się w stronę pociągu. Na szczęście bez problemu udało jej się znaleźć pusty przedział -cały tylko dla niej. Usadowiła się na twardym siedzeniu i otworzyła swój bagaż, z którego wyjęła paczkę zawiniętą w biały papier. Uśmiechnęła się delikatnie odwiązując zieloną tasiemkę... Parsknęła cicho na widok zawartości pakunku... Jej zguba wreszcie się odnalazła, ba, złodziejaszek dodał nawet mały bonus. Teraz już wiedziała, kto zabrał jej discmana. Nadal uśmiechając się włożyła słuchawki do uszu i włączyła jedną z płyt... miała nadzieję, że muzyka choć trochę zagłuszy głosy uczniów... Powoli zaczynała ja od nich boleć głowa. Jeszcze tylko wyjęła z torby książkę, powiesiła płaszcz na wieszaku i rzuciła torbę na półkę, i wreszcie oparła się plecami o ścianę otwierając wolumin na pierwszej stronie...

   Czterej chłopcy przepychali się przez korytarz pociągu w poszukiwaniu wolnych miejsc. Dość późno się tym zajęli, więc nic dziwnego, że wszystkie przedziały, do których dotychczas zajrzeli, były pełne. Jednak nie przeszkadzało im to i wesoło rozmawiając szli przed siebie...
   -...a wtedy moja mama powiedziała: Jamesie Potterze, jeszcze raz przyjdzie do mnie pani Morrison, a pożegnasz się z miotłą do końca wakacji! -zaśmiał się czarnowłosy okularnik odgarniając niesforne kosmyki z oczu.
   -I co? Dała ci szlaban? -zapytał myszowłosy chłopak idący za nim. Jeden z pozostałej dwójki, ten z czarnymi, gładkimi, sięgającymi ramion włosami prychnął rozbawiony i spojrzał z politowaniem na kumpla.
   -Peter, ty naprawdę uważasz, że James śmiałby się z tego, gdyby został pozbawiony swojej ukochanej?!
   -No... nie? -Peter skulił się dostrzegając swoją głupotę. Zawsze musiał coś palnąć... Czarnowłosi roześmiali się i niemalże równocześnie puścili oczka do mijanych właśnie dziewcząt.
   -Dajcie spokój... O tu jest jeszcze wolne. -czwarty z grupy otworzył drzwi i wszedł do przedziału zajmowanego tylko przez jedną dziewczynę. -Przepraszam, czy możemy się dosiąść?  -zapytał uprzejmie, ale nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony.
   -"Historia Magii"!-parsknął stojący za nim Syriusz Black i rzucił swoje rzeczy na jedno z wolnych miejsc. -Tylko ty, Lunio, jesteś wstanie nie zasnąć czytając tę książkę. -wskazał na wolumin spoczywający na kolanach dziewczyny. Chłopak nazwany "Lunio" spojrzał na przyjaciela ze zrezygnowaniem i zajął siedzenie na przeciwko nieznajomej. Ściągnął brwi usiłując przypomnieć sobie czy aby już jej kiedyś nie widział...
   -Wiecie może, kim ona jest? -zapytał gdy jego wysiłki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
   -Pierwszy raz ją widzę. -wzruszył ramionami James, zamykając drzwi i wyjmując talię eksplodującego durnia.
   -Nie będziemy grać.
   -Co?! -trzej chłopcy spojrzeli na Remusa Lupina jakby mówił do nich w nieznanym języku.
   -Obudzimy ją. -odpowiedział szybko wskazując na piątą osobę w ich przedziale.
   -I co z tego? -Syriusz Black w wielu momentach nie umiał ukryć "swojego wewnętrznego rozkapryszonego dzieciaka". To była jedna z rzeczy, które Lupin starał się wyplenić zarówno w nim jak i w swoim drugim przyjacielu -Jamesie.
   -Powiedziałem. Ona była tu pierwsza. -wyjął z torby książkę i po raz kolejny przyjrzał się dziewczynie. Wyglądała na bardzo zmęczoną -co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Jej twarz była chuda i blada, jakby niedawno przeszła bardzo ciężką chorobę. Dodatkowo, niezdrowy kolor jej skóry podkreślały cienie pod oczami. Jedynym elementem ożywiającym jej postać były rudo podobne włosy sięgające podbródka, które sterczały śmiesznie w różne strony...
   -Czyżby nasz Lunioaczek się zakochał?
   -Mówiłem żebyś mnie tak nie nazywał! -odpowiedział spokojnie na zaczepkę Syriusza. Wiedział, że bez względu na to co powie, to i tak jego kumpel będzie wyobrażał sobie Bóg wie co. O tak... Syriusz miał bardzo wybujała wyobraźnię...
   -Wieża na E5... -James wyszczerzył się patrząc jak jedna z jego figur niszczy konia Syriusza.

   Czuła się coraz gorzej... Pociąg jechał powoli podskakując delikatnie na torach... Położyła książkę na kolanach i przycisnęła dłonie do skroni. Muzyka chociaż trochę dawała jej ukojenia, ale ona i tak miała ochotę pozbyć się tych wszystkich hałasujących osób... Było jej niedobrze... stanowczo za gorąco... Otworzyła szeroko oczy... Jej nigdy nie było zimno ani gorąco. To uczucie było dla niej zupełnie nowe. Westchnęła cicho i poprawiła się na siedzeniu. Pogłośniła muzykę i przymknęła powieki. Czuła się zmęczona... Miała wrażenie jakby  jej ciało opuściła cała energia, a każda budująca je komórka uparcie zmuszała je do dalszej pracy...
   Ktoś otworzył drzwi do jej przedziału... Nie otworzyła oczu... Nie chciało jej się. Słyszała głosy, ale nie wiedziała co mówią... Zasnęła...

   Spojrzała na zegarek... Mniej więcej za godzinę pociąg powinien dotrzeć na stację w Hogsmeade. Westchnęła cicho i wyszła na korytarz. Uczniowie schodzili jej z drogi gdy mijała kolejne przedziały w poszukiwaniu pewnej rudowłosej dziewczyny, dla której to zgodziła się na podroż pociągiem. Zastanawiała się jak też ona może się teraz czuć... Delia nie za bardzo umiała jej powiedzieć, jak może wyglądać reakcja na znajome cząsteczki magii. Podobno każdy reaguje inaczej... Czasami jest to wybuch mocy, innym razem osłabienie lub niekontrolowane użycie magii... tego nigdy nie dało się przewidzieć. Minerwa westchnęła po raz kolejny...Nie podobała jej się ta sytuacja... nie znosiła niepewności i bezsilności... Otworzyła kolejne drzwi... Wreszcie ją znalazła...
   -Siadajcie. -powiedziała do czterech chłopców z domu Lwa, których zresztą była opiekunką. Znała ich bardzo dobrze: James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Pettigrew -najbardziej problematyczne jednostki, które usiłowała poskromić już od trzech lat. Teraz zaczynali czwartą klasę i nic nie wskazywało na to, że coś w ich zachowaniu uległo zmianie...
   -Witamy Panią, pani profesor! -przywitali ją Blacki i Potter kłaniając się w pas. -Czym zawdzięczamy Pani wizytę?
   -Czyżby miał pan coś na sumieniu, panie Black? -zapytała obojętnym tonem.
   -Oczywiście, że nie, pani profesor! Przecież pani nas zna!
   -I właśnie dla tego pytam. Może mam złudną nadzieję, że kiedyś przyznacie się do swoich czynów. -zmarszczyła czoło odwracając wzrok od młodych Gryfonów. Przeklęła szpetnie w myślach. Lily była jeszcze bledsza niż wtedy, gdy widziała ją rano. Dodatkowo te okropne cienie pod oczami... Znowu wyglądała jak siódme nieszczęście... Delikatnie potrząsnęła jej ramieniem stając się ją obudzić. Wreszcie, po chwili, która wydawała jej się wiecznością, ujrzała zielone oczy, które patrzyły na nią nieobecnym wzrokiem.
   Widząc prze sobą swoją nową nauczycielkę i obcych uczniów, Lily postanowiła zachowywać się tak, jakby nic nie łączyło ją z Minerwą McGonagall -czyli tak, jak zakładał ich plan. Powoli wyjęła słuchawki z uszu .
   Wszystko ją bolało...
   -Dobry wieczór pani profesor. -skrzywiła się na dźwięk swojego zachrypniętego głosu. Usiłowała się podnieść, ale skończyło się tu tym, że McGonagall złapała ją za ramiona zmuszając do pozostania na miejscu.
   -Nie wstawaj. -powiedziała szybko odnotowując w myślach stan Lily. Podała jej torbę i płaszcz, po czym wyjęła z kieszeni stare pióro. -To świstoklik. -wyjaśniała -Zabierze nas bezpośrednio na miejsce. -Lily patrzyła na nią lekko zamglonymi oczyma. Znowu zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością. Minerwa zauważyła to i włożyła jej pióro do ręki akurat w chwili, gdy ich transport aktywował się.
  
   -Mam cię. -szepnęła Delia łapiąc wątłe ciało nowej studentki Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Wzięła nieprzytomne dziecko na ręce i położyła je na jednym z wielu łóżek. Powoli, wraz z Minerwą przebrały je w piżamę.
   -Chyba przespała całą podróż. -mruknęła McGonagall.
   -Jej organizm jest wykończony. Na szczęście nic poważnego się nie stało. Poleży tutaj do jutra rana i wszytko powinno być w porządku. -mruknęła Delia kończąc wykonywanie zaklęć diagnozujących. -Niestety minie trochę czasu zanim wróci do pełni sił, ale to nie jest wielki problem. -odgarnęła jej włosy z czoła. -Min, idź na kolację. Ja z nią posiedzę.
   -Ale...
   -Nie ma żadnego "ale". Jesteś zastępcą dyrektora, powinnaś być na Uczcie Powitalnej. -pogroziła jej zabawnie palcem. -Idź. Nie udaję przecież uzdrowiciela, ja nim jestem. Poza tym, musisz powiedzieć Dumbledorowi, że użyłaś awaryjnego świstoklika. -Wampirzyca uśmiechnęła się lekko patrząc jak jej przyjaciółka opuszcza sale.

   -Gdzie McGonagall? -szepnął Syriusz widząc jak do Wielkiej Sali wchodzą pierwszoroczni prowadzeni nie przez prof. Transmutacji, lecz przez Filiusa Flitwicka -bardzo niskiego nauczyciela zaklęć.
   -Już jest. -odszeptał Remus zauważając postać siadającą obok dyrektora i mówiącą coś do niego tak, aby nikt poza gronem pedagogicznym tego nie usłyszał. Paru nauczycieli spojrzało na nią zaskoczeni, a w oczach profesor zielarstwa zauważył łzy, które natychmiast zniknęły, gdy McGonagall powiedziała coś do niej z pewną siebie miną. Rozpoczęła się Ceremonia Przydziału, ale bardziej niż przydział nowych uczniów, interesował Lupina los tajemniczej dziewczyny z przedziału...
   -Nigdzie jej nie widzę. -powiedział po kliku minutach rozglądania się po sali.
   -Kogo? -zapytał Syriusz nakładając sobie porcję ziemniaków z półmiska, który dopiero co pojawił się na stole.
   -Luniaczek się zakochał. -Peter powtórzył tekst z pociągu śmiejąc się pod nosem. Natychmiast przerwał napotykając zdegustowany wzrok Syriusza. Speszony zabrał się za jedzenie. Nigdy nie będzie taki jak oni... zawsze coś mu nie wychodziło tak, jak powinno.
   -Też jej nigdzie nie widzę. -szepnął Potter podobnie jak Lupin przesuwając wzrokiem po twarzach uczniów. Kilka dziewcząt uśmiechnęło się do niego. Przeczesał ręką włosy i westchnął w myślach. Lecą na mnie -pomyślał uśmiechając się szeroko.
   -Dobra, to było dziwne. Siedzimy sobie w przedziale z obcą dziewczyną... Swoją drogą, jak to możliwe, że kogoś w tej szkole możemy nie znać? Nie ważne! -Syriusz machnął ręką wracając do przerwanego przez siebie wątku. -I nagle i z tego, ni z owego, przychodzi nasza kochana pani psor i to w dodatku nie do nas!
   -Przynajmniej nie dostaliśmy szlabanu już pierwszego dnia... -mruknął Remus.
   -To byłby nasz rekord... Wyobrażacie sobie? Dostać kare jeszcze w czasie podróży do szkoły! Pokolenia zapamiętałyby ten wyczyn i wspominałyby o nim przez najbliższe kilka stuleci!
   -Syriusz, nie przeginaj. Za dostanie kary, nie zostaniesz umieszczony w Historii Hogwartu. -Lupin potarł skronie. -Wyglądała strasznie...
   -Co?
   -Nie co tylko kto. Ta dziewczyna.
   -Prawie jak ty po... -Syriusz nie dokończył pozwalając aby ich przyjaciele sami domyślili się o tym co ma na myśli.
   -Możliwe, ale to nie to...
   -Przestańcie! W końcu i tak dowiemy się kim ona jest. Jak nie dziś to jutro! W końcu jesteśmy... -Syriusz uśmiechnął się szeroko, a każdy w w myślach dokończył to zdanie...
   Huncwotami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz