...A wrogów jeszcze bliżej
-Ann?! Co z tobą? -blond włosa dziewczyna z cichym hukiem zatrzasnęła
książkę. -Mówię do ciebie, dziewczyno. -dodała zirytowana, gdy jej
towarzyszka nie zwróciła na nią uwagi. -Ann! -szturchając ją.-Ała! Astira, co robisz? -warknęła pocierając bolące ramię.
-Nareszcie! Mówię do ciebie, kobieto. -prychnęła rozjuszona.
-I co z tego? Zamyśliłam się. -mruknęła spuszczając wzrok na leżący przed nią tom.
-I o to właśnie chodzi. Od wypadu do wioski chodzisz z głową w chmurach i nie można z tobą porozmawiać. -wtrąciła Dorcas rozkładając swoje rzeczy na stoliku w bibliotece.
-Przesadzacie.
-Jasne. Ściana w naszym dormitorium jest bardziej wygadana niż ty. Powiesz nam w końcu, co się dzieje?
-Nic się nie dzieje, a co niby miałby się dziać? -obie prychnęły słysząc jej odpowiedź.
-Ann, wyobraź sobie, że martwi nas twoje zachowanie. I nie mów, że nie wiesz, o co chodzi. -dodała widząc, że chce jej przerwać.
-Ann... Trzymamy się razem, tak? -spytała Astira.
-Tak.
-Ufasz nam?
-Tak.
-Czy kiedykolwiek, któraś z nas wykorzystała wiedzę o drugiej, żeby jej dokuczyć lub zaszkodzić?
-Nie...
-Więc w czym problem? Możesz nam wszytko powiedzieć, nie wyśmiejemy cię. -szepnęła Dorcas.
-Wiem, ale to jest dziwne... Bo... bo... -mówiła coraz ciszej chowając twarz w książce. -Nie wiem jak to powiedzieć. -mruknęła w końcu zirytowana. Jej towarzyszki spojrzały na siebie porozumiewawczo.
-Annabel Medison...
-Nie mów do mnie Annabel, Angelo! -blondynka zachichotała chicho i kontynuowała.
-Weź się wreszcie w garść i powiedz, co cię dręczy!
-Najlepiej jak najprościej. -dodała Dorcas. Teraz obie wpatrywały się w brązowowłosą z wyczekiwaniem.
-Chodzi o Lilliane Evans. -wyszeptała, a jej twarz stała się kredowobiała.
-Głupia dziewucha. Wiedziałam, że będą z nią problemy. -Meadows zacisnęła pięści starając się opanować.
-Powiedziała ci coś niemiłego, dokuczyła ci? -dopytywała Astira -W takim razie, co się stało? -zapytała, gdy dziewczyna energicznie pokręciła głową.
-Właśnie o to chodzi, że nie wiem. Wtedy, jak gadałyśmy o niej przed wypadem do wioski, spojrzała na mnie tak jakoś... dziwnie. Nie wiem, co zrobiła i jak... Nie to raczej głupie i niemożliwe. Tego dzieci uczą tylko w czystokrwistych rodach... -szeptała, coraz szybciej wyrzucając z siebie słowa.
-Ann, co jest niemożliwe?
-Miałam wrażenie, że Evans użyła na mnie legimencji...
-Annabel!
-Wiem! Wiem... To nie jest możliwe. Przecież to mugolaczka. Ale wtedy... Musiałybyście same to poczuć. Spojrzała na mnie, prosto w oczy i sparaliżowało mnie. -Ukryła twarz w dłoniach. Dorcas i Astira wymieniły zaskoczone spojrzenia i wzruszyły ramionami.
-Jesteś pewna? Może tylko ci się wydawało. -zapytała cicho Angelo łapiąc jej rękę. Meadows zrobiła to samo z drugą dłonią brązowowłosej.
-Sama nie wiem, to było takie dziwne.
-Trzeba się jej przyjrzeć. -zadecydowała Astira patrząc sugestywnie na Dorcas.
-Jeżeli to ma nam w czymś pomóc... Niech będzie. -mruknęła mało zadowolona Królowa Lodu. -Ale nie podoba mi się to.
-Co masz na myśli? -zapytała Angelo.
-Nie odzywa się do żadnej z dziewczyn z naszego rocznika, rzadko przebywa w Pokoju Wspólnym, a jeżeli już tam jest to ma przy sobie to dziwne mugolskie ustrojstwo lub rozmawia z Lupinem.
-Na dodatek ci Ślizgoni. -wtrąciła Medison.
-Tak... To zaskakujące, że spośród wszystkich uczniów wybrała właśnie tę dwójkę. -Astira zmrużyła oczy dostrzegając Evans i Blacka przy jednym z regałów. -Dlaczego akurat oni?
-To chyba był czysty przypadek. Najpierw kręciła się wokół niej ta banda idiotów.
-Hm... O co im poszło? Słyszałam o ostrej awanturze w pierwszym tygodniu szkoły. -Black mruknął coś niezadowolony i podskoczył do góry usiłując ściągnąć wskazany przez rudowłosą wolumin. Dziewczyna zaśmiała się i przy pomocy różdżki ściągnęła tom. Chwilę potem, obydwoje zniknęli blondynce z oczu.
-O Snape'a. Trafiliśmy na nich podczas jednej z tych ich inteligentnych zabaw. -prychnęła zniesmaczona. -Bardzo ją to zdenerwowało. Hmmm... To dziwne, ale miałam wtedy wrażenie, że najbardziej zabolało ją zachowanie Lupina. -zmarszczyła brwi przypominając sobie zachowanie dziewczyny.
-Obrończyni uciśnionych? -Astira zmarszczyła brwi.
-Może... Nie wygląda na taką, co może przejść obok nie reagując.
-Ciekawe... Nowa w szkole i taka śmiała.
-Nie powiedziałbym tak. Może takie sytuacje ją odblokowywały. Gdyby była śmiała i pewna siebie, to od razu nawiązywałaby kontakty. A ona po prostu siedziała z dala od innych. -Dorcas starała sobie przypomnieć pierwszy dzień, w którym pojawiła się w szkole ta ruda dziewczyna.
-Nie wyglądała zbyt zachęcająco. -Astira nie mogła powstrzymać parsknięcia.
-A jak ty byś się zachowywała, gdyby ludzie wlepiali w ciebie gały, co? -mruknęła Ann uśmiechając się kpiąco.
-Ja? Och, zadarłabym głowę wysoko do góry z miną "mam was wszystkich głęboko w..." -dokończyła poruszając ustami.
-Astira! Jesteś niemożliwa. -Dorcas pokręciła głową udając oburzenie. Rzadko zdarzało się, żeby któraś z nich zachowywała się tak nieodpowiednio. -Ale macie racje. Nikt się do niej nie odezwał. Dopiero następnego dnia prowadzała się z Lupinem.
-Dosiadł się do niej. -wtrąciła Medison, a jej twarz oblał delikatny rumieniec. Jej towarzyszki z trudem powstrzymały parsknięcie.
-Ann, tchórzu, on nie gryzie, wiesz? -dokuczyła jej blondynka.
-Och daj spokój! Nie rozmawiamy o mnie, prawda? -zdenerwowana otworzyła książkę na pierwszej, lepszej stronie i zaczęła czytać. -Skąd jest? -zapytała po chwili ciszy.
-Uczyła się we Francji. Tyle przynajmniej wiem z lekcji Obrony. -westchnęła czarnowłosa.
-Shadow jest dla niej okropny, prawda?
-To mało powiedziane. Wiecie przecież jaki jest, więc pomnóżcie to razy dwa... Jest beznadziejnie. -westchnęła zrezygnowana. Po chwili na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. -A wiecie, co jest najlepsze? Ona wcale się tym nie przejmuje i to doprowadza go do szału.
-Ten człowiek jest okropny... Dzieciaki chodzą zastraszone. Mugolaki dostają ataku paniki na samą wzmiankę o obronie, te półkrwi są trochę odporniejsze, ale to i tak... Dlaczego Dmbledore nadal go trzyma? Nie widzi, co się dzieje?
-Albo nie chce widzieć. To był jedyny chętny. -mruknęła Angelo.
-Myślicie, że na to stanowisko została rzucona klątwa?
-Nie wiem, Ann, ale trzeba coś zrobić z szanownym profesorkiem. Ja już dłużej tego nie zniosę. Wystarczą mi klony.
-Evans, na Merlina, chociaż spróbuj rzucić porządnie to zaklęcie. Nawet taki imbecyl jak ty, może sobie poradzić sobie z czymś takim jak zaklęcie poparzenia. -warknął Shadow. -No dalej! Nie mamy całego dnia, Evans!
Lily nie poruszyła się. Nienawidziła tych lekcji. Z każdym dniem traciła chęć do nauki zaklęć ofensywnych. To było bez sensu... Nie da się ich użyć, jeżeli nie ma się ochoty kogoś zranić. A ona przecież nie chciała zadawać bólu. I jeszcze to zaklęcie...O ironio! Równie dobrze podobny efekt mogłaby otrzymać bez różdżki.
-Evans, rusz się! Choć raz zrób coś tak, jak trzeba. Jesteś najgorszą uczennicą. Nawet pierwszaki są lepsze od ciebie! No dalej!
Zacisnęła dłoń na różdżce i spojrzała z rezygnacją na stojącą przed nią Dorcas Meadows. Mimo że, doskonale wiedziała, że ciało brunetki pokrywa zaklęcie ochronne, to nie mogła zdobyć się na rzucenie klątwy. To było silniejsze od niej...
Obrona jest najważniejsza, atakuj jedynie w ostateczności...
To tego ją uczono. Według tej zasady żyła. To było naiwne z jej strony, ale wierzyła, że nie zostanie skrzywdzona bez powodu.
-Koniec zajęć! -warknął wściekły nauczyciel. -Wynocha. Evans, szlaban! Może to cię czegoś nauczy. -wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nic nie odpowiedziała. Nie drgnął jej nawet żaden mięsień twarzy. Po prostu odwróciła się, spakowała swoje rzeczy i opuściła klasę. Nie zareagowała na zaskoczone spojrzenie Severusa, gdy minęła go bez słowa. Nie chciała z nim rozmawiać, nie teraz.
-Dlaczego to robisz? -drgnęła słysząc to niepodziewane pytanie. Ale to nie słowa ją zaskoczyły, lecz osoba, która je wypowiedziała. Lecz nawet to nie zmusiło jej do zatrzymania się.
-Nie twój interes. -odpowiedziała stanowczo.
-Nie prawda. Psujesz zajęcia.
-I co z tego? Daj mi spokój.
-W czym problem, Lilliane?
-Jesteś gorsza od niejednej muchy, Dorcas. -warknęła, a brunetka parsknęła cicho.
-Tak... Jak się przyczepię, to trudno jest się mnie pozbyć. -zauważyła z kamiennym wyrazem twarzy. Właśnie weszły na korytarz pełen uczniów, a ona musiała dbać o swoją reputację. -Więc w czym problem?
-Z tobą? Nie wiem. Zacznij rozmawiać z ludźmi, może rozpuszczą ten kryształ lodu. -westchnęła kręcąc głową. -Przepraszam, nie powinnam tak mówić.
-Tak, nie powinnaś. Ale nie powiedziałaś czegoś, czego jeszcze nie słyszałam.
-Dlaczego to robisz, co? Nie uwierzę, że nagle zaczęła interesować cię moja osoba.
-A gdyby tak było? -pociągnęła ją do łazienki i upewniwszy się, ze są same, zabezpieczyła drzwi zaklęciami. -Evans, mnie też nie podoba się to, co wyrabia Shadow. I nie udawaj, że nie widzisz, iż jesteś jego ulubienicą. Dlaczego, nie możesz rzucić głupiego zaklęcia ofensywnego? Obrona wychodzi ci nadzwyczaj dobrze. Więc w czym problem? -dopytywała wpatrując się w dziewczynę. Lily wzruszyła ramionami i podeszła do umywalki. Odkręciła zimną wodę i zanurzyła w niej dłonie patrząc jak strumień odbija się od jej skóry. Dorcas z niedowierzaniem przyglądała się, jak na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
-Evans! To nie jest zabawne. Może we Francji nauczyciele gnębią uczniów, ale tu...
-Nic o mnie nie wiesz Meadows, więc daj mi spokój. To moja bitwa i wygram ją. -zakręciła kran. -Ale dziękuję za troskę. Doceniam to, naprawdę.
-Wcale się o ciebie nie troszczę. -zaprzeczyła.
-Oczywiście. -przytaknęła dla świętego spokoju i opuściła łazienkę.
-Co to było? -wyszeptała Meadowas patrząc na zamknięte drzwi. Mogła spodziewać się wszystkiego. łez, złości, histerii, ale nie obojętności. I ta determinacja w jej oczach... Ją naprawdę nie obchodziło zachowacie Shadowa względem niej. To było dziwne... niesamowite.
Wielka Sala była już prawie pełna gdy przekroczyła jej próg. Nie zaskoczyło ją to. W końcu była pora kolacji. Bezbłędnie trafiła jedno z nielicznych wolnych miejsc, które ostatnimi czasy stało się jej miejscem przy stole Gryfonów. Odetchnęła z ulgą. przynajmniej tutaj miała szansę na chwilę spokoju. Nikt przecież nie będzie jej tutaj zaczepiać i wciągać do rozmowy. Była bezpieczna.
Poczuła na karku czyjś wzrok. Odwróciła głowę w poszukiwaniu napastnika i niemalże od razu natrafiła na zmartwione, żółte oczy wilkołaka patrzące na nią z niemym pytaniem. Mimowolnie na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Skinęła mu uspokajająco głową i sięgnęła po miskę z surówką.
Wiedziała, co go martwi, ale nie miała ochoty na rozmowę. Nie chciała słuchać rad swoich rówieśników. Doskonale wiedziała, co powinna zrobić i nie chciała nikogo angażować w swoje plany. Nie potrzebowała pomocy, a wtajemniczenie osób postronnych wiązało się z zagrożeniem niepowodzenia planu, a na to nie mogła sobie pozwolić. Zresztą, tylko ona powinna ponosić konsekwencje swoich zamiarów. Tak... Pan Shadow wkrótce będzie miał bardzo przyjemne życie... Może zaklęcia szkodzące innym przysparzały jej problemów, ale są przecież inne dziedziny magii...
-Evans. -jęknęła słysząc głos osoby, o której myślała, że zostawi ją w spokoju. Ukrywając złość, spojrzała w oliwkowe oczy czarnowłosej.
-Daj mi spokój, Meadows. Nie mam ci nic do powiedzenia. -powiedziała spokojnie sięgając po talerzyk z pomidorami. -Więc bądź tak miła i zostaw mnie w spokoju. -przez chwię obie siedziały nieruchomo patrząc sobie prosto w oczy. Każda wiedziała, czego chce i nie chciała z tego zrezygnować. Doracas miała zadanie, które pochłaniało ją z każdą chwilą. I musiała przyznać, że rudowłosa była dla niej olbrzymią zagadką. Z kolei młoda elfka pragnęła jedynie spokoju. Nie było to wiele, ale i tak, jak się okazywało, było to nieosiągalne pragnienie.
Gdy tak siedziały, patrząc sobie wytrwale w oczy, w ich sercach powoli rósł niepokój. Niepojęty strach, który zmroził im wnętrzności, nie pozwalał się poruszyć. Niewidzialny łańcuch spętał ich dusze... razem... Nierozerwalna wstęga splątała ich losy... Przeznaczenie. Los rozpoczął grę, w której obie były pionkami, ale jeszcze nie wszystkie miejsca zostały obsadzone... Nie wiadomo, kto stanie po której stronie...
Obie czuły, że coś się zmieniło...
Lily zmarszczyła brwi przekrzywiając zabawnie głowę. To był jej sposób na przyglądanie się ludziom. Pod katem zawsze wyglądali trochę inaczej... Jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i mało brakowało by, żeby z jej ust wydobyło się przekleństwo. Coś było zdecydowanie nie tak, jak być powinno. Nie wiedziała co, ale cień otaczający ciało Dorcas był zdecydowanie czymś, czego nie powinno być.
-Dobrze... -powiedział cicho Meadows. Lilliane wyprostowała się nie rozumiejąc o co chodzi czarnowłosej. -Nie będę męczyć cię w związku z dzisiejszymi zajęciami obrony, tymi poprzednimi i tymi jeszcze wcześniejszymi... Właściwie to wszystkimi tegorocznymi lekcjami. -uśmiechnęła się kpiąco. -Ale mam jeden warunek. Dasz sobie pomóc.
-To nie twoja sprawa. -syknęła rudowłosa. Nie chciała niczyjej pomocy. To była tylko jej...
-Już ci mówiłam, co o tym sadzę. Jutro o siedemnastej na drugim pietrze w saki dwieście trzy. Jeżeli nie przyjdziesz... znajdę cię. -powiedziała chłodno i nie zwracając uwagi na oburzenie Evans, odeszła od stołu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz