Często nie wiemy, jakie konsekwencje przyniosą nasze decyzje...
Anglia, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
Smukła
postać odziana w czarną pelerynę bez pośpiechu przemierzała korytarze
szkoły. Była spóźniona… i to bardzo, ale nie miała ochoty na
konfrontację ze swoimi nowymi współpracownikami. Pragnęła odwlec to
spotkanie jak najbardziej tylko mogła.Część z nich przecież była kiedyś
jej nauczycielami… Wygięła usta w krzywym uśmiechu. Była pewna, że żadne
z nich jej nie pozna… To była jedna z cech nieludzi, które ceniła
najbardziej. Jeżeli komuś bezpośrednio nie przyznała się do tego kim
jest, mogła „usunąć” swoje istnienie z czyjejś pamięci .W ten sposób
bardzo łatwo mnożna było zacząć wszystko od nowa… nawet w tym samym
środowisku…
Zatrzymała
się przy gotyckim oknie wychodzącym na turkusowe jezioro. Coś boleśnie
ukuło ją w jej wampirze serce… Wspomnienia zawsze zadawały jej ból…
Doskonała pamięć,wyczulone zmysły, długie życie… po co jej to? Tak
bardzo pragnęła zapomnieć…pozbyć się ich twarzy ze swojego umysłu…
Odwróciła się gwałtownie i zacisnęła powieki oczu… Tyle emocji… tak dużo
wspomnień… Widziała ich dosłownie wszędzie! Jak stoją pod ścianą i
nabijają się z nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, jak zakradają się
nocą do kuchni, jak wędrują po ciszy nocnej na wierzę astronomiczną…
Skuliła ramiona i potrząsnęła energicznie głową.
-Żyj
teraźniejszością, przeszłości nie zmienisz, a wieszczką nie jesteś!
–skarciła się i ruszyła w dalszą drogę do pokoju nauczycielskiego.Po
chwili dotarła do celu. Przybrała najbardziej obojętny wyraz twarzy na
jaki tylko było ją stać i otworzyła drzwi…
-Przyjmować
nową uczennicę i to na czwarty rok! To jakiś żart? Jak dotąd nic
podobnego nie miało miejsca. Po za tym, co my niby o niej wiemy?! Po co,
nagle, postanowiła przenieść się do Hogwartu? Nie podoba mi się to,
Albusie. Jak dla mnie, to ta cała sprawa jest podejrzana. –Żaden mięsień
nie drgnął na jej twarzy, gdy jej oczom ukazała się scena rozgrywana w
pomieszczeniu. Horacy Slughorn, gruby mężczyzna przypominający ślimaka,
który miał wątpliwą przyjemność uczyć ją kiedyś sztuki ważenia
eliksirów, stał cały czerwony na twarzy przed spokojnie siedzącym na
miękkim fotelu, smukłym czarodziejem o długiej srebrnej brodzie. Tym
starszym człowiekiem, którego wesołe, niebieskie oczy zasłaniały okulary
połówki był bez wątpienia dyrektor placówki –Albus Dumbledore. Świadkami
owego zajścia, oprócz niej, było całe grono pedagogiczne, z którego
twarzy członków można było odczytać najróżniejsze emocje: zaskoczenie,
niezadowolenie, aprobatę, niepokój, obojętność, czyste zainteresowanie,
znudzenie… Wszyscy oni byli tak zajęci sporem, że nie zauważyli nowego
gościa, a ona nie zamierzała się jeszcze ujawniać, chciała usłyszeć co
powie dyrektor…
-Nie widzę powodów do obaw, Horacy. Dostałem
opinie od jej nauczycieli. Byli z niej bardzo zadowoleni. –mówił
spokojnie… wiedział, że ostateczna decyzja i tak należy do niego, a on
już zadecydował. TA rozmowa była czystą formalnością -informacją dla
reszty grona pedagogicznego o zaistniałej sytuacji.
-Otóż
to! Po co, ktoś z nienaganną opinią przenosiłby się do innej szkoły?
–Slughorn najwidoczniej nie miał ochoty zrezygnować. Nie znosił jak
ktoś zmieniał zasady panujące od pokoleń.
-To
akurat moja wina. –postanowiła zdradzić swoją obecność. Jej cichy,
spokojny głos spowodował, że wszyscy natychmiast odwrócili głowy w jej stronę. –Witam. –uśmiechnęła się lekko starając się, aby
ten grymas zawierał jak najwięcej ciepła. Chyba nawet odniosła
zamierzony efekt…
Pierwszy
z zaskoczenia otrząsnął się dyrektor i, jak na gospodarza przystało, wstał by przywitać gościa. Czarnowłosa, blada piękność odsunęła się od
framugi drzwi, o którą się opierała i pozwoliła by mężczyzna pocałował
ją w dłoń.
-Moi
drodzy, chciałabym przedstawić wam pannę Delię Secretprotecte. – rzekł
odwracając się do reszty grona pedagogicznego. Delia powoli przesuwała
wzrokiem po ich twarzach, gdy dyrektor wymieniał imiona „jej nowych
kolegów z pracy”. Wszyscy patrzyli na nią z nieukrywanym zaskoczeniem… Wszyscy oprócz pewnej pani profesor nauczającej transmutacji, która
posłała jej ciepły uśmiech. Delia zajęła wolne miejsce i ponownie
utkwiła spojrzenie ciemnych oczu w nauczycielu eliksirów. –Delia zajmie od tego roku posadę pani Susz.–wytłumaczył dyrektor, gdy wrócił na swój fotel.
-Nie jest pani za młoda na uzdrowicielkę?–Slughorn uśmiechnął się kpiąco. Odpowiedział mu dźwięczny śmiech wampirzycy.
-Nie,
nie sądzę żebym była za młoda na uzdrowicielkę.–powiedziała rozbawionym
głosem –Nie jest pan pierwszą osobą, która mi to mówi, profesorze.
Zapewniam, że skończyłam wszystkie potrzebne kursy. W Mungu nie skarżyli
nie na brak umiejętności, powiedziałabym, że wręcz
przeciwnie…-skrzywiła się lekko. –Panna Evans, jest jednym z przypadków,
którymi się zajmowałam. –westchnęła cicho.
-Jednym z przypadków? –Slughorn patrzył na nią marszcząc brwi. Zaczynało się robić coraz ciekawiej…
-Lily,
trafiła na mój oddział jeszcze zanim poszła do szkoły. Miała
niesamowite szczęście. Dziękuję –powiedziała do pani Sprout, która podała
jej kubek z gorącą herbatą. –Pięcioletnia dziewczynka z dziwnymi
objawami. Przywieziono ją z mugolskiego szpitala.
–skrzywiła się lekko. To było tego dnia, kiedy zginęli jej przyjaciele.
Nie było jej wtedy w domu. Musiała iść do pracy. Pamięta, jak była
przerażona, gdy w swojej pacjentce rozpoznała… Wysoka temperatura
ciała,nieprzytomna, zamknięta w swoim umyśle…
-Mugolskiego
szpitala? –Delia otrząsnęła się ze wspomnień, skierowała wzrok na
profesora, który zadał to pytanie. Zupełnie, jakby myślał, że się
przesłyszał. Nie on jeden był zaskoczony tą informacją. Upiła łyk
brązowego płynu starając się powstrzymać ogarniające ją uczucie
irytacji…Musiała nagiąć prawdę, aby ich chronić…
-Tak,
mugolskiego. –starała się aby jej głos był jak najbardziej obojętny.
Dlaczego czarodzieje uważali nie magicznych za gorszy gatunek? Przecież
tak samo jak oni byli ludźmi. To było dla niej niepojęte… -Pochodzi z
nie magicznej rodziny. –jej źrenice zwęziły się, gdy usłyszała „szlama”…
miała tego dość. -Niech się pan nie zdziwi, profesorze, gdy pan ją
pozna. –kąciki jej ust uniosły się w kpiącym uśmiechu, a nauczyciel
Obrony Przed Czarną Magią patrzył na nią z pogardą.
-Żadna szlama nigdy nie dorówna czysto krwistemu czarodziejowi. –syknął.
-Może wróćmy do tematu. –dyrektor starał się załagodzić sytuacje. –Na czym polega problem panny Evans i czy nie zagraża on innym?
Delia
miała ochotę parsknąć słysząc to pytanie. „Czy nie zagraża innym?” I
pyta o to osoba, która zezwoliła WILKOŁAKOWI na naukę w Hogwarcie?! O
bogowie…
-Nie
jest to zakaźne ani nie wpływa na innych w jej otoczeniu. Cały problem
polega na tym, że jej organizm bardzo szybko uodparnia się na wszelkiego
rodzaju leki…
-Nie
można uodpornić się na eliksiry! –przerwał jej Mistrz Eliksirów. Delia
spojrzała na niego przekrzywiając głowę i uśmiechając się z
politowaniem…
-Moi
koledzy po fachu mówili to samo. –westchnęła cicho i potarła skronie.
Ta cała sytuacja zaczynała ją już drażnić… Ci wszyscy ludzie wydawali
jej się tacy ograniczeni. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że zdarzają
się różne przypadki. –Z całego oddziału tylko ja byłam na tyle wytrwała
w eksperymentach, żeby móc zajmować się jej przypadkiem. Lily trafia na
mój oddział przynajmniej raz w ciągu roku, ale ostatnio zdarza się to
coraz częściej. Dlatego też, gdy usłyszałam, że jest wolne stanowisko w
Hogwarcie, zgłosiłam się i napisałam do panny Evans, aby zastanowiła się
nad przeniesieniem…
-Niesamowite,
że dla jednego przypadku postanowiła pani zmienić miejsce pracy. To
takie WSPANIAŁOMYŚLNE! –zakpił nauczyciel Obrony Przed Ciemnymi Mocami.
-Też
tak uważam Nicolasie. Niewielu z nas byłoby wstanie do takiego
poświęcenia. –Dumbledore uśmiechnął się ciepło, ale w jego niebieskich
oczach było zawarte ostrzeżenie, dla złośliwego profesora.
-Lily
ma bardzo słaby organizm. Nawet niewielkie przeziębienie stanowi dla
niej poważny problem. –dokończyła nie zwracając uwagi na wymianę zdań
tych dwóch czarodziei. –Najlepiej dla niej byłoby, żeby miała kogoś
zorientowanego w jej przypadku, kto byłby zawsze pod ręką. We Francji
zawsze była odsyłana do nas na oddział, ale, niestety, zanim to
następowało, usiłowali sami jej pomóc.
-Biedne dziecko… -szepnęła zasmuconym głosem pani Sprout.
-Niech
lepiej pani tego przy niej nie mówi. –zaśmiała się Delia posyłając
pierwszy szczery uśmiech w stronę profesorki. –Nie znosi litości. A jej
charakterek jest wręcz ognisty.
-Minerwa
mówiła, że to bardzo miła, dobrze wychowana i zdolna dziewczyna. –w
oczach Dumbledora zabłysły nowe iskierki ciekawości. Można było mu
zarzucić nadmierny optymizm, ale nie to, że nie interesował się
uczniami. Zwłaszcza tym, którzy mieli potencjał...
-Nie
da się zaprzeczyć. Wystarczy zaciekawić ją czymś, a zrobi wszystko by
dowiedzieć się jak najwięcej. –odwróciła się w stronę McGonagall –A więc
rozmawiała z nią pani? –udawała, że się nie znają.
-Tak,
jakieś dwa tygodnie temu. –Minerwa przyłączyła się do gry. –Jest
Angielką, więc nie będzie problemu z komunikowaniem się z nią.
–niektórzy z nauczycieli kiwnęli głowami –Jej nauczyciele są z niej
bardzo zadowoleni, więc nie sądzę żeby miała jaki kol wiek problem z
materiałem.
-Nasz kurs nauczania różni się od tego we Francji.–przerwał jej nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią.
-Zdaję
sobie z tego sprawę, profesorze Shadow i byłabym wdzięczna, gdyby
raczył pan wysłuchać do końca tego, co mam do powiedzenia. –głos
McGonagall był ostry i zimny, a oczy zwęziły się niebezpiecznie. Nie
znosiła,gdy ktoś jej przerywał. –Jak już wspomniał nasz szacowny kolega
–ciągnęła dalej –nasz poziom nauczania różni się od tego, w Beuxbatones,
więc proponuję, żeby każdy nauczyciel przygotował test, który będzie
miał za zadanie sprawdzić wiedzę i umiejętności panny Evans. Dzięki
niemu sprawdzimy, czy może uczestniczyć na zajęcia razem ze swoim
rocznikiem. –skończyła. Odpowiedział jej pomruk aprobaty. Dyrektor
uśmiechnął się szeroko.
-Wspaniale!
–Delia miała wrażenie, że mało brakowało, a klasnąłby dłońmi z radości.
–Skoro już wszystko mamy ustalone i poznaliśmy nową pielęgniarkę, to
możemy zamknąć nasze spotkanie.
-Albusie? –Minerwa złapała go w drodze do jego gabinetu.
-Tak, Minerwo? -starszy
czarodziej spojrzał na nią uśmiechając się dobrodusznie. W tej chwili
przypominał dobrego dziadka, a nie potężnego czarodzieja.
-Chciałabym
opuścić szkołę do pierwszego września. Wszystkie sprawy związane z
rozpoczęciem roku są już załatwione, rozmawiałam nawet z Filiusem i
zgodził się poprowadzić za mnie Ceremonię Przydziału. Jeżeli to nie
sprawiłoby problemu, to przyjechałabym do szkoły pociągiem razem z
uczniami.
-Stało
się coś? –patrzył na nią badawczym wzrokiem. Minerwa, odkąd zaczęła
pracę w szkole, nigdzie nigdy nie wyjeżdżała. Nawet święta spędzała w
Hogwarcie…
-Nie, nic się nie stało. –zaprzeczyła.
-Skoro
Filius się zgodził, to nie widzę problemu. Miłego wyjazdu, Minerwo.
–Ruszył przed siebie w stronę swojego gabinetu. Miał wrażenie, że
Minerwa zmieniła się w ciągu ostatnich dni. Wydawała się
bardziej…pogodna. Cieszyła go ta zmiana, ale zastanawiał się, co ją
wywołało…
-Nawet łatwo poszło. Nie zadawał żadnych pytań. -Znalazła swoją
przyjaciółkę przy oknie, niedaleko Skrzydła Szpitalnego. -Shadow to
dziwny typ, ale nie sadzę żeby zrobił coś swoim uczniom, nawet tym z
mogolskich rodzin. -oparła się o ścianę i wyjrzała na zewnątrz.
-Dumbledore
wydaje się trzymać go krótko. -szepnęła wampirzyca, nie odwracając
wzroku od obrazu za szybą. Zmarszczyła brwi i przymknęła na powieki
oczu. Westchnęła sfrustrowana i oparła się plecami o zimną
ścianę.Minerwa patrzyła na nią zastanawiając się co też mogła wywołać u
niej taki stan. Odpowiedź nadeszła po chwili...
-Każde miejsce, podobnie jak każda żywa istota i przedmiot ma swoją sygnaturę. -westchnęła Delia.
-Wiem -Minerwa zmarszczyła brwi -ale nie rozumiem...
-Nieludzie
są bardzo czuli na wszelkiego rodzaju bodźce. -była coraz bardziej
zirytowana. Doskonale wiedziała, że jej towarzyszka, ledwo wyczuwa
otaczającą ją magie. -To miejsce zostało stworzone między innymi przez
Godryka Gryffindora, przodka Lily -oczy Minerwy otworzyły się szeroko.
Wiedziała już do czego dąży wampirzyca. -Magia jest dziedziczna. Podobne
jest z sygnaturami...
-Przejmuje się części sygnatur swoich przodków, które tworzą całość. -szepnęła cicho. Jej słowa potwierdziło kiwnięcie głowy.
-Zgadza
się. -westchnęła -ale to nie wszystko. Lily jest osłabiona, przez co
jest znacznie bardziej wrażliwa na magie, a to miejsce jest nią
przesączone. Ponadto sygnatura magiczna szkoły jest podobna do tej Lily.
-czarnowłosa spojrzała na swoją przyjaciółkę z lekkim strachem
widocznym w jej ciemnych oczach. -Minerwo, ona nie może wejść do szkoły
wraz z innymi uczniami...
Gdzieś w Irlandii, Rincón de la Esperanza*
Delikatne światło świec z korytarza wpadało do pokoju ukazując sylwetki
czworga czternastolatków śpiących razem na jednym łóżku. Westchnęła
cicho patrząc na nich. Byli tacy spokojni... Pamiętała, jak
jeszcze kilka dni temu, ich twarze były wykrzywione w grymasie bólu...
ogromnego cierpienia. Nigdy jeszcze nie czuła się taka bezradna...
Odprawiła Rytuał Zamknięcia i to była jedyna rzecz jaką mogła dla nich
uczynić. Wiedziała o tym, ale i tak chciała przejąć ich ból, by móc
choć trochę ich odciążyć. Pamiętała swoje przerażenie, gdy ich ciała
otoczyły kolorowe światła, po jednym dla jedną osobę... zielony,
czerwony, niebieski, fioletowy... a potem... potem ich ciała bezwładnie
spoczęły na podłodze... Wycieńczeni... walczyli z gorączką przez
kilkanaście godzin... aż wreszcie powrócili do realnego świata, w pełni
świadomi otaczającej ich rzeczywistości, choć nadal słabi...
-Delia?
-usłyszała głos z drugiego końca korytarza. Odwróciła się i uśmiechnęła
się do przyjaciółki. -Wszystko w porządku? -zapytała Minerwa podchodząc
do niej.
-Tak... sądzę, że tak. -westchnęła z powrotem odwracając wzrok w stronę młodych elfów. Jej towarzyszka uczyniła to samo.
-Będę miała na nią oko w pociągu. Nic się nie stanie. -szepnęła uśmiechając się delikatnie.
-Wiem
-oczywiście, że to wiedziała. Ufała Mi jak nikomu innemu na tym
świecie. -Wiesz, to trochę zabawne, ale ta czwórka nigdy nie rozdzielała
się na dłużej niż na kilka dni. Są jak papużki nierozłączki!
-Łączy ich bardzo silna więź.
-Tak.
Jest o wiele silniejsza niż u zwykłego rodzeństwa. Dodatkowo potęguje
ją fakt, iż są czworaczkami oraz to, że są Powiernikami głównych
żywiołów. Przyciągają się jak magnesy...
-Myślisz, że wytrzymają ten czas rozdzielenia?
-Nie
wiem Mi, nie wiem... -szepnęła trąc czoło... nie miała pojęcia co
będzie, ale wiedziała, że jeżeli będą razem, to ich moc może kogoś
skrzywdzić. Są zbyt młodzi... zbyt potężni...
__________________________
*Po polsku to miało brzmieć Zakątek Nadziei. Tak postanowiłam nazwać posiadłość rodu Gryffindora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz