3 sierpnia 2012

03. Często nie wiemy, jakie konsekwencje przyniosą nasze decyzje...

Często nie wiemy, jakie konsekwencje przyniosą nasze decyzje...
Anglia, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
   Smukła postać odziana w czarną pelerynę bez pośpiechu przemierzała korytarze szkoły. Była spóźniona… i to bardzo, ale nie miała ochoty na konfrontację ze swoimi nowymi współpracownikami. Pragnęła odwlec to spotkanie jak najbardziej tylko mogła.Część z nich przecież była kiedyś jej nauczycielami… Wygięła usta w krzywym uśmiechu. Była pewna, że żadne z nich jej nie pozna… To była jedna z cech nieludzi, które ceniła najbardziej. Jeżeli komuś bezpośrednio nie przyznała się do tego kim jest, mogła „usunąć” swoje istnienie z czyjejś pamięci .W ten sposób bardzo łatwo mnożna było zacząć wszystko od nowa… nawet w tym samym środowisku…
   Zatrzymała się przy gotyckim oknie wychodzącym na turkusowe jezioro. Coś boleśnie ukuło ją w jej wampirze serce… Wspomnienia zawsze zadawały jej ból… Doskonała pamięć,wyczulone zmysły, długie życie… po co jej to? Tak bardzo pragnęła zapomnieć…pozbyć się ich twarzy ze swojego umysłu… Odwróciła się gwałtownie i zacisnęła powieki oczu… Tyle emocji… tak dużo wspomnień… Widziała ich dosłownie wszędzie! Jak stoją pod ścianą i nabijają się z nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, jak zakradają się nocą do kuchni, jak wędrują po ciszy nocnej na wierzę astronomiczną… Skuliła ramiona i potrząsnęła energicznie głową.
   -Żyj teraźniejszością, przeszłości nie zmienisz, a wieszczką nie jesteś! –skarciła się i ruszyła w dalszą drogę do pokoju nauczycielskiego.Po chwili dotarła do celu. Przybrała najbardziej obojętny wyraz twarzy na jaki tylko było ją stać i otworzyła drzwi…
   -Przyjmować nową uczennicę i to na czwarty rok! To jakiś żart? Jak dotąd nic podobnego nie miało miejsca. Po za tym, co my niby o niej wiemy?! Po co, nagle, postanowiła przenieść się do Hogwartu? Nie podoba mi się to, Albusie. Jak dla mnie, to ta cała sprawa jest podejrzana. –Żaden mięsień nie drgnął na jej twarzy, gdy jej oczom ukazała się scena rozgrywana w pomieszczeniu. Horacy Slughorn, gruby mężczyzna przypominający ślimaka, który miał wątpliwą przyjemność uczyć ją kiedyś sztuki ważenia eliksirów, stał cały czerwony na twarzy przed spokojnie siedzącym na miękkim fotelu, smukłym czarodziejem o długiej srebrnej brodzie. Tym starszym człowiekiem, którego wesołe, niebieskie oczy zasłaniały okulary połówki był bez wątpienia dyrektor placówki –Albus Dumbledore.  Świadkami owego zajścia, oprócz niej, było całe grono pedagogiczne, z którego twarzy członków można było odczytać najróżniejsze emocje: zaskoczenie, niezadowolenie, aprobatę, niepokój, obojętność, czyste zainteresowanie, znudzenie… Wszyscy oni byli tak zajęci sporem, że nie zauważyli nowego gościa, a ona nie zamierzała się jeszcze ujawniać, chciała usłyszeć co powie dyrektor…
   -Nie widzę powodów do obaw, Horacy.  Dostałem opinie od jej nauczycieli. Byli z niej bardzo zadowoleni. –mówił spokojnie… wiedział, że ostateczna decyzja i tak należy do niego, a on już zadecydował. TA rozmowa była czystą formalnością -informacją dla reszty grona pedagogicznego o zaistniałej sytuacji.
   -Otóż to! Po co, ktoś z nienaganną opinią przenosiłby się do innej szkoły? –Slughorn najwidoczniej nie miał ochoty zrezygnować. Nie znosił jak ktoś zmieniał zasady panujące od pokoleń.
   -To akurat moja wina. –postanowiła zdradzić swoją obecność. Jej cichy, spokojny głos spowodował, że wszyscy natychmiast odwrócili głowy w jej stronę. –Witam. –uśmiechnęła się lekko starając się, aby ten grymas zawierał jak najwięcej ciepła. Chyba nawet odniosła zamierzony efekt…
   Pierwszy z zaskoczenia otrząsnął się dyrektor i, jak na gospodarza przystało, wstał by przywitać gościa. Czarnowłosa, blada piękność odsunęła się od framugi drzwi, o którą się opierała i pozwoliła by mężczyzna pocałował ją w dłoń.
   -Moi drodzy, chciałabym przedstawić wam pannę Delię Secretprotecte. – rzekł odwracając się do reszty grona pedagogicznego. Delia powoli przesuwała wzrokiem po ich twarzach, gdy dyrektor wymieniał imiona „jej nowych kolegów z pracy”. Wszyscy patrzyli na nią z nieukrywanym zaskoczeniem… Wszyscy oprócz pewnej pani profesor nauczającej transmutacji, która posłała jej ciepły uśmiech. Delia zajęła wolne miejsce i ponownie utkwiła spojrzenie ciemnych oczu w nauczycielu eliksirów.  –Delia zajmie od tego roku posadę pani Susz.–wytłumaczył dyrektor, gdy wrócił na swój fotel.
   -Nie jest pani za młoda na uzdrowicielkę?–Slughorn uśmiechnął się kpiąco. Odpowiedział mu dźwięczny śmiech wampirzycy.
   -Nie, nie sądzę żebym była za młoda na uzdrowicielkę.–powiedziała rozbawionym głosem –Nie jest pan pierwszą osobą, która mi to mówi, profesorze. Zapewniam, że skończyłam wszystkie potrzebne kursy. W Mungu nie skarżyli nie na brak umiejętności, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie…-skrzywiła się lekko. –Panna Evans, jest jednym z przypadków, którymi się zajmowałam.  –westchnęła cicho.
   -Jednym z przypadków? –Slughorn patrzył na nią marszcząc brwi. Zaczynało się robić coraz ciekawiej…
   -Lily, trafiła na mój oddział jeszcze zanim poszła do szkoły. Miała niesamowite szczęście. Dziękuję –powiedziała do pani Sprout, która podała jej kubek z gorącą herbatą. –Pięcioletnia dziewczynka z dziwnymi objawami.  Przywieziono ją z mugolskiego szpitala. –skrzywiła się lekko. To było tego dnia, kiedy zginęli jej przyjaciele. Nie było jej wtedy w domu. Musiała iść do pracy. Pamięta, jak była przerażona, gdy w swojej pacjentce rozpoznała… Wysoka temperatura ciała,nieprzytomna, zamknięta w swoim umyśle…
   -Mugolskiego szpitala? –Delia otrząsnęła się ze wspomnień, skierowała wzrok na profesora, który zadał to pytanie. Zupełnie, jakby myślał, że się przesłyszał. Nie on jeden był zaskoczony tą informacją. Upiła łyk brązowego płynu starając się powstrzymać ogarniające ją uczucie irytacji…Musiała nagiąć prawdę, aby ich chronić…
   -Tak, mugolskiego. –starała się aby jej głos był jak najbardziej obojętny. Dlaczego czarodzieje uważali nie magicznych za gorszy gatunek? Przecież tak samo jak oni byli ludźmi. To było dla niej niepojęte… -Pochodzi z nie magicznej rodziny. –jej źrenice zwęziły się, gdy usłyszała „szlama”… miała tego dość. -Niech się pan nie zdziwi, profesorze, gdy pan ją pozna. –kąciki jej ust uniosły się w kpiącym uśmiechu, a nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią patrzył na nią z pogardą.
   -Żadna szlama nigdy nie dorówna czysto krwistemu czarodziejowi. –syknął.
   -Może wróćmy do tematu. –dyrektor starał się załagodzić sytuacje.  –Na czym polega problem panny Evans i czy nie zagraża on innym?
   Delia miała ochotę parsknąć słysząc to pytanie. „Czy nie zagraża innym?” I pyta o to osoba, która zezwoliła WILKOŁAKOWI na naukę w Hogwarcie?! O bogowie…
   -Nie jest to zakaźne ani nie wpływa na innych w jej otoczeniu. Cały problem polega na tym, że jej organizm bardzo szybko uodparnia się na wszelkiego rodzaju leki…
   -Nie można uodpornić się na eliksiry! –przerwał jej Mistrz Eliksirów. Delia spojrzała na niego przekrzywiając głowę i uśmiechając się z politowaniem…
   -Moi koledzy po fachu mówili to samo. –westchnęła cicho i potarła skronie. Ta cała sytuacja zaczynała ją już drażnić… Ci wszyscy ludzie wydawali jej się tacy ograniczeni. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że zdarzają się różne przypadki. –Z całego oddziału tylko ja byłam na tyle wytrwała w eksperymentach, żeby móc zajmować się jej przypadkiem. Lily trafia na mój oddział przynajmniej raz w ciągu roku, ale ostatnio zdarza się to coraz częściej. Dlatego też, gdy usłyszałam, że jest wolne stanowisko w Hogwarcie, zgłosiłam się i napisałam do panny Evans, aby zastanowiła się nad przeniesieniem…
   -Niesamowite, że dla jednego przypadku postanowiła pani zmienić miejsce pracy. To takie WSPANIAŁOMYŚLNE! –zakpił nauczyciel Obrony Przed Ciemnymi Mocami.
   -Też tak uważam Nicolasie. Niewielu z nas byłoby wstanie do takiego poświęcenia. –Dumbledore uśmiechnął się ciepło, ale w jego niebieskich oczach było zawarte ostrzeżenie, dla złośliwego profesora.
   -Lily ma bardzo słaby organizm. Nawet niewielkie przeziębienie stanowi dla niej poważny problem. –dokończyła nie zwracając uwagi na wymianę zdań tych dwóch czarodziei. –Najlepiej dla niej byłoby, żeby miała kogoś zorientowanego w jej przypadku, kto byłby zawsze pod ręką. We Francji zawsze była odsyłana do nas na oddział, ale, niestety, zanim to następowało, usiłowali sami jej pomóc.
   -Biedne dziecko… -szepnęła zasmuconym głosem pani Sprout.
   -Niech lepiej pani tego przy niej nie mówi. –zaśmiała się Delia posyłając pierwszy szczery uśmiech w stronę profesorki. –Nie znosi litości. A jej charakterek jest wręcz ognisty.
   -Minerwa mówiła, że to bardzo miła, dobrze wychowana i zdolna dziewczyna. –w oczach Dumbledora zabłysły nowe iskierki ciekawości. Można było mu zarzucić nadmierny optymizm, ale nie to, że nie interesował się uczniami. Zwłaszcza tym, którzy mieli potencjał...
   -Nie da się zaprzeczyć. Wystarczy zaciekawić ją czymś, a zrobi wszystko by dowiedzieć się jak najwięcej. –odwróciła się w stronę McGonagall –A więc rozmawiała z nią pani? –udawała, że się nie znają.
   -Tak, jakieś dwa tygodnie temu. –Minerwa przyłączyła się do gry. –Jest Angielką, więc nie będzie problemu z komunikowaniem się z nią. –niektórzy z nauczycieli kiwnęli głowami –Jej nauczyciele są z niej bardzo zadowoleni, więc nie sądzę żeby miała jaki kol wiek problem z materiałem.
   -Nasz kurs nauczania różni się od tego we Francji.–przerwał jej nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią.
   -Zdaję sobie z tego sprawę, profesorze Shadow i byłabym wdzięczna, gdyby raczył pan wysłuchać do końca tego, co mam do powiedzenia. –głos McGonagall był ostry i zimny, a oczy zwęziły się niebezpiecznie. Nie znosiła,gdy ktoś jej przerywał. –Jak już wspomniał nasz szacowny kolega –ciągnęła dalej –nasz poziom nauczania różni się od tego, w Beuxbatones, więc proponuję, żeby każdy nauczyciel przygotował test, który będzie miał za zadanie sprawdzić wiedzę i umiejętności panny Evans. Dzięki niemu sprawdzimy, czy może uczestniczyć na zajęcia razem ze swoim rocznikiem. –skończyła. Odpowiedział jej pomruk aprobaty. Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
   -Wspaniale! –Delia miała wrażenie, że mało brakowało, a klasnąłby dłońmi z radości. –Skoro już wszystko mamy ustalone i poznaliśmy nową pielęgniarkę, to możemy zamknąć nasze spotkanie.

   -Albusie? –Minerwa złapała go w drodze do jego gabinetu.
   -Tak, Minerwo? -starszy czarodziej spojrzał na nią uśmiechając się dobrodusznie. W tej chwili przypominał dobrego dziadka, a nie potężnego czarodzieja.
   -Chciałabym opuścić szkołę do pierwszego września. Wszystkie sprawy związane z rozpoczęciem roku są już załatwione, rozmawiałam nawet z Filiusem i zgodził się poprowadzić za mnie Ceremonię Przydziału. Jeżeli to nie sprawiłoby problemu, to przyjechałabym do szkoły pociągiem razem z uczniami.
   -Stało się coś? –patrzył na nią badawczym wzrokiem. Minerwa, odkąd zaczęła pracę w szkole, nigdzie nigdy nie wyjeżdżała. Nawet święta spędzała w Hogwarcie…
   -Nie, nic się nie stało. –zaprzeczyła.
   -Skoro Filius się zgodził, to nie widzę problemu. Miłego wyjazdu, Minerwo. –Ruszył przed siebie w stronę swojego gabinetu. Miał wrażenie, że Minerwa zmieniła się w ciągu ostatnich dni. Wydawała się bardziej…pogodna. Cieszyła go ta zmiana, ale zastanawiał się, co ją wywołało…

   -Nawet łatwo poszło. Nie zadawał żadnych pytań. -Znalazła swoją przyjaciółkę przy oknie, niedaleko Skrzydła Szpitalnego. -Shadow to dziwny typ, ale nie sadzę żeby zrobił coś swoim uczniom, nawet tym z mogolskich rodzin. -oparła się o ścianę i wyjrzała na zewnątrz.
   -Dumbledore wydaje się trzymać go krótko. -szepnęła wampirzyca, nie odwracając wzroku od obrazu za szybą. Zmarszczyła brwi i przymknęła na powieki oczu. Westchnęła sfrustrowana i oparła się plecami o zimną ścianę.Minerwa patrzyła na nią zastanawiając się co też mogła wywołać u niej taki stan. Odpowiedź nadeszła po chwili...
   -Każde miejsce, podobnie jak każda żywa istota i przedmiot ma swoją sygnaturę. -westchnęła Delia.
   -Wiem -Minerwa zmarszczyła brwi -ale nie rozumiem...
   -Nieludzie są bardzo czuli na wszelkiego rodzaju bodźce. -była coraz bardziej zirytowana. Doskonale wiedziała, że jej towarzyszka, ledwo wyczuwa otaczającą ją magie. -To miejsce zostało stworzone między innymi  przez Godryka Gryffindora, przodka Lily -oczy Minerwy otworzyły się szeroko. Wiedziała już do czego dąży wampirzyca. -Magia jest dziedziczna. Podobne jest z sygnaturami...
-Przejmuje się części sygnatur swoich przodków, które tworzą całość. -szepnęła cicho. Jej słowa potwierdziło kiwnięcie głowy.
-Zgadza się. -westchnęła -ale to nie wszystko. Lily jest osłabiona, przez co jest znacznie bardziej wrażliwa na magie, a to miejsce jest nią przesączone. Ponadto sygnatura magiczna szkoły jest podobna do tej Lily. -czarnowłosa spojrzała na swoją przyjaciółkę z lekkim strachem widocznym w jej ciemnych oczach. -Minerwo, ona nie może wejść do szkoły wraz z innymi uczniami...

Gdzieś w Irlandii, Rincón de la Esperanza*
   Delikatne światło świec z korytarza wpadało do pokoju ukazując sylwetki czworga czternastolatków śpiących razem na jednym łóżku. Westchnęła cicho patrząc na nich. Byli tacy spokojni... Pamiętała, jak jeszcze kilka dni temu, ich twarze były wykrzywione w grymasie bólu... ogromnego cierpienia. Nigdy jeszcze nie czuła się taka bezradna... Odprawiła Rytuał Zamknięcia i to była jedyna rzecz jaką mogła dla nich uczynić. Wiedziała o tym, ale i tak chciała przejąć ich ból, by móc choć trochę ich odciążyć. Pamiętała swoje przerażenie, gdy ich ciała otoczyły kolorowe światła, po jednym dla jedną osobę... zielony, czerwony, niebieski, fioletowy... a potem... potem ich ciała bezwładnie spoczęły na podłodze... Wycieńczeni... walczyli z gorączką przez kilkanaście godzin... aż wreszcie powrócili do realnego świata, w pełni świadomi otaczającej ich rzeczywistości, choć nadal słabi...
   -Delia? -usłyszała głos z drugiego końca korytarza. Odwróciła się i uśmiechnęła się do przyjaciółki. -Wszystko w porządku? -zapytała Minerwa podchodząc do niej.
    -Tak... sądzę, że tak. -westchnęła z powrotem odwracając wzrok w stronę młodych elfów. Jej towarzyszka uczyniła to samo.
   -Będę miała na nią oko w pociągu. Nic się nie stanie. -szepnęła uśmiechając się delikatnie.
   -Wiem -oczywiście, że to wiedziała. Ufała Mi jak nikomu innemu na tym świecie. -Wiesz, to trochę zabawne, ale ta czwórka nigdy nie rozdzielała się na dłużej niż na kilka dni. Są jak papużki nierozłączki!
   -Łączy ich bardzo silna więź.
   -Tak. Jest o wiele silniejsza niż u zwykłego rodzeństwa. Dodatkowo potęguje ją fakt, iż są czworaczkami oraz to, że są Powiernikami głównych żywiołów. Przyciągają się jak magnesy...
   -Myślisz, że wytrzymają ten czas rozdzielenia? 
   -Nie wiem Mi, nie wiem... -szepnęła trąc czoło... nie miała pojęcia co będzie, ale wiedziała, że jeżeli będą razem, to ich moc może kogoś skrzywdzić. Są zbyt młodzi... zbyt potężni...
__________________________
*Po polsku to miało brzmieć Zakątek Nadziei. Tak postanowiłam nazwać posiadłość rodu Gryffindora. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz