3 sierpnia 2012

11. Jesteś kreatorem samego siebie

Jesteś kreatorem samego siebie

   Kiedy siedzisz w ciemnościach, widzisz rzeczy, których normalnie byś nie zauważył. Cienie wydają ci się potworami, duchami czekającymi aż zaśniesz. Mama mówiła ci, że nie zrobią ci krzywdy, że jedynie czekają, aż znów staną się niewidoczne dzięki światłu.
    Chcesz w to wierzyć.
    Każdej nocy prosisz je, żeby zostawiły cię w spokoju, żeby dały ci spokojnie zasnąć... Nie robią ci krzywdy, ale ty nadal budzisz się w nocy przy każdym skrzypnięciu podłogi i nasłuchujesz... Czasami skrzypnięcia ucichają po chwili i słyszysz jedynie spokojne oddech rodziców dochodzące z sąsiedniego pokoju... Ale czasami skrzypnięcia zamieniają się w dźwięk tłuczonych naczyń, przewracanych mebli...
    Zakrywasz uszy nie chcąc słyszeć krzyków i płaczu... Czekasz aż wszystko ustanie...
    Z wiekiem rozumiesz coraz więcej... I już nie siedzisz przestraszony w swoim pokoju, skulony pod kołdrą w końcu łóżka... Opuszczasz swoją bezpieczną kryjówkę starając się niepostrzeżenie dotrzeć do swojego celu...
   Bez sprzeciwu, ze wstydem, przyjmuje twoją dłoń. Pozwala ci się prowadzić. Usadzasz ją na swoim łóżku, oddajesz jej połowę swojej poduszki, a ona przykrywa was oboje kołdrą. Głaszcze cię po głowie, a ty starasz się na nią nie patrzeć. Jesteś zły, bardzo zły... Ale jesteś ciągle za mały żeby zrobić cokolwiek...
   Wreszcie uznajesz, że jesteś dostatecznie dorosły, aby ją obronić. Odważnie stajesz po między nimi ochraniając ją własnym ciałem. Nie widzisz przerażenia i bólu na jej twarzy, widzisz tylko jego. Twoja nienawiść rośnie...
   Trafiasz na ścianę. Głowa ci pęka. Chcesz się poruszyć, ale masz wrażenie, że każda część twojego ciała płonie.
   Przegrałeś...
   Nie tak wyobrażałeś sobie tę potyczkę. Miałeś być bohaterem... A okazałeś się zwykłym mięczakiem.
   Szydzi z ciebie. Starasz się go nie słuchać, ale twoje ciało działa wbrew tobie. Słyszysz wszystko bardzo wyraźnie... Nie rozumiesz tej jego nienawiści, ale wiesz, że jest ona równie wielka jak twoja. I mino że nie chcesz się do tego przyznać to, to czucie jest tym czymś, co was łączy... Zdajesz sobie z tego sprawę i to boli. Boli to niemalże tak bardzo jak fakt, że jesteście ze sobą spokrewnieni. To płomienne uczucie scala związek pomiędzy wami. Nie pozwala wam o sobie zapomnieć...
   Patrzysz na nią i nienawidzisz go jeszcze bardziej. Nie możesz patrzeć jak ją niszczy. Nie możesz znieś tego, że pozwala mu na to. Nie rozumiesz, czemu od niego nie odeszła. Dlaczego nie zostawiła go, skoro tak bardzo ją rani... Prosisz ją, żebyście odeszli, a ona uśmiecha się smutno, głaszcze cię po głowie i całuje w czoło... Nie rozumiesz... Nie chcesz zrozumieć, że ona go kocha.
   W końcu akceptujesz to, że od niego nie odejdzie i obiecujesz, że będziesz ją bronić... Nie dotrzymałeś obietnicy...  Odeszła... A ty masz nadzieję, że jest jej tam lepiej niż w piekle, na które sama się zgodziła.
   Opuściłeś go. Nie chciałeś dłużej patrzeć na to jak się stacza. Nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego...
   Ale nadal łączyło was to gorące uczcie nienawiści i więzy krwi...

   Patrzył w sufit starając się zignorować smugi nocnego światła przedzierające się przez niedokładnie zaciągnięte kotary wokół łóżka. Już dawno przestał bać się nocnych cieni. Już od roku nie słyszał bezsensownych awantur i jej cichego płaczu. Już od roku nie widział jego... Czuł dziką satysfakcję na myśl, że jest teraz sam. Nie ma już kogo obwiniać za niepowodzenia jakie spotkały go w życiu. Był sam, tak samo jak on. Zdany tylko i wyłącznie na siebie.
   Severus Snape wykrzywił wargi w gorzkim uśmiechu. Żałował, że nie udało mu się dotrzymać obietnicy. Nie obronił jej... Zgasła na jego rękach, prosząc aby był szczęśliwy... Nie spełnił jej prośby, nie potrafił... Każde spojrzenie w lustro przypominało mu o niej. Miał jej wargi, uszy, kolor oczu i włosów... Był do niej podobny bardziej niż do niego. To jedno pocieszało go. Nie chciał być taki jak on. Nigdy nikogo w pełni świadomie i celowo nie skrzywdzi. Nie... To jego ostatnia złożona jej obietnica... i zamierza jej dotrzymać... Musi...
   Nigdy nie będę taki, jak mój ojciec.
   Nikt nie wiedział, że odkładała dla niego pieniądze... Zupełnie tak jakby podejrzewała, że coś takiego będzie miało miejsce... Zapewniła mu środki, które pozwoliły mu na samodzielne życie. Resztki majątku rodziny Prince... Jego dziedzictwa...
   Miał zaledwie trzynaście lat kiedy zdecydował się opuścić dom, w którym mieszkał od urodzenia. Nie żałował swojej decyzji. Po JEJ śmierci nic nie łączyło go z tamtym miejscem. Ot, zwykły budynek jakich wiele. Starał się wyrzucić z pamięci wszelkie wspomnienia związane z tamtym miejscem. I gdy myślał, że już udało mu się zapomnieć... jego myśli bezwładnie wracały do tamtych chwil. Dlatego nienawidził długich, pozbawionych snu nocy... Nocy takich jak ta... Wiele oddał by za fiolkę eliksiru Bezsennego Snu, ale uczniom nie wolno było posiadać własnych mikstur... A on nie zamierzał z byle głupotą udawać się do Skrzydła Szpitalnego... do tej nowej pielęgniarki.
   Nadal nie mógł wierzyć w sposób w jaki przebiegał jego szlaban. Naprawdę liczył, że karze mu czyścić nocniki, a tu czekała go niespodzianka... Czuł się mile zaskoczony. Wreszcie jego czas nie został zmarnowany na jakąś bezsensowną czynność... Tak naprawdę, to nawet mu się podobało...
   Zmarszczył brwi i westchnął przeciągle...
   Jedna zapisana kartka prowadzi do kilku pustych...
   Evans była chora, ale zdawała się tym faktem nie przejmować. Była tak radosna, a jednak musiało to być coś poważnego, skoro nie chciała o tym rozmawiać. Nie podobała mu się jej reakcja. Owszem, to nie była jego sprawa, ale jej zachowanie zaniepokoiło go... I co, do diabła, ma z tym wspólnego Secretprotectrce?! Ona musi wiedzieć, o co chodzi...
   Nie jego sprawa. Przecież, on nawet jej nie lubi, prawda?
  
Przewrócił się na bok zakrywając głowę poduszką.

   -Przeklęty Filch... -warknął Syriusz energicznie nakładając sobie na talerz jajecznicę. -Że też musiał stać nad nami przez cały wieczór.
   -Syriusz! -syknął Lupin słysząc epitet, jakim Black określił woźnego. -Hamuj się. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam pójść dzisiaj do Hogsmeade. -warknął. Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni. Rzadko zdarzało się, żeby Remus był zły,więc, kiedy tak było, to woleli mu się nie narażać. Nie należy denerwować wilkołaka, zwłaszcza gdy zbliża się pełnia księżyca. Dlatego też, żaden z nich nie wspominał już o wczorajszym wieczorze. Syriusz w myślach przeklinał woźnego, który nie spuszczał ich z oczu przez cały wieczór i narzekał na "dzisiejszą, pozbawioną szacunku do starszych, młodzież" lub opowiadał z nieukrywaną tęsknotą w głosie o dawnych sposobach karania... Świr... Kto zatrudnia w szkole kogoś, kto marzy o widoku uczniów przyczepionych łańcuchami do ścian... Zresztą, kiedy ostatnio stosowano takie metody? W średniowieczu? Facet powinien zostać umieszczony w Św. Mungu na oddziale zamkniętym. Ktoś taki jak on, nie powinien być na wolności.
   Wgryzł się ze złością w tosta i rozejrzał się po sali. To był już nawyk i zdawał się robić to bezwiednie. Kiedyś w ten sposób wyszukiwali kogoś, kogo mogliby zaczepić. Teraz też tak było, ale coraz częściej zdarzało się, że znajdowali w ten sposób jakąś dziewczynę, która chętnie pomogłaby im z jakimś zadaniem domowym, którego akurat nie mogli spisać od Remusa. Zadziwiające, co mogą zrobić dziewczyny w zamian za chwilę wagi z ich strony. Spędzali z nimi trochę czasu, dawali całusy, chodzili z  nimi na randki, a one w zamian "pomagały" im. Na dodatek, wszystkie miały jakiś dziwny problem z oczami... Bo, chyba ciągłe mruganie nie jest naturalne?
   Przekrzywił głowę przyglądając się Olivii i Laurze siedzących po oby stronach Jamesa. Teraz gdy na nie patrzył, zauważył, że wyglądają niemalże identycznie. Brązowe włosy poskręcane w delikatne fale, te same długie kolczyki i TE SAME bluzki z długim rękawem. To było... dziwne.
   -Są siostrami? -zapytał szeptem wskazując je głową. Remus spojrzał na niego z politowaniem i pokręcił głową.
   -Dopiero teraz odkryłeś klony?
   -Co? Klony? -nie rozumiał, o co chodzi. Czym są te klony?
   -Nie ważne. Nie są siostrami i nie pytaj czemu wyglądają tak samo. -mruknął zerkając na drugi koniec stołu. Siedziała tam. Sama, jak zawsze. Chciał do niej podejść już wielokrotnie, ale brakowało mu odwagi. Pamiętał zawód w jej zielonych oczach. Poczuł się wtedy jak zdrajca. Ale przecież, nic nie zrobił. Nic... I to był jego błąd. Wiedział, że powinien ich powstrzymać, nigdy nie powinien dopuścić do takiej sytuacji, ale stało się... Po prostu, nie potrafił się im przeciwstawić.
   Ciekawe czy idzie do Hogsmeade...
   -Lilliane Evans, jaka ona jest? -blondwłosa dziewczyna powolnymi ruchami poprawiała chustę okrywającą jej szyję. Zdawałoby się, że to zajęcie pochłania ją całkowicie, jednakże, w rzeczywistości, jej uwaga była skupiona na rudej dziewczynie stojącej kilka metrów przed nią.
   -Nie wiem...
   -Dorcas, to niedorzeczne. Mieszkacie w jednej wierzy, śpicie w jednej sypialni, chodzicie razem na wszystkie zajęcia... Nie wmówisz mi, że nie wyrobiłaś sobie o niej nawet ogólnego zdania. -blondynka wlepiła w nią swoje niebieskie oczy oczekując na odpowiedź.
   -Daj spokój! Nie gadałam z nią. Zresztą ona zadaje się jedynie z Snapem i Blackiem. Jeżeli chcesz jakiś wartościowych informacji to zapytaj ich, nie mnie, rozumiesz? -warknęła zdenerwowana zachowaniem towarzyszki. Nie chciała się kłócić, a było to nieuniknione, jak zawsze, gdy ich rozmowa dotyczyła uczniów z Domu Lwa. Jak ona nie cierpiała tych ludzi...
   -Pochodzi z rodziny Mugoli i często przebywa w Skrzydle Szpitalnym -powiedziała cicho brązowowłosa dziewczyna, której wystarczyła ostatnia wypowiedź Meadows, żeby wiedzieć o czym mówią.
   -Nareszcie! Ile można na ciebie czekać, Annabel? -mruknęła blondynka przewracając oczami.
   -Nie nazywaj mnie tak, Astiro. -warknęła odgarniając włosy z oczu. -Wystarczy, że w domu jestem Annabel. -skrzywiła się na samo wspomnienie ciotek patrzących na nią z naganą i wyczekiwaniem.
   -Czyżby nie spodobała się im twoja nowa fryzura? -zapytała niewinne Dorcas.
   -Byli zachwyceni! -Uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie awanturę jaką jej urządzili, gdy tylko weszła do domu... W końcu, młodej damie z czystokrwistego rodu nie wypada mieć krótkich włosów. To było niedopuszczalne. Dziewczyna powinna mieć długie włosy, które będą jej ozdobą...
   -Na szczęście, twoja siostra spełnia ich wymagania.
   -Tak, Natasha zawsze jest ukochaną córeczką. -mruknęła bez cienia złości. Kochała siostrę i nie miała do niej żadnych pretensji. W końcu była jej młodszą siostrzyczką. A ona... ona jedynie nie chciała dopasować się do norm wyznaczonych przez społeczeństwo. Nie chciała być damą z dobrego domu. Chciała żyć... Być choć trochę sobą.
   Przeniosła wzrok na Evans, która nadal stała sama. Czyżby miała odbyć wycieczkę bez towarzystwa? Miała ochotę podejść do niej i zaproponować żeby do nich dołączyła, ale zanim zdążyła zrobić choć krok w jej stronę, dziewczyna odwróciła się i spojrzała jej prost w oczy. Medison zamarła. Czuła się odsłonięta... Zielone tęczówki wierciły w niej dziury. Zdawały się znać jej myśli... Ale to przecież było niemożliwe, prawda?  Uczniowie nie znają magii umysłu. Jest zbyt trudna do opanowania. Niemożliwe więc, żeby ona, dziewczyna z mugolskiej rodziny, opanowała legimencje... Niemożliwe...
   -Lilliane! -Evans odwróciła głowę uśmiechając się do dwóch czarnowłosych chłopaków. Podeszli do niej i nieśpiesznie skierowali się w stronę wyjścia z terenu szkoły.
   Co to było?
   Stróżka zimnego potu spłynęła jej po plecach. Odetchnęła z ulgą czując, że nieprzyjemne uczucie mija. Nie podobało jej się to...
   -Anna? Co ci jest? -Astira dotknęła ramienia koleżanki patrząc na nią z troską.
   -Ja... Nieważne. -Nie wiedziała, co ma im powiedzieć. Może tylko jej się wydawało? Nie miała pewności, że to dziwne uczucie było sprawką Evans. -Chodźmy do Hogsmeade. Mam ochotę na Piwo Kremowe.
   - Ale...
   -Wszystko gra, naprawdę. -zapewniła je. Udając, że nie widzi ich porozumiewawczych spojrzeń, ruszyła w stronę miasteczka. Dorcas i Astira wzruszyły jedynie ramionami. Nie wracały już do tego. Wiedziały, że jak tylko będzie miała ochotę, to sama im wszystko wyjaśni.
 
   Czuła, że koś na nią patrzy. Trwało to już od dłuższego czasu i nie mogła dłużej tego ignorować. Miała dość ciągłej obserwacji, która towarzyszyła jej nieustanne od początku jej przyjazdu do Hogwartu... Dlaczego nie chcieli dać jej spokoju? Czy za dużo chciała? Pragnęła jedynie żeby dali jej spokój... Nie była przecież jakimś okazem z Zoo. Nie ograniczały jej metalowe pręty klatki, a mimo to, czuła, że nie jest wolna. Nie była sobą. Grała człowieka... Rozumiała, że kamuflaż jest konieczny. Bez niego mogłaby doświadczyć coś gorszego niż śmierć... Zatrzęsła się ze strachu i natychmiast odrzuciła ponure myśli. Nie chciała się w nich pogrążać. Zamiast tego powoli odwróciła się w poszukiwani swojego prześladowcy.
   Namierzyła go bezbłędnie. Stała niedaleko, bezwstydnie wlepiając w nią oczy. Chyba zorientowała się, że została okryta, bo nagle jej twarz stała się kredowobiała. Lilliane przekrzywiła delikatnie głowę, tak jak zawsze, gdy chciała się dokładniej komuś lub czemuś przyjrzeć. Dziewczyna miała krótkie, brązowe włosy. Było to dziwne zjawisko zwłaszcza u czarodziei. A dziewczyna niewątpliwie pochodziła z jakiegoś wysoko postawionego rodu, niewątpliwie czystokrwistego. Poznała to po jej postawie. Wyprostowana i dumna... Ale w wyrazie jej twarzy było coś łagodnego, coś co rzadko można było znaleźć u dumnych arystokratów. To właśnie ta łagodność dodawała jej piękna i uroku. Biło od niej swoiste ciepło...
   Nie była Gryfą ani Ślizgonką. Wiedziała o tym, bo zdążyła dokładnie przyjrzeć się uczniom z tych dwóch domów. Dyskretnie spojrzała na jej towarzyszki i wszytko stało się dla niej jasne. Obok niej stała Dorcas Meadows i jakaś blondwłosa dziewczyna. Teraz już była pewna, że obie towarzyszki gryfońskiej outsiderki są Krukonkami. Z bolondynką na pewno chodziła na starożytne runy, a na brązowowłosą nie raz natknęła się w bibliotece.
   Blondwłosa miała dziwne imię. Astira... Tak. Astira Angelo. Nie łatwo było przeoczyć ją na zajęciach. Nauczyciele chętnie chwalili ją przy uczniach i z chęcią wywoływali do odpowiedzi. Doskonale radziła sobie z odczytywaniem starożytnych run.
   Jej brązowowłosa towarzyszka była znacznie cichsza i spokojniejsza. Nie rzucała się w oczy i sprawiała wrażenie nieśmiałej. Nazywała się Annabel Medison i z tego, co Lily zdążyła zauważyć, nie lubiła swojego pełnego imienia. Angelo nazywała ją Anna lub Ann.
   -Lilliane! -znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Powoli z lekkim uśmiechem, odwróciła się. Regulus szedł szybko, niecierpliwie i gdyby nie to, że arystokracie nie wypada zachowywać się jak dzieciak, to zapewne podbiegłby do niej. Był niesamowity. Dziecinny i zarazem poważny. Wiedział, gdzie leży granica. Nie to, co jego brat. Zadziwiające, że młodszy miał więcej ogłady niż starszy.
   -Cześć. -przywitała się patrząc wyzywająco na Seversa, który odpowiedział jej spokojnym spojrzeniem czarnych oczu. To właśnie to spojrzenie, uspokoiło jej obawy wynikające z minionego wieczora. Bała się, że będzie chciał wrócić do ich rozmowy lub, co gorsza, opowiedział o niej Blackowi. Lubiła ich, ale nie chciała mieszać ich w swoje sprawy. I tak nie mogłaby wyjawić im całej prawdy. To mogłoby się źle skończyć zarówno dla niej jak i dla nich.
   -Idziesz z nami do Hogsmeade? -to nie było pytanie. Doskonale słyszała w głosie Blacka nakazującą nutę. Było to nawet zabawne i nie mogła się na niego złościć.
   -Nie wiem co na to powie mój towarzysz. -zaśmiała się wskazując na małego pajączka spacerującego po jej ramieniu. -Wybierzemy się razem z nimi, co? -zapytała podsuwając mu gałązkę, na którą wdrapał się i znieruchomiał. Lily ostrożnie położyła patyczek na ziemi i uśmiechnęła się udając smutek. -chyba jednak nie ma ochoty na wycieczkę.
   -Trudno. Nie wie, co traci! -zaśmiał się Black. Severus spojrzał na nich z dezaprobatą. Udali, że tego nie widzą. Regulus podał jej ramię i ruszyli ścieżką w stronę miasteczka. -Najpierw pójdziemy do księgarni i sklepu zoologicznego, a potem zobaczymy. No i oczywiście musimy pójść napić się Piwa Kremowego! Bez tego nie ma po co w ogóle odwiedzać Hogsmeade! -zakomunikował radośnie. Zachowywał się jak pijany... Pijany wolnym sobotnim popołudniem wymieszanym z możliwością wyjścia poza teren szkoły.

   Siedziała w Pokoju Wspólnym wpatrując się w ogień. Było już późno, ale ona nie miała ochoty na sen. Chciała odrobinę samotności, a tutaj, w pustym salonie Gryfonów, było najlepsze miejsce. Wygodny, stary fotel, dźwięk skrzypiec płynący bezpośrednio do uszu i wspaniały taniec płomieni... to było to czego pragnęła w tej chwili. Siedziała więc całkowicie oddając się przyjemności... Było jej tak dobrze. Od dawna nie czuła się tak zrelaksowana.
   Musiała przyznać, że dzisiejszy dzień był bardzo przyjemny. W towarzystwie dwóch Ślizgonów nie zwracała uwagi na ciekawski spojrzenia i szepty. Czy to na prawdę jest aż tak dziwne, że Gryfonka zagaje się ze Śligonami? Przecież, Godryk Gryffindor przyjaźnił się z Salazarem Slytherinem, więc dlaczego ona nie mogła spędzać czasu z Severusem i Regulusem? Dlaczego czarodzieje nic nie robią z tym idiotycznym konfliktem między domami? Czy nie wiedzą, że to niszczy, osłabia ich społeczeństwo?
   Będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni i na tyle słabi, na ile podzieleni.*
   Poczuła, że ktoś siada obok niej ja kanapie. Powoli podniosła wzrok natrafiając na smutne złote tęczówki. Remus Lupin wyglądał na skruszonego. Widać, że coś nie dawało mu spokoju. Wyjęła słuchawki z uszu i wyłączyła discman. Odwróciła głowę ponownie patrząc w płomienie.
   Siedzieli w ciszy nie wiedząc co powiedzieć. Nie chciała zaczynać rozmowy. To on powinien pierwszy się odezwać, nie ona...
   -Lilliane, ja... -zaczął niezdarnie i natychmiast zamilkł. Co niby miał powiedzieć? Przepraszam, nie chciałem? To go nie usprawiedliwiało. Nie przeciwstawił się kumplom i zawiódł ją... Nie wiedział czemu tak bardzo zależy mu na jej przyjaźni, ale czuł, że jeżeli nie naprawi stosunków po między nimi, to będzie tego bardzo żałować. -Przepraszam. -szepnął w końcu. -Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale nie mogę znieść tego, że jesteś na mnie zła. Proszę, wybacz mi...
   -Jakim cudem możesz patrzeć na to bezczynnie? -wyszeptała dotykając jego splecionych dłoni. -Ty, który wiesz, ja to jest być odrzuconym? -spojrzał na nią z przerażeniem.
   -Skąd wiesz? -zapytał. Jak to możliwe? Przecież nawet chłopaki zorientowali się dopiero po roku...
   -Nie ważne. Po prostu wiem. Ale nadal nie rozumiem... Dlaczego?
   -Nie wiem... Nie wiem. Po prostu nie potrafię ich powstrzymać.
   -Potrafisz! -oburzyła się. -Ale nie chcesz... Czego się boisz? -spojrzała prosto w jego oczy i już znała odpowiedź... Nie chciał żeby i jego odrzucili. -Wiedzą o tym, że jesteś likantropem? Więc nie masz czego się obawiać. Zaakceptowali cię, więc tak łatwo cię nie opuszczą. -zapewniła go, a on jej uwierzył. -Jesteś silny nie tylko fizycznie, wykorzystaj to. -znowu zamilkli pogrążeni w swoich myślach. Wreszcie wstała z zamiarem dania się spać. Była już w połowie drogi do schodów, gdy ocknął się z zamyślenia.
   -Lilliane? -zatrzymała się patrząc na niego pytająco.
   -Tak?
   -Wybaczysz mi kiedyś?
   -Już ci wybaczyłam, Remusie. Dobrej nocy.
   -Tobie też, Lilliane, tobie też. -szepnął z nieukrywaną ulgą i radością.
_________________________________________
*Cytat z "Czary ognia"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz