Nigdy nie zdradzaj samego siebie
Potarła zirytowana nasadę nosa i zacisnęła usta powstrzymując się od
prychnięcia. Siedziała w Wielkiej Sali na samym końcu stołu Gryfonów.
Sama... Oddalona od reszty uczniów zajętych cichymi rozmowami...
Wiedziała, że ją zauważyli. Co jakiś czas któryś z jej domowników zerkał
na nią z zaskoczeniem, a niektórzy nie kryli się się ze swoją
ciekawością i bezczelnie wlepiali w nią swoje gały. Miała dość... Nie
lubiła być w centrum zainteresowania. Pragnęła aby nikt jej nie
zauważał, żeby przestali się na nią gapić i wreszcie zajęli się swoimi
sprawami.
Skrzywiła się słysząc głośne chichoty swoich dwóch z trzech współlokatorek z dormitorium. Były to dwie mulatki o ciemnych włosach. Nie były ze sobą spokrewnione, ale Lily miała wrażenia, że obie robią wszystko aby wyglądać jak bliźniaczki. Miały tak samo upięte włosy, identyczny makijaż, biżuterie, która według niej zupełnie nie pasowała do mundurka, paznokcie pomalowane na krwistą czerwień -ten widok przyprawiał Evans o ból głowy... Sposób w jaki nosiły swój mundurek, mówił, że obie mają spory problem z hormonami.
Lilliane sięgnęła po półmisek z sałatką i prychając cicho nałożyła ją sobie na talerz. Kilka osób zaskoczonych jej zachowanie spojrzało na nią ja na umysłowo chorą. W odpowiedzi obdarzyła ich swoim najzimniejszym spojrzeniem, który nakazał im wrócić do swoich zajęć. Prychnęła ponownie widząc zaskoczenie w ich rozszerzonych źrenicach... Doskonale wiedziała, że jak tylko się postara, to potrafi porządnie przestraszyć ludzi.
Nadziała liść sałaty na widelec i włożyła go sobie do ust. ponownie zerkając na "bliźniaczki". Wykrzywiła usta w pogardliwym uśmiechu widząc, jak przymilają się do czarnowłosego chłopaka o atletycznej budowie ciała, który zajęty rozmową z kolegami, nie zwracał na nie uwagi. Przewróciła załamana oczami... Już po minucie od poznania ich, wiedziała, że nie będą miały ŻADNYCH wspólnych tematów. Były takie puste...
"Wdrapała się schodami na piętro, na którym znajdowało się jej dormitorium. Wzięła głęboki wdech i jeszcze raz spojrzała na tabliczkę na drzwiach, chcąc upewnić się, że nie pomyliła pomieszczeń. Nacisnęła wreszcie klamkę i pchnęła drzwi. Znalazła się w pokoju o ciepłej kolorystyce w której pała czerwień. W lewej części pomieszczenia znajdowały się szafy wielkie lustro i drzwi do łazienki, zaś prawą stronę zajmowały cztery łóżka z bordowymi kotarami. Na jednym z łóżek siedziały dwoe dziewczyny o długich, prostych ciemnobrązowych włosach, które przerwały rozmowę i teraz patrzyły na nią czekając aż coś powie...
-Cześć, będę waszą nową współlokatorką. Nazywam się Lilliane. -powiedziała wreszcie zamykając ze sobą drzwi. Podeszła do wolnego łóżka kładąc na nim żakiet. Czuła jak obie dziewczyny taksują ją wzrokiem. Oceniały ją... Odwróciła się do nich przodem siadając na miękkim materacu.
-Nie wiedziałyśmy, ze kogoś jeszcze nam przydzielą. Jestem Laura a to Olivia. -odezwała się jedna z nich przedstawiając przy okazji swoją towarzyszkę. Obie uśmiechnęły się do niej, a Lily nie umknęła sztuczność tego grymasu. -Jest w naszym dormitorium jeszcze jedna taka... Dorcas Meadowas...
-Ale nie warto zawracać sobie nią głowy... To dziwaczka. -Olivia wpadła w słowo Laurze i gdy tylko skończyła mówić obie zaśmiały się piskliwie. Właśnie ten moment na wejście wybrała sobie ostatnia ze współlokatorek by wejść do pokoju. Obrzuciła "bliźniaczki" zimnym spojrzeniem i wreszcie jej wzrok padł na Evans. Przez chwilę patrzyła na nią i ponownie przeniosła wzrok na klony. Przewróciła oczami zdegustowana. Wzięła jakąś książkę ze swojego kufra i wyszła z pokoju.
Lily patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi. Czuła jak wzrasta jej poziom irytacji. Nie chcąc żeby klony były świadkami jej wybuchu, otworzyła kufer i wyjęła z niego piżamę. Nie patrząc na pozostałe dziewczyny, weszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rzuciła swoje na podłogę i stanęła pod prysznicem. Letnia woda spływała po jej rozgrzanym ciele. Jęknęła cicho i usiadła na zimnych kafelkach. Oddychając głęboko schowała twarz w dłonie. Musiała się uspokoić i to jak najszybciej... Czuła jak otaczające ją drobinki powietrza staja się coraz cieplejsze...
Dlaczego ludzie zawsze muszą oceniać? Klasyfikować? Dlaczego robią to już przed poznaniem drugiej osoby? Dlaczego nie zadadzą sobie choć odrobiny trudu żeby kogoś poznać? Zaśmiała się odrobinę histerycznie... Była zmęczona... sama za dobrze nie rozumiała swoich emocji. Prychnęła cicho... Dzisiaj wszyscy tylko ją obserwowali... Niektórzy wyciągali wnioski ze swoich spostrzeżeń, a inni tkwili w wyznaczonych przez siebie stereotypach. Ludzie są DZIWNI. Delia miała racje -ciężko jest zrozumieć ich sposób myślenia. Westchnęła głęboko i odgarnęła z twarzy mokre kosmyki. Była zmęczona, a wszystko wskazywało na to, że następne dni będą jeszcze trudniejsze i bardziej męczące niż ten. Miała tylko nadzieje, że nie będą zadawali jej zbyt dużo pytań... Nie miała ochoty na udzielanie odpowiedzi, a ignorowanie potencjalnego rozmówcy było zwyczajnie niegrzeczne. Tak przynajmniej twierdziła pewna wampirzyca, która w tej chwili rozgaszczała się w swoim gabinecie. Lily uśmiechnęła się złośliwie... Nie ma to jak symulujący studenci! Biedni... Delia nigdy nie dawała się oszukać.
Zakręciła wodę i owinęła się grubym, białym ręcznikiem. Podeszła do lustra i skrzywiła się lekko parząc na swoje odbicie w gładkiej tafli. Zaklęcia maskujące zniknęły. W tej chwili widziała swoją prawdziwą twarz... swoją prawdziwą naturę. Doskonale sobie zdawała sprawę, ze będzie musiała grać... Jej całe życie było durną grą o przetrwanie. Nikt nigdy nie dowie się... Nie zobaczy jak naprawdę wygląda... Zielone oczy, które w zależności od światła zmieniały swój odcień przyjmując barwę od niemalże żółtej do czarnej, pionowe źrenice, które rozszerzały się wraz z przybyciem ciemności, spiczaste uszy... Uśmiechnęła się lekko przejeżdżając językiem po lekko wydłużonych kłach -pamiątka po przodkach od strony ojca. Westchnęła cicho i przeciągnęła dłonią po twarzy mamrocząc cicho formułę zaklęcia. Po chwili z lustra patrzyła na nią jej maska. Prychnęła cicho jak rozjuszona kotka. Umyła zęby i szybko założyła piżamę. Nacisnęła klamkę i zawahała się przed otwarciem drzwi...
Skrzywiła się słysząc głośne chichoty swoich dwóch z trzech współlokatorek z dormitorium. Były to dwie mulatki o ciemnych włosach. Nie były ze sobą spokrewnione, ale Lily miała wrażenia, że obie robią wszystko aby wyglądać jak bliźniaczki. Miały tak samo upięte włosy, identyczny makijaż, biżuterie, która według niej zupełnie nie pasowała do mundurka, paznokcie pomalowane na krwistą czerwień -ten widok przyprawiał Evans o ból głowy... Sposób w jaki nosiły swój mundurek, mówił, że obie mają spory problem z hormonami.
Lilliane sięgnęła po półmisek z sałatką i prychając cicho nałożyła ją sobie na talerz. Kilka osób zaskoczonych jej zachowanie spojrzało na nią ja na umysłowo chorą. W odpowiedzi obdarzyła ich swoim najzimniejszym spojrzeniem, który nakazał im wrócić do swoich zajęć. Prychnęła ponownie widząc zaskoczenie w ich rozszerzonych źrenicach... Doskonale wiedziała, że jak tylko się postara, to potrafi porządnie przestraszyć ludzi.
Nadziała liść sałaty na widelec i włożyła go sobie do ust. ponownie zerkając na "bliźniaczki". Wykrzywiła usta w pogardliwym uśmiechu widząc, jak przymilają się do czarnowłosego chłopaka o atletycznej budowie ciała, który zajęty rozmową z kolegami, nie zwracał na nie uwagi. Przewróciła załamana oczami... Już po minucie od poznania ich, wiedziała, że nie będą miały ŻADNYCH wspólnych tematów. Były takie puste...
"Wdrapała się schodami na piętro, na którym znajdowało się jej dormitorium. Wzięła głęboki wdech i jeszcze raz spojrzała na tabliczkę na drzwiach, chcąc upewnić się, że nie pomyliła pomieszczeń. Nacisnęła wreszcie klamkę i pchnęła drzwi. Znalazła się w pokoju o ciepłej kolorystyce w której pała czerwień. W lewej części pomieszczenia znajdowały się szafy wielkie lustro i drzwi do łazienki, zaś prawą stronę zajmowały cztery łóżka z bordowymi kotarami. Na jednym z łóżek siedziały dwoe dziewczyny o długich, prostych ciemnobrązowych włosach, które przerwały rozmowę i teraz patrzyły na nią czekając aż coś powie...
-Cześć, będę waszą nową współlokatorką. Nazywam się Lilliane. -powiedziała wreszcie zamykając ze sobą drzwi. Podeszła do wolnego łóżka kładąc na nim żakiet. Czuła jak obie dziewczyny taksują ją wzrokiem. Oceniały ją... Odwróciła się do nich przodem siadając na miękkim materacu.
-Nie wiedziałyśmy, ze kogoś jeszcze nam przydzielą. Jestem Laura a to Olivia. -odezwała się jedna z nich przedstawiając przy okazji swoją towarzyszkę. Obie uśmiechnęły się do niej, a Lily nie umknęła sztuczność tego grymasu. -Jest w naszym dormitorium jeszcze jedna taka... Dorcas Meadowas...
-Ale nie warto zawracać sobie nią głowy... To dziwaczka. -Olivia wpadła w słowo Laurze i gdy tylko skończyła mówić obie zaśmiały się piskliwie. Właśnie ten moment na wejście wybrała sobie ostatnia ze współlokatorek by wejść do pokoju. Obrzuciła "bliźniaczki" zimnym spojrzeniem i wreszcie jej wzrok padł na Evans. Przez chwilę patrzyła na nią i ponownie przeniosła wzrok na klony. Przewróciła oczami zdegustowana. Wzięła jakąś książkę ze swojego kufra i wyszła z pokoju.
Lily patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi. Czuła jak wzrasta jej poziom irytacji. Nie chcąc żeby klony były świadkami jej wybuchu, otworzyła kufer i wyjęła z niego piżamę. Nie patrząc na pozostałe dziewczyny, weszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rzuciła swoje na podłogę i stanęła pod prysznicem. Letnia woda spływała po jej rozgrzanym ciele. Jęknęła cicho i usiadła na zimnych kafelkach. Oddychając głęboko schowała twarz w dłonie. Musiała się uspokoić i to jak najszybciej... Czuła jak otaczające ją drobinki powietrza staja się coraz cieplejsze...
Dlaczego ludzie zawsze muszą oceniać? Klasyfikować? Dlaczego robią to już przed poznaniem drugiej osoby? Dlaczego nie zadadzą sobie choć odrobiny trudu żeby kogoś poznać? Zaśmiała się odrobinę histerycznie... Była zmęczona... sama za dobrze nie rozumiała swoich emocji. Prychnęła cicho... Dzisiaj wszyscy tylko ją obserwowali... Niektórzy wyciągali wnioski ze swoich spostrzeżeń, a inni tkwili w wyznaczonych przez siebie stereotypach. Ludzie są DZIWNI. Delia miała racje -ciężko jest zrozumieć ich sposób myślenia. Westchnęła głęboko i odgarnęła z twarzy mokre kosmyki. Była zmęczona, a wszystko wskazywało na to, że następne dni będą jeszcze trudniejsze i bardziej męczące niż ten. Miała tylko nadzieje, że nie będą zadawali jej zbyt dużo pytań... Nie miała ochoty na udzielanie odpowiedzi, a ignorowanie potencjalnego rozmówcy było zwyczajnie niegrzeczne. Tak przynajmniej twierdziła pewna wampirzyca, która w tej chwili rozgaszczała się w swoim gabinecie. Lily uśmiechnęła się złośliwie... Nie ma to jak symulujący studenci! Biedni... Delia nigdy nie dawała się oszukać.
Zakręciła wodę i owinęła się grubym, białym ręcznikiem. Podeszła do lustra i skrzywiła się lekko parząc na swoje odbicie w gładkiej tafli. Zaklęcia maskujące zniknęły. W tej chwili widziała swoją prawdziwą twarz... swoją prawdziwą naturę. Doskonale sobie zdawała sprawę, ze będzie musiała grać... Jej całe życie było durną grą o przetrwanie. Nikt nigdy nie dowie się... Nie zobaczy jak naprawdę wygląda... Zielone oczy, które w zależności od światła zmieniały swój odcień przyjmując barwę od niemalże żółtej do czarnej, pionowe źrenice, które rozszerzały się wraz z przybyciem ciemności, spiczaste uszy... Uśmiechnęła się lekko przejeżdżając językiem po lekko wydłużonych kłach -pamiątka po przodkach od strony ojca. Westchnęła cicho i przeciągnęła dłonią po twarzy mamrocząc cicho formułę zaklęcia. Po chwili z lustra patrzyła na nią jej maska. Prychnęła cicho jak rozjuszona kotka. Umyła zęby i szybko założyła piżamę. Nacisnęła klamkę i zawahała się przed otwarciem drzwi...
-Widziałaś te jej włosy?
Ohyda. Jak można mieć taki kolor włosów. Ja na jej miejscu już dawno bym
się przefarbowała. -piskliwy głosik Olivii dotarł do jej uszów. Musiała
by być głupia, gdyby nie domyślała się o kim mówią. Postanowiła nie
otwierać jeszcze drzwi i posłuchać, co tak naprawdę myślą, te dwie puste
laleczki.
-Co tam ten rudy kolor. Widziałaś jak ona wygląda? Bardziej przypomina kościotrupa niż człowieka.
-Osobiście
nie uważam się za szkielet. -Lily postanowiła się wtrącić. Patrzyła na
te dwie bezczelne dziewuchy, które uśmiechały się nie okazując
najmniejszego zmieszania.
-Jasne, jasne... -Zaśmiały się. Podeszły do niej i łapiąc ją pod ręce, postawiły ją przed lustrem. -Spójrz na siebie...
-Rudy jest zdecydowanie zbyt intensywny...
-...pokazuje jaka jesteś blada... -mówiły na przemian, co przyprawiło Evans o ból głowy.
-...to przerażające. -Olivia chwyciła jeden z suchych już rudych kosmyków i przyłożyła go do bladej skóry policzka.
-A te wory pod oczami...
-Kochana, spójrz prawdzie w oczy...
-...wyglądasz jakbyś nie spała od tygodni!
-Ale
nie martw się kochana, my już się tobą zajmiemy! -zakończyły wspólnie
uśmiechając się do siebie szeroko. Lily niemalże widziała jak ich mózgi
wielkości orzechów włoskich pracują układając plan jej metamorfozy.
Wyrwała się z ich uścisku. W jej oczach czaiła się niema groźba. Nie
miała najmniejszej ochoty na dołączenie go ich bandy. Nie będzie trzecią
psiapsiółkom. Nikt nie zmusi jej do zmian. Pozostanie taką, jaką jest.
-Nic z tego! -krzyknęła oddalając się do swojego łóżka. Wyjęła z kieszeni spodni flakonik z eliksirem i położyła go na łóżku.Szybkimi ruchami złożyła ubrania i schowała je do kufra. Nie odzywając się więcej do żadnego z klonów, zasunęła czerwone kotary i zagrzebała się w pościeli. Tak opatulona wypiła miksturę i wkrótce zasnęła zapominając o złości i niezadowoleniu..."
Skończyła swoją sałatkę i rozejrzała się po stole w poszukiwaniu naczynia z herbatą. Nie rozumiała jak tutejsi uczniowie mogę pić sok z dyni. Dla niej było to coś ohydnego. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Nalała sobie bursztynowego płynu i sącząc go, dyskretnie rozejrzała się wokoło. Szybko odnalazła trzecią ze swoich współlokatorek. Siedziała sama. Przed nią, na stole leżały zmięte kartki -zapewne listy. Lilliane zmrużyła oczy i przekrzywiwszy głowę zaczęła jej się przyglądać...
-Nic z tego! -krzyknęła oddalając się do swojego łóżka. Wyjęła z kieszeni spodni flakonik z eliksirem i położyła go na łóżku.Szybkimi ruchami złożyła ubrania i schowała je do kufra. Nie odzywając się więcej do żadnego z klonów, zasunęła czerwone kotary i zagrzebała się w pościeli. Tak opatulona wypiła miksturę i wkrótce zasnęła zapominając o złości i niezadowoleniu..."
Skończyła swoją sałatkę i rozejrzała się po stole w poszukiwaniu naczynia z herbatą. Nie rozumiała jak tutejsi uczniowie mogę pić sok z dyni. Dla niej było to coś ohydnego. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Nalała sobie bursztynowego płynu i sącząc go, dyskretnie rozejrzała się wokoło. Szybko odnalazła trzecią ze swoich współlokatorek. Siedziała sama. Przed nią, na stole leżały zmięte kartki -zapewne listy. Lilliane zmrużyła oczy i przekrzywiwszy głowę zaczęła jej się przyglądać...
Dorcas
Meadows niewątpliwie chciała chodzić na buntowniczkę. W jej oliwkowych
oczach widać było chłód i dystans, co sprawiało, że nikt nie miał odwagi
do niej podejść i zagadać. Lily mogła się założyć, że w przeszłości
ludzie próbowali zburzyć ten mur, który utworzyła wokół siebie, jednak
nauczeni przykrymi doświadczeniami…zaprzestali wszelkich starań. Dorcas
była ładna –tego jednego nie dało się zaprzeczyć i to musiało być jednym
z powodów wrogości klonów jak i reszty dziewcząt. Miała ładną budowę
ciała, dokładnie taką o jakiej marzą dorastające dziewczyny.Nie miała
niczego za dużo ani za mało. Była idealna. Nawet jej włosy nie łamały
tej zasady. Były czarne, długie i proste. Grube i niezniszczone. Gęste
brwi układały się w delikatne łuki, a oliwkowe, duże oczy otoczone były
długimi, gęstymi rzęsami. Miała jasną cerę pozbawioną rumieńców. Jej
czerwone pełne wargi zdawały się gromadzić całą czerwień, która
ewentualnie mogła ozdobić jej twarz. Dorcas Meadows była prawie idealna…
Piękno jej postaci niszczył jedynie chłód i wrogość, które wokół siebie
roztaczała…
Lily obserwowała jak Meadows
rozgląda się po uczniach z innego Domu i jak jej usta układają się w
delikatny uśmiech. Była to zaledwie chwila...ułamek sekundy, ale
wystarczył, żeby Evans odkryła coś całkiem nowego. To była gra, a
Medison odgrywała w niej tylko jedną z ról…
-Syriuszku, i co było potem?
-Zwialiśmy!
Jakoś nie uśmiechało nam się dostać szlaban! Filch jeszcze będzie miał
wiele okazji żeby dać nam jakieś zadanie! –czarnowłosy chłopak zaśmiał
się, a jego śmiech przypominał szczekanie psa.
-Och,
na pewno nie! Jesteście przecież tacy szybcy. –brązowowłosa dziewczyna
zatrzepotała rzęsami pokrytymi grubą warstwą tuszu. Chłopak pochylił
się nad miską z jajecznicą skutecznie uciekając przed ramionami
dziewczyny. Jak jej tam było? Lari? Lori? Chyba Laura… Nieważne! Nałożył
sobie jajek i wyszczerzył się do siedzącego na przeciwko niego kumpla,
który rozglądał się po Wielkiej Sali. Prychnął przewracając oczami.
Nadal jej szukał… Beznadzieja…
-James,
odpuść sobie! Jeżeli jest w Hogwarcie, to w końcu ją spotkasz. –zaśmiał
się przetracając oczami. Adresat jego słów spojrzał naniego z urazą i
już miał coś odpowiedzieć, gdy wtrącił się trzeci chłopak z ich bandy…
-Jest tam… Na końcu naszego stołu. Sama. –mruknął Remus mrużąc oczy.
Syriusz zaśmiał się głośno widząc jak jego przyjaciel wykręca szyje żeby lepiej widzieć rudowłosą dziewczynę.
-Gryfonka? Jakim cudem? –mruknął do siebie przeczesując włosy palcami.
-Coś
się stało, James? O kim mówicie? –zapytała brązowowłosa siedząca obok
niego. Olivia… Chyba tak się nazywała… Nie ważne. Dziewczyna podążyła za
jego spojrzeniem i skrzywiła się widząc na kogo patrzy. Głupia nowa.
-To
Lilliane. –wypluła to imię jakby było czymś obrzydliwym. Nie pozwoli
przecież aby się zainteresowali tą… Ale skoro James Potter jest
widocznie skory do rozmowy o niej to czemu by tego nie
wykorzystać…Uśmiechnęła się widząc jak chłopak patrzy na nią z
wyczekiwaniem. Widocznie miał nadzieje na więcej informacji. –Od wczoraj
jest w Gryffindorze na naszym roku.
-To wiele wyjaśnia. –mruknął Remus wpatrując się w rudowłosą.–Ciekawe skąd przyjechała.
-Nie
wiem. –odparła zimno Olivia. Nie podobało jej się,że cała trójka
wpatruje się w tą Nową. Nie powinni być nią zainteresowani, bo przecież
nie było w niej nic interesującego. Nie była nawet ładna. Mała,szkaradna
marchewka! –Nie jest zbyt towarzyska i miła. Nie zdziwiłabym się,gdyby
skończyła tak jak Meadows. Kolejna Pani Lodu. –zadrwiła wymieniając
złośliwy uśmiech ze swoją przyjaciółeczką.
Remus
skrzywił się wyraźnie, co bardzo cieszyło obie dziewczyny, które
doskonale zadawały sobie sprawę z tego, że zarówno James jak i Syriusz
cenią sobie zdanie Lupina.Miały nadzieję, że uda im się go zniechęcić do
tej bezczelnej dziewuchy.
Ale
Remus wcale się nie był zniechęcony do Lilliane. Wręcz przeciwnie. A
grymas na jego twarzy wywołały negatywne opinią na temat Dorcas, z
którymi się nie zgadzał. Doskonale wiedział, że Medison nie jest „Panią
Lodu”…
Chciał coś
powiedzieć, gdy tajemnicza rudowłosa odwróciła głowę w ich stronę.
Zamarł, gdy zielone tęczówki odnalazły jego własne. Miał wrażenie, że
niezwykłe oczy wiercą dziurę w jego duszy… prześwietlają go na wylot…
skanują i oceniają… Wreszcie dziewczyna odwróciła wzrok i podniosła się
ze swojego miejsca opuszczając Wielką Salę. Odetchnął z ulgą czując jak
pot spływa mu po plecach…
Po
raz pierwszy w życiu chciała zniknąć. Nie istnieć. Wtopić się w tło jak
kameleon… Niestety nic podobnego nie mgła zrobić. Pozostało jej tylko
stać pod ścianą i udawać, że nie widzi ciekawskich spojrzeń uczniów
czekających, podobnie jak i ona, na lekcje eliksirów. Zaklęła szpetnie w
myślach, a trzeba było dodać, że robiła to bardzo rzadko i tylko wtedy,
gdy była naprawdę zła. Podniosła głowę i zamiast patrzeć w przestrzeń
zaczęła rozglądać się po twarzach nastolatków. „Skoro oni to robią, to i ja mogę! Niech sami zobaczą jak to jest.” Doskonale
wiedział, że ludziom trudno jest wytrzymać jej spojrzenie. Przybrała
więc obojętny wyraz twarzy i rozpoczęła zabawę. Szło jej zaskakująco
łatwo. Zawstydzone dziewczyny szybko odwracały spojrzenia i oburzone jej
zachowaniem narzekały na nią swoim koleżankom. Skończyła je męczyć i
podobnie potraktowała dwóch chłopaków ze Slytherinu. Oni wytrzymali
trochę dłużej, a ich rażone ego nie pozwoliły im na jakąkolwiek reakcje
zdradzającą porażkę. Wreszcie jej wzrok spoczął na czteroosobowej grupce
chłopaków, która żywo ze sobą o czymś dyskutowała. Wydawało jej się, że
skądś ich zna. Zmarszczyła czoło usiłując sobie przypomnieć i po chwili
doznała olśnienia. Byli z nią w tamtym przedziale w pociągu, a później
troje z nich gapiło się na nią podczas śniadania.
Cała
czwórka przerwała rozmowę zerkając na czarnowłosego chłopaka, który
podobnie jak i ona podpierał ścianę. Zauważyła, że dwóch z nich uśmiecha
się wrednie i powraca do rozmowy, podczas gdy trzeci z nich, miodowo
włosy, sprawiał wrażenie zrezygnowanego i zmęczonego. Zapewne nie
spodobał mu się pomysł jego kumpli.Czwarty chłopak –pucołowaty blondynek
przypominający szczura, wydawał się najmniej groźny z całej bandy.
Zapewne był ofermą, maskotką grupy… Po co z nimi trzymał, skoro
widocznie tam nie pasował? To była dla niej zagdaka… Myślała, że
zwymiotuje widząc pełen uwielbienia wzrok, który wlepiał w dwóch, żywo
rozmawiających nastolatków, którzy co jakiś czas zerkali w stronę
czarnowłosego chłopaka… Nie podobało jej się to.
Wreszcie
drzwi sali zostały otwarte. Przepuściła uczniów i sama weszła jako
ostatnia zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się po klasie w
poszukiwaniu wolnego miejsca. Zauważyła, że uczniowie byli podzieleni na
dwie grupy i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie był to
przypadek czy zarządzenie nauczyciela. Ślizgoni zajmowali ławki po
prawej stronie, zaś Gryfoni te po lewej. Jedyne wole miejsca pozostały
po prawej stronie. Już miała ruszyć do najbliższego wolnego krzesła, gdy
ubiegł ją głos nauczyciela…
-Ach, panna
Evans.Zapraszamy, niech panna siada! –zawołał Slughorn, a widząc, ze
zamierza usiąść w ostatniej ławce, szybko dodał –Nie, nie tam. Jest
wystarczająco miejsc z przodu. Zapraszam do pierwszej ławki, do pana
Snape’a.
Wszyscy patrzyli na nią z widocznym
szokiem. Będzie siedziała ze Ślizgonem. Przewróciła oczami z irytacją.
Wyjęła książkę na blat i zerknęła na swojego towarzysza. To był ten
chłopak z korytarza, na którego zerkała tamta czwórka. Przyjrzała mu się
dokładniej. Siedział lekko przygarbiony z pochyloną głową tak, że jego
włosy, które sprawiały wrażenie tłustych,spadały kurtyną na jego
ziemistą twarz zasłaniają tym samym haczykowaty nos,który niewątpliwie w
przeszłości musiał być niejednokrotnie złamany. Nie widziała jego oczu,
ale po sposobie w jaki zaciskał wargi wywnioskowała, że jest
zdenerwowany.
-…wiecie gdzie znaleźć
składniki. Macie czas do końca zajęć. –Nauczyciel niewątpliwie zakończył
wprowadzenie do zajęć, a ona nawet nie wiedziała, czym mają się dzisiaj
zająć. Zerknęła na tablicę.
-Eliksir
pieprzowy –westchnęła uśmiechając się złośliwie,gdy przypomniała sobie o
nowej pielęgniarce i o zbliżającym się okresie przeziębień.
Jej
kolega z ławki poniósł się ze swojego miejsca i podążył w stronę
kredensu, przy którym tłoczyli się już uczniowie. Niewiele myśląc
ruszyła za nim. To był kolejny eliksir, którego recepturę znała na
pamięć. Robiła go tyle razy, że nie miała szans żeby zrobić coś źle.
Wróciwszy ze składnikami, rozpaliła ogień pod kociołkiem i zabrała się
za przygotowanie składników…
-Hmmm…
Zmodyfikowała panna recepturę, prawda? –przy jej kociołku z prawie
gotową miksturą zatrzymał się Slughorn. Zerknęła za niego i uśmiechając
się lekko zamieszała w kotle.
-Dodałam skórkę
pomarańczy. Ma wtedy lepszy aromat, ale osoby uczulone na cytrusy nie
powinny go zażywać… -odpowiedziała ścierając pot z czoła.
-Tak,
doskonale. Niezwykły pomysł i niewątpliwie odważny.Nie każdy pokusiłby
się o zmienianie walorów smakowych i aromatycznych. –pochwalił ją.
-W
szkole mieliśmy taką grupę, która zyskała pozwolenie na eksperymenty…
Oczywiście wszystko pod okiem profesora. W parach mieliśmy badać jak
dany składnik oddziałuje na resztę. Między innymi pracowaliśmy nad
eliksirem pieprzowym. –zaśmiała się –Nawet nie zdaje sobie pas sprawy z
tego,co niektórzy mogą wymyślić!
-Niewątpliwie. Młode, świeże umysły zawsze zaskakują.Twój partner musiał być zawiedziony, gdy zmieniłaś szkołę…
-Nie
był. Przeniósł się do Akademii Rayos del Sol w tym samym czasie, co ja
do Hogwartu. Podobno mają tam zielarstwo na bardzo wysokim poziomie.
–Zgasiła ogień pod kociołkiem i ostudziwszy jego zawartość
zaklęciem,przelała eliksir do fiolki, którą wręczyła nauczycielowi.
Slughorn uśmiechnął się widocznie zadowolony z rezultat jej pracy i
odłożył fiolkę na swoje biurko.
-Zdecydowanie powinnaś być w moim Domu… -westchnął.
-Zdaję się, że już przedstawiałam panu mój punkt widzenia. –przerwała mu doskonale zdając sobie sprawę z tego, że było to niegrzeczne.
-Tak…
Dobrze, możesz iść. –zdawał się nie zaważać jej impertynenckiego
zachowania. Podszedł do następnego ucznia i pochylił się nad jego
kociołkiem. –Wspaniale, panie Snape. Doskonała precyzja…
Zasiedziała
się w Skrzydle Szpitalnym. Nie pamięta nawet, która z nich w końcu
zaważyła, że jest już cisza nocna. To nie było ważne. Szła cicho
korytarzem starając przypomnieć sobie drogę do wierzy Gryfonów. Niestety
jak na złość wszystko wyglądało inaczej niż w dzień. Nawet nie miała
kogo zapytać o drogę. Ludzie na portretach spali, a jej jakoś nie
chciało się szukać nauczyciela, który zapewne nie będzie skory do
wysłuchania jej usprawiedliwień. A mogła przyjąć propozycję cioteczki,
która chciała ją odprowadzić… Z drugiej strony musiała przyznać, iż
Hogwart nocą był jeszcze piękniejszy niż w dzień. Puste, ciemne
korytarze były niezwykle tajemnicze i urokliwe.
Przystanęła
na chwilę przymykając powieki oczu i wsłuchała się w otaczającą ją
cisze. Gdy tylko udało jej się wyciszyć, poczuła delikatny ruch
cząsteczek magii, resztki starych zaklęć, które rzucili jego
mieszkańców…Stare mury śpiewały. Była to cicha pieśń opowiadająca o
sile, potędze spokoju,ochronie i bezpieczeństwie, o tym wszystkim, co
stworzyli jego stwórcy…
Jej błogi spokój
zburzył odgłos kroków… Ktoś biegł w jej stronę, a ktoś go gonił. Sapnęła
niezadowolona i otworzyła pierwsze lepsze drzwi żeby się gdzieś
schować. Był to jakiś schowek. Wcisnęła się między wiadra i miotły, i
czekała nasłuchując. Uciekinier niezaprzeczalnie zmierzał w jej stronę.
Był już zmęczony. Jej wyostrzone zmysły doskonale wychwyciły jego
przyśpieszony oddech. Zatrzymał się przy jej kryjówce. Wyraźnie
zastanawiał się, co zrobić dalej. Dziewczyna niewiele myśląc chyliła
drzwi swojej kryjówki i zakrywając mu usta, wciągnęła go do małego
pomieszczenia.
-Cicho bądź, bo nas złapią.
–syknęła do obcego. –Zabiorę rękę,ale nie krzycz, ok? –Chłopak, bo to
niewątpliwie był chłopak kiwnął głową i gdy tylko spełniła swoją
obietnicę, odwrócił się do niej przodem, chcąc wiedzieć z kim ma do
czynienia. Niestety nie na wiele mu się to zdało. W ciemności komórki
nie widział wiele więcej niż zarys jej postaci. –Nic nie mów. Jest
niedaleko. –szepnęła nasłuchując ciężkich kroków woźnego, którego sposób
chodzenia miała okazję poznać dzisiejszego popołudnia, gdy pędził
nakrzyczeć na grupę pierwszoklasistów. Wreszcie po paru, długich
chwilach oddalił się widocznie niezadowolony z faktu, iż nie udało mu
się złapać ucznia.
-Poszedł. –szepnęła
otwierając drzwi. –Chodźmy zanim wróci. –wyszła ze schowka i spojrzała
na swojego towarzysza chcąc dowiedzieć się kim jest. Poznała go niemalże
od razu. Był to gryfon. Jeden z tej czwórki chłopaków, których
obserwowała przed eliksirami. Miodowo włosy patrzył na nią z
nieukrywanym zdziwieniem. Spodziewał się każdego, ale ona nie sprawiała
wrażenia osoby, która łamie zasady już w pierwszych dniach swojego
pobytu w szkole.
-Gryfon! –westchnęła.
Przynajmniej udało jej się rozwiązać jeden ze swoich problemów.
Przygryzła wargę czując jak jej policzki czerwienią się z zażenowania.
–Mam głupią prośbę, mógłbyś zaprowadzić mnie do wierzy?
Zamrugał zdziwiony myśląc, że się przesłyszał…
-Zgubiłaś
się? –zapytał nie ukrywając zaskoczenia.Potwierdziła ruchem głowy i
posłała mu delikatny śmiech. Teraz już wiedział, że opinia Olivii na
temat kolejnej „Pani Lodu” jest błędna. –Jasne, że cię zaprowadzę.W
końcu uratowałaś mnie od szlabanu. –zaśmiał się. –Jestem Remus Lupin.
-Lilliane
Evans. –uścisnęła jego dłoń. –Jesteś chyba jedyną osobą, która mi się
przedstawiła zamiast się ciągle gapić. –westchnęła kręcąc głową. –A nie,
jeszcze przed tobą była Olivia i Laura, ale one nie za bardzo się
liczą. –mruknęła zmęczonym głosem.
-Olivia i Lara to dość… osobliwe dziewczęta. –odparł dyplomatycznie prowadząc ją w stronę schodów.
-Nie pasuję do nich.
-Nie
pasujesz. –potwierdził zerkając na nią kątem oka. Niebyła jakoś nie
zadowolona z tego faktu, zdawało mu się, że było wręcz odwrotnie.
-Cieszy mnie to… Zawsze istnieje szansa, że uda się powstrzymać tę inwazję klonów. –zaśmiała się dźwięcznie.
-Tak, na szczęście są ludzie, którzy usiłują się wyłamać,ale niestety wiąże się to z ryzykiem… -westchnął patrząc przed siebie.
-Mówisz o Dorcas?
-Jesteś dobrym obserwatorem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz