3 sierpnia 2012

05. Nigdy nie zdradzaj samego siebie

Nigdy nie zdradzaj samego siebie


   Potarła zirytowana nasadę nosa i zacisnęła usta powstrzymując się od prychnięcia. Siedziała w Wielkiej Sali na samym końcu stołu Gryfonów. Sama... Oddalona od reszty uczniów zajętych cichymi rozmowami... Wiedziała, że ją zauważyli. Co jakiś czas któryś z jej domowników zerkał na nią z zaskoczeniem, a niektórzy nie kryli się się ze swoją ciekawością i bezczelnie wlepiali w nią swoje gały. Miała dość... Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Pragnęła aby nikt jej nie zauważał, żeby przestali się na nią gapić i wreszcie zajęli się swoimi sprawami.
   Skrzywiła się słysząc głośne chichoty swoich dwóch z trzech współlokatorek z dormitorium. Były to dwie mulatki o ciemnych włosach. Nie były ze sobą spokrewnione, ale Lily miała wrażenia, że obie robią wszystko aby wyglądać jak bliźniaczki. Miały tak samo upięte włosy, identyczny makijaż, biżuterie, która według niej zupełnie nie pasowała do mundurka, paznokcie pomalowane na krwistą czerwień -ten widok przyprawiał Evans o ból głowy... Sposób w jaki nosiły swój mundurek, mówił, że obie mają spory problem z hormonami.
   Lilliane sięgnęła po półmisek z sałatką i prychając cicho nałożyła ją sobie na talerz. Kilka osób zaskoczonych jej zachowanie spojrzało na nią ja na umysłowo chorą. W odpowiedzi obdarzyła ich swoim najzimniejszym spojrzeniem, który nakazał im wrócić do swoich zajęć. Prychnęła ponownie widząc zaskoczenie w ich rozszerzonych źrenicach... Doskonale wiedziała, że jak tylko się postara, to potrafi porządnie przestraszyć ludzi.
   Nadziała liść sałaty na widelec i włożyła go sobie do ust. ponownie zerkając na "bliźniaczki". Wykrzywiła usta w pogardliwym uśmiechu widząc, jak przymilają się do czarnowłosego chłopaka o atletycznej budowie ciała, który zajęty rozmową z kolegami, nie zwracał na nie uwagi. Przewróciła załamana oczami... Już po minucie od poznania ich, wiedziała, że nie będą miały ŻADNYCH wspólnych tematów. Były takie puste...

   "Wdrapała się schodami na piętro, na którym znajdowało się jej dormitorium. Wzięła głęboki wdech i jeszcze raz spojrzała na tabliczkę na drzwiach, chcąc upewnić się, że nie pomyliła pomieszczeń. Nacisnęła wreszcie klamkę i pchnęła drzwi. Znalazła się w pokoju o ciepłej kolorystyce w której pała czerwień. W lewej części pomieszczenia znajdowały się szafy wielkie lustro i drzwi do łazienki, zaś prawą stronę zajmowały cztery łóżka z bordowymi kotarami. Na jednym z łóżek siedziały dwoe dziewczyny o długich, prostych ciemnobrązowych włosach, które przerwały rozmowę i teraz patrzyły na nią czekając aż coś powie...
   -Cześć, będę waszą nową współlokatorką. Nazywam się Lilliane. -powiedziała wreszcie zamykając ze sobą drzwi. Podeszła do wolnego łóżka kładąc na nim żakiet. Czuła jak obie dziewczyny taksują ją wzrokiem. Oceniały ją... Odwróciła się do nich przodem siadając na miękkim materacu.
   -Nie wiedziałyśmy, ze kogoś jeszcze nam przydzielą. Jestem Laura a to Olivia. -odezwała się jedna z nich przedstawiając przy okazji swoją towarzyszkę. Obie uśmiechnęły się do niej, a Lily nie umknęła sztuczność tego grymasu. -Jest w naszym dormitorium jeszcze jedna taka... Dorcas Meadowas...
   -Ale nie warto zawracać sobie nią głowy... To dziwaczka. -Olivia wpadła w słowo Laurze i gdy tylko skończyła mówić obie zaśmiały się piskliwie. Właśnie ten moment na wejście wybrała sobie ostatnia ze współlokatorek by wejść do pokoju. Obrzuciła "bliźniaczki" zimnym spojrzeniem i wreszcie jej wzrok padł na Evans. Przez chwilę patrzyła na nią i ponownie przeniosła wzrok na klony. Przewróciła oczami zdegustowana. Wzięła jakąś książkę ze swojego kufra i wyszła z pokoju.
   Lily patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi. Czuła jak wzrasta jej poziom irytacji. Nie chcąc żeby klony były świadkami jej wybuchu, otworzyła kufer i wyjęła z niego piżamę. Nie patrząc na pozostałe dziewczyny, weszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rzuciła swoje na podłogę i stanęła pod prysznicem. Letnia woda spływała po jej rozgrzanym ciele. Jęknęła cicho i usiadła na zimnych kafelkach. Oddychając głęboko schowała twarz w dłonie. Musiała się uspokoić i to jak najszybciej... Czuła jak otaczające ją drobinki powietrza staja się coraz cieplejsze...
   Dlaczego ludzie zawsze muszą oceniać? Klasyfikować? Dlaczego robią to już przed poznaniem drugiej osoby? Dlaczego nie zadadzą sobie choć odrobiny trudu żeby kogoś poznać?  Zaśmiała się odrobinę histerycznie... Była zmęczona... sama za dobrze nie rozumiała swoich emocji. Prychnęła cicho... Dzisiaj wszyscy tylko ją obserwowali... Niektórzy wyciągali wnioski ze swoich spostrzeżeń, a inni tkwili w wyznaczonych przez siebie stereotypach. Ludzie są DZIWNI. Delia miała racje -ciężko jest zrozumieć ich sposób myślenia. Westchnęła głęboko i odgarnęła z twarzy mokre kosmyki. Była zmęczona, a wszystko wskazywało na to, że następne dni będą jeszcze trudniejsze i bardziej męczące niż ten. Miała tylko nadzieje, że nie będą zadawali jej zbyt dużo pytań... Nie miała ochoty na udzielanie odpowiedzi, a ignorowanie potencjalnego rozmówcy było zwyczajnie niegrzeczne. Tak przynajmniej twierdziła pewna wampirzyca, która w tej chwili rozgaszczała się w swoim gabinecie. Lily uśmiechnęła się złośliwie... Nie ma to jak symulujący studenci! Biedni... Delia nigdy nie dawała się oszukać.
   Zakręciła wodę i owinęła się grubym, białym ręcznikiem. Podeszła do lustra i skrzywiła się lekko parząc na swoje odbicie w gładkiej tafli. Zaklęcia maskujące zniknęły. W tej chwili widziała swoją prawdziwą twarz... swoją prawdziwą naturę. Doskonale sobie zdawała sprawę, ze będzie musiała grać... Jej całe życie było durną grą o przetrwanie. Nikt nigdy nie dowie się... Nie zobaczy jak naprawdę wygląda... Zielone oczy, które w zależności od światła zmieniały swój odcień przyjmując barwę od niemalże żółtej do czarnej, pionowe źrenice, które rozszerzały się wraz z przybyciem ciemności, spiczaste uszy... Uśmiechnęła się lekko przejeżdżając językiem po lekko wydłużonych kłach -pamiątka po przodkach od strony ojca. Westchnęła cicho i przeciągnęła dłonią po twarzy mamrocząc cicho formułę zaklęcia. Po chwili z lustra patrzyła na nią jej maska. Prychnęła cicho jak rozjuszona kotka. Umyła zęby i szybko założyła piżamę. Nacisnęła klamkę i zawahała się przed otwarciem drzwi...
   -Widziałaś te jej włosy? Ohyda. Jak można mieć taki kolor włosów. Ja na jej miejscu już dawno bym się przefarbowała. -piskliwy głosik Olivii dotarł do jej uszów. Musiała by być głupia, gdyby nie domyślała się o kim mówią. Postanowiła nie otwierać jeszcze drzwi i posłuchać, co tak naprawdę myślą, te dwie puste laleczki. 
   -Co tam ten rudy kolor. Widziałaś jak ona wygląda? Bardziej przypomina kościotrupa niż człowieka. 
   -Osobiście nie uważam się za szkielet. -Lily postanowiła się wtrącić. Patrzyła na te dwie bezczelne dziewuchy, które uśmiechały się nie okazując najmniejszego zmieszania.
   -Jasne, jasne... -Zaśmiały się. Podeszły do niej i łapiąc ją pod ręce, postawiły ją przed lustrem. -Spójrz na siebie... 
   -Rudy jest zdecydowanie zbyt intensywny...
   -...pokazuje jaka jesteś blada... -mówiły na przemian, co przyprawiło Evans o ból głowy.
   -...to przerażające. -Olivia chwyciła jeden z suchych już rudych kosmyków i przyłożyła go do bladej skóry policzka.
   -A te wory pod oczami...
   -Kochana, spójrz prawdzie w oczy...
   -...wyglądasz jakbyś nie spała od tygodni!
    -Ale nie martw się kochana, my już się tobą zajmiemy! -zakończyły wspólnie uśmiechając się do siebie szeroko. Lily niemalże widziała jak ich mózgi wielkości orzechów włoskich pracują układając plan jej metamorfozy. Wyrwała się z ich uścisku. W jej oczach czaiła się niema groźba. Nie miała najmniejszej ochoty na dołączenie go ich bandy. Nie będzie trzecią psiapsiółkom. Nikt nie zmusi jej do zmian. Pozostanie taką, jaką jest.
   -Nic z tego! -krzyknęła oddalając się do swojego łóżka. Wyjęła z kieszeni spodni flakonik z eliksirem i położyła go na łóżku.Szybkimi ruchami złożyła ubrania i schowała je do kufra. Nie odzywając się więcej do żadnego z klonów, zasunęła czerwone kotary i zagrzebała się w pościeli. Tak opatulona wypiła miksturę i wkrótce zasnęła zapominając o złości i niezadowoleniu..."

   Skończyła swoją sałatkę i rozejrzała się po stole w poszukiwaniu naczynia z herbatą. Nie rozumiała jak tutejsi uczniowie mogę pić sok z dyni. Dla niej było to coś ohydnego. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Nalała sobie bursztynowego płynu i sącząc go, dyskretnie rozejrzała się wokoło. Szybko odnalazła trzecią ze swoich współlokatorek. Siedziała sama. Przed nią, na stole leżały zmięte kartki -zapewne listy. Lilliane zmrużyła oczy i przekrzywiwszy głowę zaczęła jej się przyglądać...
   Dorcas Meadows niewątpliwie chciała chodzić na buntowniczkę. W jej oliwkowych oczach widać było chłód i dystans, co sprawiało, że nikt nie miał odwagi do niej podejść i zagadać. Lily mogła się założyć, że w przeszłości ludzie próbowali zburzyć ten mur, który utworzyła wokół siebie, jednak nauczeni przykrymi doświadczeniami…zaprzestali wszelkich starań. Dorcas była ładna –tego jednego nie dało się zaprzeczyć i to musiało być jednym z powodów wrogości klonów jak i reszty dziewcząt. Miała ładną budowę ciała, dokładnie taką o jakiej marzą dorastające dziewczyny.Nie miała niczego za dużo ani za mało. Była idealna. Nawet jej włosy nie łamały tej zasady. Były czarne, długie i proste. Grube i niezniszczone. Gęste brwi układały się w delikatne łuki, a oliwkowe, duże oczy otoczone były długimi, gęstymi rzęsami. Miała jasną cerę pozbawioną rumieńców. Jej czerwone pełne wargi zdawały się gromadzić całą czerwień, która ewentualnie mogła ozdobić jej twarz. Dorcas Meadows była prawie idealna… Piękno jej postaci niszczył jedynie chłód i wrogość, które wokół siebie roztaczała…
   Lily obserwowała jak Meadows rozgląda się po uczniach z innego Domu i jak jej usta układają się w delikatny uśmiech. Była to zaledwie chwila...ułamek sekundy, ale wystarczył, żeby Evans odkryła coś całkiem nowego. To była gra, a Medison odgrywała w niej tylko jedną z ról…

   -Syriuszku, i co było potem?
   -Zwialiśmy! Jakoś nie uśmiechało nam się dostać szlaban! Filch jeszcze będzie miał wiele okazji żeby dać nam jakieś zadanie! –czarnowłosy chłopak zaśmiał się, a jego śmiech przypominał szczekanie psa.
   -Och, na pewno nie! Jesteście przecież tacy szybcy. –brązowowłosa dziewczyna zatrzepotała rzęsami pokrytymi grubą warstwą tuszu. Chłopak pochylił się  nad miską z jajecznicą skutecznie uciekając przed ramionami dziewczyny. Jak jej tam było? Lari? Lori? Chyba Laura… Nieważne! Nałożył sobie jajek i wyszczerzył się do siedzącego na przeciwko niego kumpla, który rozglądał się po Wielkiej Sali. Prychnął przewracając oczami. Nadal jej szukał… Beznadzieja…
   -James, odpuść sobie! Jeżeli jest w Hogwarcie, to w końcu ją spotkasz. –zaśmiał się przetracając oczami. Adresat jego słów spojrzał naniego z urazą i już miał coś odpowiedzieć, gdy wtrącił się trzeci chłopak z ich bandy…
   -Jest tam… Na końcu naszego stołu. Sama. –mruknął Remus mrużąc oczy.
Syriusz zaśmiał się głośno widząc jak jego przyjaciel wykręca szyje żeby lepiej widzieć rudowłosą dziewczynę.
   -Gryfonka? Jakim cudem? –mruknął do siebie przeczesując włosy palcami.
   -Coś się stało, James? O kim mówicie? –zapytała brązowowłosa siedząca obok niego. Olivia… Chyba tak się nazywała… Nie ważne. Dziewczyna podążyła za jego spojrzeniem i skrzywiła się widząc na kogo patrzy. Głupia nowa.
   -To Lilliane. –wypluła to imię jakby było czymś obrzydliwym. Nie pozwoli przecież aby się zainteresowali tą… Ale skoro James Potter jest widocznie skory do rozmowy o niej to czemu by tego nie wykorzystać…Uśmiechnęła się widząc jak chłopak patrzy na nią z wyczekiwaniem. Widocznie miał nadzieje na więcej informacji. –Od wczoraj jest w Gryffindorze na naszym roku.
   -To wiele wyjaśnia. –mruknął Remus wpatrując się w rudowłosą.–Ciekawe skąd przyjechała.
   -Nie wiem. –odparła zimno Olivia. Nie podobało jej się,że cała trójka wpatruje się w tą Nową. Nie powinni być nią zainteresowani, bo przecież nie było w niej nic interesującego. Nie była nawet ładna. Mała,szkaradna marchewka! –Nie jest zbyt towarzyska i miła. Nie zdziwiłabym się,gdyby skończyła tak jak Meadows. Kolejna Pani Lodu. –zadrwiła wymieniając złośliwy uśmiech ze swoją przyjaciółeczką.
   Remus skrzywił się wyraźnie, co bardzo cieszyło obie dziewczyny, które doskonale zadawały sobie sprawę z tego, że zarówno James jak i Syriusz cenią sobie zdanie Lupina.Miały nadzieję, że uda im się go zniechęcić do tej bezczelnej dziewuchy.
   Ale Remus wcale się nie był zniechęcony do Lilliane. Wręcz przeciwnie. A grymas na jego twarzy wywołały negatywne opinią na temat Dorcas, z którymi się nie zgadzał. Doskonale wiedział, że Medison nie jest „Panią Lodu”…
   Chciał coś powiedzieć, gdy tajemnicza rudowłosa odwróciła głowę w ich stronę. Zamarł, gdy zielone tęczówki odnalazły jego własne. Miał wrażenie, że niezwykłe oczy wiercą dziurę w jego duszy… prześwietlają go na wylot… skanują i oceniają… Wreszcie dziewczyna odwróciła wzrok i podniosła się ze swojego miejsca opuszczając Wielką Salę. Odetchnął z ulgą czując jak pot spływa mu po plecach…

   Po raz pierwszy w życiu chciała zniknąć. Nie istnieć. Wtopić się w tło jak kameleon… Niestety nic podobnego nie mgła zrobić. Pozostało jej tylko stać pod ścianą i udawać, że nie widzi ciekawskich spojrzeń uczniów czekających, podobnie jak i ona, na lekcje eliksirów. Zaklęła szpetnie w myślach, a trzeba było dodać, że robiła to bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy była naprawdę zła. Podniosła głowę i zamiast patrzeć w przestrzeń zaczęła rozglądać się po twarzach nastolatków. „Skoro oni to robią, to i ja mogę! Niech sami zobaczą jak to jest.” Doskonale wiedział, że ludziom trudno jest wytrzymać jej spojrzenie. Przybrała więc obojętny wyraz twarzy i rozpoczęła zabawę. Szło jej zaskakująco łatwo. Zawstydzone dziewczyny szybko odwracały spojrzenia i oburzone jej zachowaniem narzekały na nią swoim koleżankom. Skończyła je męczyć i podobnie potraktowała dwóch chłopaków ze Slytherinu. Oni wytrzymali trochę dłużej, a ich rażone ego nie pozwoliły im na jakąkolwiek reakcje zdradzającą porażkę. Wreszcie jej wzrok spoczął na czteroosobowej grupce chłopaków, która żywo ze sobą o czymś dyskutowała. Wydawało jej się, że skądś ich zna. Zmarszczyła czoło usiłując sobie przypomnieć i po chwili doznała olśnienia. Byli z nią w tamtym przedziale w pociągu, a później troje z nich gapiło się na nią podczas śniadania.
   Cała czwórka przerwała rozmowę zerkając na czarnowłosego chłopaka, który podobnie jak i ona podpierał ścianę. Zauważyła, że dwóch z nich uśmiecha się wrednie i powraca do rozmowy, podczas gdy trzeci z nich, miodowo włosy, sprawiał wrażenie zrezygnowanego i zmęczonego. Zapewne nie spodobał mu się pomysł jego kumpli.Czwarty chłopak –pucołowaty blondynek przypominający szczura, wydawał się najmniej groźny z całej bandy. Zapewne był ofermą, maskotką grupy… Po co z nimi trzymał, skoro widocznie tam nie pasował? To była dla niej zagdaka… Myślała, że zwymiotuje widząc pełen uwielbienia wzrok, który wlepiał w dwóch, żywo rozmawiających nastolatków, którzy co jakiś czas zerkali w stronę czarnowłosego chłopaka… Nie podobało jej się to.
   Wreszcie drzwi sali zostały otwarte. Przepuściła uczniów i sama weszła jako ostatnia zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się po klasie w poszukiwaniu wolnego miejsca. Zauważyła, że uczniowie byli podzieleni na dwie grupy i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie był to przypadek czy zarządzenie nauczyciela. Ślizgoni zajmowali ławki po prawej stronie, zaś Gryfoni te po lewej. Jedyne wole miejsca pozostały po prawej stronie. Już miała ruszyć do najbliższego wolnego krzesła, gdy ubiegł ją głos nauczyciela…
   -Ach,  panna Evans.Zapraszamy, niech panna siada! –zawołał Slughorn, a widząc, ze zamierza usiąść w ostatniej ławce, szybko dodał –Nie, nie tam. Jest wystarczająco miejsc z przodu. Zapraszam do pierwszej ławki, do pana Snape’a.
   Wszyscy patrzyli na nią z widocznym szokiem. Będzie siedziała ze Ślizgonem. Przewróciła oczami z irytacją. Wyjęła książkę na blat i zerknęła na swojego towarzysza. To był ten chłopak z korytarza, na którego zerkała tamta czwórka. Przyjrzała mu się dokładniej. Siedział lekko przygarbiony z pochyloną głową tak, że jego włosy, które sprawiały wrażenie tłustych,spadały kurtyną na jego ziemistą twarz zasłaniają tym samym haczykowaty nos,który niewątpliwie w przeszłości musiał być niejednokrotnie złamany. Nie widziała jego oczu, ale po sposobie w jaki zaciskał wargi wywnioskowała, że jest zdenerwowany.
   -…wiecie gdzie znaleźć składniki. Macie czas do końca zajęć. –Nauczyciel niewątpliwie zakończył wprowadzenie do zajęć, a ona nawet nie wiedziała, czym mają się dzisiaj zająć. Zerknęła na tablicę.
   -Eliksir pieprzowy –westchnęła uśmiechając się złośliwie,gdy przypomniała sobie o nowej pielęgniarce i o zbliżającym się okresie przeziębień.
   Jej kolega z ławki poniósł się ze swojego miejsca i podążył w stronę kredensu, przy którym tłoczyli się już uczniowie. Niewiele myśląc ruszyła za nim. To był kolejny eliksir, którego recepturę znała na pamięć. Robiła go tyle razy, że nie miała szans żeby zrobić coś źle. Wróciwszy ze składnikami, rozpaliła ogień pod kociołkiem i zabrała się za przygotowanie składników…
   -Hmmm… Zmodyfikowała panna recepturę, prawda? –przy jej kociołku z prawie gotową miksturą zatrzymał się Slughorn. Zerknęła za niego i uśmiechając się lekko zamieszała w kotle.
   -Dodałam skórkę pomarańczy. Ma wtedy lepszy aromat, ale osoby uczulone na cytrusy nie powinny go zażywać… -odpowiedziała ścierając pot z czoła.
   -Tak, doskonale. Niezwykły pomysł i niewątpliwie odważny.Nie każdy pokusiłby się o zmienianie walorów smakowych i aromatycznych. –pochwalił ją.
   -W szkole mieliśmy taką grupę, która zyskała pozwolenie na eksperymenty… Oczywiście wszystko pod okiem profesora. W parach mieliśmy badać jak dany składnik oddziałuje na resztę. Między innymi pracowaliśmy nad eliksirem pieprzowym. –zaśmiała się –Nawet nie zdaje sobie pas sprawy z tego,co niektórzy mogą wymyślić!
   -Niewątpliwie. Młode, świeże umysły zawsze zaskakują.Twój partner musiał być zawiedziony, gdy zmieniłaś szkołę…
   -Nie był. Przeniósł się do Akademii Rayos del Sol w tym samym czasie, co ja do Hogwartu. Podobno mają tam zielarstwo na bardzo wysokim poziomie. –Zgasiła ogień pod kociołkiem i ostudziwszy jego zawartość zaklęciem,przelała eliksir do fiolki, którą wręczyła nauczycielowi. Slughorn uśmiechnął się widocznie zadowolony z rezultat jej pracy i odłożył fiolkę na swoje biurko.
   -Zdecydowanie powinnaś być w moim Domu… -westchnął.
   -Zdaję się, że już przedstawiałam panu mój punkt widzenia. –przerwała mu doskonale zdając sobie sprawę z tego, że było to niegrzeczne.
   -Tak… Dobrze, możesz iść. –zdawał się nie zaważać jej impertynenckiego zachowania. Podszedł do następnego ucznia i pochylił się nad jego kociołkiem. –Wspaniale, panie Snape. Doskonała precyzja…

   Zasiedziała się w Skrzydle Szpitalnym. Nie pamięta nawet, która z nich w końcu zaważyła, że jest już cisza nocna. To nie było ważne. Szła cicho korytarzem starając przypomnieć sobie drogę do wierzy Gryfonów. Niestety jak na złość wszystko wyglądało inaczej niż w dzień. Nawet nie miała kogo zapytać o drogę. Ludzie na portretach spali, a jej jakoś nie chciało się szukać nauczyciela, który zapewne nie będzie skory do wysłuchania jej usprawiedliwień. A mogła przyjąć propozycję cioteczki, która chciała ją odprowadzić… Z drugiej strony musiała przyznać, iż Hogwart nocą był jeszcze piękniejszy niż w dzień. Puste, ciemne korytarze były niezwykle tajemnicze i urokliwe.
   Przystanęła na chwilę przymykając powieki oczu i wsłuchała się w otaczającą ją cisze. Gdy tylko udało jej się wyciszyć, poczuła delikatny ruch cząsteczek magii, resztki starych zaklęć, które rzucili jego mieszkańców…Stare mury śpiewały. Była to cicha pieśń opowiadająca o sile, potędze spokoju,ochronie i bezpieczeństwie, o tym wszystkim, co stworzyli jego stwórcy…
   Jej błogi spokój zburzył odgłos kroków… Ktoś biegł w jej stronę, a ktoś go gonił. Sapnęła niezadowolona i otworzyła pierwsze lepsze drzwi żeby się gdzieś schować. Był to jakiś schowek. Wcisnęła się między wiadra i miotły, i czekała nasłuchując. Uciekinier niezaprzeczalnie zmierzał w jej stronę. Był już zmęczony. Jej wyostrzone zmysły doskonale wychwyciły jego przyśpieszony oddech. Zatrzymał się przy jej kryjówce. Wyraźnie zastanawiał się, co zrobić dalej. Dziewczyna niewiele myśląc chyliła drzwi swojej kryjówki i zakrywając mu usta, wciągnęła go do małego pomieszczenia.
   -Cicho bądź, bo nas złapią. –syknęła do obcego. –Zabiorę rękę,ale nie krzycz, ok? –Chłopak, bo to niewątpliwie był chłopak kiwnął głową i gdy tylko spełniła swoją obietnicę, odwrócił się do niej przodem, chcąc wiedzieć z kim ma do czynienia. Niestety nie na wiele mu się to zdało. W ciemności komórki nie widział wiele więcej niż zarys jej postaci. –Nic nie mów. Jest niedaleko. –szepnęła nasłuchując ciężkich kroków woźnego, którego sposób chodzenia miała okazję poznać dzisiejszego popołudnia, gdy pędził nakrzyczeć na grupę pierwszoklasistów. Wreszcie po paru, długich chwilach oddalił się widocznie niezadowolony z faktu, iż nie udało mu się złapać ucznia.
   -Poszedł. –szepnęła otwierając drzwi. –Chodźmy zanim wróci. –wyszła ze schowka i spojrzała na swojego towarzysza chcąc dowiedzieć się kim jest. Poznała go niemalże od razu. Był to gryfon. Jeden z tej czwórki chłopaków, których obserwowała przed eliksirami. Miodowo włosy patrzył na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Spodziewał się każdego, ale ona nie sprawiała wrażenia osoby, która łamie zasady już w pierwszych dniach swojego pobytu w szkole.
   -Gryfon! –westchnęła. Przynajmniej udało jej się rozwiązać jeden ze swoich problemów. Przygryzła wargę czując jak jej policzki czerwienią się z zażenowania. –Mam głupią prośbę, mógłbyś zaprowadzić mnie do wierzy?
   Zamrugał zdziwiony myśląc, że się przesłyszał…
   -Zgubiłaś się? –zapytał nie ukrywając zaskoczenia.Potwierdziła ruchem głowy i posłała mu delikatny śmiech. Teraz już wiedział, że opinia Olivii na temat kolejnej „Pani Lodu” jest błędna. –Jasne, że cię zaprowadzę.W końcu uratowałaś mnie od szlabanu. –zaśmiał się. –Jestem Remus Lupin.
   -Lilliane Evans. –uścisnęła jego dłoń. –Jesteś chyba jedyną osobą, która mi się przedstawiła zamiast się ciągle gapić. –westchnęła kręcąc głową. –A nie, jeszcze przed tobą była Olivia i Laura, ale one nie za bardzo się liczą. –mruknęła zmęczonym głosem.
   -Olivia i Lara to dość… osobliwe dziewczęta. –odparł dyplomatycznie prowadząc ją w stronę schodów.
   -Nie pasuję do nich.
   -Nie pasujesz. –potwierdził zerkając na nią kątem oka. Niebyła jakoś nie zadowolona z tego faktu, zdawało mu się, że było wręcz odwrotnie.
   -Cieszy mnie to… Zawsze istnieje szansa, że uda się powstrzymać tę inwazję klonów. –zaśmiała się dźwięcznie.
   -Tak, na szczęście są ludzie, którzy usiłują się wyłamać,ale niestety wiąże się to z ryzykiem… -westchnął patrząc przed siebie.
   -Mówisz o Dorcas?
   -Jesteś dobrym obserwatorem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz